Rozdział 11
~ CHRISTIAN ~
Chodziłem nerwowo po pokoju.
- Mówiłeś, że go w to nie wmieszasz!- Rzuciłem oskarżycielsko.
- Przecież on nie bierze w tym udziału.- Odezwał się spokojnie.
Spojrzałem w jego ciemnozielone oczy. Westchnąłem ciężko, wiedząc że ma to głęboko gdzieś.
- Niech się sam w to nie pcha, to go to wszystko ominie. Według ciebie, co ja mam zrobić?
- Nie wiem. Ja po prostu nie chcę, żeby miał kłopoty.
- Jeśli nie wejdzie mi w drogę to ich nie będzie miał.- Powiedział z uśmiechem.
Pokręciłem głową. Daniel ostatnimi czasy ma talent do pakowania się w kłopoty. Bałem się co tym razem z tego wyniknie. Wiedziałem, że jego plan zmierza już ku finałowi. Problem polegał w tym, że mój przyjaciel mieszał się w nie swoje sprawy. Nie słuchał mnie, a ja chciałem tylko go przed tym wszystkim chronić.
~ DANIEL ~
Nie było dobrze. Nie znaleziono żadnego innego podejrzanego, przez co Williama czeka rozprawa w sądzie za kilka dni. Jak na razie na wiele się nie przydałem. Nie udało mi się znaleźć żadnych dowodów odciążających Willa. Rozwiesiłem w mieście ogłoszenia z informacją, że jeżeli ktoś widział go w nocy z piątku na sobotę, proszony jest o kontakt. Ktoś przecież musiał go widzieć i dać mu alibi na czas morderstwa Teressy.
Jak na razie wszystko udawało mi się również zachować w tajemnicy przed tatą. Wie, że mój kolega z pracy jest w więzieniu, lecz tylko tyle. Christian ku mojemu zaskoczeniu odpuścił powtarzanie mi jakim to jest błędem trzymanie się Williama. Nawet starał się mnie wspierać, za co byłem mu naprawdę wdzięczny, ponieważ wymagało to od niego dużo nerwów.
Czekałem właśnie na zmianę światła. Gdy ludzik na sygnalizacji zaświecił się na zielono, ruszyłem wraz z innymi na przeciwległy chodnik. Po chwili dotarłem do kawiarni. Mężczyzna już na mnie czekał. Usiadłem po drugiej stronie stolika. Uśmiechnął się uprzejmie na mój widok. Jego czarne włosy były krótko przystrzyżone, a niebieskie oczy spoglądały pewnym wzrokiem. Rysy twarzy miał wyraźnie wschodnie.
- Dzień dobry.- Przywitałem się.- Niech pan powie, że ma jakieś dobre wieści.
- Wszystko okaże się za kilka dni. Nie będę oszukiwał, że jak na razie nie dysponujemy mocnymi dowodami.
Kelnerka przerwała nam rozmowę. Oboje złożyliśmy zamówienie. Gdy odeszła z powrotem spojrzałem na pana Morgana.
- Wiemy na pewno, że posłużą się odciskami palców Williama znalezionymi na narzędziu zbrodni. Na to mamy kontrargument. Dobrze by było, gdyby znalazł się jakiś świadek widzący kogoś wychodzącego z domu lub dającego Willowi porządne alibi.
- Rozmawiał pan z tym swoim znajomym lekarzem?- Spytałem z nadzieją.
- Tak, jednak musimy dostać pozwolenie na zrobienie takich badań na oskarżonym.
Drgnąłem, czując wibracje telefonu w swojej kieszeni. Przeprosiłem mężczyznę, po czym odebrałem połączenie od nieznanego numeru.
- Bradley Daniel, słucham?
- Dzień dobry. Ja dzwonię w sprawie ogłoszenia.- Moje serce gwałtownie przyspieszyło swoje bicie.- Początkowo nie byłem pewien czy chodzi o tego samego mężczyznę. Chodzi o tego oskarżonego o morderstwo, tak?
Przełknąłem ciężko ślinę. Starali się nie ujawniać tożsamości Williama, jednak łaknące gorących newsów gazety żerujących na cudzym nieszczęściach, zawsze dostaną to czego chcą.
- Tak, o niego. Widział go pan?
- Tak. Byłem w nocy na spacerze z psem. Nagle mu się zachciało, więc... Ale mniejsza o to. Przeszedłem się z nim w stronę lasu, by mógł się przy okazji wybiegać. Wracając do domu widziałem tego człowieka jak szedł pod górę. Szedł w stronę tego domu, w którym znaleziono ciało. Jak szedłem w drugą stronę widziałem jak inny mężczyzna wchodzi do tego domu.- Wziąłem gwałtowny wdech na te słowa.
- Jest pan pewien?
- Tak. Było nieco przed pierwszą. Było ciemno, więc nie widziałem go za dobrze. Był podobnego wzrostu, jednak jestem pewien, że to był koś inny. Inna postura.
- Wiem, że to duża prośba, ale mógłby pan zeznać to przed sądem? To naprawdę by nam pomogło.
