Rozdział 8

~ WILLIAM ~

Westchnąłem. Nie umiałem się skupić na tym co powinienem. Mój umysł cały czas krążył wokół chłopaka z burzą miodowych włosów. Próbowałem sobie go wybić z głowy, jednak cały czas czułem poczucie winy, że go tak potraktowałem. Nie powinienem...

Nawet nie mam odwagi do niego napisać. A jak miałem okazję z nim porozmawiać, wyjaśnić to wszystko, to on nie chciał mnie słuchać. Wcale mu się nie dziwię. Okropnie go potraktowałem.

W tamtym momencie nie widziałem w tym nic złego. Jednak z każdym dniem sumienie nie dawało mi spokoju. Żeby to tylko było sumienie... W ciągu kolejnych dni uświadamiałem sobie, że naprawdę lubiłem z nim spędzać czas. Najbardziej docierało to do mnie, gdy już chwytałem telefon by do niego napisać i umówić się na jakieś wyjście, a brutalna rzeczywistość i świadomość tego co mu powiedziałem, powstrzymywała mnie od tego.

- Will. Może byś trochę ze mną posiedział?- Tessa stanęła obok mnie, patrząc na mnie wymownym spojrzeniem.

- Nie mam czasu. Muszę dokończyć papierkową robotę.

- Ostatnio w ogóle nie masz dla mnie czasu.

No i się zaczyna...

- Tylko dom - praca - dom - praca. A nawet w domu nie myślisz o niczym innym tylko o pracy. Cięgle cię nie ma.

- Mamy trudny okres w pracy.

- Ale nie jesteś sam, w pracy jak i w domu. Nie musisz wszystkiego robić sam, a w domu masz narzeczoną, która również chciałaby trochę twojej uwagi.

Zmusiłem się by nie wywrócić oczami, co na pewno nie umknęłoby jej uwadze.

- Powiedz mi, kiedy ostatnio się kochaliśmy?

- Dwa dni temu.

- Tak, bo niemal siłą zaciągnęłam cię do łóżka. A przed tym, powiesz mi jaki był czas przerwy? Czuję się jakbym żyła w jakimś cholernym celibacie! Ostatnio chciałam z tobą porozmawiać o ślubie. Cały czas odkładasz tę rozmowę. Jak długo będziemy jeszcze czekać?

Zaczynałem wątpić w to czy rzeczywiście tego chcę.

- Skończyłaś już? Chciałbym wrócić do pracy.

Pochyliłem się nad papierami, dając jej do zrozumienia, że dla mnie ta rozmowa jest skończona. Nie było o czym rozmawiać.

- Jesteś niemożliwy!

Wyszła z pokoju ostentacyjnie tupiąc nogami. Z powrotem oparłem się o oparcie, odchylając głowę do tyłu. Miałem już dość pracy, którą dzisiaj w ogóle nie potrafiłem się zająć. Powinienem to już dawno skończyć, a tak naprawdę to nawet nie zacząłem. Moje myśli cały czas zaprzątał Daniel oraz fakt, że mógłbym z nim teraz spędzać czas dużo bardziej przyjemnie. Niestety wszystko zaprzepaściłem przez swoją głupotę.

Wstałem z krzesła. Po drodze na dół zabrałem ze sobą bluzę. Chwyciłem kluczyki od samochodu i skierowałem się w stronę drzwi.

- Wychodzę!

Teressa nic mi nie opowiedziała. Nie bardzo się tym przejąłem. Na zewnątrz przywitał mnie chłodny wiatr. Wsiadłem za kierownicę swojego auta i odjechałem. Było już późno. Nie miałem żadnego celu. Po prostu chciałem być jak najdalej od domu. W głowie rozważałem różne opcje spędzenia tego czasu.

Pierwsze co wpadło mi do głowy to wizyta w barze. Jednak zrezygnowałem z tego pomysłu, wiedząc, że na jednym piwie się nie skończy, a nie mam ochoty iść jutro skacowany do pracy. Mógłbym wybrać się na jakąś imprezę. Ta opcja nie była taka zła. Mógłbym również wybrać się na dziwki. Tyle, że osoba, którą najchętniej bym przeleciał, nie chciała mnie już znać. Poza tym, nie mógłbym się przespać z kim kimkolwiek, ponieważ czułbym, że zdradzam Daniela.

Skończyło się na tym, że jeździłem po jego osiedlu, mając nadzieję, że uda mi się go spotkać. Chyba do końca mnie pogięło. Uganiam się za jakimś szczeniakiem. Tylko, że na samą myśl o tym szczeniaku mam ciasno w spodniach i przyjemne ciepło w środku. To było głupie.

Zrezygnowany postanowiłem wracać do domu. Zawróciłem na najbliższym skrzyżowaniu kierując się w stronę domu. Będąc na granicy gorszej dzielnicy, po której krążyłem już dłuższy czas, zauważyłem po drugiej stronie idącego mężczyznę nieco chwiejącego się na nogach. Ubrany cały na czarno, zlewał się z otoczeniem. Najwyraźniej ktoś postanowił zabalować na weekend. W sumie nie powinno mnie to dziwić, przecież był piątek.

Nacisnąłem hamulec z całej siły. Przyglądałem się szeroko otwartymi oczami chłopakowi, który wylądował na kolanach. Wyskoczyłem natychmiast z samochodu i przebiegłem na drugą stronę.

- Daniel!

Zatrzymałem się przy nim. Chłopak klęczał, opierając się dłońmi o zimny chodnik. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Dan lekko obrócił głowę, spoglądając na mnie z niechęcią. Jego oczy były całe czerwone i opuchnięte, najprawdopodobniej od płaczu. Czuć było od niego alkohol. Serce waliło mi jak oszalałe. Coś mu się stało?

- Wszystko w porządku?

- Zostaw mnie.

Odepchnął mnie próbując wstać. Zachwiał się tracąc równowagę. Złapałem go, ratując przed upadkiem. Przez chwilę wyrywał mi się, lecz dość nie udolnie.

~ DANIEL ~

Przełknąłem ciężką ślinę. Miałem ogromną gulę w gardle. Oczy piekły mnie od ciągłego płaczu. Mogłem nie pić jednak tego alkoholu. Może przynajmniej byłoby mi lżej na żołądku. Ale w tym pół trzeźwym stanie było łatwiej. Łatwiej było zapomnieć, że to moja wina.

Wziąłem głębszy wdech, gdy potknąłem się na chodniku. Zakląłem pod nosem, gdy nieco przewróciło mi się w żołądku. W ustach poczułem kwaśny posmak. Jeszcze tego brakowało bym rzygał. Na szczęście mdłości szybko minęły.

- Daniel!- Usłyszałem znajomy głos.

Chyba nie wypiłem tyle by mieć omamy słuchowe. Poza tym omamy słuchowe będąc prawie w połowie głuchym byłyby śmieszne.

- Wszystko w porządku?

Poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu. Obróciłem się. Co on tu robi? Nie miałem ochoty go widzieć, szczególnie dzisiaj.

- Zostaw mnie.

Wyrwałem mu się, o mało się nie przewracając. Uratował mnie przed upadkiem w ostatnim momencie. Trzymał mnie, a ja nieudolnie zacząłem się wyrywać z jego objęć. Zostaw mnie, zostaw mnie! W końcu przyparł mnie do ściany budynku, pod którym staliśmy.

- Uspokój się.

Nie miałem siły się mu przeciwstawiać. Stanąłem spokojnie zaciskając usta w wąską linię.

- Chodź.- Powiedział krótko, ciągnąc mnie za sobą.

Szedłem w milczeniu za nim. Po drugiej stronie ulicy, jak się okazało, stał jego samochód. Pomógł mi wsiąść do środka. W końcu zająłem miejsce pasażera. Po tym jak William zajął miejsce kierowcy, ruszyliśmy. Wpatrywałem się twardo w nocny krajobraz za oknem.

Co on tu w ogóle robi? Co wielki pan prezes robi w tak biednej dzielnicy? Może i mu wybaczyłem, jednak nadal nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Nie byłem na tyle głupi by pchać się dwa razy w to samo bagno. Byłem dla niego jedynie zabawką i nie zamierzam już więcej grać tej roli, szczególnie dla niego.

Siedziałem spokojnie w jego samochodzie, przez cały czas milcząc. Byłem zupełnie obojętny. Nie interesowało mnie, gdzie mnie wiezie. Nic mnie dzisiaj nie interesowało. Dajcie mi wy wszyscy spokój. Niepotrzebnie ruszyłem się z miejsca.

Zdziwiłem się, gdy zatrzymaliśmy się pod moją kamienicą. Po chwili drzwi samochodu z mojej strony otworzyły się. William stał oczekując aż wyjdę.

- Nigdzie nie idę.- Powiedziałem twardo.

Moje słowa zostały pominięte i zignorowane. Mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek i wyciągnął za zewnątrz.

- Zamierzasz mnie odprowadzić pod same drzwi?!

