Dear Friend
To wszystko zaczęło się dosyć dawno temu. Pamiętam ten dzień może aż za dobrze. Było przyjemnie. Ciepłe słońce grzało, dlatego wyszliśmy za zewnątrz zagrać w piłkę. No może inni wyszli. Bo kiedy oni grali, ja siedziałam na ławce bacznie się im przyglądając. Jako dziecko byłam bardzo nieśmiała i bałam się podejść do kogokolwiek. Dlatego po prostu siedziałam, rozglądając się po okolicy. Aż tu nagle oberwałam piłką w głowę. To byłeś ty. Chciałeś, żebym podniosła się z miejsca i z wami zagrała. A, że Ty wszystkich rozumiałeś przez pryzmat samego siebie, uznałeś, że wkurzenie mnie i rzucenie wyzwania będzie najskuteczniejszą metodą. I wiesz co? Nie pomyliłeś się ani trochę.
Bo tego dnia zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Latami spędzaliśmy czas razem. Wspierałam cię we wszystkim tak jak ty mnie. Oczywiście żadna relacja między dwoma osobami nie jest idealna. Dlatego często przez swoje trudne charaktery kłóciliśmy się i to tak serio na poważnie. Jednak byliśmy swoim wsparciem, które było niezastąpione.
Kiedy zabiłam Luka, to ty odebrałeś telefon. Nie mama, nie Hope tylko Ty. Bez wahania rzuciłeś wszystko i do mnie przyszedłeś. Przyniosłeś mi butelkę burbona i kazałeś mi się napić, kiedy sam chowałeś mojego chłopaka. Pomogłeś mi się otrząsnąć. Byłeś przy mnie, kiedy przechodziłam pierwszą przemianę. A potem przyjąłeś mnie do swojej watahy.
I mimo tego wszystkiego ja cię porzuciłam. Tak biorę za wszystko, co się między nami stało pełną odpowiedzialność. Bo to zawsze była moja wina. Zrobiłeś dla mnie wiele, a ja odsunęłam cię od siebie. Po tym jak zbliżyliśmy się, kiedy lekko mówiąc, oszalałam. I teraz żałuję tego jak niczego innego.
Dlatego daj mi tylko kilka minut bym mogła, chociaż na chwilę poczuć się jakby nic się między nami nie zmieniło.
Opowiem Ci jak było, kiedy mnie zabili. Co sprawiło, że oszalałam. Trochę po to, żeby się wytłumaczyć. I też po to, by sobie ulżyć. Nikomu nie powiedziałam, jak to było. Bo chciałam pozbyć się tego wspomnienia raz na zawsze. Jednak tobie należą się wyjaśnienia.
Najpierw był ból. Silny i przechodzący przez moje ciało. Pamiętam, jak powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Kiedy umarłam, trafiłam do pustki. Nie otaczało mnie kompletnie nic. Było ciemno, chłodno i głucho. Byłam przerażona, bo nie tak powinno być. W desperacji pragnąć kogoś znaleźć zaczęłam biec przed siebie. Jednak nadal nikogo nie było. Byłam sama. I chociaż tutaj do was wróciłam po kilku minutach, miałam wrażenie, że spędziłam w osamotnieniu całe lata. I wtedy zrozumiałam, że kiedy umrę naprawdę, trafię właśnie tam. Spędzę wieczność kompletnie sama po środki niczego.
Ta wizja przeraziła mnie tak bardzo, że pozbyłam się człowieczeństwa. Odcięłam się od tego całego bólu i strachu. Bo tak było łatwiej.
Byłam tchórzem i taka jest prawda.
Kiedy skończyłam szaleć i wróciło do mnie człowieczeństwo, powinnam do ciebie przyjść. Porozmawiać. Cokolwiek. Jednak wtedy nie byłam już sobą. Szybko po tym stworzyłam hybrydy i skupiłam się na nich. Starając się być tak dobrym alfą, jak ty.
Można zarzucić Ci naprawdę wiele rzeczy. Jednak alfą zawsze byłeś fantastycznym. Dbałeś o członków watahy. Zawsze stawiałeś ją na pierwszym planie. Przekonałam się o tym najlepiej, będąc jej częścią. Czułam wtedy, jak bardzo o nas dbasz. I może nigdy tego nie pokazałam, jednak zawsze to doceniałam. A to jakim byłeś alfą, było dla mnie inspiracją. Byłeś moim mentorem, chociaż nikt inny pewnie nie powiedziałby, że byłeś dobrym wzorem.
I prawda była taka, że nigdy nie dorównałam Ci w byciu alfą.
Mam nadzieję, że dzisiaj jesteś szczęśliwy. Masz pracę i inne takie pierdoły. Zastanawiam się czasem czy dojrzałeś. Mimo wszystko zawsze byłeś dosyć niedojrzały. Jednak mi to odpowiadało. Bo byłeś przy tym tak cudownie optymistyczny. A niczego tak mi w życiu nie brakowało, jak odrobiny czasem naiwnego szczęścia.
Pamiętam, że kiedy byliśmy młodsi uciekaliśmy razem ze szkoły. Biegaliśmy po lesie, mimo że żadne z nas nie aktywowało jeszcze klątwy wilkołaka. Chociaż z tobą bardziej niż las kojarzy mi się samo miasto. Zabierałeś mnie do niego, pokazując jego uroki. Nie pozwalałeś mi ograniczać swojego światopoglądu tylko do szkoły. Dzisiaj jestem Ci za to bardzo wdzięczna. Za te wszystkie dobre wspomnienia. I doświadczenie, które mi dałeś.