Widziałem jak siedzący na przeciwko mnie mężczyzna przygląda mi się z zaciekawieniem uważnym wzrokiem.
- Dobrze.- Odpowiedział niepewnie głos po drugiej stronie telefonu.
- Dobrze, jeszcze się z panem skontaktuję. Naprawdę dziękuję.
Pożegnałem się i rozłączyłem.
- Kto dzwonił?- Spytał prawnik.
- Mamy świadka, który widział Willa wracającego do domu. Mówił też, że widział kogoś wcześniej wchodzącego do domu, tyle że nie jest w stanie dokładnie go opisać.
- To dobrze. Na tą rozprawę jesteśmy średnio przygotowani. Materiały, które dałem do przebadania jeszcze nie wróciły, ale na następną rozprawę już będą. Po pierwszej turze możemy znaleźć się na przegranej pozycji, jednak w drugiej jeszcze się odegramy. Już ja się postaram o pewne i wiarygodne dowody, które potwierdzą jego niewinność.
- Naprawdę dziękuję panu.
- Nie ma za co.
Byłem mu bardziej wdzięczny niż mu się wydaje. Naprawdę się starał wybronić Williama z obecnej sytuacji. Mam tylko nadzieję, że dobrze się spisze podczas czekających nas dwóch rozprawach. Czułem pewnego rodzaju poczucie winy, ponieważ mój udział w ratowanie Willa przed więzieniem jest mniejszy niż bym tego chciał.
Spokojnie dopiliśmy kawę omawiając jeszcze szczegóły pierwszej rozprawy, która ma się odbyć za niecały tydzień.
Do domu wróciłem dość późno. Nie spieszyło mi się z powrotem do pustego mieszkania.
Prawie w ogóle nie spałem w nocy. Nadchodząca rozprawa nie daje mi spokoju. W szkole byłem jak żywy trup. Dwa razy o mały włos nie zasnąłem na lekcji. Chris czuwał nade mną i za każdym razem, gdy na dłużej zamykały mi się oczy, dźgał mnie w żebra. Nie było to przyjemne, lecz skuteczne.
W domu chciałem chwilę trochę odespać tą nieprzespaną noc. Udało mi się zasnąć, lecz po piętnastu minutach zadzwonił mój telefon. Jeśli to Christian, to ukatrupię żywcem! Spojrzałem na komórkę. Zdziwiłem się widząc numer pana Morgana.
- Tak, słucham?
- Spałeś?- Spytał najwyraźniej zauważając mój zaspany głos.
- Tak, ale proszę mówić. Coś się stało?
- Wstawaj i jedź do szpitala.
- Coś się stało Williamowi?!- Podniosłem się gwałtownie z łóżka.
- Nie. To dobra wiadomość. Dostałem pozwolenie na przeprowadzenie badań. Rozmawiałem z znajomym lekarzem, który wisi mi przysługę. Przyjmie go dzisiaj za dwie godziny. Będę czekał na ciebie w szpitalu.
Rozłączyłem się. Jak oparzony wstałem z łóżka i zacząłem się szykować do wyjścia. Kasa na bilet, telefon. Chyba wszystko mam.
- Tato wychodzę! Niedługo powinienem wrócić. W razie czego dzwoń!
Nie zdążył mi nawet odpowiedzieć, ponieważ już byłem za drzwiami. Biegiem udałem się na przystanek autobusowy. Zniecierpliwiony czekałem na przyjazd kolejnego autobusu, ponieważ wcześniejszy odjechał dwie minuty przed moim przybyciem. Czas dłużył mi się nieubłaganie.
W końcu przyjechał mój środek transportu. Denerwowałem się za każdym razem, gdy ktoś robił kłopoty, przez które autobus musiał robić dłuższe przystanki. Wstałem i skierowałem się w stronę drzwi, gdy na horyzoncie ujrzałem budynek szpitala. Oczywiście cały tłum staruszek musiał ustawić się przede mną i iść wolniej niż Internet w latach dziewięćdziesiątych.
W końcu jednak udało mi się dotrzeć na miejsce. Serce łomotało mi jak u przestraszonego królika. Obawiałem się tych badań. Jeśli coś wykażą, wyjaśnią te zaniki pamięci. Jednak coś co miesza człowiekowi w głowie nie może być dobre.
Prawnik czekał na mnie w poczekali.
- Gdzie on jest?- Spytałem, gdy tylko do niego podszedłem.
- Zabrali go już na tomografię.
Mężczyzna zaprowadził mnie pod odpowiednią salę. Stało tam już dwóch policjantów. Spojrzałem na nich nieprzyjemnym wzrokiem, po czym usiadłem na jednym z wolnych krzeseł. Nad drzwiami paliła się czerwona lampka, która informowała nas o trwaniu badań. Wpatrywałem się w nią, jakby siłą woli próbując ją zgasić.
Drgnąłem, gdy w końcu przestała świecić. Z zniecierpliwieniem czekałem, aż William wyjdzie na zewnątrz. Gdy drzwi otworzyły się, wstałem i ruszyłem w ich stronę. Zatrzymałem się, gdy poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Will wyszedł, a nasze spojrzenia się spotkały. Wyglądał na przerażonego. Podszedłbym do niego i przytulił go, jednak prawnik mnie przed tym powstrzymywał. Założę się, że policjanci również by mi na to nie pozwolili.