- Tak.- Odparł pewnie, po czym westchnął ciężko.- Daniel, czuć od ciebie alkohol, wyglądasz okropnie. Powiesz mi co się stało?

- Gówno cię to powinno obchodzić.- Warknąłem.

Ruszyłem w stronę drzwi kamienicy. William cały czas szedł za mną. Czego on ode mnie chciał?! Przecież dość jasno dał mi do zrozumienia, kim dla niego jestem. Nie chciałem go już więcej widzieć, a mimo to wpadłem na niego już drugi raz.

Wszedłem do domu, chcąc w końcu się od niego uwolnić. Ku mojemu zdziwieniu, William wszedł za mną do środka. Spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem. Niech on stąd wypierdala!

- Daniel?

Tata... Po chwili usłyszałem jego kroki blisko nas. Odwróciłem się starając zachować spokój.

- Gdzie ty byłeś?! Martwiłem się.

- Byłem u mamy i Jeremy'iego.- Burknąłem.

Zamilkł. Ruszyłem z miejsca, by w końcu znaleźć się w swoim pokoju. Sam!

- Czuje od ciebie alkohol?- Spytał, gdy wymijałem go.

- Nawet jeśli, to co z tego?

On może co roku upijać się w ten dzień, a ja nie? Akurat w tym roku postanowił być trzeźwy?!

- Daniel!

Prychnąłem pod nosem, kierując się w stronę swojego pokoju. Wszedłem do niego i z trzaskiem zamknąłem za sobą drzwi. Chciałem zostać sam. Wierzyłem, że tata poradzi sobie z Williamem i będzie potrafił go wygonić. Ja nie miałem na to wszystko już siły.

~ WILLIAM ~

- Daniel!- Zawołał mężczyzna.

Uczestniczenie w tej małej rodzinnej kłótni było dość krępujące. Całe szczęście, że nie mam dzieci i nie zamierzam ich mieć. Są one jedynie kłopotem. Chłopak z trzaskiem zaszył się w swoim pokoju. Zostałem sam w korytarzu z jego ojcem.

- Przepraszam za niego.- Powiedział, odwracając się w moją stronę.- Brian Bradley- przedstawił się.

- William Harris.

- Może zabrzmi to niegrzecznie, ale kim pan jest?

No właśnie...

- Daniela kolegą z pracy.- Kiedyś podsłuchałem jak mówił ojcu, że pracuje w barze.- Jechałem drogą, gdy go zauważyłem. Był nie do końca trzeźwy, więc pomyślałem, że go podwiozę do domu.

- Bardzo panu dziękuję. Wyszedł rano i od tego momentu nie miałem od niego żadnych wieści. Nie odbierał moim telefonów...

- Przepraszam, może nie powinienem pytać, ale czy coś się stało? Ostatnio Daniel zachowuje się jakoś inaczej.

Mężczyzna westchnął ciężko. Przez dłuższą chwilę milczał. Cierpliwie czekałem, zastanawiając się, czy zdradzi mi co się dzieje. Dzisiejsze zachowanie i stan chłopaka były dość niepokojące. Wyszedł rano z domu, wrócił wieczorem będąc pod wpływem alkoholu, mając całe czerwone i opuchnięte od płaczu oczy. Musiało się coś stać.

- Dzisiaj mija siódma rocznica śmierci jego matki i brata. Zginęli w wypadku samochodowym, który nam się udało przeżyć. Wjechał w nas bus, który nie zatrzymał się na czerwonym. Daniel nie znosi dobrze tej straty. Jednak jeszcze nigdy nie wrócił pijany do domu. Zdaje sobie sprawę, że pije na imprezach z znajomymi, lecz do domu wracał trzeźwy, prawie jakby chciał bym o niczym się nie dowiedział.

- Przykro mi.

- Nic się nie stało. Nie pozostaje nic innego jak próba życia dalej. Daniel jednak jest bardzo wrażliwy i pamiętliwy. Boję się, że bezpodstawnie obwinia się o to, co się stało.

- Rozmawiał pan z nim o tym?

- Kiedyś już poruszaliśmy ten temat. Starałem się mu wytłumaczyć, że to w żadnym stopniu nie jego wina. Na tamtą chwilę miałem wrażenie, że zrozumiał. Jednak ostatnimi czasy nie można z nim porozmawiać. Strasznie się zmienił, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Mam wrażenie, że stało się coś, o czym nie chce mi powiedzieć, jednocześnie samemu ciężko mu sobie z tym poradzić.

Poczułem w sercu ukłucie poczucia winy. Obawiałem się, że zmiana jego zachowania na gorsze może być spowodowana naszą sprzeczką i tym co mu powiedziałem ostatnim razem.

- Przepraszam, że pana zamęczam tym wszystkim.

- Nic nie szkodzi.- Uśmiechnąłem się do niego uprzejmie.

- Naprawdę dziękuję, że pan go przyprowadził.

- Nie ma za co. Dobranoc.

- Dobranoc.

Wyszedłem z mieszkania. Powoli schodziłem po nieco zniszczonych schodach, po czym wyszedłem na zewnątrz. Wsiadłem do auta gryząc się z myślami. Wewnątrz prowadziłem bitwę z samym sobą. Nerwowo stukałem palcami o kierownicę.

Kręciłem głową wychodząc z samochodu. Jestem wariatem. Przecież to idiotyczne. Niczym bumerang wróciłem do kamienicy pod drzwi na parterze. Długo wahałem się, lecz w końcu zapukałem. Może nikt mi nie otworzy i nie będzie problemu? Nie będę z siebie musiał robić idioty.

Drzwi otworzył mi jego ojciec. Nawet nie spodziewałem się zastać w nich chłopaka. Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego moim widokiem.

- Może to głupio zabrzmi, ale zepsuł mi się samochód. Mieszkam poza miastem i nie mam już żadnych autobusów do domu. Z taksówkarzami mam niemiłe doświadczenia, czy mógłby mi pan użyczyć miejsca na kanapie? Mogę nawet zapłacić.

Czułem się jak totalny idiota. Patrzyłem na niego z zażenowaniem.

- Ależ oczywiście. Ale nie ma mowy by pan cokolwiek płacił. Proszę wejść.

Przeszedłem obok niego, ponownie wchodząc do mieszkania.

- Jestem panu naprawdę wdzięczny.

- Nie ma za co, naprawdę.- Zamknął za mną drzwi.- Zaraz przygotuję panu łóżko. W tym czasie, jeśli pan chce, może skorzystać z łazienki. W lewo i drzwi po prawej na końcu.

Skinąłem głową. Udałem się w wskazane przez pana Bradley'a miejsce. Po zamknięciu się w łazience, usiadłem na toalecie. Co ja wyprawiam?! Do końca mi odbiło.

Korzystając z chwili spojrzałem na telefon, który wyciszyłem po wyjściu z domu. Miałem kilka nieodebranych połączeń od Teressy oraz jedno od Philipa. Przyjaciel w wiadomości wyjaśnił mi, że dzwonił, ponieważ Tessa pytała się go, gdzie jestem. Szybko wystukałem do nich dwóch wiadomość. Do Philipa napisałem, by się nie martwił i nie przejmował nią. A Teressę poinformowałem, że nie wrócę na noc. Wyłączyłem urządzenie, nie chcąc narażać się na wydzwanianie narzeczonej.

Wyszedłem z łazienki, kierując się w stronę salonu. Mieszkanie nie było duże, więc nie trudno było znaleźć kolejne pomieszczenia. Kanapa była zaścielona i przygotowana na moją noc.

- Może dać panu coś do spania?

- Nie, już i tak pan mi pomógł. Niczego więcej mi nie trzeba. Jeszcze raz dziękuję i dobranoc.

- Dobranoc.

Patrzyłem, jak mężczyzna odchodzi utykając na jedną nogę. W końcu zniknął z mojego pola widzenia. Siedząc na kanapie, rozejrzałem się dookoła. Mieszkanie było skromnie urządzone, lecz bardzo przytulne. Zgasiłem lampkę, stojącą na stoliczku obok kanapy. Wokół mnie zapanowała ciemność. Jedynym źródłem światła był słaby blask ulicznych latarni wpadający przez okno.

Położyłem się, coraz bardziej czując się jak tchórz. Jeśli tak dalej pójdzie to robiłem z siebie kretyna na darmo. Od kiedy brak mi odwagi? Wziąłem wdech, po czym wstałem z kanapy. Skierowałem się do pokoju po lewej stronie, znajdującego się na samym końcu. Delikatnie nacisnąłem klamkę, chcąc przy tym zrobić jak najmniej hałasu. Udało mi się bezgłośnie otworzyć drzwi.

Zajrzałem do pokoju pogrążonego w ciemności. W półmroku udało mi się zlokalizować łóżko i leżącą na nim postać. Wyglądał jakby spał, lecz ja nie byłem tego taki pewien. Wszedłem do środka i na palcach zbliżyłem się do leżącego Daniela.

