Rozdział 24

- Will! - wrzasnęła, kiedy zobaczyła, że narysowałem jej wąsy markerem na twarzy. - Nienawidzę cię! - uśmiechnąłem się do siebie, a za chwile w progu stanęła wściekła dziewczyna.

- Słucham, skarbie? - pomrugałem kilka razy powiekami, udając, że nie wiem, o co chodzi.

- Co to jest? - wskazała na okolice ust, podchodząc bliżej mnie.

- Twarz? - zadałem głupie pytanie, aby jeszcze bardziej ją zdenerwować. Uwielbiałem to robić i patrzeć, jak zabawnie marszczy brwi, kiedy się złości.

- To! - nachyliła się nade mną, pokazując na czarny marker na jej twarzy, który już się trochę rozmazał.

- Usta - powiedziałem pewnie. - Są cudowne, uwielbiam je - puściłem jej oczko, a ta tupnęła nogą.

- Oh! - założyła ręce na piersi i ruszyła z powrotem do łazienki, z której przed chwilą wyszła. - Zemszczę się, zobaczysz frajerze! - krzyknęła, wychylając swoją dłoń zza ściany i pokazując mi środkowego palca.

- Czekam! - odpowiedziałem. - Masz - wręczyłem Ivy szmacianą lalkę, kiedy założyłem jej na nogi buty i postawiłem na podłodze. Dziewczynka od razu poszła w kierunku rozłożonego koca i usiadła na nim wokół swoich zabawek.

Byłem jeszcze nieubrany, a za dziesięć minut mamy zejść na śniadanie do hotelowej restauracji. Miałem na sobie tylko bokserki w serduszka. Są przepiękne, takie sexy. Spojrzałem na swój tyłek w lustrze i stwierdziłem, że też jest przepiękny.

- Będziesz tu siedzieć? - zapytałem córki, przykucając obok niej. - Ja się idę ubrać, okey? - rozglądnąłem się po pokoju, aby sprawdzić, czy nie zrobi sobie krzywdy. Jeżeli nie odgryzie ucha miśkowi i nie połknie, to raczej jej nic nie grozi.

Ivy nawet nie obdarowała mnie spojrzeniem, bo była zbyt zajęta swoją lalką Vi i jej życiowym partnerem misiem Tedem. Ruszyłem w kierunku drzwi do łazienki i zapukałem, aby upewnić się, czy mogę wejść.

- Mogę? - zapytałem, łapiąc za klamkę.

- Moment - rzuciła.

- Jesteś naga?

- Will - skarciła mnie i nawet nie musiałem jej widzieć, żeby stwierdzić, że właśnie przewróciła oczami.

- Wchodzę - oznajmiłem, naciskając na klamkę.

- Nie! - słyszałem, jak szybko pobiegła w kierunku drzwi i uderzyła w nie, wciągając głośno powietrze. Musiało boleć. Przekręciła klucz w drzwiach, a ja westchnąłem.

- Żartowałem - zaśmiałem się. - Nie wszedłbym.

- Nie jestem tego taka pewna.

- A ja nie jestem, jakimś zboczeńcem - wyjaśniłem, a ta otworzyła drzwi, ukazując się mi w białej koszulce i czarnych spodniach.

- Czyżby? - spojrzała na mnie spod byka, wymijając i wędrując do drugiego pomieszczenia. Pokręciłem głową i wszedłem do łazienki, aby w końcu załatwić swoje potrzeby i się przebrać.

- Dzisiaj pójdziemy na spacer, a później do wesołego miasteczka - oznajmiłem, kiedy siedzieliśmy we trójkę przy jednym stoliku. - Co ty na to? - spojrzałem na Roxi, która była zajęta pochłanianiem naleśników i karmieniem mojej córki.

- Okey - przytaknęła.

- Ivy już chyba nie potrzebuje ojca, znalazła ciebie - powiedziałem pół żartem, pół serio. Od kiedy Rox jest obecna w naszym życiu, kompletnie zapomniała o swoim ojcu.

- Przygarnę sobie ją - uśmiechnęła się. - Przynajmniej nie będę sama - pocałowała dziewczynkę w policzek.

- Nie jesteś sama - zmarszczyłem brwi, nie mając pojęcia, że brunetka czuje się, aż tak samotnie. Myślałem, że przy nas czuje się dobrze i ma w nas oparcie.

- Jestem i koniec tematu - zarządziła, widocznie nie czując się z tym komfortowo. - My chyba skończyłyśmy - stwierdziła, odsuwając od siebie pusty talerz.

- Ja chyba też nie wcisnę więcej - westchnąłem, patrząc na swój brzuch.

Wstałem z krzesła i podszedłem do dziewczyn, aby zabrać córkę, która i tak zbyt długo przebywała u Roxi na rekach. Nie może jej cały czas dźwigać i się nią zajmować.

