Epilog
Wiecie, że można się zakochać w kimś tak, że jesteście w stanie złamać dla niej wszystkie przepisy i zasady? Właśnie to teraz robię. Cholerna miłość!
Nie patrzę na znaki, bo w tej chwili dla mnie nie istnieją. Nie słyszę tych wszystkich wyzwisk kierowców i klaksonów kierowanych do mojej osoby. Cały świat mam w dupie, oprócz jednej osoby. Pewna brunetka o przeszywającym spojrzeniu zawróciła mi w głowie do tego stopnia, że nie mogę skupić się na niczym, kiedy ona jest w pobliżu. W tym momencie nie ma jej przy mnie, a ja tak bardzo pragnę jej wszystko wytłumaczyć, a później posmakować jej ust. Niewiele razy udawało nam się zbliżyć do siebie. Doskonale rozumiałem, że nosi w sobie pewną blokadę od czasu Nathe'a. Ja też nie potrafiłem okazać jej w pełni uczyć. Bałem się, że jeśli zaangażuję się w stu procentach, ona w jakiś sposób odejdzie i zostanę znowu sam z Ivy. Rox zasługiwała na czułość z mojej strony, bo każdy jej potrzebuję, a ja jej tego nie byłem w stanie zapewnić. Chciałem i starałem się, ale to nie było takie, jak powinno być. Teraz żałuję tych wszystkich dni, które straciłem na rozmyślaniu o tym, czy Roxi jest odpowiednia i czy możne znowu nie stracę osoby, którą kocham. Mogłem jej o wszystkim powiedzieć, o moich obawach i o uczuciu, jakim ją darzę.
Kurwa, jestem idiotą.
- Zdążymy? - zapytał Rick, który siedział z zaciśniętymi pięściami na fotelu. - A czekaj, nie opowiadaj - uniósł dłoń. - Ważniejsze pytanie mam. Przeżyjemy? - wychylił się, aby spojrzeć na licznik.
Prychnąłem.
- Ba, mięczaku - uśmiechnąłem się do niego. - Czy ty kiedykolwiek spóźniłeś się gdzieś ze mną?
- Pamiętasz ten dzień, jak moja babcia zaprosiła nas na obiad? - zapytał, a ja uśmiechnąłem się na wspomnienie o tym dniu. - Zaspałeś debilu na obiad! Na obiad! - krzyknął, kiwając niedowierzająco głową.
- Byłem po ostrym melanżu - oburzyłem się. - Ty nawet nie wiesz, co się tam działo.
- Nie chcę kolejny raz słuchać, jak Sam zwymiotował we włosy Lany - zatkał sobie uszy i zaczął nucić coś pod nosem, aby mnie nie słyszeć.
- Twoja strata - wzruszyłem ramionami, a kiedy tylko zobaczył, że skupiłem się na drodze, oparł się o szybę.
- Moja babcia była tak wkurwiona na nas, że kazała nam zjeść wszystko ze stołu. Przypominasz sobie te ziemniaki? Ja pierdole, do dziś nie mogę na nie patrzeć!
- Były pyszne! - warknąłem. Jak on mógł tak mówić o jedzeniu?!
- Ale do cholery cały garnek!
- No w chuj ich było - przyznałem my rację. - A twoja babcia nie chciałaby zaprosić mnie jeszcze raz na jakiś przyszny obiad?
- Po tym jak nasikałeś jej w ulubione kwiatki? - popukał się w czoło, dając mi tym samym do zrozumiania, że nie jestem mile widziany. - Dobra, moja babcia cię uwielbia i twierdzi, że powinienem być gejem i się z tobą ożenić.
Zacząłem się śmiać. Uwielbiam jego babcię!
- A jak sprawy z Reed? - uniosłem brwi, spoglądając znacząco na przyjaciela.
- Jakie sprawy? Jaka Reed? - zdenerwował się i to mnie utwierdziło, że jest coś na rzeczy.
- Nie udawaj, kutasie - wywróciłem oczami i pchnąłem go lekko w ramię.
- Skąd ci w ogóle przyszło - spojrzał na mnie i zamilknął. - Ona mi działa na nerwy - podsumował.
- Ale się w niej zakochałeś - dokończyłem za niego, wiedząc, że nigdy mi się do tego nie przyna.
Nawet kiedy będą przed ołtarzem, to ten mi powie, że ożenił się z nią dlatego, ponieważ nie chciał zostać samotnym singlem. Wiem, że Rick łatwo się nie angażuje i dla niego dziewczyny to trudny temat. Wydaje mi się, że ta dwójka już dawno miała ku sobie, ale żadne z nich nie chciała dopuścić tej myśli do siebie. Odpychali się nogami i rękami, aż w końcu nadszedł ten dzień, w którym mogę odetchnąć z ulgą. Dwójka pojebów odnalazła siebie. To będzie szalony związek, w którym dominować będą kłótnie, ale doskonale wiem, że oni w ten sposób pokazują, jak bardzo im na sobie zależy. To nie jest zwykła para, to jest Reed i Rick.
- To jest okropne - westchnął. - Też tak masz, że całymi dniami myślisz o Rox?
- Yhym - mruknąłem.
- Mamy przejebane - przetarł dłońmi zmęczoną twarz i ułożył się wygodnie, podczas gdy ja cały spięty próbowałem zdążyć na czas.
Dotarliśmy na miejsce jakieś pięć minut później. Od razu ruszyliśmy w stronę budynku. Nie wiedziałem o której jest lot i czy nasze poszukiwania mają jakiś sens, ale dla niej warto. Po drodze próbowałem się jeszcze do niej dodzwonić, ale nie odbierała. Nie dziwiłem się jej. Pewnie uważała mnie za największego chuja na planecie.