Ukląkłem przy łóżku. Słyszałem, jak chłopak pociąga nosem. Wiedziałem, że nie śpi. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Chyba go zaskoczyłem, ponieważ wzdrygnął się lekko. Słyszałem jak ponownie pociąga nosem. Położyłem głowę i ramię na łóżku.

- Co tu robisz?- Spytał drżącym głosem.

- Przepraszam cię.- Powiedziałem szczerze.- Ja wcale tak nie myślę.

- Nie musisz kłamać- burknął.

- Wybacz mi.

- Wybaczyłem, co nie znaczy, że zamierzam dwa razy popełniać ten sam błąd.

- Daniel, myliłem się. To nie był tylko układ. Daj mi szanse.

Wodziłem dłonią po jego ramieniu. Oczekiwałem jego odpowiedzi, lecz ona nie nadchodziła. Aż tak bardzo spierdoliłem sprawę?

- To przeze mnie? Ojciec się o ciebie martwi.- Nieco zmieniłem temat, lecz wiedziałem, że chłopak zrozumie o co mi chodzi.- Jak już się masz na kimś wyżywać to na mnie, ale nie karz swojego ojca takim zachowaniem. To nie jego wina.

Nadal milczał. Coś innego męczy go w tej chwili. Miałem pewne przypuszczenia. Podniosłem się i usiadłem na brzegu jego łóżka. Pochyliłem się w jego stronę, ściskając delikatnie jego ramię. Nagle w ciągu chwili chłopak rzucił mi się na szyję. Swoim ciężarem ściągnął mnie do pozycji leżącej. Postarałem się jakoś przekręcić i położyć normalnie, by nie trwać w pozycji pół wygiętej.

- To moja wina- usłyszałem cichy szloch.

Czyli tak jak sądziłem...

- Dan, to nie twoja wina. Nie obwiniaj się.

Czyli jego ojciec miał rację. Wypadałoby go jakoś pocieszyć. Tylko ja chyba nie byłem najlepszą osobą do tego zadania. Cóż, chyba nie miałem wyjścia. Serce mi pękało widząc go w takim stanie.

- To z mojego powodu wracaliśmy się do domu. Gdybym tak nie nalegał...

- Przestań. Obwinianie się nic nie pomoże. Myślisz, że twoja mama i brat, chcieliby widzieć cię w tym stanie? Nie uważasz, że woleliby widzieć cię silnego i twardego?

Chłopak pociągnął nosem. Szloch ustał. Oho, chyba dałem mu do myślenia. Najważniejsze, że przestał płakać. Gładziłem jego plecy czekając aż się uspokoi.

- Rozpamiętywanie tego nic nie da. Wierz, mówię to z własnego doświadczenia. Najlepszym sposobem jest pozbieranie się do kupy i próba życia dalej. Nie musisz o nich zapominać, po prostu musisz się pogodzić, że już ich nie zobaczysz, będą oni jedynie tutaj- dotknąłem jego głowy.- I tutaj.- Wciskając rękę między nas położyłem dłoń na jego klatce piersiowej.

Leżałem w spokoju, czując, że chłopak zaczyna się uspokajać. Poczułem ulgę. Na moich ustach pojawił się dyskretny uśmiech. Wiedziałem, że kiedy tylko zapomni o obecnym problemie, jego niechęć do mnie wróci. Do tego czasu nie pozostawało mi nic innego jak cieszyć się z jego bliskości.

Mogłem założyć się, że minęło co najmniej kilkadziesiąt minut. Powoli i z niechęcią zacząłem się wydostawać z objęć chłopaka. Pomimo mroku mogłem dostrzec jak spogląda na mnie zdziwiony.

- Jeszcze twój tata wstanie i w drodze do łazienki zobaczy, że nie ma mnie na kanapie.

Wstałem i stanąłem obok łóżka. Pochyliłam się i odgarniając jego jasnobrązowe włosy, ucałowałem go w czoło.

- Dobranoc.

Jak cicho wszedłem, tak równie cicho wyszedłem. Po krótkiej wizycie w toalecie wróciłem na swoje miejsce do spania. Ściągnąłem spodnie, złożyłem je i położyłem przy kanapie. Położyłem się i przykryłem kołdrą. Było bardziej wygodnie niż się spodziewałem. Jako, że kanapa była rozłożona miałem dużo miejsca.

~ DANIEL ~

Złamał mi serce, skrzywdził jak nikt inny. A moje serce nadal w jego obecności nie może się opanować. Chyba jestem emocjonalnym masochistą.

~ WILLIAM ~

Zamrugałem kilkakrotnie, lecz niewiele to dało. Dookoła panowała ciemność. Jednak coś mnie obudziło. Po chwili zagadka dostała rozwiązana. Czułem uginającą się za moimi plecami kanapę. Ktoś na nią właził. Nie zdradzając niezapowiedzianemu gościowi, że już nie śpię, pozostawałem w bezruchu.

Poczułem ciepłe wargi na swoi karku. Składały delikatne pocałunki, schodząc powoli na ramiona. Bicie mojego serca przyspieszyło. Odwróciłem się w stronę chłopaka. Daniel od razu przylgnął do mnie, co trochę mnie zdziwiło. W dodatku był w samych bokserkach. Szybko jednak zorientowałem się, co nim kierowało.

- Piłeś?

Po prostu nie wierzę. Musiał mieć jakiś swój zapas w pokoju. Jak on mógł po rozmowie z swoim ojcem, po rozmowie ze mną... Podchodziło to pod bezczelność i arogancję. W sumie to nie. Bardziej pod skrajną głupotę. Po jaką cholerę on tak usilnie próbował się upić?!

Daniel nie zwracał uwagi na moje słowa. Przylgnął do mnie i ponownie zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Odsunąłem go od siebie.

- Zwariowałeś?!- Wyszeptałem.- Twój ojciec może tu przyjść. Poza tym jesteś pijany!

Chłopak chwycił moją dłoń i podsunął ją sobie do twarzy. Po chwili mój palec znalazł się w jego ustach i został potraktowany jak coś całkiem innego. Zdusiłem w sobie westchnięcie.

- Powiedz, że mnie nie pragniesz.

Właśnie w tym problem, że pragnę cię jak cholera, a ty jeszcze dodatkowo mnie nakręcasz. Nie licząc kiepskiego seksu z Tessą dwa dni temu, to miałem ponad dwa tygodnie celibatu. Daniel złożył jeszcze kilka pocałunków na mojej szyi, po czym zaprzestał molestowania mnie.

- Mówiłeś prawdę?

- Przepraszam cię. Nie powinienem tego mówić. Wcale tak nie myślę.

- Poczułem się jak zwykła dziwka- wyznał.

Bo chyba nią początkowo miałeś być. Co się stało? Chwyciłem jego brodę i uniosłem do góry. Oparłem swoje czoło o jego.

- Przepraszam.

- Co z twoją narzeczoną?- Dopytywał.

- Sam właściwie nie wiem, dlaczego z nią jestem. Tak naprawdę to chyba nigdy do niej nic specjalnego nie czułem. Nie podnieca mnie w najmniejszym stopniu.

Czułem jak jego ramiona zaciskają cię na mnie.

- Dasz mi drugą szansę?

- Nie zniosę kolejnego takiego zawodu.- Wyznał łamiącym się głosem.

- Obiecuję, że już cię więcej nie zranię.

Daniel uniósł twarz do góry i złączył nasze usta. Powolny pocałunek przerodził się w pełen namiętności. Tak bardzo brakowało mi jego miękki ust. Chłopak chyba był równie napalony co ja, ponieważ jego biodra nieustannie ocierały się o mnie.

Nagle jego ciało zawisło nade mną. Jego usta znalazły się na mojej szyi, a biodra otarły się o moje nabrzmiałe krocze. Zdusiłem w sobie jęk. Moje dłonie znalazły się na jego pośladkach, przyciskając go do siebie. Chłopak zadrżał.

Przez chwilę miałem przebłysk trzeźwości umysłu. Przecież jego ojciec śpi w pokoju trzy metry od nas! Chwyciłem chłopaka za włosy i oderwałem od mojej skóry.

- Przestańmy, twój ojciec może się obudzić.

- Nie mów, że to ryzyko dodatkowo cię nie podnieca.- Wymruczał mi do ucha. Poczułem dreszcz w dolnej części pleców.- Po prostu postaraj się być cicho.

Wyrwał mi się i ponownie przyssał się do mojego ciała. Ja tu mam być cicho? Co to, to nie. Jeśli ktoś tu będzie musiał powstrzymywać swoje jęki podniecenia, to będzie to on. Już ja się postaram by to zadanie nie należało do łatwych.

Szybkim i zdecydowanym ruchem zamieniłem nas miejscami. Teraz to on leżało pode mną. Chwyciłem jego ręce i unieruchomiłem je nad jego głową. Ustami zacząłem drażnić jego szyję, która była jednym z jego czułych punktów. Szybko doprowadziłem chłopaka do nierównego oddechu. Następnie zająłem się jego sutkami. Daniel zaczął wić się pode mną, co wywołało u mnie zadowolony uśmiech.