Udaliśmy się do kolejnej sali. Tam również nie pozwolono mi wejść w przeciwieństwie do pana Morgana. Bo co, bo jest jego prawnikiem?! Zostałem sam na zewnątrz. Funkcjonariusze dotrzymywali mi towarzystwa. Cisza trwająca między nami była nie do zniesienia.
Podniosłem się lekko, gdy prawnik wyszedł przed drzwi.
- Dan, podaj jakieś szczegóły ze swojego życia, o których mówiłeś Williamowi. Nie chodzi mi o to byś mi je teraz opowiadał tylko powiedz ogólnikowo. Chodzi nawet o takie błahostki jak dokładana data urodzenia i takie tam.
Zastanowiłem się chwilę.
- Blizna na ręce, która powstała na skutek wypadku, o którym również mu mówiłem, mój adres, data urodzenia. Coś jeszcze?
- Nie, tyle powinno wystarczyć.- Powiedział z półuśmiechem.
- Po co to?
- Do testu. Jak po ciebie przyjdę, to się na chwilę pokażesz w środku.
Skinąłem zgodnie głową. Zaczynałem się coraz bardziej niepokoić. Do jakiego testu są potrzebne im te informacje?! Siedziałem jak na szpilkach, czekając na ponowne pojawienie się prawnika. Dłonie zaczynały mi się pocić.
Gdy w końcu się pojawił, wstałem i wszedłem do pomieszczenia. Sala wyglądała jak typowy gabinet lekarski. Białe ściany, biurko na środku, kozetka, a na ścianach wisiały różne schematy. Spojrzałem na Williama siedzącego przed biurkiem siwego mężczyzny.
- Wiesz kto to jest?- Spytał lekarz.
- Oczywiście.- Powiedział, jakby to było oczywiste.
- Podaj jego imię, nazwisko oraz wiek.
- Daniel Bradley, osiemnaście lat.
- Dobrze, a możesz podać jakąś cechę szczególną w jego wyglądzie.
Na jego czole pojawiła się zmarszczka, która wskazywała, że intensywnie myśli nad tym pytaniem. Czekałem, aż odpowie.
- Blizna na nadgarstku- odpowiedział niepewnie.
- Wiesz skąd ją ma?- Zapytał ciekawsko lekarz.
- Nie. Kiedyś chciałem go o to zapytać, ale odpuściłem.
Jak to?! Przecież mówiłem ci o tym, niedługo po tym jak się poznaliśmy. Sam mnie o to zapytałeś! Znów czegoś nie pamięta, to żadna nowość. Jednak przecież mówiłem mu o wypadku, rozmawiał o tym z moim tatą. Chociażby z tego względu powinien wiedzieć, skąd ta blizna.
- Dobrze, może pan wyjść.
- Panie Morgan, proszę mnie zawołać jak już będzie wiadomo co mu jest.- Poprosiłem go półszeptem.
Kiwnął głową, po czym wypuścił mnie przed gabinet. Znów siedziałem z milczącymi policjantami. Rozumiem, że ze mną nie rozmawiali, ale oni nawet między sobą nie zamienili ani słowa! Czekanie zdawało się trwać nieskończoność, a ta cisza tylko to podkreślała.
Po tej wieczności w poczekalni drzwi, w końcu się otworzyły. Prawnik wychylił się zza nich i zaprosił mnie do środka. Wszedłem do gabinetu. William minął się ze mną i zajął moje miejsce obok strażników.
- Może to dziwnie zabrzmi, ale wygląda na to, że to Alzhaimer.- Odezwał się doktor, ściągając okulary, które miał na nosie.
- Co?! W takim wieku?
- Najmłodszy przypadek, o którym słyszałem to trzydziestodwuletni mężczyzna. Pan Harris zdaje się pobił ten wynik. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że przyczyny tej choroby nie są do końca znane, z tego też powodu ciężko wybrać odpowiednie metody leczenia. Nie znamy czynnika, który to wywołał.
W moim mózgu panowała istna gonitwa myśli. Próbowałem to jakoś uporządkować. Mój dwudziestosiedmioletni ukochany ma Alzhaimera. Jak to możliwe?!
- Mimo wszystko jest to związane z głową?- Spytałem, dla pewności. Lekarz skinął potwierdzająco.- To może wypadek samochodowy, który kiedyś miał, ma z tym coś wspólnego?
Siwy mężczyzna spojrzał na mnie znacząco, oczekując wyjaśnień.
- Will ma bliznę z tyłu głowy. Teraz jej nie widać, bo ma dłuższe włosy. Mówił mi, że to przez wypadek, jednak wygląda to na wynik jakiejś operacji. Może podczas tego wypadku doznał jakiegoś poważniejszego urazu, który do tego doprowadził.