Biegaliśmy po tym lotnisku, trącając ludzi. Miałem wrażenie, że jedna ze starszych kobiet miała ochotę pobiec za mną, nawrzeszczeć na mnie i zbić mnie torebką. Ona nie miała pojęcia, dla jak ważnej sprawy mało co nie robię krzywdy ludziom.
Rick natomiast biegł za mną i przepraszał ich wszystkich. Z boku musiało wyglądać to wszystko komicznie.
- Dzień dobry - powiedziałem do kobiety. Zgiąłem się w pół, próbując złapać oddech.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem na twarzy.
- Kiedy odlatuje samolot do Nowego Jorku?
- Proszę chwilę poczekać - pochyliła się, aby sprawdzić coś z komputerze, q ja nerwowo stukałem palcami w blat. - Spóźnił się pan - odpowiedziała smutno. - Jakieś dziesięć minut - uniosła wzrok, prostując się.
- Kiedy jest następny? - zapytłem z nadzieją, że może jednak nie tym poleciała.
- O dziewiętnastej
- Kurwa! - złapałem się za kark, odchylając głowę.
- Proszę? - zamrugała oczami.
- Kurka wodna - chrząknąłem, odchodząc.
Usiadłem na krześle i zacząłem myśleć, co dalej. To była tak beznadziejna sytuacja! Najchętniej poleciałbym do niej, ale ja mam przecież dziecko, które nie mogę tak zostawić. Jeśli zrezygnuję z niej, to kolejny raz stracę tak ważną mi osobę. Może jest mi dane, abym spędził już to życie sam. Może to znak, że mam skupić się na wychowywaniu córki. Dziecko mam przy sobie, a z Roxi nie wiadomo, jak to będzie. Co jeśli nie ma zamiaru ze mną być i jej uczcie do mnie nie było tak silne, a wyjazd miał mi dać to do zrozumiania? Lepiej będzie, jak odpuszczę. Chociaż narazie to nie dociera do serca. Część mnie chce walczyć, a druga już dawno się poddała.
Wracam do domu, do mojej jedynej miłości jaką teraz posiadam.
Rox POV:
Jak to się spóźniłam na lot? Oni chyba sobie ze mnie żartują. Zasnęłam tylko na chwilę. Nigdy nie pomyślałabym, że jestem w stanie zasnąć na krześle i do tego na lotnisku. Już dawno byłabym w drodze, a takto siedzę jak idiotka i nie wiem, co ze sobą zrobić. Czy tylko ja mam w życiu takiego pecha?
Cholera jasna!
Powinnam chyba zarezerwować kolejny samolot, ale moja głowa jest zajęta jednym. Przed oczami znowu mam bruneta i jego uśmiech. To nie powinno tak się skończyć. Zakochałam się w nim, jak pieprzona gówniara. Byłam nawina myśląc, że spodobam się mu i on będzie w stanie poczuć do mnie coś więcej. Przecież to były zawodnik pojedynków. Dziewczyny wzdychają do niego, a on może mieć każdą. A byłam pewna, że potrafię odczytywać uczucia innych. Myliłam się. Powinnam jednak skupić się na pozytywnych stronach tej całej historii. Mam nauczkę do końca życia. Nie warto ufać wszystkim bezgranicznie. To może nas zgubić. Życie toczy się dalej, a ja muszę wyjść z tego z podniesioną głową. Nie potrafię jednak zrobić tego w stu procentach. Zostałam mocno zraniona i nadal łzy płynął mimowolnie po moich policzkach. Próbuję tylko wyglądać na nieprzejmującą się i twardą, ale wewnątrz mnie toczy się najcięższa walka. William zabrał mi jakąś część mojego serca i nigdy nikt nie będzie w stanie tego naprawić. To co zrobił ze mną było okropne i widocznie jest pozbawionym uczuć dupkiem.
Chciałabym zobaczyć dorastająca Ivy. Mam nadzieję, że utrzymam kontakt z Reed, która podeśle mi fajne fotki. To dziecko sprawiło, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Przez chwilę mogłam poczuć, jak to jest być kochanym bez względu na wszystko.
Wyłączyłam telefon, aby nikt mi nie przeszkadzał. Teraz mam czas dla siebie i przez kolejny miesiąc będę próbować pozbierać się w całość, co oczywiście będzie trudne. Nowe, a zarazem stare otoczenie może mi w tym pomóc. Chyba najwyższy czas skupić się na sobie.
- Przepraszam - podeszłam do miłej pani, która znajdowała się za ladą.
Wpadł mi tak głupi pomysł do głowy, że sama w siebie nie wierzę. Jedna walizka i dwa tygodnie. To musi wypalić.
- Gdzie jest najbliższy lot? - zapytałam, ocierając ostatnią samotną łzę.
- Los Angeles
- To ja poproszę ten lot - przeczesałam włosy, sama nie wierząc w swój pomysł.
Czas rozpocząć wakacje i leczenie ran, które zrobił mi William.
______________
Przepraszam was bardzo, że mnie nie było przez tak długi czas.
Miałam taki dylemat, bo nie miałam pojęcia, jak zakończyć tę książkę. Różne scenariusze wpadały mi do głowy, ale nie mogłam się zdecydować. W końcu coś napisałam i mam nadzieję, że nie zabijecie!
Wkrótce napisze podziękowania!
Do zobaczenia 💞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top