Rozdział 12

- Co ty robisz? - otworzyła szerzej oczy i patrzyła na mnie z przerażeniem. Widziałam, że nie spodziewała się mnie i nie była zadowolona.

- Stoję - uśmiechnąłem się szeroko. - Fajnie by było, gdybyś nas wpuściła - spojrzałem na Ivy, a później na Rox, która nerwowo rozglądała się.

- Nie mam czasu - powiedziała szybko, powstrzymując mnie, żebym nie wszedł do środka. Mam wszystkich i wszystko w dupie, więc nie obchodzi mnie, czy ma czas, czy nie. Nie jechałem tutaj po to, aby się teraz wracać.

- Rox, jesteś bardzo niekulturalna - pokręciłem przecząco głową.

- I co z tego? - uniosła brwi do góry i założyła ręce na piersi. - Ty jesteś debilem i jakoś musimy żyć - wytknęła mi, a ja zrobiłem smutną minę, na znak, że mnie uraziła.

- Napijemy się herbatki i spadamy - zaproponowałem, ale ta była dalej nieugięta i patrzyła, zastanawiając się zapewne, jak się mnie pozbyć.

- Nie będzie żadnej herbatki - chwyciła za klamkę i już chciała zamknąć drzwi, ale przytrzymałem je ręką na co głośno westchnęła.

Ivy prosi, prawda? - popatrzyłem na córkę, która przyglądała się dziewczynie. To było dziwne, bo krasnoludek cały czas wbijał w nią ślepia.

- Wchodźcie - wypuściła głośno powietrze i gestem ręki wskazała, abyśmy weszli dalej. - Tylko na chwilę, bo mam parę spraw do załatwienia - usłyszałem, że dziewczyna zamknęła drzwi, więc odwróciłem się do niej.

- Nie zajmiemy ci dużo czasu - zapewniłem. - Po prostu nam się nudziło, a mieliśmy wpaść kiedyś.

- Nie spodziewałam się was tak szybko - zaprowadziła nas do małej, ale przytulnej kuchni. Przez całą długość ściany rozciągały się białe meble, a w rogu stał mały stolik. Podobało mi się. - Napijecie się czegoś? - zapytała, spoglądając na mnie i Ivy. Stała oparta o blat i miała na sobie szare dresy. Wzrudziło to mój niepokój, bo raczej nie wygląda tak kobieta, która zaraz ma wychodzić z domu.

- Może kawę? - rzuciłem, patrząc, jak odwraca się i sięga do szafki. Mogłem przyjrzeć się jej dokładnie, kiedy była tak odwrócona do mnie tyłem. Długie włosy, poniżej łopatek i okrągły tyłek przyciągały moją uwagę. W tych dresach było jej idealnie, wygląda tak uroczo.

Nie powinienem, tak myśleć, a jednak to robię.

- Ostatnio szybko uciekłaś - zauważyłem. Chciałem skupić się na czymś innym.

- Musiałam, bo uwierz, że mam parę obowiązków na głowie - postawiła przede mną cukier i przy tym połaskotała Ivy, która zaczęła się śmiać. To dziecko ma straszne łaskotki.

- Wierzę - przytaknąłem. - Wiem, że mnie nie trawisz i jeśli tylko będziesz mieć takie życzenie, to biorę bluzę i niegdy więcej nie stanę ci na drodze.

- Wow, naprawdę zrozumiałeś moje sygnały - zadziwiła się i podreptała do innego pomieszczenia, a ja tylko znarszczyłem brwi.

- Czyli to nasze ostatnie spotkanie? - podniosłem głos, aby usłyszała.

- Może - pojawiła się w progu i wręczyła Ivy lalkę oraz książeczkę. - No co? - oburzyła się, biorąc do ręki kubki i stawiając je na stole. - Przecież nie będzie się nudzić.

- Skąd masz w domu lalkę? - zaśmiałem się.

- Mam siostrzenicę - upiła łyk kawy, a ja uderzyłem się w myślach patelnią, że na to nie wpadłem. - Jest trochę starsza od Ivy.

- Mieszkasz sama? - zapytałem, ale pożałowałem tego od razu, bo nie powinienem jej o to pytać. Niekiedy moja bezpośredniość jest tragiczna.

- Można powiedzieć, że tak - spojrzała na mnie z lekkim zawahaniem, a później nerwowo zerknęła na zegarek, który wisiał w kuchni. - A ty?