- Nie jestem pewny, czy to ma związek, jednak warto sprawdzić ten trop. Będę musiał dokładniej sprawdzić jego dokumentacje medyczną. Jeśli nie był leczony w tym szpitalu, to musiał być w tym, na drugim końcu miasta. Spróbuję się czegoś dowiedzieć, w razie czego dam wam znać. Na razie spróbujemy złagodzić objawy lekami. Już dawno powinien je brać. Może to opóźniło by postęp choroby. Prześlę zalecenia dyrektorowi więzienia.
- Naprawdę ci dziękuję.- Odezwał się prawnik do lekarza.
- Teraz jesteśmy kwita.- Staruszek uśmiechnął się do niego.
Wyszliśmy na zewnątrz. William patrzył na nas oczekując odpowiedzi. Spojrzałem na pana Morgana, lecz on spoglądał na mnie, chcąc bym to ja mu powiedział. Nie mogłem tego zrobić. Te słowa nie przejdą mi przez gardło.
- Lekarz przepisze ci leki na te zaniki.- Odezwałem się z wymuszonym uśmiechem.
- Ale co to...
- Will, później. Proszę.
Najpierw sam chciałem się jakoś uporać z tą myślą.
Gdy wróciłem do domu od razu zacząłem szukać w Internecie informacji na temat choroby, która dotknęła Williama. Już na samym początku przekręciłem imię niemieckiego neuropatologa, który odkrył tą chorobę i przeczytałem Alfąs Alzhaimer zamiast Aloisy Alzhaimer. Poza tym nie znalazłem żądnych dobry wieści.
Co teraz będzie ze mną i Williamem? Co jeżeli kiedyś o mnie zapomni?
~ CHRISTIAN ~
Pukałem do jego drzwi. Nie chciałem do niego dzwonić, ponieważ i tak dzisiaj miałem się z nim spotkać. Powiem mu to prosto w twarz. Bez słowa wszedłem do środka, gdy mężczyzna otworzył mi drzwi.
- Oni już wiedzą.- Powiedziałem od razu.
- Co?
- Dostali zgodę na badania. Już wiedzą.
Patrzałem jak spaceruje po pokoju, wyraźnie zastanawiając się nad tym, na ile krzyżuje to jego plany.
- Prokurator w tej rozprawie to naprawdę doświadczony zawodnik. Sądzę, że i z tym sobie poradzi. Jednak dobrze, że będziemy mogli go o tym uprzedzić. Będzie miał czas na zastanowienie.
Myślałem, że gorzej to przyjmie. W końcu tak starał się by sam chory nie wiedział o swojej chorobie. Chociaż dzięki niej mógł chodzić na badania, nawet tego nie pamiętając. Phil zawsze umiał wyczuć, kiedy miał gorszy dzień i mógł sobie pozwolić na odważniejsze posunięcia.
~ DANIEL ~
Ponownie nie przespałem nocy. Za bardzo się stresowałem dzisiejszą rozprawą. Czekałem już przed salą, mimo że do rozpoczęcia było jeszcze dużo czasu. Nie tylko ja zjawiłem się wcześniej. Cała masa reporterów również tu była. Mężczyźni trzymali w pogotowiu kamery, a kobiety ściskały w rękach mikrofony. Nie będą mogli wejść na salę sądową, więc czatują przed drzwiami i czekają na pojawienie się oskarżonego.
Siedziałem zgarbiony na ławce. Nagle poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Podniosłem smutny wzrok. Pan Morgan.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze.- Starał się mnie pocieszyć.
Nie potrzebowałem tych słów. Potrzebowałem by uwolnił mojego Williama z więzienia, by udowodnił, że jest niewinny. Mężczyzna usiadł obok mnie. Po kilku minutach, gdy otworzyli salę weszliśmy do środka. Ja zająłem miejsce na widowni, on siadł na miejscu adwokata. Z czasem ludzi przybywało. Nikogo nie znałem. Nikogo oprócz Philipa, który zjawił się później. Kiedy padło na mnie spojrzenie jego ciemnozielonych oczu przeszedł mnie dreszcz.
Słyszałem poruszenie na korytarzu. Po chwili ujrzałem Williama wchodzącego do sali w asyście dwóch policjantów. Traktowali go jak jakiegoś groźnego przestępcę, a przecież on nawet muchy by nie skrzywdził. Przez chwilę spotkaliśmy się wzrokiem. Wysłałem mu uspokajający uśmiech. Zaprowadzono go na miejsce obok jego adwokata.
Na sali jako ostatni pojawił się prokurator. Kilka sekund po jego wejściu ogłoszono wejście sędziego. Wszyscy wstali. Rozprawa się rozpoczęła. Na początku odczytano zarzuty jakie stawiano Williamowi oraz przedstawiono najważniejsze osoby na sali. Jako pierwszy rozpoczął prokurator o chłodnym spojrzeniu i pokerowej twarzy. Po krótkiej przemowie przedstawił pierwszy dowód.
- Narzędzie zbrodni zostało oddane do ekspertyzy. Znaleziono na nim odciski palców oskarżonego.
- Sprzeciw.- Podniósł się pan Morgan.- Narzędzie zbrodni pochodziło z domu oskarżonego i było to narzędzie codziennego użytku. To normalne, że znajdują się na nim odciski palców oskarżonego.
