Rozdział 14 BONUS

Miało być jutro, ale już sama nie mogłam wytrzymać by się nie podzielić ostatnim rozdziałem. Zbiór fragmentów z życia chłopaków. Miłej lekturki ;)

_________________________

~ DANIEL ~

Przekręciłem się na drugi bok. Zdziwiłem się, gdy moja ręka nie napotkała nikogo po drugiej stronie łóżka. Otworzyłem zaniepokojony oczy. Cholera, nie ma go. Starałem się nie panikować. To już nie pierwsza taka sytuacja. Ubrałem dresowe spodnie oraz luźną koszulkę. Wyszedłem z pokoju i zacząłem rozglądać się po mieszkaniu.

- William!- Zawołałem, by przyspieszyć jego znalezienie.

- Tutaj- usłyszałem jego niepewny głos.

Dobra. Mniej więcej wiemy na czym stoimy. Jak bardzo jest źle? Wszedłem do salonu, z którego dochodził jego głos. Stał obok kanapy. W pierwszej kolejności spojrzałem na jego rękę. Miał swoją bransoletkę, całe szczęście. Zmierzyłem Williama uważnym wzrokiem. Wyglądał na nieco zagubionego. Mój widok go nie przestraszył, więc mnie pamięta. Dobre i tyle. Widząc to jak nieswojo się czuje i zdezorientowany spogląda na otoczenie, zgaduje, że nie pamięta tego mieszkania.

- Spokojnie. Mieszkasz tu.

Widziałem jego zdziwienie. Nie warto było mówić coś typu - Zapomniałeś? Przecież tu mieszkasz. Nie pamiętasz? Sprawiłbym mu tylko przykrość. Im mniej wspominam o jego problemach z pamięcią tym lepiej.

- Jesteś głodny? Chcesz może coś zjeść?

Skinął niepewnie głową.

- Byłeś już w łazience? Idź się odśwież, ja w tym czasie zrobię nam śniadanie. Drzwi po prawej stronie- dodałem na wypadek, gdyby zapomniał.

Udałem się do kuchni by przygotować nam jedzenie. Na jego talerzu znalazła się również jego dzienna porcja leków. Chwyciłem długopis i zaznaczyłem krzyżyk przy dzisiejszej dacie w tabelce pod tytułem „Czy brałem dzisiaj swoje leki?". To na wypadek, gdyby wrócił pamięcią do teraźniejszości i przyszło mu do głowy je wziąć.

Przyniosłem jedzenie do salonu i postawiłem na stole. William jeszcze nie wrócił. Poczułem ukłucie niepokoju. Z ciężko bijącym sercem udałem się pod drzwi łazienki. Zapukałem trzy razy.

- Wszystko w porządku?

Odpowiedziała mi cisza. A jeśli coś mu się stało?! Chwyciłem za klamkę. Zamknięte. Cholera! Poziom adrenaliny w mojej krwi gwałtownie się podniósł. Zamarłem, gdy drzwi się otworzyły. Jest cały. Poczułem ulgę. Był owinięty w ręcznik, miał mokrą głowę. Brał prysznic.

- Cześć skarbie, już wstałeś?- Spytał całując mnie w czoło.

Uśmiechnąłem się.

- Tak. Zrobiłem nam śniadanie. Chodź.

- Już, tylko się ubiorę.

- Po co?- Spytałem z przekąsem.

Na jego twarzy pojawił się niegrzeczny uśmieszek. Razem udaliśmy się do salonu.

- Poczekaj chwilę.- Powiedziałem, gdy byliśmy na miejscu.

Wróciłem do łazienki. Wyciągnąłem kluczyk z drzwi i schowałem go w szafce w sypialni. Nie będzie mógł się zamknąć. Mniej stresu dla mnie. Cały czas jeszcze się docieramy. Na bieżąco odkrywam czego lepiej unikać, co przed nim chować, a co musi być na wierzchu i widoczne dla jego oczu.