- Zjadłeś porcję, którą można by było wykarmić cały hotel - zaśmiała się sarkastycznie, a ja tylko zmrużyłem oczy.

- Ty jeszcze nie widziałaś, ile potrafię zjeść, gdy najdzie mnie ochota - stwierdziłem, przypominając sobie zabawną sytuację z Reed. Dziewczyna wymiękła po jednym pudełku pizzy i przez następne pół roku nie tknęła nawet kijem kawałka.

- Raczej nie chcę widzieć - poklepała mnie po brzuchu, a ja w zamian położyłem dłoń na jej pośladku.

Dziewczyna odskoczyła w bok, zabierając moją dłoń i piorunując mnie wzrokiem. Jej oczy były pełne złości. Wiedziałem, że posuwam się o krok dalej, ale nie miałem zamiaru tkwić w tym samym punkcie całe wieki. Dziś wieczorem postanowiłem dać jej dokładnie do zrozumienia, że mi już przyjaźń nie wystarcza. Chyba zacząłem czuć coś więcej. Jasne, że boję się odrzucenia, ale jeśli nie spróbuję, to mogę ją stracić.

- Will - pstryknęła mi palcami przed oczami. - Stoisz na środku restauracji od minuty - zachichotała, chwytając mnie za rękę i odciągając trochę na bok.

- Zamyśliłem się.

- Okey, bo ludzie zaczęli się dziwnie patrzeć - wytłumaczyła, a ja skinałem głową i wróciłem już do rzeczywistości.

Znowu przegrałem. Kurwa mać! Tak nie może być. Jaka chujnia! Żeby przegrywać z laską. To musi być zepsute.

- Stawiasz mi piwo - wystawiła w moim kierunku język, kiedy przygotowywała się do oddania ostatniego rzutu.

- Nie bądź tego taka pewna - spojrzałem na odwracającą się do nas bokiem brunetkę, która pochyliła się lekko do przodu.

- Patrz na zwycięski rzut - pokręciła tyłkiem i mrużyła oczy, aby idealnie wymierzyć rzut. - Jest! - uniosła gwałtownie ręce do góry, kiedy ostatnia piłka zbiła figurkę Reksia.

- To nie fair! - westchnąłem, nie chcąc się pogodzić z przegraną. - Cholera, jak to zrobiłaś? - zapytałem, nie będąc w stanie uwierzyć, jak ona to zrobiła.

- Byłam w zmowie z tym kochanym staruszkiem - nachyliła się nad moim uchem i posłała życzliwe spojrzenie właścicielowi, a ten jej puścił oczko.

- Jesteś niemożliwa - pokręciłem rozbawiony głową.

- Panienko, która nagroda? - zapytał mężczyzna, podchodząc do nagród.

- Może tego jednorożca - wskazała na rożowego, obleśnego konia z kutasem na ryju. W sensie jednorożca.

- Proszę - wręczył jej go, a ta szeroko się uśmiechnęła i przytuliła do swojej piersi. - Pani chłopak musi poćwiczyć i może następnym razem się uda.

- Na pewno poćwiczy, dopilnuję tego - przygryzła wargę i rzuciła mi krótkie spojrzenie.

- Do widzenia, dzieciaki! - pomachał i zniknął za rozwieszonym materiałem, ponieważ narazie nie było klientów.

- Co będziesz robić z tym koniem? - zapytałem, wskazując na różowego potwora.

- Spać z nim? - bardziej stwierdziła, niż zapytała. - Ivy go dam - oznajmiła, a moja córka klasnęła w rączki, po czym zaczęła ziewać.

- Chyba pora wracać - stwierdziłem, widząc, że mała księżniczka jest zmęczona.

- Will - zaczęła Roxi, kiedy wsiedliśmy do samochodu. Spojrzałem na nią, aby zakomunikować jej, że ją słucham. - Jesteś chujowy - stwierdziła.

- Słucham? - zdzwiłem się, nie wiedząc, o co jej chodzi.

- Jak możesz mówić, na niego, że jest koniem? - wyciągnęła ręce i pokazała mi swoją zabawkę.

- No, a co to jest? - odpaliłem silnik.

- Jednorożec, debilu, jednorożec - wywróciła oczami. - A tak na serio, to wcale nie jesteś romantyczny - rozłożyła się wygodnie na fotelu.

- Nikt nie powiedział, że jestem romantyczny i raczej nie zamierzam nim być - wzruszyłem ramionami. Jakoś nigdy nie kręciły mnie te walentynki, kolacje przy świecach i chuj wie co. To było takie sztuczne. Wolałem okazywać uczucia w normalny, prosty sposób i nie tylko raz, czy dwa razy do roku. Kochałem cały rok, bez względu, czy w ten dzień wypada święto seksu, czy kurwa przytulania.

- Ok - mruknęła i odwróciła się w bok. Czułem, że trochę zbyt ostro dałem jej do zrozumienia, żeby nie oczekiwała, ode mnie, że posypie ją płatkami róż.

