Rozdział 15
Kolejnego dnia poszedłem normalnie do pracy, ale czułem się fatalnie. Nie wiem, czy to za sprawą zmiany trybu życia. Odkąd chodzę do pracy jestem niesamowicie zmęczony.
Szef zlecił mi duży projekt, a oczy same mi się zamykały. Od rozmowy z Rox inaczej patrzę na jej ojca. W moich oczach jest on największym chujem na świecie, ale staram się tego nie okazywać, bo zależy mi na pracy.
- Przyniosłam ci kawę - usłyszałem za sobą piskliwy głos, który świadczył, że Eva przyszła. Szlag.
- Nie prosiłem o nią - powiedziałem oschle, czując, że ona próbuje się zakręcić wokół mnie. Co za suka.
- Oj tam - machnęła ręką, chichocząc. - Proszę - pochyliła się nade mną, ukazując swój sporych rozmiarów biust. Roxi ma mniejsze i lepsze.
- Eva, myślałem, że takie osoby jak ty nie usługują - wtrącił się mój kolega z naprzeciwka, którego swoją drogą polubiłem.
- Mówisz o tym, że jestem ładna - zaświergotała radośnie.
- Nie, wręcz przeciwnie - pokręcił głową, wyglądając zza komputera. - Mogłabyś napluć jadem do tej filiżanki - skrzywił się i spojrzał na kawę, która stała przede mną.
- Oh - westchnęła łapiąc się za serce. - Pożałujesz tego - wskazała na chlopaka i przy tym zmrużyła oczy. - To twoje ostatnie dni w tej firmie - warknęła.
- No pierdol dalej - naśladował jej ruchy i przy tym zabawnie ruszał ustami, wywracając oczami.
- Oboje wylecicie stąd na zbity pysk! - wskazała na nas dwóch.
- A ty razem z nami - uśmiechnął się do niej szeroko. - Zdjęcia nadal leżą w szufladzie - poinformował, a ta tylko tupnęła nogą i obrażona wyszła z pomieszczenia, zabierając przy tym moją kawę. Nie wypiłbym i tak tego.
Nie wiedziałem, o co chodziło z tymi zdjęciami, ale nie chciałem się wtącać. Zależało mi na tym, abym miał z moim towarzyszem dobre relacje, więc sprzeczki nie były mi do niczego potrzebne.
- Uważaj na nią - ułożył starannie papiery, wziął je do ręki i wstał w fotela. - Ja dałem się nabrać na jej gierki - poklepał mnie po ramieniu i wyszedł.
Przez kolejne godziny nie mogłem skupić się na pracy. Wszystko mnie rozpraszało i napisanie na klawiaturze najprostszego słowa, sprawiało mi trudność. Kompletnie nie wiedziałem, co się do cholery ze mną dzieje. Zostało mi jeszcze parę rzeczy do zrobienia, a ja opadałem z sił. To nie wyglądało, jak przeziębienie, bo czułem się znacznie gorzej.
- William - dotarł do mnie głos szefa, który zaraz później znalazł się obok mojego biurka. - Jesteś mi potrzebny - wyprostowałem się, bo w jakiś sposób czułem do niego respekt.
- Tak? - próbowałem otworzyć, jak najszerzej oczy i nie dać po sobie poznać, że coś ze mną nie tak.
- Pojedziesz w jedno miejsce i to odwieziesz - na moim biurku położył plecak. - Zaraz ci napiszę adres - odkleił jedną karteczkę i napisał na niej jakieś cyferki. - Wiem, że to nie należy do twoich obowiązków, ale Ted jest poza miastem, a to bardzo ważne.
- Dobrze, już jadę - wziąłem do ręki plecak i kartkę, kiedy szef opuszczał pokój.
- On zawsze wykorzystuje nowych - takimi słowami pożegnał mnie kolega z pracy.
Wsiadłem do samochodu, czując, że moja głowa eksploduje. Kurwa, co to ma być? Spojrzałem na różową karteczkę i wszystkie literki mieszały się mi w oczach. Kiedy skupiłem się do granic możliwości zorientowałem się, że skądś znam ten adres. Nie miałem zbytnio czasu zastanawiać się nad tym, bo za dwadzieścia minut kończę pracę i chciałbym, jak najszybciej znaleźć się przy Ivy. Dojeżdżając pod wskazany adres, przypomniałem sobie, że przecież mieszka tutaj córka szefa.
Wyjechałem windą na odpowiednie piętro i czułem się trochę niezręcznie z różowym plecakiem w ręku. Babcia, która mnie mijała, patrzyła na mnie, jak na największego pedofila w mieście. Czekałem, aż brunetka łaskawie otworzy. Kiedy już to uczyniła, zmarszczyła brwi, a później spojrzała na plecak.
- Oddaj - wyrwała mi go z ręki.
- Ta hej - mruknąłem.
- Skąd go masz? - spojrzała na mnie z wyrzutami i widoczenie ten plecak był dla niej niezwykle ważny.
- Jezu, twój ojciec kazał mi go ci przywieść - marudziłem. - I nie wydzieraj się tak, okey? - zamknąłem oczy, pocierając o skronie.
- Dobrze się czujesz? - zapytała, zbliżając się do mnie. Poczułem jej mocne perfumy, które w mgnieniu oka dotarły do moich nozdrzy.
- Zajebiście - powiedziałem sarkastycznie, a ta wywróciła tylko oczami i pociągnęła mnie do środka.
- Chodź, dam ci wody - zaprowadziła mnie do kuchni i posadziła na krześle. - Jesteś blady - odwróciła się w stronę blatu i wzięła butelkę do ręki.
Ona mnie pociąga.