Wróciłem do salonu. Usiadłem obok niego na kanapie. W ciszy i spokoju zjedliśmy śniadanie ciesząc się swoją obecnością. Po posiłku poczułem jak jego dłoń ląduje na moim udzie.



Miałem już dość. Jak tak dalej pójdzie to zaharuję się na śmierć. Jęknąłem, czując wibracje telefonu w swojej kieszeni. Pokazał mi się nieznany numer. Zmarszczyłem brwi. Reklamy? Mimo wszystko postanowiłem odebrać.

- Daniel Bradley, słucham?

- Dzień dobry.- Usłyszałem niepewny kobiecy głos.- Jestem w centrum w parku. Spotkałam mężczyznę, wyglądał na zagubionego. Na ręce miał bransoletkę. Tam był pański numer i...

Jasna cholera.

- Dobrze, wiem o co chodzi. Jak się zachowuje?

- Jest zagubiony i niespokojny. Bo-boje się, że będzie agresywny.- Wyznała mi półszeptem.

- Proszę się nie bać, nie zrobi pani krzywdy. Niech pani spróbuje zostać z nim w miejscu. Już jadę. W razie czego proszę go uspokajać i przytakiwać.

- Dobrze.

Znów wyszedł... Schowałem telefon i zdjąłem fartuch. Szybko zacząłem szukać kierownika zmiany. Całe szczęście, że Julia dzisiaj ma zmianę.

- Ej, Jul! Muszę iść.- Oznajmiłem z przepraszającą nutą.- Któregoś dnia wezmę nadgodziny.

- Problemy z Williamem?

Skinąłem głową. Wiedziała jedynie, że mam pod swoją opieką chorego na Alzhaimera. Myślała, że to ktoś z rodziny i lepiej, żeby tak pozostało.

- Idź. Powodzenia!

- Dzięki! Wiszę ci przysługę!

Szybko przebrałem się i wyszedłem z lokalu. Wezwałem taksówkę. Nie miałem czasu na wożenie się autobusami. Podałem mężczyźnie adres, pod który ma mnie zawieść. Siedziałem cały czas nerwowo ruszając nogą. Miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Różnie to z nim bywało. Zresztą, nie dziwię się jego zachowaniu. Wystarczy postawić się na jego miejscu.

Nagle znajdujesz się w obcym dla siebie środowisku lub nie pamiętasz skąd się w danym miejscu wziąłeś. I teraz w zależności jak bardzo jest źle możesz nie pamiętać gdzie mieszkasz lub jak się tam dostać. Widzisz obcych sobie ludzi. Ktoś zauważa bransoletkę, którą nie wiadomo skąd masz na ręce i próbuje ci wmówić, że jesteś chory. To jasne, że można zacząć zachowywać się agresywnie.

W końcu dotarłem na miejsce. Zapłaciłem za przewóz i pognałem w głąb parku. Zadzwoniłem do kobiety, by dowiedzieć się, w którym dokładnie są miejscu. Wyjaśniała mi i poprosiła bym się pospieszył.

Widziałem ich. William siedział na ławce. Był widocznie zaniepokojony, zaczynał robić się nerwowy. Kłócił się o coś z kobietą, która starała się zachować spokój. Podbiegłem do nich.

- Will, wszystko w porządku?- Spytałem z nadzieją, że w ogóle mnie pozna.

- Oczywiście, że tak. Co tutaj robisz?

Odetchnąłem z ulgą.

- Dziękuję, że pani po mnie zadzwoniła i z nim została.

- Nie ma za co.- Widziałem w jej wzroku współczucie.- Do widzenia.

Pożegnałem się z nią i skupiłem swoją uwagę na Williamie. Dobra, teraz trzeba dowiedzieć się jak się tu znalazł.

- Will, co tutaj robiłeś?

- Wracałem do domu. Tessa pewnie już wróciła. Miała wyjazd służbowy.

