Dear first love
Stary bar w centrum Nowego Orleanu. Klasyczny rock. Zapach alkoholu i papierosów. Często kompletna pustka i słabe światło wdzierające się do środka przez szyby, które w zasadzie nie przepuszczały promieni słonecznych. Barman, który wydawał się lepiej znać na ludziach niż psycholog. I niewielka scena, na której co wieczór stawałeś ty. Z paskiem gitary zawieszonym na szyi. W luźnej koszulce i dżinsach, które wydawały się pamiętać lepsze czasy podobnie jak pseudo skórzane buty. Włosy w kompletnym nieładzie jakbyś nigdy ich nie układam. Chociaż w rzeczywistości robiłeś to godzinami. I gdzieś tam przy barze smętna piętnastolatka zdecydowanie za młodą, by tam przychodzić. A jednak tam stała. Kompletnie zagubioną i samotna. Świadoma tego, jak wiele życie już jej odebrało. Cierpiąca z samotności i pozornego braku zrozumienia przez kogokolwiek. Zamawiająca tanie piwo, które mimo młodego wyglądu barman jej podawał. Jakby wiedział, że i tak je dostanie. Choćby musiała przejść przez cały Nowy Orlean dla tej jednej butelki.
Ich spojrzenia się spotkały. On śpiewał jedną ze swoich piosenek. A dziewczyna kochająca muzykę nie umiała przejść obok tego obojętnie. Obserwowała go chłonąc każde słowo, które padło z jego ust. Najmagiczniejsza chwila w ich życiu. Filmowy początek wielkie miłości.
Kiedy oboje opuścili bar, myśleli o sobie. A ona nie umiejąc o nim zapomnieć, wróciła. W zasadzie wracają i to nie jeden raz. W końcu dogonił ją, kiedy wychodziła. Zdradził jej swoje imię i przewiózł na motorze. Wtedy była naiwna, niewinna i nieśmiała. Uśmiechała się szeroko, kiedy go wiedziała i czerwieniła się, nie wierząc, że taki chłopak zwrócił na nią uwagę. Była zauroczoną nastolatką z mroczną tajemnicą, której nigdy mu nie zdradziła. Nie zdążyła tego zrobić.
Dobrze żyło jej się z myślą, że on nie wie. Podała mu zmyślone nazwisko, by przez przypadek nie połączył faktów. Spędzili razem dobre chwile. Napisał o niej kilka piosenek. Przeżyła z nim swój pierwszy raz. Było jak w bajce. Niestety mroczna tajemnica w końcu ich dopadła, kończąc ich bajkę. Której ostatnie słowa wcale nie brzmiały "i żyli długo i szczęśliwie".
Może powinnam napiąć o nas książkę? To brzmi jak dobry materiał na bestseller, dla dzieciaków w wieku coś koło trzynaście może piętnaście lat raczej nie więcej. Chociaż musiałabym zmienić zakończenie i może wykreślić ten fragment z seksem. Nie przez grupę odbiorczą. A dorosłych, którzy lubią udawać, że nastolatkowie są bardziej niewinni niż w rzeczywistość. Tak ty mi to kiedyś powiedziałeś. Zawsze byłeś mądrym facetem. I miałeś swoje przemyślenia których mogłam słuchać godzinami. Siedząc na podłodze, w twoim mieszkaniu.
Zawsze byłeś prostym człowiekiem. Nie potrzebowałeś wiele by być szczęśliwym. Dlatego twoje mieszkanie wydawało się dziwnie puste. Minimum mebli, które mogłam zliczyć na palcach pewnie dwóch rąk. Spałeś na materacu ustawionym na paletach przemysłowych. To było urocze. Zresztą równie co szafa wykonana z metalowych elementów. I inne meble robione własnoręcznie. Pewnie najdroższymi rzeczami, jakie miałeś był motocykl, którym kochałam z tobą jeździć i gitara. Kochałeś te dwie rzeczy i to mocno. Pamiętam to. Ile szczęścia ci dawały. Chociaż i tak wolałeś ludzi. To było niezwykle. Przynajmniej dla kogoś, kto wychował się w środowisku tak wielkiej nieufności co ja. Ludzie cię kochali i nigdy im się nie dziwiłam. Byłeś najlepszą osobą, jaką w życiu poznałam.
Było mi z tobą dobrze. Sprawiałeś, że czułam się wyjątkowa. Poza tym zawsze podziwiałam to, jak dzielny jesteś. Byłeś ledwie siedemnastoletnią sierotą, która powinna mieszkać u babci. A jednak zamiast tego wyprowadziłeś się i żyłeś na własną rękę. Nigdy nie straciłeś wiary w ludzi. Byłeś ciepły i pogodny. A ja porzucona przez większość rodziny byłam skwaszona i wredna. Chociaż oni mieli powody, by odejść. Nie byłam tak dobra, jak ty.
Chociaż pamiętam, że wtedy byłam lepsza. Nieco nieśmiała. Kiedy do mnie podszedłeś po raz pierwszy, łapiąc mnie za drzwiami baru nie umiałam wydusić z siebie ani słowa. Wbiło mnie w ziemie. W końcu byłam piętnastolatką, do której podszedł ten przystojny chłopak z gitarą. Tak byłam dosyć oklepaną nastolatką niczym z serialu. A ty byłeś moim chłopakiem z serialu dla nastolatków. Który w rzeczywistości oglądały dzieci marzące o tym, by w końcu mieć naście lat. Wtedy jeszcze nie wiedzą, jak życie w tym wieku się jebie.