- Oddalony.- Odezwał się sędzia pewnym tonem.- Proszę kontynuować.
Przełknąłem ciężko ślinę. Mężczyzna zaczął uzasadniać i udowadniać słuszność swojego dowodu. Akurat temu, że na nożu, którym zamordowano Teressę są odciski palców Wiliama nie ma wątpliwości. Jednak wyjaśnienia obrońcy rozjaśniły całą sprawę.
- Przyjrzałem się wynikom ekspertyzy i jest tam również zaznaczone, że znaleziono na narzędzi zbrodni materiał skórzanej rękawiczki. Kto używa skórzanych rękawiczek w kuchni? Materiał jest pozostawiony przez prawdziwego sprawcę, który by nie pozostawić po sobie śladów działał w nich na dłoniach. Stąd brak innych odcisków palców niż oskarżonego oraz ofiary.- Zaznaczył obrońca.
Prokurator i prawnik Willa zaczęły wymieniać przed sobą kolejne argumenty. W końcu sędzia zakończył spór, przyjął oba dowody i kazał kontynuować.
- Kolejnym dowodem, wskazującym na oskarżonego jest brak śladów włamania.
- Sprzeciw. Sprawca mógł zostać wpuszczony do mieszkania przez ofiarę.
- Niby w jakim celu?- Spytał prokurator, nie przekonany jego tłumaczeniem.
- Sprawcą mógł być ktoś z otoczenia kobiety.
- Tak, jej narzeczony.
Westchnąłem pod nosem. To nie zmierzało w dobry kierunku. Prokurator znów wykłócał się z panem Morganem o większą słuszność swoich dowodów nad jego. Siedziałem jak na szpilkach słuchając tego wszystkiego.
- Proszę o przyprowadzenie pierwszego świadka.- Odezwał się prokurator.
Do sali weszła znajoma mi starsza kobieta. To przecież była ich gosposia!
- Proszę się przedstawić.- Poprosił sąd.
- Amanda Forest. Jestem gosposią w domu pana Harrisa i panny Walker.
Sędzia skinął głową, a prokurator zwrócił się w stronę kobiety.
- Od jak dawna pani pracuje u pana Harrisa?- Spytał mężczyzna.
- Pięć lat.
- Od jak dawna pani Walker mieszkała z panem Harrisem?
- Od około trzech lat
- Jak często pani pracowała w domu oskarżonego?
- Przynajmniej trzy razy w tygodniu.
- Według pani, jakie były relacje między oskarżonym a poszkodowaną?
- Na początku było dobrze. Później zaczęły się kłótnie. Pan Harris spędzał dużo czasu w firmie, jednak gdy wracał często był poddenerwowany, łatwo było go wyprowadzić z równowagi.
- Sprzeciw.- Podniósł się pan Morgan.- Jest to obiektywna opinia świadka.
- Jest to jedyny świadek, który jest w stanie powiedzieć nam jakie relacje panowały między narzeczonymi w ich domu. Pokazują one prawdziwy stosunek oskarżonego do ofiary.
Nie prawda. Ja również widziałem ich razem. Wyglądali na szczęśliwych. Fakt, że był krótki okres, kiedy byli na siebie obrażeni, jednak wiem iż później się pogodzili. Will starał się by wszystko wyglądało normalnie, by nie rzucać podejrzeń na to iż posiada kochanka.
- Proszę kontynuować.
Zacisnąłem dłonie na kolanach.
- Czy kiedykolwiek doszło do przemocy oskarżonego wobec panny Walker.
- Widziała raz jak pan Harris podnosi rękę na panią Walker.
Jak ona może tak kłamać?! Will nigdy na nikogo nie podniósłby ręki! Znam go za dobrze i wiem, że nigdy w życiu nie uderzyłby kobiety. Jak ona mogła składać fałszywe zeznania i to przed sądem?! Tylko kto udowodni, że to kłamstwo... Prokurator nie gra czysto.
Pan Morgan próbował jakoś podważyć jej słowa, lecz było to ciężkie zadanie. Przysłuchiwałem się wszystkiemu uważnie. Po skończonej rozmowie z świadkiem przyprowadzono kolejnego, tym razem należącego do obrony. Na salę wszedł mężczyzna, z którym spotkaliśmy się kilka dni temu.
- Nicolas Junley.
Zaczęto mu zadawać pytania. Mężczyzna odpowiedział im to, co mi kilka dni wcześniej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pytania prokuratora, które podważały autentyczność jego wypowiedzi.
Czy rozprawa sądowa nie powinna prowadzić do skazania prawdziwego sprawcy, a nie osadzenia byle kogo, byle znalazł się winny? Naprawdę zaczynałem wątpić w uczciwość ludzi, który powinni kierować się sprawiedliwością.
Świadek w końcu wyszedł. Przyszła pora na nasz kolejny dowód, którym były wyniki badań Williama, które dowodzą, że nasz oskarżony choruje na Alzhaimera.