Wziąłem głęboki wdech.

- Will, posłuchaj. Ty już tam nie mieszkasz.- Mówiłem powoli i spokojnie.

- Jak to nie? Przecież pamiętam, że jeszcze rano stamtąd wychodziłem.

- Proszę zaufaj mi. Nie jesteś już z Tessą i tam nie mieszkasz.

Widziałem jak rośnie w nim zdenerwowanie.

- Co ty pierdolisz?! Przecież rano jeszcze tam byłem, a ona dzwoniła do mnie, że wraca dzisiaj po południu.

Wstał i ruszył przed siebie. Nie, nie, nie. Chwyciłem go za nadgarstek, lecz wyszarpnął mi się.

- William, proszę. Uspokój się. Dobrze, przepraszam.

Zatrzymał się, spoglądając na mnie nadal wściekłym wzrokiem swoich ciemnobrązowych oczu. Trzeba spróbować inaczej do tego podejść.

- Możesz na chwilę pójść ze mną do mnie. Proszę cię, to dla mnie ważne.

- Ale dlaczego mam z tobą iść?

- Will, proszę cię. Zrób to dla mnie. Później pójdziesz do siebie, zgoda?

Spoglądałem na niego błagalnym wzrokiem. Mężczyzna westchnął, po czym skinął zgodnie głową. Ulżyło mi. Postanowiłem udać się z nim pieszo do naszego mieszkania. Po drodze zacząłem się zastanawiać, dlaczego z niego wyszedł. Przecież na drzwiach wisi duża kartka z napisami drukowanymi literami - NIE WYCHODŹ NIGDZIE SAM! Dlaczego to zignorował? Taka sytuacja ma miejsce po raz drugi. Przecież nie mogłem go zamykać w domu.



Miałem właśnie przerwę obiadową. Korzystałem z wolnej chwili i odpoczywałem ile się dało. Opierałem się o ścianę z przymkniętymi oczami.

- Dan, wszystko w porządku?- Spytała zmartwiona koleżanka.

- Tak, po prostu źle spałem.

Will obudził się w nocy. Nie pamiętał dlaczego się obudził. Nie kojarzył również mieszkania. Musiałem go uspokoić i zapewnić, że wszystko jest w porządku. Niemal godzinę zajęło mi usypianie go z powrotem. Normalnie jak z dzieckiem...

Jęknąłem słysząc telefon. Dźwięk ten też zwrócił uwagę wszystkich na moją osobę. Odebrałem połączenie, nie patrząc kto dzwoni.

- Dzień dobry, z tej strony sierżant Lary Hamilton, komenda główna policji.- Od razu oprzytomniałem.- Dzwonię w sprawię Williama Harrisa. Jest u nas na komendzie.

- Dobrze, zaraz się zjawie.- Oznajmiłem nie czekając na wyjaśnienia.

- Będziemy czekać.

Rozłączyłem się. Westchnąłem ciężko.

- Znowu William?- Usłyszałem pytanie.

- Tak. Jest na komendzie. Mogę...

- Idź.- Przerwała mi kierowniczka.- Tylko... Daniel?

Wstałem i spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.

- To ponad twoje siły.

- Daje radę.- Oznajmiłem.

- Są odpowiednie organizacje, placówki...

- Nie! Daję sobie z nim radę.

Nie chciałem nawet o tym słyszeć. Przebrałem się w zwykłe ciuchy. Po chwili siedziałem już w taksówce, która wiozła mnie na komendę. Na miejscu wyjaśniłem w jakiej sprawie się tu zjawiłem. Poprowadzono mnie w głąb budynku. William siedział skruszony na krześle, a nad nim stałą dwójka policjantów.

- Co się stało?

- Kłócił się z starszą kobietą w sklepie. Szarpał ją, zachowywał się agresywnie.