Po czasie zacząłem schodzić pocałunkami coraz niżej. Zatrzymałem się na jego udach. Celowo omijałem miejsce, które najbardziej domagało się mojej uwagi. Zasysałem się na jego skórze zostawiając na niej malinki.

- Tatusiu, proszę...

Tak mi tego brakowało.

~ CHRISTIAN ~

Poruszałem się w rytm muzyki tuż przy ciele jakiejś szczupłej i seksownej laski. Nie pamiętałem jej imienia. Lisa? Nieważne. Liczyło się to, że była gorąca i chętna, a ja napalony. Kątem oka zerkałem w stronę pokoju z dużym łóżkiem. Niech już Marti skończy bzykać tego paszczura i zwolni sypialnię!

Zmarszczyłem brwi, czując wibrację w swojej kieszeni. Zignorowałem to, nie przerywając tańca przy ocierającej się tyłkiem o moje krocze Lisie. Jednak telefon nie przestawał dzwonić. Ktoś usilnie starał się ze mną skontaktować. W końcu nie wytrzymałem.

- Poczekaj na mnie skarbię, zaraz wrócę.

Odkleiłem się od niej, kierując w stronę balkonu. Tam powinienem mieć względny spokój. Znajdując się na dworze spojrzałem na urządzenie. Zdziwiłem się widząc nazwę kontaktu.

- Pali się czy ktoś umiera?

- Dlaczego nie odbierałeś?- Spytał nerwowym tonem.

- Zaraz miałem przeruchać jedną laskę, a ty do mnie dzwonisz. Phil, zrozum, że są priorytety.

- Sprawdź co robi Daniel.

- Co? Dlaczego?

- Gdzie jest, z kim i co robi?!- Jego ton był coraz bardziej niespokojny.

- Spokojnie tatuśku. Dzisiaj nie mogę.

- Gówno mnie obchodzi to, że miałeś zaraz ruchać. Zrobisz to innym razem. Teraz...

- Wyluzuj. Dzisiaj nie ma możliwości bym mu zawracał dupę. Nie w ten dzień. Z tego co wiem, albo jest na cmentarzu i użala się nad sobą opłakując matkę i brata lub upija się w jakimś barze. Zrozum, dzisiaj nie mam zamiaru mu się jakkolwiek narzucać.

Przez długi czas w słuchawce trwała cisza.

- William pokłócił się ostro z Teressą. Nie odbiera ode mnie telefonu. Mam złe przeczucia.

- Daniel nie wybaczy mu tego co mu powiedział i jak go potraktował. Jeśli się boisz, że są razem, to niepotrzebnie. Mówię, w dzisiejszy dzień Daniel jest nieosiągalny. Poza tym ich kłótnia nie jest zgodna z twoim planem.

- Jest, ale coś tu nie gra.- Odezwał się nieco spokojniej.- Chris, odezwij się do mnie jak będziesz coś wiedział.

- Jasne, tatusiu. Do usłyszenia.

- Dobrego bzykanka.

- Dzięki.

Rozłączyłem się. Oparłem się o barierkę, rozmyślając nad słowami Philipa. Nawet jeśli się pokłócił z narzeczoną, to nie oznacza, że pojechał spotkać się z Danielem. Przecież on jest na niego wściekły. Niestety zgodnie z moimi przewidywaniami, drań złamał mu serce. Dan jest bardzo wrażliwy i pamiętliwy, więc nie sądzę, by pozwolił Williamowi chociażby zbliżyć się do siebie. Nie jest na tyle głupi by dwa razy sparzyć się na tym samym.

~ WILLIAM ~

Wziąłem nieznacznie głębszy wdech. Chwilowa dezorientacja spowodowana miejscem, w którym spałem szybko minęła. Jednak to uczucie zastąpił strach. Słyszałem nierówne kroki ojca Daniela gdzieś niedaleko. Wszystko było by super, gdyby nie to, że Dan spał tu razem ze mną. Na szczęście leżałem bokiem. Miałem nadzieję, że wystarczająco zasłaniałem wtulone we mnie ciało chłopaka, schowanego pod kołdrą.

Zamarłem, gdy jego kroki ustały niedaleko mnie. Leżałem z szeroko otwartymi oczami, mając nadzieję, że nie będzie do mnie zaglądał ani do pokoju swojego syna. Ulżyło mi, gdy kroki skierowały się w stronę korytarza. Odetchnąłem, gdy usłyszałem trzaśnięcie wejściowych drzwi. Wyszedł.

Jego zostanie ze mną na kanapie było zbyt ryzykowne. Nie powinienem mu na to pozwolić. Spojrzałem na śpiącego obok mnie chłopaka. Wyglądał tak spokojnie i słodko. Uśmiechnąłem się pod nosem, czując przyjemne ciepło w środku.

Coraz bardziej docierało do mnie jak bardzo idiotyczne i niebezpieczne jest moje zachowanie. Przecież on nawet nie jest pełnoletni. Dzieli nas całe dziewięć lat. Nie powinienem umawiać się z tak młodym chłopakiem, a tym bardziej pozwalać by rodziły się we mnie jakieś głębsze uczucia wobec niego. Jednak prawda była taka, że chyba naprawdę się w nim zakochałem.

Teressa już się dla mnie nie liczyła. Zresztą, nigdy nie czułem do niej nic głębszego. Sam nie wiem dlaczego się jej oświadczyłem. Właśnie... Teressa. Sięgnąłem po telefon. Włączyłem urządzenie. Natychmiast zaczęły przychodzić do mnie wiadomości. Miałem dziesięć nieodebranych połączeń. Co dziwne, większość z nich należała do Philipa. Dziwne. Przeczytałem wszystkie wiadomości, kręcące się wokół jednego tematu, a mianowicie gdzie mnie wywiało na noc. Na żadnego esemesa nie odpowiedziałem.

Odłożyłem urządzenie na stolik, po czym zacząłem się wydostawać z łóżka. Stałem przez chwilę, zastanawiając się, gdzie była toaleta. Koło pokoju Daniela! Udałem się do niej, zostawiając chłopaka samego w salonie.

Zatrzymałem się zdziwiony, gdy po powrocie zastałem pustą kanapę. Co? Przecież on tu przed chwilą był! Spał ze mną, prawda? Poczułem ulgę, słysząc cichy szmer dochodzący z kuchni. Miałem nadzieję, że to on.

Stał przy blacie nalewając sobie wody do szklanki. Musiało go nieźle suszyć. W końcu wczoraj trochę przesadził z alkoholem. Całe szczęście, że nie wymiotował.

Podszedłem do niego. Chłopak spoglądał przez okno nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Stałem po jego lewej stronie. Pochyliłem się w jego stronę.

- Dan?- Szepnąłem.

Położyłem dłonie na jego biodrach. Chłopak podskoczył, wylewając nieco wody na blat. Odwrócił się w moją stronę wzdychając.

- Rany, nie strasz mnie tak.

- Nie słyszałeś jak podchodzę?

Daniel wyraźnie się spiął.

- Byłeś w toalecie?- Spytał zmieniając temat.

Unikał odpowiedzi. Coś musiało być nie tak.

- Nie słyszałeś?- Nie odpuszczałem.- Dan, to już nie pierwszy raz.

To był już kolejny raz, kiedy czegoś nie usłyszał. Można czasami czegoś nie dosłyszeć, jednak u niego zdarzało się to już notorycznie i nieraz w sytuacjach, w których po prostu nie mógł nie słyszeć jak go wołam.

- O co ci chodzi?!- Naskoczył na mnie.

Widziałem jak marszczy brwi. Nie podoba mu się, że drążę ten temat, co tylko utwierdzało mnie w przeświadczeniu, że coś było nie tak. Przecież, gdyby wszystko było w porządku nie unikałby tematu i nie reagował tak nerwowo.

- Masz problemy ze słuchem?

- To nie twoja sprawa!

Odstawił z hukiem szklankę na blat i odszedł. Udałem się za nim do jego pokoju. Otworzyłem drzwi, które zamknął mi przed nosem. Siedział na łóżku, zwrócony do mnie tyłem. Patrząc na jego reakcję, coś musiało być na rzeczy.

- Byłeś z tym u lekarza?- Spytałem siadając na brzegu łóżka.

- Tak. Poza tym, co cię to interesuje?!

- Martwię się. To źle?

Obrócił się obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem. Pochyliłem się w jego stronę składając krótki pocałunek na jego ustach.

- Martwię się o ciebie.- Powtórzyłem spokojniej.

Wyraz jego twarzy nieco złagodniał. Chłopak westchnął ciężko z grymasem.

- Miałem zapalenie ucha. Jak byłem na kontroli stwierdzili niedosłuch w lewym uchu, lecz żadnych widocznych przyczyn. Brawo za spostrzegawczość.- Prychnął z ironią.- Już dawno zauważyłem, że gorzej słyszę. Dali mi skierowanie do specjalisty. Mam wizytę za niecałe pół roku. Mają zrobić mi badania by znaleźć przyczynę.