- To że świadek nie pamięta nic od momentu, w którym wyszedł od swojego znajomego do momentu odnalezienia ofiary nie oznacza, że nie mógł tego zrobić. Miał wystarczająco dużo czasu na zabicie ofiary wyjście z domu, a później powrócenie do niego.
No i jesteśmy w dupie. Jak to zakwestionować? Adwokat wynajęty przez Willa oczywiście robił co w jego mocy, jednak dowody przedstawione na tej rozprawie były naprawdę ciężkie do podważania.
- Po co chory miałby udawać? Jaki miałby motyw by zabić swoją narzeczoną?
- Na przykład z powodu ciąży narzeczonej, a tym samym niechcianego dziecka.
Znieruchomiałem. Widziałem jak William momentalnie blednie. Nie wiedział. Wszyscy obecni wydawali się być zaskoczeni. Ona była w ciąży? Odkąd wróciliśmy do siebie, mówił mi, że z nią nie sypiał. Okłamał mnie?
Obrońca nie był na to przygotowany. Nie wiedział jak się obronić przed tym dowodem. Tłumaczył, że oskarżony nie wiedział o ciąży jego partnerki, jednak prokurator od razu zrzucił winę na zaniki pamięci. Przecież mogła mu powiedzieć, a on po prostu tego nie pamięta.
Nadszedł koniec rozprawy. Sędzia wyszedł, wyprowadzono oskarżonego, a na korytarzu znowu słychać było zamieszanie spowodowane ciekawskimi reporterami. Siedziałem, nadal będąc w szoku. Już sam nie wiedziałem co było prawdą.
~ WILLIAM ~
Nie zrobiłem tego, prawda? Przecież nigdy bym jej nie uderzył, nie podniósłby na nią ręki. A co jeśli, to co mówiła Amanda było prawdą, a ja przez swoją chorobę tego nie pamiętam? Naprawdę byłem agresywny wobec Tessy?
Ale niby dlaczego miałbym ją zabijać?! No tak ciąża. Dlaczego mi o niej nie powiedziała? Może mówiła mi o niej, lecz zapomniałem.
Nie zrobiłem tego. Nie mogłem. Przecież nie pamiętam niczego od pożegnania się z Danielem do mojego powrotu do domu. Ale przecież mogłem to zrobić i zapomnieć. Nie! Nie byłbym zdolny do czegoś takiego! Tak jak nie sądziłem, że kiedyś podniosłem rękę na Teresse, a Amanda twierdziła, że było inaczej.
W tej chwili nie byłem pewny nawet własnych wspomnień!
A jeżeli to ja jestem prawdziwym mordercą? Może prokurator ma racje i słusznie wysuwa wnioski i dowody przeciwko mnie. Przecież tak naprawdę nie ma innych podejrzanych. Mój prawnik stara się mnie jakoś z tego wybronić, ale również nie posiada żadnych mocnych dowodów udowadniających moją niewinność.
~ DANIEL ~
Miałem mętlik w głowie. Media już rozdmuchały wieści o ciąży Teressy. Wszyscy zgodnie uważają, że to było motywem zabójstwa. Dziecko nie było po drodze młodemu biznesmenowi pnącemu się w górę i nie mającego czasu na opiekowaniu się ciężarną żoną.
Sam nie wiedziałem co o tym sądzić. Było w tym trochę prawdy. Wiedziałem, że Will nie chciał mieć dziecka. Czyżby rzeczywiście postanowił pozbyć się problemu?
- Daniel, wszystko dobrze?
Uniosłem wzrok i spojrzałem na pana Morgana. Skinąłem głową przez przekonania.
- Wie pan, który to był miesiąc?
Chciałem to wiedzieć, musiałem.
- Dwunasty tydzień.
Cofnąłem się wspomnieniami w czasie. To było przed tym jak obiecał mi, że nie sypia z nikim innym, tylko ze mną. To było przed naszą ostatnią kłótnią. To mogło być jego dziecko. To było jego dziecko, no bo przecież kogo innego?
- Od dziesiątego tygodnia jest możliwe zrobienie badań genetycznych na płodzie.
- Uważa pan, że kto inny był ojcem?
- Warto to sprawdzić. Za kilka dni powinienem mieć wyniki.
- Powie mi pan, jeżeli okaże się, że to jego. Dobrze?
Potwierdził.
- Dan, chciałbym byś się nie mieszał w śledztwo. Pozwól, że ja się wszystkim zajmę. Widzę ile cię to wszystko kosztuje. Daj mi to poprowadzić i po prostu zjaw się na następnej rozprawie.
W tym momencie poczułem, że zawiodłem. Przecież obiecałem Williamowi, że zrobię wszystko by go uwolnić. A teraz proszą mnie bym to wszystko zostawił, ponieważ niby nie daje rady?!
Czułem jak prawnik wysuwa z mojej dłoni kufel z piwem. Zacisnąłem dłonie w pięści. Wziąłem kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić. To nie pomogło. Nerwowo zszedłem ze barowego stołka i wyszedłem z lokalu.
Jak on mógł mi powiedzieć, bym się nie mieszał?! Przecież tu chodzi o mojego Williama! Dowiem się, kto zabił Teressę. Dowiem się i przypilnuję, żeby ten gnój zgnił w więzieniu. Ktoś chce wrobić w to niewinnego Williama.