Westchnąłem. Ona sama musiała go również sprowokować. Powinna zostawić go w spokoju. Spojrzałem na mojego ukochanego. Moją uwagę przykuł siniak na jego ramieniu.

- I to ona go tak urządziła?!- Spytałem, zaciskając pięści.

- Zachowywał się agresywnie. Byliśmy zmuszeni użyć siły.- Wyjaśnił spokojnie funkcjonariusz.

- On jest chory!- Naskoczyłem na nich.- Jak mogliście go tak potraktować?! On potrzebował pomocy, a nie przemocy!

Wziąłem kilka uspokajających oddechów. I tak nie miałem co z nimi dyskutować. Oni i tak będą stać przy swoim. Westchnąłem ciężko.

- William, poznajesz mnie?

Skinął głową podnosząc na mnie wzrok. Był przestraszony.

- Chodź. Idziemy do domu.- Odezwałem się pewnie.

- Proszę jeszcze podpisać...

- Wiem.- Przerwałem mu. Już to przerabiałem.

Udałem się złożyć swój podpis na odpowiednich dokumentach, po czym wróciłem po mężczyznę. Wstał i podszedł do mnie. Bez słowa kroczył tuż obok mnie w stronę wyjścia. Czułem za sobą obecność dwójki policjantów.

- Proszę chwilę poczekać.- Zatrzymała mnie starsza kobieta.

- William poczekaj z panami przy wyjściu, dobrze?

Bałem się go tam posłać samego. On tylko siknął głową i poszedł, a dwójka policjantów za nim. Spojrzałem na kobietę o siwych włosach i czerwonych okularach na nosie.

- To już nie pierwszy raz.- Zwróciła mi uwagę.

- Tak, wiem. Przepraszam.

- Może potrzebuje pan pomocy?

- Nie. Radzę sobie z nim.- Zacisnąłem wściekle szczęki.

- Poproszenie o pomoc, to nie przejaw słabości. Są odpowiednie placówki dla osób z takimi problemami. Mają tam dwudziestoczterogodzinną opiekę i wykwalifikowany personel.

- Dajcie mi pieniądze, bym nie musiał chodzić do pracy, to również będę z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. Już mówiłem. Nie potrzebujemy pomocy.

- Co jeśli, któregoś dnia wyjdzie z domu i nie wróci? Niech pan pomyśli również, co będzie dla niego najlepsze.

- Nie zabierzecie mi go. Dajemy sobie radę.

- Jestem zmuszona zgłosić to do pomocy społecznej.

Spojrzałem na nią przestraszonym wzrokiem. Oni nie mogą tego zrobić.

- Na dniach możesz się spodziewać ich wizyty.

Poczułem pieczenie oczu. Oni nie mogą mi go zabrać...

- Daniel, postaraj się o zapewnienie mu odpowiedniej opieki. Może chociaż powinieneś pomyśleć o opiekunce na czas, gdy jesteś w pracy.

- Dobrze. To wszystko?

- Tak.

Odszedłem od niej, kierując się w stronę czekającego na mnie Williama.

- Idziemy.- Powiedziałem oschle, przechodząc obok niego.

Ruszył za mną. Szedł przy moim boku nie odzywając się ani słowem. Zamówiłem nam taksówkę. Nie miałem siły by iść z nim pieszo do domu. Zaciskałem pięści, przygryzałem wargę, byle tylko się jakoś trzymać. Spojrzałem na Williama.

- Nie pamiętasz mnie, prawda?

Pokręcił głową. Poczułem rosnącą gulę w gardle.

- Jestem Daniel Bradley, twój opiekun.- Wyjaśniłem, starając się by mój głos się nie załamał.

- William Harris.- Przestawił się, chociaż nie musiał.- Dlaczego jest pan moim opiekunem?

- Jesteś chory, masz problemy z pamięcią.- Wyjaśniłem mu.

Przyjmował wszystko ze spokojem i zrozumieniem. Wcale nie był agresywny. To był jeden z jego lepszych dni.