- Za ile?!

Słyszałem, że publiczna służba zdrowia szczyci się swoimi długimi terminami, jednak... Przecież do tego czasu naprawdę dużo może się wydarzyć, a wada pogorszyć. Ugryzłem się w język, gdy pomyślałem by spytać go czy nie myśleli o prywatne wizycie. Przecież Daniel zaczął dawać dupy za kasę właśnie z powodów finansowych.

- Wiesz, mógłbym...

- Nie chcę od ciebie żadnej pomocy.

- Nie zachowuj się jak dziecko. Pieniądze za seks ode mnie brałeś, a takiej pomocy nie chcesz ode mnie przyjąć?!

Znów powinienem się ugryźć w język. Powinienem częściej myśleć nad tym co mam zamiar powiedzieć. Widziałem to ukłucie bólu w jego postawie.

- Przepraszam. Nie powinienem.- Przybliżyłem się do niego, obejmując go.- Ale zrozum, chcę ci pomóc. Zgódź się.

- Nie.- Odpowiedział twardo.

Nie, nie... Jak już będzie po fakcie dokonanym i umówię ci na wizytę, to nie będziesz miał nic do powiedzenia. Ja i tak mam zamiar postawić na swoim, dlatego teraz mogę odpuścić ten temat.

- Słuchaj, może wybralibyśmy się na jakąś wycieczkę?

- Nie musisz iść do pracy?

- Mogę zrobić sobie dzień wolnego. I tak poświęcam firmie cały swój wolny czas. Należy mi się od czas do czasu trochę wolnego. To jak, co ty na to?

Widziałem po nim, że rozważa moją propozycję. Cierpliwie czekałem na odpowiedź.

- A gdzie?

- To niespodzianka. Po prostu pozwól mi się gdzieś zabrać i trochę polepszyć twój humor.

- No dobra, ale ja nie będę kombinował kolejnych kłamstw przed tatą. Zajmij się tym, albo nic z tego.

- Zgoda, biorę to na siebie.

Coś się wymyśli.

- A teraz wracaj na kanapę. Tata niedługo może wrócić. Ciekawe co by powiedział, gdyby zobaczył nas tu razem.

Nic, w porównaniu z tym, gdyby zobaczył nas razem śpiących na kanapie. Jednak mimo wszystko spojrzałem na niego zdziwionym wzrokiem. Przecież jego ojciec dopiero co wychodził. Chłopak uśmiechnął się zauważając moje zastanowienie malujące się na twarzy.

- Dzisiaj z rana idzie tylko na chwilę do pracy dorywczej. Dopiero po południu idzie do normalnej. Tak więc w zależności jak szybko się uwinie, może wrócić za kilkanaście minut lub za ponad godzinę.

Westchnąłem ciężko. Ucałowałem go w skroń, po czym zszedłem z łóżka. Szybko życzyłem słodkich snów, po czym udałem się na kanapę. Zanurzyłem się pod ciepłą kołdrą z zamiarem powrócenia do krainy snów.

~ DANIEL ~

Powstrzymywałem uśmiech, widząc jak Will zbiera się by porozmawiać z moim tatą. Stałem dwa metry za nim nie zamierzając odezwać się ani słowem. Niech sam to załatwia.

- Mógłbym go porwać do wieczora? Chciałem trochę rozweselić tego smutasa za mną.

Uniosłem brew spoglądając na Willa odwróconego do mnie tyłem. Poczułem na sobie wzrok taty. Starałem się przyjąć obojętny wyraz twarzy. Nie było to łatwe, ponieważ naprawdę chciałem by się zgodził. Obserwując go, czekałem na odpowiedź. Tata jakby specjalnie przeciągał tą chwilę przenosząc swój wzrok ze mnie na Williama i z powrotem.

- Obiecuję, że wróci cały do domu.- Dodał, chcąc przekonać tatę.

Widziałem jak bierze głębszy wdech. Sam mimowolnie go wstrzymałem.

- No dobrze. Ale niech nie wraca za późno.

Na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech, który nie umknął uwadze mojemu tacie. Uśmiechnął się do mnie ciepło, widząc, że swoją decyzją sprawił mi radość. Spojrzałem na Williama, który ruchem głowy wskazał na drzwi.

Pożegnaliśmy się i wyszliśmy. Mężczyzna wyglądał, jakby mu ulżyło.

- Właściwie jak wbiłeś się do nas na noc? Co naściemniałeś tacie?

- Proszę cię, nie każ mi wyjaśniać. Wyszedłem na wystarczającego idiotę...

Wzbudził moją ciekawość, jednak nie zamierzałem go męczyć. Wsiadłem do jego samochodu zaparkowanego na poboczu. Po chwili ruszyliśmy.

- Zajedziemy tylko na sekundkę do mnie i jedziemy. Muszę się przebrać.

- Tak właściwie, to gdzie chcesz mnie zabrać?

- Mówiłem przecież, że to niespodzianka.- Uśmiechnął się do mnie, na moment spuszczając wzrok z drogi i przenosząc go na mnie.

Byłem bardzo podekscytowany. Nie podobał mi się jedynie przystanek na naszej trasie. Obawiałem się wizyty w jego domu. Jakby nie patrząc mam dość złe wspomnienia z ostatniej wizyt. Siedziałem w milczeniu, starając się opanować kłębiące się wewnątrz mnie emocje.

W końcu zajechaliśmy pod jego rezydencje. Za każdym razem robiła ona na mnie tak samo wielkie wrażenie. Wjechaliśmy na teren posesji zatrzymując się przed garażem.

- Poczekasz tu na mnie chwilę?- Spytał z przepraszającym wyrazem twarzy.

- Dobrze.

Zgadywałem, że w środku musiała znajdować się narzeczona. Will ucałował mnie w policzek, po czym wyszedł by po chwili zniknąć za wejściowymi drzwiami. Siedziałem w samochodzie rozglądając się dookoła, próbując na czymś zawiesić wzrok. Nudziłem się niemiłosiernie. Na szczęście nie musiałem długo czekać na powrót mężczyzny.

Wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Na jego twarzy malowało się zdenerwowanie oraz spięcie. Wsiadł do samochodu wzdychając nerwowo. Widziałem jak bierze kilka głębokich wdechów, aż w końcu spogląda na mnie z uśmiechem.

- Możemy jechać.

Skinąłem głową. Nie zamierzałem go wypytywać, o zaszło podczas jego krótkiej wizyty w domu. Najwyraźniej musiało dojść do szybkiej kłótni. O co można się pokłócić w ciągu kilku minut? W sumie o wszystko...

Jechaliśmy słuchając radia, co jakiś czas komentując zdarzenia na drodze. Podróż mijała nam bardzo przyjemnie, jednak droga okazała się być o wiele dłuższa niż przypuszczałem.

- Już jesteśmy.- Powiedział, gdy minęliśmy tabliczkę z nazwą miejscowości.

Ciekawe po co mnie tu zabrał. Pewnie zaraz się przekonam. Po kilku minutach zaparkowaliśmy na jednym z parkingów. Spojrzałem na Williama, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.

- To może najpierw coś zjemy?

Zgodziłem się. Wysiedliśmy z samochodu. Mężczyzna zaczął mnie prowadzić w stronę małej lokalnej jadłodajni. Gdy już siedzieliśmy z talerzami jedzenia przed nami, postanowiłem go w końcu zapytać.

- Właściwie, po co mnie tu zabrałeś?

- Już mówiłem. Zamierzam cię trochę rozweselić. Chcę miło spędzić z tobą dzień.

Poczułem przyjemne ciepło w środku.

Czas mijał szybciej niż przypuszczałem. Po zapełnieniu żołądka Will zabrał mnie na spacer do tutejszego parku, który swoją drogą był naprawdę przepiękny. W tym czasie rozmawialiśmy na różne tematy, miło przy tym dyskutując.

Następnym punktem naszej wycieczki okazało się być wesołe miasteczko. Oczy zaczęły mi się błyszczeć na sam widok. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w wesołym miasteczku. Minęło co najmniej pięć lat, od kiedy miałem okazję odwiedzić tego typu miejsce.

- Pójdziemy, gdzie tylko chcesz.- Oznajmił mi z uśmiechem.

Jest pewien? To jak powiedzieć dziecku, że może wziąć co chce ze sklepu ze słodyczami. Tak o to w ten sposób zaczęliśmy spacer od jednej atrakcji do kolejnej. Will również zaproponował kilka ciekawych miejsc. Spędziliśmy tu niemal cały dzień. Niebo zaczynało nabierać przyjemnie różowo-pomarańczowy odcień, kiedy znaleźliśmy się na diabelskim młynie. Nigdy jeszcze nie byłem na takim wielkim.

Wsiedliśmy do gondoli. Z podekscytowaniem czekałem, aż znajdziemy się na samej górze.