Tylko od czego zacząć? Teressa była w ciąży. Załóżmy, że nie jest to dziecko Williama. To by oznaczało, że kobieta miała romans. Może Will coś by o tym wiedział. Naprowadziłby mnie na ślad jakiegoś jej kolegi, który często ich odwiedzał. Tak, to dobry początek.
Było jeszcze wcześnie. Udałem się do więzienia, w którym aktualnie znajdował się William. Muszę się postarać o widzenie z nim. Na miejscu czekała mnie cała masa czekania. Miałem tylko nadzieję, że uda mi się z nim zobaczyć. Ostatnim razem mi się to nie udało. Przeszedłem za późno, a przede mną zjawiła się cała masa osób, które także chciała spotkać się ze swoimi bliskimi. Tym razem trafiłem w środek kolejki.
Po ponad godzinie czekania w końcu przyszła moja kolej. W przeciwieństwie do sali widzeń na komisariacie, tu siedziałem z nim twarzą w twarz przy tanim stoliczku.
- Jak cię czujesz?- Spytałem, widząc jego smutną minę.
- Trzymam się jakoś. Sam już nie wiem co o tym wszystkim sądzić.
- Ty? Co ty masz tu do myślenia? Przecież wiesz, że cię uwolnimy.
- A co, jeśli to rzeczywiście ja?- Spytał, podnosząc na mnie wzrok.- Jeśli zapomniałem z powodu swojej choroby?
- Przestań. Znam cię i wiem, że nie byłbyś w stanie tego zrobić. Jeśli nie ufasz sobie, to zaufaj mi.
Na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech. Jest naprawdę źle, skoro już traci wiarę w samego siebie. Jeśli on nie będzie pewny, że tego nie zrobił, to jak inni mają w to uwierzyć?
- Will, chciałem cię o coś spytać. Kojarzysz czy twoja narzeczona nie przyprowadzała do domu jakiegoś kolegi? Albo po prostu czy z kimś się często nie umawiała poza domem?
- Nie. W pracy ma raczej jedynie koleżanki, a jak już trafi się kolega to gej. Środowisko artystów, rozumiesz. Poza tym nie przyprowadzała do domu nikogo. Jedynym gościem domu był Philip. Ale musiałem, jeśli nie chciałem spędzać w firmie dwudziestu czterech godzin na dobę.
Phil, jego przyjaciel, który sypia z moim przyjacielem.
- Może Tessa przyprowadzała kogoś pod twoją nieobecność?
- Nie. Phil czasami przychodził jak mnie nie było, lecz na pewno powiedziałby mi, gdyby kogoś widział.
Albo nie powiedział, ponieważ nie chciał ciebie ranić. Zmieniłem temat, chcąc go nieco rozweselić. Bałem się, że mi się to nie uda, jednak po kilku minutach miałem przed sobą rozweselonego Williama.
W końcu wyszedłem z więzienia. Miałem do pomówienia z jeszcze jedną osobą. Na szczęście Will podał mi jej adres. Skierowałem się w stronę autobusu. Idąc, poczułem wibracje telefonu. Odebrałem połączenie, nie patrząc kto dzwoni.
- Daniel, gdzie jesteś?
Tata...
- Na mieście. Coś się stało?
- Wyszedłeś rano z domu, nie powiedziałeś mi gdzie idziesz.
- Przepraszam. Wrócę nim się zrobi ciemno.- Zapewniłem go.
- Eh...- Westchnął rozumiejąc, że nici na bardziej szczegółowe wyjaśnienia.- Dobrze.
- Kocham cię tato.- Powiedziałem z uśmiechem.
- Ja ciebie też synku.
Rozłączyłem się. To naprawdę złoty człowiek, patrząc na to co ze mną musi przechodzić. Wszedłem do autobusu, który właśnie przyjechał. Zawiózł mnie do niezbyt bogatej części miasta, jednak lepszej niż moja dzielnica. Patrzyłem na numery na budynkach, szukając tego właściwego.
W końcu trafiłem pod właściwy adres. Czułem walące w mej piersi serce. Drżącą dłonią zapukałem do drzwi. W duchu błagałem, by jednak mi nikt nie otworzył. Usłyszałem czyjeś kroki po drugiej stronie. Cholera. Uśmiechnąłem się niepewnie widząc kobietę mogącą być w wieku mojej matki.
- Dzień dobry.- Przywitała się uprzejmie.
- Dzień dobry. Zastałem może panią Amandę Foster?- Spytałem niepewnie.
- Niestety mama wyszła, jednak niedługo powinna wrócić. Pan w jakiej sprawie?
- Chciałem z nią porozmawiać. Można powiedzieć, że to dość delikatna sprawa. To może ja przyjdę innym...
- Niech pan wejdzie i poczeka. Mama zaraz wróci.
Nie mogę...
- Dobrze.- Zgodziłem się.