- Boli cię ramię?

- Trochę- przyznał z grymasem.

- W domu obłożymy to lodem.

- Jedziemy teraz do pana domu?- Spytał niepewnie.

- Nie, do twojego.- Wyjaśniłem ze spokojem.

- Ja nie mieszkam czasem w przeciwnym kierunku.

- Nie. Przeprowadziłeś się jakiś czas temu. Spokojnie, wszystko ci pokażę i zostanę ile będzie trzeba.

- Naprawdę dziękuję panu za pomoc.- Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością.- Wydaje się być pan młody.

- Dzieli nas dziewięć lat.

Nie chciałem uświadamiać go ile teraz ma lat. Skoro nadal ma w głowie jego stary dom, to ma dosyć dużą dziurę w głowie, która mogłaby by go niepotrzebnie wystraszyć. Nie potrzeba nam dodatkowego stresu.



Cieszyłem się, że to już koniec pracy na dzisiaj. Żadnych telefonów, żadnego Williama pałętającego się sam po mieście. Coś czułem, że dzisiaj ma dobry dzień. Uśmiechnąłem się spoglądając na słońce, któremu towarzyszyły nieliczne białe obłoki. Już dawno nie mieliśmy tak ładnej pogody.

Nagle poczułem jak ktoś niepewnie łapie mnie a ramię.

- Przepraszam?

Zamarłem w bezruchu. Obróciłem się w tył, modląc się by to nie była prawda. Przede mną stał mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, które wymagały już interwencji fryzjera i oczach o tym samym kolorze. Wydawał się być zagubiony. Co on tu robił?! Proszę, niech to się okażę tylko złym snem.

- Nie wie pan może, gdzie jest Leicester Road?

- Przepraszam, a co to za bransoletka na pańskiej ręce?- Powiedziałem, nawet na nią nie spoglądając.

William zdziwiony spojrzał na swój nadgarstek. Widocznie się zdziwił na widok bransoletki.

- Mogę zobaczyć?- Spytałem, powoli wyciągając rękę w stronę jego dłoni.

Udałem, że czytam co jest tam napisane, chociaż znałem to już na pamięć.

- Może powinienem zadzwonić do pańskiego opiekuna?

- Jakiego opiekuna?- Spytał wyraźnie zdezorientowany.

- Spokojnie, zadzwonimy i wszystko się wyjaśni. Mam tatę, który ma problemy z pamięcią. Może u pana jest to samo?- Wciskałem mu historyjkę, byle tylko zachował spokój.

- Przecież bym pamiętałbym jakieś badania, albo chociaż jakieś wizyty u lekarza.- Starał się to wszystko jakoś wyjaśnić.

- Może to przez stres i to tylko krótkotrwałe. Zadzwonimy pod numer na bransoletce i wszystko się wyjaśni.

Zgodził się. Widziałem jak rośnie jego zdezorientowanie. Udawałem, że dzwonie pod ten numer, bo przecież nie będę próbował dzwonić sam do siebie. Po chwili udawałem rozmowę przez telefon. Czułem się jak nastolatek. W końcu rozłączyłem się.

- Wszystko się wyjaśniło.- Oznajmiłem zadowolony.

Patrzał na mnie wyczekując odpowiedzi.

- Mówił, że ostatnio miał pan mały wypadek i uderzył się w głowę. Od tamtego czasu ma pan czasami krótkie zaniki pamięci. Powiedział, że to powinno niedługo minąć i poprosił bym odprowadził pana do domu.

Widziałem jak analizuje to wszystko. Ostatecznie wydawał się kupić tę bajeczkę.

- Fakt, trochę boli mnie głowa.

Oho, dobrze, że mi to powiedział. W domu dam mu coś przeciwbólowego. Przy następnej wizycie kontrolnej warto byłoby to zgłosić, ponieważ to kolejny raz, gdy skarży się na ból głowy.