- Podoba ci się?- Spytał William, gdy powoli sunęliśmy w górę.

- Tak, bardzo!

- Cieszę się.

Oparłem się o niego, obejmując przy tym jego ciało. Czułem jak jego ramię przyciąga mnie do siebie. W tej chwili czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Z przyjemnym ciepłem w środku przyglądałem się zachodowi słońca z gondoli.

- Kocham cię- wyszeptałem.

Poczułem nagle dotyk jego miękkich warg na swoich. Natychmiast odwzajemniłem pocałunek. Po chwili znalazłem się na kolanach Willa obejmując jego szyję. Bałem się od niego oderwać. A co jeśli to tylko sen? Nie chcę się z niego budzić.

Na szczęście, gdy oderwałem się od tych słodkich ust, ja nadal byłem w gondoli diabelskiego młyna, niebo przedstawiało przepiękny zachód słońca, a przed sobą miałem mężczyznę, z którym chciałbym spędzić resztę życia.

Zszedłem z niego. Powoli zjeżdżaliśmy na dół, nie chciałem wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Już i tak co jakiś czas czułem na sobie wzrok innych. Pocieszający był fakt, że nikt nas tu nie znał. W swoim mieście nie odważyłbym się na coś takiego.

William zabrał mnie jeszcze na kolację. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, podobnie jak jemu. Po posiłku wsiedliśmy do jego samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Dookoła panował już wieczorny mrok. Napisałem do taty, że już wracamy by się niepotrzebnie nie martwił.

~ WILLIAM ~

Wyraz szczęścia wymalowany na jego twarzy był wystarczającą zapłatą za dzisiejszy dzień. Sam również wyśmienicie się bawiłem. Nie mogę sobie wybaczyć, że kiedyś sprawiłem mu przykrość, mówiąc, że jest dla mnie jedynie zwykłą dziwką.

Droga była pusta. Czekała nas jeszcze ponad godzina jazdy. Spojrzałem w bok na siedzenie pasażera. Chłopakowi przymykały się oczy. Za najwyżej kilka minut padnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Uroczo wyglądał walcząc ze zmęczeniem.

Po kilkunastu minutach zatrzymałem się na poboczu. Daniel smacznie spał na siedzeniu obok. Chwyciłem jego oparcie i dźwignię z boku fotela. Spróbowałem delikatnie opuścić oparcie, by ułożyć chłopaka w pozycji półleżącej. Niech śpi mu się wygodniej. Niestety nie do końca mi to wyszło. Oparcie gwałtownie opadło na dół.

Znalazłem się nad wpatrującym się we mnie z zdezorientowaniem chłopakiem. Mój wzrok mimowolnie padł na jego usta. Zacząłem się delikatnie pochylać by ich posmakować. W końcu nasze usta połączyły się w pocałunku bardziej namiętnym niż się spodziewałem.

- Przepraszam.- Powiedziałem, gdy się od niego odsunąłem.

Nie chciałem go obudzić. Nie chciałem również by pomyślał, że zależy mi tylko na przeleceniu go. Daniel tylko położył dłoń na moim karku i przyciągnął do siebie. Ponownie nasze usta połączyły się. Języki oplotły się w wspólnym tańcu.

Sięgnąłem ręką w tył. Wyłączyłem silnik i zaciągnąłem ręczny. Przeniosłem się z fotela kierowcy na miejsce nad chłopakiem. Usiadłem na jego biodrach czując czający się w jego w spodniach wzwód. Otarłem się o jego biodra, na co Dan słodko jęknął mi w usta. Wcale nie namawiam go do seksu. On sam go pragnie. Jak mógłbym odmówić, kiedy oboje mamy już powstańca w spodniach.

Moja ręka sama znalazła się pod jego bluzką. Jeszcze wcześniej poczułem jak jego dłonie zabierają się za rozpinanie mojego rozporka.

A ten dzień miał zakończyć się naprawdę normalnie. Miałem po wszystkim odwieść go do domu, pożegnać i wrócić do własnego domu, gdzie czekała na mnie smoczyca. Jednak nie mogę się powstrzymać od skosztowania ciała Daniela, kiedy on sam mnie rozbiera.

~ DANIEL ~

Do domu wróciłem nieco później niż zapowiedziałem ojcu. W duchu cieszyłem się z przystanku jaki trafił nam się po drodze. To jednak zachowałem dla siebie. Mimo wszystko widziałem na twarzy taty zadowolony uśmiech.

- Cieszę się, że dobrze się bawiłeś.- Podsumował.

Skinąłem głową, po czym udałem się prosto do swojego pokoju. Kładąc się na łóżku spojrzałem na swój telefon. Już wcześniej zauważyłem, że Chris starał się ze mną skontaktować, jednak ignorowałem wszelkie jego telefonu. Nie chciałem przerywać sobie zabawy.

Może oddzwonię do niego? Nie. Jest już późno, a ja nie mam siły na rozmowy z nim oraz na przesłuchanie, które najpewniej by mi urządził. Zobaczę się z nim jutro. Tak, to jest dobry pomysł.

~ CHRISTIAN ~

Wczoraj nie chciałem mu przeszkadzać. Ale dzisiaj przecież powinien mieć wolne. Od rana próbowałem się z nim skontaktować, lecz on nie dobierał moich telefonów. Nie podobało mi się to, miałem złe przeczucia. Czym był tak zajęty, że nie mógł ode mnie odebrać?

Kiedy usłyszałem dźwięk dzwonka natychmiast rzuciłem się w stronę komórki. Warknąłem pod nosem, gdy na wyświetlaczu pokazał mi się inny niż wyczekiwany numer.

- Nie, nie rozmawiałem z nim jeszcze. Nie odbiera ode mnie.- Powiedziałem wyprzedzając jego serię pytań.

- On również ode mnie nie odbiera.- Odezwał się zmartwionym tonem.

- Myślisz, że są razem?

- Tak sądzę. Tessa powiedziała mi, że rano wpadł do domu, przebrał się i wyszedł. W międzyczasie zdążyli się znów pokłócić. Wydaje mi się, że są w tej chwili razem.

- Przecież Dan był na niego wściekły. Nie wierzę, że mu wybaczył po tym wszystkim.

- Najwyraźniej mało go znasz.

- Pewnie ten dupek znów mu czegoś nagadał.- Wysyczałem z wściekłością.- Niech ja go tylko jutro dorwę.

~ DANIEL ~

Przetarłem zaspaną twarz. Kto się do mnie dobijał z samego rana?! Aż dziwię się, że usłyszałem to walanie do drzwi, zażartowałem z siebie złośliwie. Wstałem ociężale z łóżku i na bosaka udałem się w stronę drzwi. Nich ktoś już szykuje się na mój gniew!

Biorąc głęboki wdech otworzyłem drzwi. Zmarszczyłem brwi widząc przed nimi przyjaciela. Wszedł do środka nie pytając mnie o zgodzie. Wyminął mnie i wszedł w głąb domu. Tak, ciebie też dobrze widzieć.

- Jest twój tata?- Spytał niepewnie.

- Nie, jest w pracy. W ogóle czego chcesz ode mnie tak rano?- Mówiłem jeszcze zaspanym głosem.

Jego wyraz twarzy nagle się zmienił. Nie zdążyłem się nawet przygotować na ten atak z jego strony.

- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Jak możesz być aż tak głupi?! Przecież ostrzegałem cię, miałem rację, jednak ty znowu to samo!

- Chris! Uspokój się i powiedz mi o ci chodzi!

Spoglądałem na niego zdezorientowany. Dlaczego tak na mnie naskoczył? I to jeszcze z samego rana. Zrobiłem coś głupiego w jego śnie i teraz się na mnie wyżywa, czy co?!

- William.- Rzucił krótko.

Zamarłem. Skąd on wiedział? Przecież dopiero co się z nim pogodziłem. Kiedy on się o tym dowiedział? Stałem bez ruchu, spoglądając na przyjaciela przepraszającym wzrokiem. Dlaczego ja się tak czuję? Przecież nic złego nie zrobiłem.

- Czyli to prawda. Dan, dlaczego jesteś tak głupi! Już zapomniałeś co ci powiedział, jak cię skrzywdził?! Chcesz tego znowu?! Jaki kit tym razem ci wcisnął? Co takiego powiedział lub obiecał, że ty głupi się na to nabrałeś i mu wybaczyłeś?! Przecież ten koleś ma cię za zwykłą szmatę, która daje dupy!

Skąd on o tym wszystkim wiedział? Przecież nie wyjaśniałem mu chyba tego tak szczegółowo.

- Przestań!- Miałem dość jego ubliżania mi.- To czy mu przebaczyłem oraz z jakiego powodu to tylko i wyłącznie moja sprawa!

- Nie chcę cię znów widzieć w takim stanie!

Mierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami.

- Będziesz musiał się z tym pogodzić.- Oznajmiłem mu chłodno.

- Mam dość.- Powiedział unosząc ręce do góry.- Rób co chcesz, tylko później nie przychodź do mnie z płaczem.