Chyba faktycznie źle ze mną.
- Dobrze, że nie zielony - zaśmiałem się, a ta spojrzała na mnie gniewnie.
- Nie żartuj sobie, okey? - przytaknąłem.
Kurwa, zaraz zasnę. Idę spać.
- Boże, Will!
Otworzyłem leniwie oczy i rozglądnąłem się dookoła. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję. Cały pokój wirował mi w głowie. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przetarłem twarz rękami. Było trochę lepiej. Poznałem, że znajduję się w mieszkaniu Rox i teraz zacząłem sobie przypominać, co się stało. Oddałem jej ten plecak i odleciałem. Chyba wariuję, bo słyszę głos Ivy. Zajrzałem do kuchni, ale tam nikogo nie było, chwilę się wahałem, czy wejść do sypialni. Nie chciałem, chodzić tak po mieszkaniu dziewczyny, ale musiałem kogoś znaleźć.
Otworzyłem powoli drzwi i zobaczyłem moją córkę i Rox, które siedziały na dywanie i bawiły się klockami. Mała przy tym śmiała się i klaskała w rączki.
- Patrz, tatuś się obudził - powiedziała do dziewczynki i spojrzała na mnie, a Ivy próbowała wstać.
- Co ty tutaj mała robisz? - wziąłem ją na ręce i pocałowałem w czoło, a ta zawiesiła się na mojej szyi.
- Juliet dzwoniła do ciebie i odebrałam - wyjaśniła. - Nie mogła dłużej zostać z Ivy, a ty nie miałeś zamiaru się budzić, więc wsiadłam w samochód i pojechałam po nią - wskazała na dziewczynkę, a ja byłem tak wdzięczny Rox za to wszystko.
- Dziękuję - spojrzałem na nią, a ta się uśmiechnęła. - Odwdzięczę się jakoś za to wszystko.
- To nic wielkiego - zapewniła, a ja wiedziałem, że i tak muszę coś wymyślić. - Nie pracujesz za długo? Widać, że jesteś zmęczony.
- Jest dobrze, to chyba przez zmianę trybu życia - nie chciałem jej mówić, że czuję się fatalnie, bo znając ją od razu wysłałaby mnie do lekarza. Roxi nie potrafi zostawić nikogo w potrzebie, a ja nie chcę, aby sobie zaprzątała mną głowę. Przejdzie mi.
- Myślę, że ludzie nie zasypiają na siedząco przez zmianę trybu życia - zaczęła bawić się rogiem jednorożca. - Powinieneś skonsultować to z lekarzem, czy coś - a nie mówiłem!
- Nie martw się o mnie.
- Nie martwię, um po prostu powinieneś - zaczęła. - Will dbaj o siebie.
- Obiecuję, że będę dbać - puściłem jej oczko, a ta lekko uniosła kąciki ust i zaczęła zbierac zabawki do pudełka.
- Pójdziemy już - podniosłem się z podłogi, w tym samym momencie do Rox, przez co stanęliśmy naprzeciwko sobie i tylko dziecko nieznacznie nas dzieliło.
- Ta- tak - jąknęła i wyszła z pokoju.
- Dziękuję jeszcze raz - posadziłem dziewczynkę na komodzie i zacząłem ją ubierać. - Chciałbym zaprosić cię do kina, czy gdziekolwiek.
- Mogę pójść - zaczęła bawić się swoimi palcami i spuściła wzrok.
- Jutro wieczorem? - zapytałem, chociaż i tak nie wiedziałem, czy Rick albo Reed zajmą się moją córką.
- Oh, nie mogę - westchnęła, a ja spojrzałem na nią zawiedziony. - Muszę być na zawo - przerwała nagle i ucichła.
- Na? - dopytywałem, bo w prawie stu procentach byłem pewien, że chciała powiedzieć na zawodach.
- Nie nic, nigdzie - zagryzła wewnętrzną część policzka, przez co wiedziałem, że kłamie.
- Znowu tam idziesz? - zbliżyłem się do niej. Jestem cholernie wściekły, bo ona nie powinna tam przebywać. - Kurwa, powiedz - stanałem, tak, że nasze klatki piersiowe prawie się zetknęły, a Ivy siadła na dywanie i bawiła się ukradzionym jednorożcem Rox.
- Nie twoja sprawa - fuknęła, zakładając ręce na piersi i patrząc mi prosto w oczy. Teraz byłem przekonany, że ona dalej tam chodzi i zapewne Nate ją do tego zmusza.
- A właśnie, że moja - podniosłem głos, chcąc jej pokazać swoją dominację.
- Nie musisz się martwić o mój tyłek!
- Ty możesz się martwić o mnie, a ja już o ciebie nie? - zacisnąłem pięści. Ona doprowadza mnie do szału.
- Nie martwię się o ciebie, idioto - podniosła ręce, aby mnie uderzyć w klatkę piersiową. Moje ręce szybko złapały jej nadgarstki, przez co dziewczyna była w szoku.
- Nie?
- Nie!
Nachyliłem się i pocałowałem ją. Miałem dość jej gadania i skutecznie musiałem ją uciszyć. Bruneta z początku była w szoku, ale później oddała pocałunek. Ona się ze mną całuje. Dziewczyna wulkan, nad którym nie da się zapanować, zamknęła się i tak po prostu smakuje moich ust, a ja jej.
- Do zobaczenia pojutrze - oderwałem się od jej słodyczy, wziąłem Ivy na ręce i tak po prostu wyszedłem.
To było zajebiste.
_________
Myślicie, że powinnam kontynuować tę książkę?
Mam jakieś mieszane uczucia, co do tego, czy wam się podoba 🙁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top