- Naprawdę nie trzeba, sam wrócę.

- Ależ nie ma najmniejszego problemu. Akurat idę w tamtą stronę, to pana odprowadzę. Źle bym się czuł, zostawiając pana samego.

Zgodził się. Ruszyliśmy razem w drogę do naszego wspólnego mieszkania.



Siedziałem na kanapie. Nogi miałem przyciągnięte do klatki piersiowej. Czoło opierałem na kolanach. Pociągnąłem nosem pomiędzy kolejnymi zduszonymi spazmami płaczu. Już nie miałem na to wszystko siły. Poza domem cały czas żyłem w stresie, martwiąc się czy William sobie czegoś nie zrobił, czy na pewno jest w domu. Nie miałem siły widzieć w jego oczach tego, że jestem dla niego obcym, że nic dla niego nie znaczę.

Kocham Williama całym sercem, dlatego znoszę to wszystko- jego złości, strach, odrzucenie. Ale ja również mam swoje potrzeby. Ja również chciałbym mieć chwilę czasu dla siebie. Mieć pewność, że jeżeli wrócę z pracy do domu, to zastanę go tam, a on będzie wszystko pamiętał. Nas, to co razem przeszliśmy, to ile dla mnie znaczy. Chciałem widzieć to w jego oczach.

Nawet nie wyobrażałem sobie jakie to wszystko w rzeczywistości będzie trudne. Jego wzrok, gdy widzę w nim, że mnie nie poznaje... To boli bardziej niż może się wydawać. Te słowa, gdy wspomina o jego zmarłej narzeczonej, a mnie w ogóle nie poznaje. Ja również mam uczucia.

Cały drżałem. Nie dawałem sobie już rady. Tata miał rację, mówiąc, że to wszystko mnie w końcu przerośnie. Jednak nawet nie mogłem myśleć o opuszczeniu tego mężczyzny.

Wczoraj dzwonił do mnie tata, chciał mnie odwiedzić. Musiałem odmówić, ponieważ William miał gorszy dzień. Już raz odwiedzał mnie w takim momencie. Niby nic się dzieje, jednak nie mogę znieść jego smutnego wzroku. Jego spojrzenia, które próbuje mi wmówić, że cierpię.

Podskoczyłem, nieco zaskoczony, czując dłoń na swoim ramieniu. Nie słyszałem jak podchodził, ponieważ był po mojej lewej. Natychmiast pociągnąłem nosem i wytarłem załzawioną twarz. Nie chciałem mu się pokazywać w takim stanie. Bałem się również spojrzeć na jego twarz, nie wiedząc co ujrzę. Bałem się, że zobaczę tam zagubioną i przestraszoną osobę, która nie wie gdzie jest i dlaczego jakiś obcy mężczyzna płacze na kanapie w obcym domu.

- Dan, skarbie.

Nie wytrzymałem. Wodospad łez znów popłynął z moich oczu. Bałem się mu przyznać do tego, że nie daje już rady. Czułem jak kanapa ugina się pod jego ciężarem, jak jego ramie obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Rzuciłem się na jego szyję, chowając przed nim twarz. Obejmował mnie pewnie i mocno. Tak bardzo tego potrzebowałem.

- Już, jestem przy tobie.

Położył się ze mną. Leżałem na nim nadal płacząc spazmatycznie. Czułem, że jego oddech również staje się nierówny. Wiedziałem, że on również płacze.

- Dan, słońce.- Zaczął, a ja wyczułem, że szykuje się coś niedobrego.- Może powinieneś pomyśleć o jakimś ośrodku dla mnie?

- Nawet tak nie mów.

- Nie chcę być dłużej dla ciebie ciężarem.- Jego głos niekontrolowanie zadrżał.

- Will, kocham cię.

- Ja ciebie również. Ale może tak będzie dla nas obu najlepiej. Proszę, zrób to dla nas.