Ruszył w stronę drzwi, wymijając mnie bez słowa. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Krzyknąłem wściekle. Dlaczego on się przy tym tak upierał?! Dlaczego nie może cieszyć się moim szczęściem? Zamknąłem się w swoim pokoju. W pierwszej chwili pomyślałem, że chciałbym być sam. Szybko jednak do mnie dotarło, że było to wręcz coś przeciwnego niż potrzebowałem.

Chwyciłem telefon i zalogowałem się do odpowiedniej aplikacji. Nie chciałem dzwonić i przeszkadzać mu. Jeszcze okazałoby się, że ma teraz zebranie. Napiszę teraz, najwyżej odpisze, gdy będzie miał czas.

Dan05: Znowu pokłóciłem się z Chrisem...

SugarDaddy: Znowu? Przecież dopiero co się pogodziliście.

Zdziwiłem się, gdy odpisał od razu.

SugarDaddy: Wszystko w porządku?

Dan05: Nie za bardzo...

Dan05: Możemy się spotkać?

SugarDaddy: Jestem teraz w pracy skarbie...

Westchnąłem ciężko.

SugarDaddy: Przyjeżdżaj, kiedy tylko będziesz mógł

Muszę przyznać, że mnie zaskoczył. Poczułem przyjemne ciepło w środku. W tej chwili naprawdę potrzebowałem jego obecności.

Dan05: Dziękuję. Zaraz wsiadam w autobus i jadę.

SugarDaddy: Dan

Dan05: Tak?

SugarDaddy: Uśmiechnij się. Wszystko będzie dobrze.

Tak też zrobiłem. Miałem nadzieję, że Will miał rację. Jednak obawiałem się, że tym razem to tak szybko nam nie przejdzie. Ja nie zamierzam przepraszać przyjaciela, za to, że kocham Williama. On natomiast na pewno będzie stał nadal przy swoim, tłumacząc się, że tylko się o mnie martwi.

Przebrałem się i ruszyłem na przystanek autobusowy. Włożyłem słuchawki do uszu, a MP3 schowałem do kieszeni. Było jeszcze wcześnie. Na ulicach i chodnikach panowały pustki. Nawet bez muzyki przejechałbym tę drogę w względnej ciszy.

Wiedziałem prezesem, której firmy ubezpieczeniowej jest William. Dzięki Internetowi znałem adres biurowca, lecz jeszcze nigdy u niego nie byłem. Im bliżej celu tym większy stres mnie zjadał. Poza tym nie opuszczało mnie nieprzyjemne uczucie po kłótni z Christianem. Miałem nadzieję, że Will okaże się pomocny i jakoś mnie rozweseli, pocieszy.

W czasie jazdy autobusem zastanawiałem się jak dostać się do gabinetu Willa. Mam po prostu podejść do sekretarki i powiedzieć, że chcę się widzieć z prezesem? Będzie to wyglądało co najmniej dziwnie. Nie powiedziane, że w ogóle potraktują mnie tu poważnie. A co jeśli ostatecznie skończę wywalony z budynku przez ochronę?

Dość. Dlaczego trzymają się mnie tak pesymistyczne myśli? Może wcale nie będzie tak źle?

Już nie miałem czasu na zastanawianie się. Właśnie dotarłem na miejsce. Chłodny wiatr powitał mnie na przystanku na przeciwko wielkiego przeszklonego biurowca. Czułem przyspieszone bicie swojego serca.

Wszedłem do środka. Wnętrze było urządzone w nowoczesnym i eleganckim stylu. Po środku znajdowała się recepcja, a po bokach widać było oddzielone stanowiska do przyjmowania klientów. Każda przechodząca obok mnie osoba ubrany był w garnitur, a w przypadku kobiet, w prostą spódnicę i garsonkę. Czułem się przy nich jak brzydkie kaczątko.

Podszedłem do błyszczącej lady recepcyjnej, za którą stała wysoka kobieta w nienagannie uczesanych włosach i perfekcyjnym makijażu. Spojrzała ona na mnie na początku niepewnie, lecz szybko na jej twarzy zagościł uprzejmy uśmiech. Odwzajemniłem go niepewnie.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

- Dzień dobry.- Teraz zaczynają się schody.- Chciałbym widzieć się z panem prezesem.

Kobieta wyglądała na wyraźnie zaskoczoną. Chyba nie spodziewała się takiej prośby z mojej strony. Rozglądała się jakby w poszukiwaniu pomocy.

- Prezesa nie ma w tej chwili w biurze.

Tego się nie spodziewałem. Żeby tak kłamać prosto w oczy?!

- Wiem, że pan Harris jest w biurze.- Odezwałem się pewnie.

- Jest zajęty.- Odpowiedziała natychmiast.

Powoli traciłem cierpliwość. Ten dzień stawał się coraz gorszy. Kłótnia z najlepszym przyjacielem, to mało. Muszą mi jeszcze utrudniać dostęp do Williama, jedynej osoby, która może poprawić mi humor. Świetnie!

- Proszę do niego zadzwonić i powiedzieć, że przyszedłem.

Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Kątem oka widziałem jak para ochroniarzy obserwuje nas uważnym wzrokiem. Tylko brakuje, by mnie stąd wyprowadzono! Przecież zachowuję się spokojnie! Ja chcę tylko spotkać się z moim Willem.

- Pana godność?- Spytała kobieta, podnosząc słuchawkę telefonu.

- Daniel Bradley.- Odezwałem się z irytacją.

Widziałem jak kobieta wciska coś za ladą, po czym przykłada słuchawkę do ucha.

- Z prezesem proszę.- Chwila oczekiwania.- Dzień dobry. Przyszedł pan Daniel Bradley i mówi, że...- Zamilkła na chwilę.- Dobrze. Tak. Ale... Dobrze.

Wzrok recepcjonistki powędrował w moją stronę. Wydawała się być zdziwiona, a zarazem zaintrygowana. Patrzyłem na nią wyczekującym wzrokiem. Mogę do niego iść czy nie?

- Pan Harris zaraz pana przyjmie.

No, w końcu! Trzeba było kłamać?

- Margaret!- Zawołała właśnie do przechodzącej kobiety.- Zaprowadź pana do konferencyjnej na siódmym piętrze.

Kobieta o krótkich blond włosach skinęła głową, spoglądając na mnie ciekawskim wzrokiem. Podszedłem do pracownicy. Ruszyła w stronę windy, a ja za nią. Czułem na swoich plecach wzrok recepcjonistki.

Przez cały czas między mną a kobietą panowała cisza. Cieszyłem się z niej, ponieważ nie wiedziałbym nawet o czym z nią miałbym rozmawiać. Spokojnie czekałem, aż dotrzemy na siódme piętro biurowca. W końcu usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk, oznajmiający nam, że już dotarliśmy na miejsce.

Szliśmy jasnym korytarzem. Na ścianach wywieszone były różnego rodzaju certyfikaty i podziękowania. Nagle z naprzeciwka wyrosła przed nami postać mężczyzny. Był wyższy ode mnie i od Williama. Na głowie widać było czarne, starannie ułożone włosy, a ciemnozielone oczy wiały chłodem na kilometr. Przeszedł mnie dreszcz.

Chwila! Przecież ja go znam! To nie jest czasem Philip? Przyjaciel Williama i sponsor mojego pseudo przyjaciela? Po tym jak na mnie patrzył, gdy go mijaliśmy, mogłem przypuszczać, że tak. Jego spojrzenie było niezwykle intensywne i odpychające. Wyglądał na zdziwionego i niezadowolonego moją obecnością tutaj. A może on zawsze wyglądał na wiecznie niezadowolonego z życia?

W końcu trafiłem do długiej sali. Na środku znajdował się długi eliptyczny stół, po którego obu stronach znajdowały się wygodnie krzesła. Na końcu pomieszczenia widoczny był projektor. Przez przeszkloną ścianę budynku był świetny widok na miasto. Sala konferencyjna, tak?

- Proszę tu poczekać na pana Harrisa. Przyjdzie do pana, jak tylko będzie mógł.- Odezwała się uprzejmym tonem.- Kawy, herbaty?- Zaproponowała.

- Nie, dziękuję.

Kobieta skłoniła się lekko, po czym wyszła. Usiadłem na jednym z krzeseł. Było naprawdę wygodne. Jeśli spędzają na tych zebraniach dużo czasu, to przynajmniej nie jest im niewygodnie w tyłek. Oparłem się i nieco odchyliłem głowę do tyłu. Bujałem się delikatnie przód i tył. Było to bardzo uspokajające. Jednak nie zdołało poprawić mojego humoru. Przymknąłem lekko oczy.

Zależy mu na mnie, prawda? Inaczej nie ryzykowałby tak z moim ojcem. Nie starałby się tak naprawić tego co spierdolił po całej linii. Powiedział mi, że żałuje. Troszczy się o mnie. Pomimo iż jest w pracy, postanowił znaleźć dla mnie czas, z powodu mojego złego humoru. Zależy mu, prawda? Przecież nie starałby się tak po to, by zaraz ponownie wszystko zniszczyć. On również mnie kocha.

