Rozdział 12. Dam radę

Z pomocą Barry'ego wniosłam wszystkie torby na górę. Zmęczona rzuciłam się na łóżko. Było mi tak wygodnie.
- A ty co taka zmęczona? -zapytał Barry siadając obok mnie na łóżku. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek.
- Byłeś kiedyś na zakupach z Iris?- zapytalam, podpierając głowę na ręce. Zastanowił się przez chwilę, po czym pokręcił głową.- To nie polecam.
Zaczął się śmiać, ale moją uwagę coś przykuło. Przybliżyłam się do bruneta i odsunełam kołnierz jego koszuli. Zobaczyłam paskudną ranę.
- Co to jest? - zapytałam, spoglądając kątem oka na chłopaka.
- Walczyłem dzisiaj z takim jednym metaczłowiekiem, już jest zamknięty w celi. Niedługo mi się to zagoi, mam przyśpieszoną regenerację. - widziałam że się tym zbytnio nie przejmował. Przejrzałam się bliżej i zauważyłam dziwne czarne cosie w ranie. Było ich sporo. Wyciągnęłam jeden za pomocą paznokcia i usiadłam przy biurku, włączając lampkę. Przełożyłam to coś na rękę i zwinęłam ją w pięść, po czym zamknęłam oczy. Skupiłam się, po czym otworzyłam zmartwiona oczy. Tak jak myślałam, była to trucizna w takich malutkich czarnych kawałkach, która wędrowała z krwią razem do serca i tam się uwalniała, zabijając w ciągu kilku minut. Jako że Barry szybko się regeneruje i niego trwa to dłużej, ale i tak mamy mało czasu.
- Musimy iść szybko do Star Labs- powiedziałam, ciągnąc go za rękę.
- Ale czemu?- zapytał, nie rozumiejąc mojego zachowania.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia, szybko!- brunet chciał wziąść mnie na ręce, żeby pobiec do labortorium ale go zatrzymalam. - Nie możesz teraz biec. Joe nas zawiezie.
Zbieglismy po schodach. Iris i jej tata siedzieli na kanapie i oglądali jakieś stare zdjęcia. Stanęłam z Allen'em przy drzwiach.
- Joe, możemy chwilę pogadać?- starałam się brzmieć jak najbardziej spokojnie, aby brunetka nie zorientowala się, że coś jest nie tak. Joe kiwnął głową i szybko do nas podszedł.
- Musisz nas zawieźć szybko do Star Labs- powiedziałam od razu. Spojrzał się na mnie dziwnie.
- Dlaczego? Coś się stało?
- Barry ma w krwiobiegu truciznę, musimy się jej jak najszybciej pozbyć. Szybko!- powiedzieliśmy Iris że za chwilę wrócimy i weszliśmy do samochodu. Usiadłam do tyłu z Barry'm, który zrobił się strasznie blady. Czyli trucizna się uwolniła. Niedobrze. Na szczęście ulice były dzisiaj w miarę puste więc dojechaliśmy tam w kilka minut. Z pomocą Joe wniosłam go do budynku i położyłam na łóżku. Po chwili przebiegła Caitlin i Cisco.
- Co mu się stało?- zapytał Ramon, a brunetka podeszła szybko do mojego brata.
- Ma w ciele bardzo silną truciznę. Musimy się jej szybko pozbyć. Przynieście mi skalpel i jakiś plastikowy pojemnik- bez wahania wykonali moje polecenie. Po chwili już wszystko miałam.- A teraz musicie wszyscy wyjść.
Gdy to zrobili podeszłam bliżej do bruneta. Aktualnie jest nieprzytomny. Wzięłam głęboki oddech na uspokojenie. Pod jego rękę podstawiłam pojemnik, a skalpelem zrobiłam małe nacięcie na palcu wskazującym, z którego powoli wypływała krew. Położyłam na jego klatce rękę, w miejscu serca.
- Dam radę - powiedziałam sama do siebie, próbując dodać sobie otuchy. Skupiłam się, a spod mojej ręki uwolniło się jasnoniebieskie swiatło. Trucizna w sercu zmienia się w ciecz, więc musiałam poprowadzić ja do nacięcia w palcu. Tylko raz mi się to udało i to dosyć dawno. Jeżeli zawiode, chłopak umrze.
Odszukałam w jego organiźmie truciznę i zaczęłam powoli kierować ją do nacięcia. Wymaga to dużego skupienia i ogromnej ilości energii.
Po chwili z palca zamiast krwi zaczęła lecieć czarny płyn. Udało mi się. Po upewnieniu się, że usunęłam całą truciznę opadłam zmęczona na krzesło. Do sali weszła cała reszta. Caitlin zajęła się raną przy obojczyku. Przyglądalam jej się przez chwilę, po czym, wykończona, zasnełam na krześle.
***
C. D.N

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top