Czasem robiłeś głupie rzeczy. Jednak nie zamierzam cię osądzać. Tak jak ty nigdy nie osadzałeś mnie. Poza tym czasem byłeś niezłym dupkiem. Przez co ludzie ze szkoły nie specjalnie cię lubili. A ja wręcz przeciwnie. Też zawsze byłam dupkiem. I też często robiłam głupie i moralnie śliskie rzeczy. Oboje akceptowaliśmy w sobie te wady. Za to właśnie cię ceniłam.
Tak samo, jak za to, że nie pozwalałeś mi odcinać się od innych. Kiedy wkroczyliśmy w wiek nastoletni, wyciągałeś mnie na te wszystkie durne imprezy w starym młynie. Z tobą pierwszy raz napiłam się alkoholu. Nie byłam wtedy jeszcze przemieniona, więc się opiłam.
Nigdy nie zapomnę ci dnia, w którym upiłeś mnie tym cholernym bimbrem.
Zresztą wielu rzeczy nigdy nie zapomnę. Nie zapomnę, że to z tobą rozmawiałam o moim pierwszym razie, który przeżyłam z Lukiem. Może nie byłeś najlepszą osobą do tej rozmowy. Jednak z wielu powodów to tobie chciałam powiedzieć. I to była dobra decyzja. To jak umiałeś cieszyć się moim szczęściem, było bezcenne. Tak samo, jak wszystkie twoje rady. Dobrze było mieć obok siebie kogoś z kim, mogłam o tym otwarcie porozmawiać i uzyskać paru cennych lekcji.
Pamiętasz, w mieście była taka knajpa. Zawsze piliśmy tak szejki. Miały w sobie coś, co niewielu by odpowiadało. Miały ten specyficzny posmak mleka w proszku i sztuczny truskawkowy smak. Były po prostu obrzydliwe. Jednak my piliśmy je jak najlepsze napoje na świecie. Ten smak zawsze już będzie dla mnie sentymentalny. I zawsze będzie mi się kojarzył właśnie z tobą.
I kiedy dzisiaj wyszłam na spacer, wpadłam do knajpy i zamówiłam szejka truskawkowego. I wiesz co? Smakował dokładnie tak samo. A ten smak od razu sprawił, że przypomniałam sobie wszystkie nasze najlepsze chwile.
Kiedyś na nowy rok zabrałeś mnie do miasta. Wspięliśmy się na dach jednego z budynków i razem oglądaliśmy fajerwerki. To było coś cudownego. Krótka chwila, w której czułam się cudownie normalnie.
Dużo prawdy jest w tym, że to Ty sprawiłeś, że jestem tym, kim jestem. Chociaż to brzmi tandetnie. To ty nauczyłeś mnie pływać. Nauczyłeś jak być alfą i jak pogodzić się z morderstwem. I kiedy inni patrzyli na mnie jak na siostrę Hope ewentualnie córkę Niklausa ty patrzyłeś na mnie jak na Destining. Nie przez pryzmat rodziny.
I wiesz co? Kocham cię, mimo że jesteś dupkiem. Kocham cię za to, jak naiwny i prawdziwy jesteś. Kocham cię za te szczeniackie zagrywki i wolę walki.
A najbardziej tragiczne w tym jest to, że w tym momencie mogę kochać już tylko wspomnienie o tobie. Bo ta wersja ciebie może już dawno nie istnieć.
Długa zastanawiałam się co chciałabym ci powiedzieć, gdybym cię spotkała. I na przodków naprawdę nie wiem. Pewnie stanęłam jak wryta, wpatrując się w ciebie i nie umiejąc wydusić nawet jednej nędznej sylaby. Bo jest mi po prostu wstyd. Za to, jak cię potraktowałam i za wiele innych rzeczy też.
Tak naprawdę nawet nie wiem, jak skończyć ten list. Czuję, że gdzieś po drodze pogubiłam się we własnych myślach. Zresztą nie pierwszy raz.
Jednak czy to ma jakieś znaczenie? Przecież to i tak tylko kolejny lisy do pudełka. O którym za jakiś czas zapomnę.
Więc chyba po prostu powiem, że tęsknię. Za tobą całym. Za naszymi wycieczkami do miasta. Za twoimi głupkowatymi często sprośnymi uwagami. Za twoją pewnością siebie. I za tym, kim byliśmy. Za prostotą naszej relacji. Byliśmy tylko a może aż przyjaciółmi. Nie łączyło nas to, co nadprzyrodzone. Byliśmy tylko dwójką nastolatków, którzy razem po kątach pisali ściągi i upijali się w tajemnicy przed wszystkimi. I to w moim szalonym świecie było cudownie magiczne.
Mam nadzieję, że teraz masz przy sobie kogoś, kto sprawia, że czujesz się tak, jak ja czułam się przy tobie.
I mimo wszystko obietnic, które sobie złożyłam, mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy. Wpadniemy na siebie na ulicy i pójdziemy razem na kawę. Jak dobrze starzy przyjaciele, których nie podzieliły straszne wydarzenia. A jedynie różnica planów na przyszłość.
Bo jednym z moich koszmarów jest wpaść na ciebie na ulicy i minąć cię jakbyśmy byli sobie kompletnie oby.
Do zobaczenia Jed. Mam nadzieję, że już niedługo.
Zgięłam kartkę przyglądając się jej przy dłuższą chwilę. Przez moment nawet zawahałam się, czy jej nie wysłać. Ostatecznie jednak stwierdziłam, że list wywołałby jedynie zbędny chaos, którego nie chciałam.
Dlatego jak pozostałe dwa wrzuciłam go do pudełka, popijając ten paskudny napój. Którego smak był podejrzanie uzależniający.
Tak samo, jak Jed. Może nie najlepszy jednak na swój sposób cudowny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top