- Ja? - upewniłem się, a ta kiwnęła twierdząco głową. - Jesteśmy tylko skazani na siebie - pocałowałem myszkę w policzek, a Roxi uśmiechnęłam się.

- A co z - zaczęła cicho, ale urwała. - Dobra już nic - machnęła ręką i skupiła wzrok na kawie. Patrzyła cały czas w kubek i nawet na chwilę nie oderwała o wzroku.

- Chciałaś zapytać o matkę Ivy? - zapytałem, a raczej stwierdziłem. Doskonale wiedziałem, że kiedyś to padnie z jej ust, chyba, że nasza znajomość skończyłoby się parę dni temu. Każdemu ciśnie się to na usta, a nikt nie walnie prosto z mostu, tylko owija w bawełnę. Rox zapewne stwierdziła, że jest to za wsześnie na takie pytania i są one niewygodne dla mnie.

- Nie - zaprzeczyła. - No tak - westchnęła, łapiąc ze mną przez chwilę kontakt wzrokowy. Urwała go, gdy Ivy zaczęła uderzać lalką o stół.

- Zmarła po porodzie - przełknąłem głośno ślinę, na myśl o tamtym czasie, kiedy siedziałem z Charlotte i patrzyłem, jak umiera.

Zapanowała między nami cisza. Ona próbująca, jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji i ja próbujący znaleźć jej spojrzenie. Chciałem w tamtym momencie wyczytać, jakie uczucia buzują w niej.

- Wiem, co teraz sobie pomyślisz - zacząłem, a ta przestała jeździć palcem, po krawędzi kubka. - Dwoje nastolatków, żyjących w dwudziestym pierwszym wieku i nie wiedzą co to zabezpieczenie. Jeden numerek i wpadka i później taki ciężar na całe życie.

- Wcale tak nie myślę - pokręciła szybko głową.

- Każdemu przez głowę przejdą takie myśli - zagryzłem wewnętrzną część policzka. - Nie bzykaliśmy się, bo kurwa teraz każdy musi się pieprzyć w wieku siedemnastu lat, bo inaczej jesteś jakimś pieprzonym dziwakiem. Kurwa kochałem ją - oparłem łokieć o stół i podparłem na ręce głowę.

- Rozumiem - patrzyła na mnie, patrzyła akurat wtedy, kiedy ja miałem spuszczony wzrok.

- Przepraszam - wziąłem głęboki oddech. - Po prostu wkurwia mnie to, że każdy wyrobił sobie opinię, że dwoje gówniarzy poruchało się, wpadli i zrobili sobie dziecko.

- Nie jestem każdy i nie zamierzam cię oceniać, bo cię nie znam.

- Chujowa atmosfera się zrobiła i do tego jeszcze ja ją spierdoliłem - przeczesałem włosy i poprawiłem sobie dziecko na kolanach, które na szczęście grzecznie się bawiło.

- Pracujesz gdzieś? - zapytała i widać, że chciała wrócić na właściwy tor rozmowy.

- Za tydzień zaczynam - wyjaśniłem, ale w tym momencie przerwał nam dzwonek.

- Cholera! - zobaczyłem, jak brunetka nerwowo wstaje z krzesła i jest cała roztrzęsiona. - Musisz się zamknąć z Ivy w pokoju, tylko proszę nie wychodzcie, dopóki nie przyjdę po was - mówiła szeptem i pośpieszyła nas, a później wepchnęła nas do jakiegoś pomieszczenia.

Przekręciłem klucz, tak jak chciała i rozjrzałem się dookoła. Była to sypialnia. Bardzo ładna. Urządzona w szaro białych kolorach. Usiadłem na dużym łóżku i położyłem sobie Ivy obok. Miała w ręku lalkę, więc zacząłem się z nią bawić. Do mojej głowy napłynęły różne myśli. Może ona ma chłopaka i nie chce, aby się wydało, że zaprasza sobie jakichś kolesi do mieszkania. Jeszcze narobię jej problemów. Szłyszałem głosy dobiegające zza drzwi. Moja ciekawość zwyciężyła i podszedłem do drzwi.

- Zabieram cię dzisiaj do klubu - usłyszałem męski głos, był on niewyraźny.

- Nie mam ochoty - odpowiedziała, marudząc Rox.

- Miałaś gości? - zapewne weszli do kuchni i jej towarzysz zauważył kubki i zabawki.