Podskoczyłem, gdy poczułem na swoim ramieniu czyjeś dłonie. Obróciłem się spanikowany. Ulżyło mi, gdy ujrzałem te ciemnobrązowe oczy, spoglądające na mnie z troską.

- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

- Nic się nie stało, po prostu nie sły...- Nie słyszałem jak do mnie podchodzisz.

Te słowa nie mogły przejść mi przez usta. Widziałem po jego minie, że znał dokończenie mojego zdania. Puścił to mimo uszu. Wykorzystałem chwilę, by mu się przyjrzeć. Miał na sobie szary, dopasowany garnitur, białą koszulę i granatowy krawat w drobne groszki. Wyglądał niezwykle pociągająco.

- Przepraszam, że musiałeś czekać, ale miałem spotkanie z klientem.- Zaczął się tłumaczyć.

Usiadł na brzegu stołu. Na jego twarzy widać było zadowolony półuśmiech.

- Nic nie szkodzi. Dopiero co przyszedłem. Cieszę się, że w ogóle znalazłeś dla mnie czas. Przepraszam, że przeszkadzam ci w pracy.

- Przestań. Zawszę znajdę dla ciebie czas, zwłaszcza, kiedy tego potrzebujesz.

Miło było mi to słyszeć. Nagle jego wzrok uciekł w stronę ściany dzielącej nas od korytarza. Była częściowo przeszklona. Zdążyłem zauważyć kilka chowających się głów. William wstał i skierował się w stronę wyjścia. Udałem się za nim, nie chcąc zostać sam. On tylko wychylił się przez drzwi, rozglądając się dookoła.

- Phil.- Powiedział wymownie do przyjaciela, który akurat znalazł się na korytarzu.

- Nie macie co robić?!- Odezwał się do przed chwilą podglądających nas pracowników.- Jeśli macie mało pracy, zaraz wam dołożę! Jean, za godzinę chcę mieć na biurku wszystkie dokument!

Przeszedł mnie dreszcz. Ten koleś był straszny! Jak Chris mógł się z kimś takim umawiać?! Nie, oni się nie umawiali. Spotykali się jedynie na seks za kasę.

- Dzięki.- Will zwrócił się do przyjaciela.- Dan, chodź.

Szybko dołączyłem do niego. Szliśmy opustoszałym korytarzem. Trzymałem się blisko mężczyzny, ponieważ tylko przy nim czułem się bezpieczny. W końcu weszliśmy do pomieszczenia na drugim końcu korytarza.

Pomieszczenie okazało się być jego biurem. Na środku znajdowało się ciężkie dębowe biurko z przysuniętym do niego skórzanym fotelem. Za nim znajdowała się niewielka kanapa oraz fotel, a przed nimi stolik do kawy. Było to bardzo dużo wolnej przestrzeni. Tylna ściana była cała oszklona, dając widok na tętniące życiem miasto.

Will skierował się w stronę kanapy, podążyłem za nim. W czasie drogi ściągnął marynarkę oraz poluźnił krawat. Usiadł na sofie, a ja zająłem miejsce tuż obok niego. Jego ręka wylądowała na oparciu, lekko opierając się o moje ramiona.

- Mów słońce, co się stało.- Odezwał się troskliwie.- O co się pokłóciliście?

- O ciebie, a właściwie to o nas.- Zacząłem niepewnie.

- Znowu?

Tak, znowu.

- Uważa, że nie powinienem był ci wybaczyć, po tym co mi zrobiłeś. Nie może zrozumieć, że ja po prostu... Że kocham cię, Will.

Widziałem na jego twarzy mieszaninę różnych emocji.

- Sądzi, że znów mnie skrzywdzisz.- Mógł głos lekko zadrżał.

Mimowolnie gdzieś w środku mnie również istniała ta obawa. Uciekłem wzrokiem, nie mając siła ani odwagi spojrzeć mu w oczy.

- Dan, mogę cię przepraszać nawet milion razy za to. Ja wcale nie chciałem, wtedy jeszcze nie rozumiałem... Daniel, ja również cię kocham.

Czułem jak jego palce delikatnie chwytają moją brodę i odwracają w stronę jego twarzy. W moich oczach czaiły się łzy. Po chwili poczułem na swoich ustach jego miękkie wargi. Pierwszy raz usłyszałem od niego te słowa. Wiedziałem, że on również odwzajemnia moje uczucia.

- Obiecuję ci, że już nigdy cię nie skrzywdzę.

Uśmiechnąłem się, a z mojego oka popłynęła jedna samotna łza szczęścia.

- Ja to wiem, jednak Chris nie chce w to wierzyć.

- Daj mi go tu, ja już go do tego przekonam.- Powiedział wesoło.- A wyjdę z tego spotkania cało?

- Zależy jak dobry masz refleks.- Zażartowałem.

Oboje zaśmialiśmy się. Atmosfera znacznie się polepszyła. Smutki po kłótni z przyjacielem odeszły na dalszy plan, ponieważ ja wiedziałem, że mężczyzna, którego mam u boku naprawdę mnie kocha. Bez względu co inni o tym sądzą.

- Ty pedofilu.- Odezwałem się w żarcie.

- Przepraszam, ale to ty tutaj podrywasz starszych panów swoimi wdziękami, którym nie sposób się oprzeć.- Otulił mnie szczelnym uściskiem swoich ramion.- Poza tym chyba jesteś już za stary na pedofilię. Zaraz kończysz osiemnastkę.

- Ale i tak nim jesteś.

- Przestań, źle to brzmi.- Stwierdził nagle.- Wcale nim nie jestem! Nie jesteś już dzieckiem. Jesteś za stary na bycie ofiarą pedofila.

- Kurczę, rozwiałeś moje marzenia.

Całkowicie się rozluźniłem. Zaczęliśmy sobie żartować oraz rozmawiać na najróżniejsze tematy. Ja zapomniałem o problemach, on o pracy. Oprzytomnieliśmy dopiero blisko południa. A dokładnie on sprowadził mnie na ziemię.

- Mam coś dla ciebie.- Wstał i udał się do swojego biurka. Wyciągnął coś z jednej z szuflad. Po chwili wręczył mi małą kartkę papieru.- Proszę.

Spojrzałem na nią. Przeczytałem wszystko co było tam napisałem. Zaczął rosnąć we mnie gniew, chociaż nie powinien. Laryngolog, wizyta za niewiele ponad miesiąc.

- Mówiłem, że nie chcę.

- Uznaj to za prezent ode mnie, wszystko już opłacone. Ja się po prostu martwię się o ciebie Dan.

Na mojej twarzy można było zauważyć niezadowolony grymas. W końcu westchnąłem ciężko. Już nic z tym nie zrobię.

- Dziękuję.

Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Odmawiając, wywołałbym kolejną kłótnie, a tak przynajmniej wywołałem na jego twarzy uśmiech.

- Tata niedługo wraca z pracy.- Stwierdziłem, patrząc na zegar.- Chyba będę musiał wracać.

- Podwiozę cię.- Zaoferował William.

- Daj spokój. Już i tak wystarczająco przeszkodziłem ci w dzisiejszej pracy. Sam wrócę.

- Nie daj się prosić. Chcę mieć pewność, że cało dotarłeś do domu.

Wiedziałem, że w tej chwili z nim nie wygram. Zgodziłem się, by jak najszybciej wrócić do domu. Will zabrał kluczki do samochodu, nałożył z powrotem marynarkę, po czym skierował się do wyjścia. Cały czas trzymałem się blisko niego.

- Lisa, wychodzę. Powinienem niedługo wrócić.- Poinformował mijaną sekretarkę.

Kobieta nawet nie zdążyła niczego odpowiedzieć. Idąc z nim korytarzem, czułem na sobie wzrok każdej mijanej nas osoby. Nasza dwójka to aż taki dziwny widok? Byłem częściowo ciekaw co im chodzi po głowach. Na pewno niemal nikt nie odgadł naszych prawdziwych relacji.

Wsiadłem do jego czarnego Audi znajdującego się w podziemnym parkingu. Po chwili jechaliśmy ulicą w stronę mojego domu. Tak naprawdę byłem mu naprawdę wdzięczny za tą podwózkę. Właściwie odwdzięczę mu się przy następnym spotkaniu, pomyślałem z przebiegłym uśmiechem na ustach.

- O czym myślisz, że się tak uśmiechasz?- Spytał zadowolony.

- Przekonasz się niedługo.- Zapewniłem go.

Również na jego ustach pojawił się przebiegły uśmieszek, który tylko dodawał mu uroku.

________________

Przyznać się, kto jest za powrotem Willa i daniela do siebie, a kto trzyma stronę Christiana? Jakieś podejrzenia co do Phila? Jestem bardzo ciekawa co tam wam się rodzi w głowach :p 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top