Rozdział 7

Przez całą drogę do domu myślałem o tej dziewczynie. Gdzie ja ją widziałem? Te oczy, zegarek, głos. Mam wrażenie, jakbym niedawno ją spotkał. To dziwne, bo poza kasjerką w sklepie i Reed, nie mam na co dzień do czynienia z dziewczynami. Kasjerka odpada oczywiście, bo ma ponad pięćdziesiąt lat. Ja się tutaj śmieję, a typek ze szkoły, do której chodziłem, poślubił starą ropuchę i żyje w luksusie. Kurwa, mądry jest.

Wchodząc do bloku, oczywiście musiałem spotkać Sky. Pewnie już od godziny stała w oknie i patrzyła, kiedy wrócę z dzieckiem. Modliłem się w duchu, aby nie rozpoznała mnie. Co ja sobie wyobrażam? Z tym wózkiem, to na pewno nie wyróżniam się.

- Hej, Will - powiedziała radośnie i podbiegła do mnie. Uszy mnie bolały, gdy tylko usłyszałem jej piskliwy głos.

- Hej, Sky - uśmiechnąłem się sztucznie, udając, że cieszy mnie jej towarzystwo.

- Może wezmę Ivy, a ty wózek? - zapytała, a ja tylko wywaliłem na nią gały.

- Dziecko drogie - zacząłem. - Sama dobrze jeszcze nie stoisz na nogach, a co dopiero, żebyś ty mi moje dziecko nosiła - wyciągnąłem z wózka córkę, która bawiła się swoją zabawką.

Dlaczego tutaj nie ma do cholery windy?

- Oh - westchnęła, trzymając się za serce. - Chciałam być miła, Willuś.

Willuś? Co to, to nie. Przegięła dziecina.

- Za dwa tygodnie do szkoły - rozpocząłem, patrząc na rudą dziewczynkę. Tak, dziewczynkę, która miała zaledwie czternaście lat i podrywała mnie na każdym kroku. - Kupiłaś już różowy piórnik w księżniczki? Chętnie bym zobaczył to cudeńko.

Spojrzała na mnie jak ja jakiegoś zjeba.

- Will, ty się kompletnie nie znasz - machnęła ręką, udając, że ją to nie dotknęło. Spłynęło to po niej jak po małpie. Małpa to dobre określenie i tak bardzo do niej pasuje.

Dobra jest.

- Wiesz co Sky? - westchnąłem, mając jej już dość. Przecież to nawet nie zalicza się do osobników rozumnych.

- Tak? - ożywiła się i z nadzieją spojrzała na mnie.

- Wkurwiasz mnie i nie mam najmniejszej ochoty z tobą rozmawiać - powiedziałem sfrustrowany, a z jej twarzy znikł uśmiech. - Weź, zajmij się nauką czy czymkolwiek, tylko daj mi spokój! - spojrzałem na nią wrogo i ruszyłem do góry po schodach.

- Jak ochłoniesz, to pogadamy - odewzała się za moimi plecami.

Ja pierdole. Ktoś chętny, aby ją zabić?

Położyłem Ivy na krzesełku, aby nie spadła, a sam poszedłem, aby wynieść wózek. Miałem nadzieję, że tego gówniarza już tam nie ma i w spokoju będę mógł przeżyć resztę tego dnia.

Zabrałem się za gotowanie mojej dziewczynce obiad. Była już dwunasta, a ja nawet nie byłem w połowie przyrządzania. W międzyczasie przypomniałem sobie, że mamy dzisiaj iść do Ricka, który najwyraźniej stęsknił się za nami.

Wyłożyłem obiad na talerz i zacząłem karmić córkę. Oczywiście normą było, że moje cudowne dziecko, nie zje normalnie, tylko będę musiał wpychać w nią jedzenie.

- Ivy, twój ojciec się tak stara, a ty to wypluwasz? - próbowałem jakoś dotrzeć do niej, ale nawet moje krzyki nie działały na nią. - Mam pomysł - w mojej głowie zaczął rodzić się plan. - Wujek Rick cię nakarmi. Tak, widzę, jak się cieszysz z tego spotkania - powiedziałem sarkastycznie, a ta skrzywiła się.

Włożyłem jedzenie do pojemnika i ruszyłem z młodą do przyjaciela. Widzę tę radość Ricka na widok Ivy. Czasami zastanawiam się, czemu oni mają tak dobry kontakt. Ha ha śmieszne.