Nie wierzę, że to powiedział. Moje ciało ponownie zaczęło drżeć. Zacisnąłem dłonie na jego ciele. Jak on mógł w ogóle pomyśleć, że go gdzieś oddam?!

- Przecież obiecałem ci, że się tobą zajmę.

- Daniel, będzie coraz gorzej. Nie chcę, żebyś marnował swoje życie przeze mnie.

- Zmarnowałbym je bez ciebie.

Pociągnąłem nosem, starając się równocześnie zapanować nad płaczem.

- Zadzwoń do swojego ojca, niech tu przyjedzie.- Poprosił mnie.

Leżałem nie mając takiego zamiaru. Po chwili czułem jak jego ręka sięga pod kanapę. Pamiętał. Właśnie dla takich chwil nie mogę go zostawić. Nie mógłbym spokojnie spać z myślą, że może właśnie w tej chwili on wszystko pamięta i wie, że go opuściłem. Sam sobie bym tego nie wybaczył.

- P-panie Bradley.- Zawahał się.- Mógłby pan tu przyjechać?- Nie słyszałem ich rozmowy. Czasami przeklinałem siebie za swoją częściową głuchotę.

Dobrali się... Pół głuchy i chory na Alzhaimera. Jeden nic nie słyszy, drugi nic nie pamięta. Po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni.

William rozłączył się, po czym odłożył komórkę na miejsce.

- Może spróbujmy jeszcze raz z opiekunem. Może tym razem będzie lepiej. Przecież tak długo dawaliśmy sobie radę. Nie wierzę, żeby wsadzenie cię do ośrodka było jednym wyjściem.

- Możemy zrobić jeszcze jedno, ostatnie podejście. Jeśli nie, ośrodek.

- Nie mów tak.

~ WILLIAM ~

Przytuliłem go mocniej do siebie. Na prawdę nie chciałem być dla niego ciężarem. Tam miałbym całodobową opiekę, lekarzy pod ręką. Daniel przecież będzie mógł mnie codziennie odwiedzać. W końcu i tak to będzie musiało nastąpić.

Mam oszczędności na czarną godzinę. Opłacę ośrodek dla mnie i nie będzie musiał sobie niczego odmawiać. Poza tym w moim stanie to może i będą należały mi się jakieś zniżki.

Ale nie ma co od razu myśleć o najgorszym. Może znajdziemy odpowiedniego opiekuna dla mnie. Tym razem musimy znaleźć kogoś młodego, lecz doświadczonego. Starsza osoba nie będzie miała siły się ze mną siłować w tych najgorszych momentach. Albo taką osobę, która wykaże się niezwykłym sprytem by umieć mnie odpowiednio podejść.

- Będzie dobrze. Porozmawiamy z twoim ojcem. On na pewno pomoże nam zadecydować co dalej.

Pan Bradley nadal za mną nie przepadał, lecz chwilami starał się wspierać syna. Wiem, że nadal wolałby, aby jego syn zostawił mnie i zdjął taki ciężar ze swoich barków. Chociaż widząc jego upór, momentami nie było innego wyjścia jak zatrzymać własne zdanie dla siebie i po prostu mu pomóc.

- Will, będzie dobrze, obiecuję ci.

- Wiem, skarbie.- Ucałowałem jego czoło.

Dopóki cię mam, na pewno tak będzie.

______________________________

No to mamy oficjalny koniec. Mam nadzieję, że się podobało. Zapraszam na mój profil. Niedługo powinno pojawić się tam coś nowego ;) Moje pierwsze w życiu opowiadanie hetero! Ohyda, tak wiem ;p Ale nie będzie scen erotycznych, więc spokojnie mocni fani boyxboy jak się uprą to mogą udawać, że bohaterka jest facetem xD

 Zachęcam również do zerknięcia na fanfiki, które mogą przypaść wam do gustu, nawet jeśli nie znacie zespołu.  Poza imionami bohaterów całość jest tworzona od nowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top