- Przepraszam - położyłem swoją dłoń na jej i ścisnąłem. - Nie chciałem takim tonem - rzuciłem jej przepraszające i pełne skruchy spojrzenie, mając nadzieję, że jakoś uda mi się rozluźnić atmosferę.

- Nie ma sprawy - położyła drugą dłoń na moją i lekko pogładziła. Jej dotyk sprawił, że jakoś wewnętrznie poczułem się spokojny i zdałem sobie sprawę, że ona naprawdę nie jest tylko znajomą.

Zaniosłem śpiącą Ivy do łóżeczka i zszedłem do restauracji, aby poprosić o dwie herbaty. Chciałem, aby się Roxi trochę rozgrzała, bo jednak na zewnątrz nie było tak ciepło, jak zapowiadali. Miałem tylko nadzieję, że córka z tego wszystkiego nie zachoruje. Powoli wróciłem do pokoju z gorącymi napojami w ręce. Zobaczyłem, że Rox stoi koło szklanych drzwi balkonowych i tylko mała lampka oświetla pokój. Dziewczyna była nadal w kurtce, co wskazywało, że nadal się nie rozgrzała.

- Proszę - podstawiłem jej pod nos herbatę, a ta wzięła i szczelnie otuliła kubek swoimi dłońmi.

- Dziękuję - posłała mi lekki uśmiech.

- Lubisz tak patrzeć? - zapytałem, zauważając, że często stoi wieczorami przy oknie i patrzy na świat, który coraz bardziej pogrążał się we śnie.

- Czuje się wtedy spokojniejsza - oparła się bokiem o drzwi, więc i ja zrobiłem to samo. Tym sposobem znaleźliśmy się naprzeciwko siebie.

- Rozumiem - przytaknąłem, zastanawiając się, czy to właśnie dobra okazja, żeby zapytać o naszą relację.

- Tak sobie myślałam, że nic nie wiem, o mamie Ivy - zaczęła, a ja przełknąłem ślinę, wiedząc, że kiedyś nadejdzie ten moment. Nadszedł on właśnie dziś. Poczułem znowu zapach Charlotte i zobaczyłem ją przed oczami.

- To trudne dla mnie, ale chyba jesteśmy na takim etapie, że spróbuje ci o niej opowiedzieć - spojrzałem za okno, próbując zebrać się na odwagę i zacząć. - Poznałem ją dokładnie tam gdzie ciebie, na zawodach - ścisnąłem mocniej kubek i rozpocząłem historię, która zaczęła się dokładnie tak samo, jak w przypadku Roxi. Może i łączyły je początki naszej znajomości, ale to dwie różne dziewczyny. Brunetka z zaciekawieniem przysłuchiwała się moim opowieściom i od czasu do czasu przygryzała policzek. Dotarłem, aż do momentu poznania Roxi i wtedy dziewczyna przytuliła mnie. Był to jasny znak, że po część jakoś współczuła i mi.

- Przykro mi - wyszeptała na koniec.

- Rox, ale nie płacz - zaśmiałem się, widząc, jak pare łez spływa po jej policzku.

- Po prostu - westchnęła, a ja otarłem jej łzy. - Kochałeś ją całym sercem i ona odeszła. To nie jest sprawiedliwe. Czemu taki szmaciarz, jak Nate nie zdechnie?

- Kochanie, nic na to nie poradzimy - odłożyłem nasze napoje i ująłem jej twarz. - To nie od nas zależy.

- Nate niszczy każdemu życie, a wy moglibyście być właśnie teraz szczęśliwą rodziną.

- Charlotte nie ma i nie będzie jej tutaj - spojrzałem prosto w oczy Rox. - Zawsze będzie tutaj - wskazałem na swoje serce. - Ale nie mogę się zamartwiać przeszłością, tak miało się stać i nie wpłyniemy na to. Przez to poznałem ciebie i to było jedno z najlepszych rzeczy jakie mi się przytafiły, okey?

- Nigdy nie będę taka, jak Charlotte - czułem na swojej piersi jej bicie serca. - Nie zastąpie ci jej.

- Rox, do cholery - podniosłem głos, ale na tyle, aby nie. obudzić córki. - Nie chcę byś mi ją zastępowała. Chcę, abyś była Rox, która jest sobą i w żaden sposób nie będzie na siłę chciała upodobnić się do Charlotte.

- Co to znaczy? - wbiła swój wzrok w moją osobę.

- Że mi cholernie zależy na tobie.



_______
Wracam już do was kochani. Przede mną ciężkie dwa tygodnie, ale wynagrodzą to ferie. Mam w planie skończyć do ferii "Kocham cię wariacie" i w końcu zająć się na pełen etat tą książką. Jeszcze dużo przed nami, więc zapinajcie pasy i jedziemy!

Do zobaczenia 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top