Kobieta wpuściła mnie do środka i zaprowadziła do salonu. Zaproponowała mi kawę, na co przystałem. Siedziałem z gorącym kubkiem w ręce. Czułem się dość nieswojo. Boję się pomyśleć jaka będzie reakcja pani Forest, gdy mnie zobaczy. A jeśli od razu wyrzuci mnie z domu?
Nie miałem czasu na zbyt długie rozważania. Mniej więcej po upiciu połowy kawy, która poparzyła mi język, usłyszałem otwierające się drzwi. Serce jeszcze mocniej zaczęło bić w mojej piersi.
- Już jestem.- Usłyszałem znany mi głos.
- Mamo, masz gościa.- Poinformowała ją córka.
Na pewno na jej czole pojawiła się zmarszczka zastanowienia. Po chwili ujrzałem ją. Nic się nie zmieniła. Widziałem, że zdziwiła się na mój widok. Nie wydawała się być zachwycona. Przywitałem się z nią, przywdziewając na twarz niepewny uśmiech.
- Chciałem z panią porozmawiać.
Kobieta odłożyła zakupy, po czym spojrzała na mnie z lekkim grymasem.
- Zapraszam.- Powiedziała wskazując na jeden pokoi.
Wstałem, odłożyłem kubek na stolik i udałem się w wskazane miejsce. Pani Forest zamknęła drzwi wchodząc za mną do pomieszczenia.
- Czego ode mnie chcesz?- Spytała nieprzyjemnym tonem.
- Dlaczego kłamała pani w sądzie?- Postanowiłem do razu przejść do sedna.
- Skąd możesz wiedzieć jakie były między nimi relacje?- Zarzuciła mi, jednak nie było w niej już tej pewności siebie.
- Znam Williama, wiem, że nie podniósłby na nią ręki. Poza tym widziałem ich razem. Może i jest to dla mnie bolesne, lecz wolał zagrać kochającego narzeczonego i wyprzeć się mnie niż...- Głos mi się załamał i nie byłem w stanie dokończyć.- On by jej tego na pewno nie zrobił.
Zapadła chwila ciszy.
- Miała kochanka, prawda?
Widziałem to ledwo widoczne drgnięcie. Czyli trafiłem.
- Kto to był?
- Nie mogę...
- Nie rozumie pani, że niewinny człowiek może pójść do więzienia na długie lata?!
Uciekła ode mnie wzrokiem.
- Proszę porozmawiać z panem Philipem Cooperem. On był przyjacielem domu i wie więcej ode mnie. Ja nie mogę panu pomóc.
Dobre i to, chociaż przechodzi mnie dreszcz na samą myśl o tym człowieku.
- Dziękuję pani.
Uśmiechnąłem się do niej wdzięcznie.
- Tylko... Proszę nie wspominać, że rozmawiał pan ze mną. Że się widzieliśmy.
Skinąłem głową. Pożegnałem się z nią, a następnie z jej córką dziękując od razu za kawę. Wyszedłem z ich domu. Muszę się skontaktować z Philem. Pierwsze co by mi przyszło do głowy to udanie się do jego biura. Musiał w nim być. W końcu musi teraz odwalać robotę Williama.
Ponownie ruszyłem na przystanek autobusowy. Kolejne minuty czekania i marnowania czasu. Zastanawiałem się czy nie szybciej byłoby, gdybym poszedł na pieszo, jednak w tej chwili na przystanku pojawił się mój środek transportu. Wepchałem się do środka. Gniotłem się wśród spoconych ludzi i ich oddechów.
Odetchnąłem z ulgą znajdując się pod biurowcem. Wszedłem do środka. Od razu skierowałem się do sekretarki. Widziałem tę zmianę spojrzenia. Poznała mnie.
- Jest pan Cooper?
- Nie ma.
Spojrzałem na nią spode łba. Tak samo jak nie było Williama?
- Pan Cooper prosił by mu dzisiaj nie przeszkadzać.- Wyjaśniła w końcu.
- Proszę mu powiedzieć, że muszę z nim porozmawiać. To bardzo ważne.
On może znać potencjalnego zabójcę.
Sekretarka westchnęła dyskretnie pod nosem. Chwyciła telefon i spróbowała się połączyć. Mężczyzna chyba odebrał, bo kobieta skrzywiła się i skuliła w sobie.
- Tak wiem.- Odezwała się z pokorą.- Przyszedł pan Daniel Bradley i bardzo nalega na spotkanie z panem. Mówi, że to coś ważnego.
Cierpliwie czekałem, aż sekretarka skończy rozmowę.
- Niestety, nie może się pan z nim spotkać.
Sapnąłem wściekle. Przecież tu chodzi o jego przyjaciela! Skoro tak nie mogę się do niego dostać, zrobię to w inny sposób. Podziękowałem kobiecie za fatygę, po czym wyszedłem. Skierowałem się do domu. To jeżdżenie z miejsca w miejsce zajęło mi trochę czasu. Nie chciałem denerwować taty, więc postanowiłem przełożyć swoje śledztwo na jutrzejszy dzień.
_________________________
To moje pierwsze podejście do czegoś bardziej z nutą kryminału. Przepraszam jak coś jest nie tak xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top