- Tak, Sky była przed chwilą.

- Nie wypiła kawy? - dopytywał chłopak, a mi się zdawało, jakbym znał ten głos.

- Jej mąż zadzwonił i musiała jechać - wyjaśniła.

- Jesteś piękna i nie uciekaj więcej z zawodów - zmarszczyłem brwi, nie mogąc przypomnieć sobie do kogo należy ta barwa głosu. - Chciałem odebrać jakąś nagrodę, za wygraną, a ciebie nie było.

Nie powinienem tego słuchać.

- Mamy pewnego rodzaju umowę i ty jej jeszcze nie spełniłaś.

- Zrobię to do końca sierpnia.

- Masz jeszcze tydzień - przypomniał. - Będziemy się świetnie bawić, a teraz muszę już iść - głosy stawały się bardziej słyszalne.

- Cześć - powiedziała, wypraszającym głosem.

- Pa, skarbie - w tym momencie Ivy zaczęła coś mówić, podbiegłem do niej, aby zagłuszyć ją. - Słyszałaś?

- Nie - powiedziała szybko.

- Dziecko jakieś.

- Może u sąsiada - echo odbijało się od ścian klatki schodowej, więc pewnie zaraz wyjdzie stąd. - Pa - trzasnęła drzwiami.

Po chwili dziewczyna zapukała do drzwi, wziąłem dziecko na ręce i przekręciłem klucz.

- Możecie wyjść - powiedziała, zauważając mnie i ruszyła do kuchni.

- Co tutaj robił Nate? - zapytałem, nie przejmując się, że brzmiało to strasznie ostro.

- Nie powinno cię to interesować - burknęła i podeszła do okna, rozglądając się po okolicy.

- Ty nie wiesz, z kim masz do czynienia - wytłumaczyłem, będąc wściekły, że ktoś taki jak ona, zadaje się z tym chujem. - Zerwij z nim kontakt, to jest zwykły pierdoleniec.

- Kim ty jesteś, żeby mi mówić, z kim mam się zadawać?! - odwróciła się nagle do mnie i wyrzuciła ręce w górę.

- Jaki macie układ, do cholery powiedz mi - wstałem z krzesła i podszedłem do niej. Widziałem, że jest zdenerwowana i strasznie spięta.

- Lepiej będzie, jak już pójdziesz - powiedziała cicho i pokazała na wyjście.

- Nie chcę, aby zrobił ci krzywdę - staliśmy przodem do siebie i dzieliło nas dziecko na moich ramionach.

- Tym, że się z tobą zadaję pogarsza sprawę, więc lepiej idź już i zapomnij, że kiedykolwiek się poznaliśmy - brunetka znowu nie patrzyła na mnie. tylko w swoje stopy. - Fajna przygoda mnie spotkała i miło cię było poznać - odbiła się od parapetu i najwyraźniej odprowadzała mnie do drzwi.

- Roxanne - zatrzymałem ją. - Słyszałem wszystko i jeżeli on cię do czegoś zmusza, to mi powiedz. Pomogę ci.

- Do niczego nie zmusza - zapewniła, ale widziałem, że kłamała. - Jesteśmy blisko i dobrze mnie traktuje.

- Tak dobrze, że cała się trzęsiesz na jego widok? - zapytałem z wyrzutami, nie mogąc patrzeć, jak się męczy z tym chorym typem.

- Zamknij się, Hall! - krzyknęła.

- Sprawdzałaś moje nazwisko, czyli mnie lubisz - uśmiechnąłem się łobuzersko, aby ją jeszcze bardziej zdenerwować, ale w ten pozytywny sposób.

- Nie lubię! - sprzeciwiała się i naburmuszyła się. - Oh, jesteś takim idiotą.

- Cały czas mi to wypominasz.

- Wyjdź już - wskazała na drzwi.

- A mogę buty? - oboje spojrzeliśmy na moje stopy, a Ivy zaczęła się śmiać, nawet nie wiem z czego.

- Masz - wyciągnęła z szafy i wepchnęła mi do ręki. - Do nie zobaczenia.

- Jeszcze się spotkamy - powiedziałem za nim zdążyła trzasnąć drzwiami.

Cholera.


_____________

Wielki powrót z długim rozdziałem. Mam nadzieję, że się podoba i zaczynamy rozwijać akcję. Mam tyle pomysłów na tę książkę i już mniej więcej ułożony scenariusz.

Komentujcie!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top