Podjechałem pod mieszkanie przyjaciela i stwierdziłem, że mogłem go uprzedzić, że będę tak wcześnie. Zaryzykowałem i wyciągnąłem młodą z samochodu. Zabrałem jeszcze jakieś zabawki i ruszyliśmy pod adres chłopaka. Cały czas w głowie miałem tę dziewczynę, ale za nic nie mogłem jej dopasować do osób, które ostatnio widziałem. Postawiłem Ivy na ziemi i złapałem za rączkę. Zadzwoniłem do drzwi i miałem nadzieję, że zastaniemy go w domu. Po chwili ujrzałem chłopaka rozespanego i w samych bokserkach.

- Nie patrz, dziecko - zasłoniłem jej oczy, a ta tylko gaworzyła radośnie. - Nabawisz się traumy.

- Co wy robicie rano w moim domu? - zmarszczył brwi i zmrużył oczy.

- Jest piętnasta, ale to taki szczegół - wszedłem za chłopakiem do środka.

- Serio? - zadziwił się i spojrzał na zegar w kuchni. Zbytnio się tym nie przejął i spokojnie nalał napój do szklanki. - Straciłem orientację.

- Seksualną? - spojrzałem na niego z rozbawieniem na twarzy.

- Czasową, idioto - warknął. - Jeszcze wiem, co mnie pociąga - w tym momencie wyobrażał sobie jakąś fajną laskę z krągłą pupą. Widzę to w jego oczach.

- Przecież dzwoniłeś do mnie rano, to jak mogłeś stracić orientację czasową? - dałem nacisk na ostatni wyraz.

- No - zgodził się. - Ale potem sobie jeszcze zasnąłem i myślałem, że spałem tylko chwilę, a zrobiło się z tego sześć godzin. Ups - wzruszył ramionami. - A tak w ogóle to, czemu się mi dziwisz? Twoja córka - wskazał ja dziewczynkę, która bawiła się zabawką na podłodze. - Tak mnie wykończyła, że musiałem odespać. Jeszcze ta dupa - zaczął marudzić.

- Mam dla ciebie bojowe zadanie - uśmiechnąłem się szeroko, wiedząc, że Rick nie wymiga się od nakarmienia mojej córki.

- Tylko nie mów, że mam przewinąć Ivy, bo ostatnio źle się to skończyło - przybrał poważny wyraz twarzy i nawet nie śmiem pytać, co się wydarzyło, żeby go nie zdenerwować.

- Nie - pokręciłem głową, upijając łyk soku. - Tylko nakarmić Ivy.

- Tylko? Chyba aż - wydarł się, przez co dziewczynka spojrzała na niego.

- Rick proszę, ja już nie mam do niej siły - wyciągnąłem z torby jedzenie. - Ona mnie wnet wykończy, od nikogo nie chce jeść, tylko od tej dziewczyny.

- Nie przeżyje tego zadania - westchnął, odpychając się od blatu. - Zaraz... Jaka dziewczyna? - uniósł brwi do góry, zabierając ode mnie pudełko.

- Żadna - nie chciałem mówić mu o niej. Nie potrzebnie zaczynałem ten temat i wygadałem się. Chłopak ma naprawdę głupie pomysły.

- Nakarmię tego diabła, jak mi powiesz, o co chodzi - postawił warunek, a ja nienawidziłem tego. Była to najgorsza rzecz, jakiej nie znosiłem. Nie lubię, gdy ktoś stawia mi warunki.

- Dobra - odpuściłem, wiedząc, że przyjaciel będzie mi truł tyłek, aż mu nie powiem.

I tak w o to ten sposób, zacząłem opowiadać mu historię. Zaczynając od tego, że poszedłem na te durne zawody, a skończywszy na dziewczynie, którą już gdzieś widziałem. Rick tylko patrzył na mnie co chwilę, słuchając uważnie. Kiedy Ivy niespodziewanie zjadła wszystko, mi zaczęło coś świtać.

Wiem.

Podzieliłem się tą informacją z Rickiem, który chwilę myślał nad tym wszystkim. To niedorzeczne, że właśnie dzielę się z przyjacielem informacjami na temat dziewczyny, która nakarmiła mi dziecko w parku. To popieprzone. W sumie jak całe moje życie.

- Dzwonię po Reed - chwycił za telefon, a ja tylko zmarszczyłem brwi, nie mając pojęcia, co on kombinuje.

- Po co?

- Zobaczysz.


_________
Pamięta ktoś jaki o kolor włosów miała Reed i Rick?

Jak się podoba rozdział?
Trochę rozkręcam akcję. Myślę sobie, że chyba ta książka będzie mieć więcej rozdziałów niż poprzednie.

Domyślacie się co to za dziewczyna?

Do następnego 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top