Spędziliśmy razem sporo czasu. Uciekałam ze szkoły a czasem z domu, by się z tobą zobaczyć. To było na swój sposób magiczne. Kiedy śpiewałeś mi piosenki napisane specjalnie dla mnie siedząc pod gwieździstym niebem. Lub kiedy siedziałam przy barze, oglądając ile radości daje ci śpiewanie na scenie.
Miałeś swoje marzenia. Chciałeś śpiewać i z tego się utrzymywać. Być sławny. Może nie na cały świat. Jedynie rozpoznawany w pewnych kręgach. To dałoby ci szczęście. Chciałabym być taka. Cieszyć się prostymi rzeczami. Mieć proste marzenia. Jednak ja nie byłam jak ty.
Ty byłeś tylko człowiekiem. Ja bym trybrydą chociaż uśpioną. Jednak właśnie to cię zabiło. Szczerze już nawet nie pamiętam, o co się pokłóciliśmy. Pamiętam tylko, jak biegłam przed siebie. Jak ty mnie zatrzymałeś, łapiąc moje ramię. I jak odwróciłam się wściekle i cię pchnęłam, przez co upadłeś i rozbiłeś głowę na skałach. Aktywowałam wtedy klątwę. Zabiłam cię. A najboleśniejsze w tym jest to, że mi ufałeś jako jedyny.
Opowiedziałeś mi o swoich rodzicach, chociaż to było dla ciebie bardzo bolesne. Mówiłeś mi dosłownie wszystko. A ja okłamywałam cię na każdym kroku. Zaczynają od tego, kim jestem i kończąc aż na mojej szkole. Myślałeś, że to szkoła dla bogatych snobów. I zawsze śmiałeś się, że wyrwałeś dziewczynkę z dobrego domu. Nawet nie masz pojęcia, jak daleko prawdy byłeś.
I chociaż już nigdy tego nie przeczytasz to, chce wyznać Ci prawdę. Raz w życie być z tobą szczera jak nigdy.
Więc tak w dużym skrócie, by nie zanudzać cię niuansami. Mój ojciec to Niklaus Mikaelson i to też moje prawdziwe nazwisko. Mój ojciec to pierwsza na świecie hybryda wampira i wilkołaka. A jego rodzeństwo to pierwsze na świecie wampiry. Byli tak zwanymi pierwotnymi. A moja matka to Harley Marshall wilkołaczyca alfa, która zmieniła się w hybrydę po urodzeniu mnie i mojej bliźniaczki. My Destining i Hope Mikaelson jesteśmy pierwszymi i jedynymi na świecie trybrydami.
Tak wiem to popieprzone i już na tym etapie można się pogubić. Dlatego nawet nie będę próbowała wyjaśnić ci innych wariactwa. Takich jak moja opętana babka, która przemieniła swoje dzieci w potwory, jej mężu, który nie był ojcem mojego ojca i chciał wyzabijać swoje dzieci. Ani o jej siostrze, która chciała zabić Hope po naszych narodzinach. Dla nieświadomego niczego śmiertelnika to dużo za dużo.
Więc dodam tylko, że moce wiedźmy miałyśmy od urodzenia, chociaż to moje bliźniaczka kontroluje je lepiej. Zabijając ciebie odblokowałam klątwę wilkołaka, a kiedy zginęłam stałam się wampirem. A szkoła, do której chodziłam to szkoła dla takich jak my. Nastoletnich istot nadprzyrodzonych.
Tak wiem totalne szaleństwo. Jednak wiem, że by ci się spodobało. Zawsze lubiłeś mówić o istotach nadprzyrodzonych. Wierzyłeś, że istniały nawet nieświadomy tego, że mówisz to jednej z nich. No cóż, jak to mówią, najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Nie powiedziałam Ci prawdy, bo się bałam. Głównie tego, że zaczniesz patrzyć na mnie inaczej. Bałam się, że to zmieni wszystko. A lubiłam to, jacy byliśmy. Chociaż pewnie było w tym więcej kłamstwa jak prawdy.
Wiesz najbardziej lubiłam jedną z tych piosenek, które napisałeś, kiedy mnie poznałeś. Zawsze wydawało mi się, że jest romantyczna i taka sama nie wiem. Kochana...?
"I kiedy ją widzę myślę, że to tylko sen
Wyłoniła się znikąd zsyłając na mnie szczęście
Kiedy się uśmiecha to tylko szczerze
A w jej oczach więcej dobroci niż zawiści
Jest wyjątkowo, chociaż pewnie tylko dla mnie
Jest moim snem, który nigdy się nie kończy"
Dzisiaj jednak widze, jakim to było kłamstwem. Bo ta dziewczyna, o której była piosenka nigdy nie istniała. Jestem potworem. Nie przez to, kim się urodziłam a tym, co uczyniłam. Nigdy nie byłam dobra. Rzadko uśmiecham się szczerze. I nie jestem wyjątkowo. Kochałeś kłamstwo, które stworzyłamby być twoim snem.
Zabijałam się na wysokich butach. Zmieniłam styl. Stałam się kimś innym, by być kimś dla ciebie. To było straszne. Chociaż mnie ukształtowało. Wtedy jednak tego nie wiedziałam. W końcu byłam bardzo młoda i głupia. Nie znałem zasad tej okropnej gry, jaką jest miłość. Myślałem, że to normalne zmieniać się by zdobyć serce drugiej osoby. I jest. Jednak nie kiedy zaczynasz byś kimś kompletnie innym, by ta osoba cię pokochała.
Muszę jednak przyznać, że coś z ciebie mi zostało. Lubię nosić za duże koszulki, poszarpane dżinsy no i nauczyłam się chodzić na wysokich butach. No i lubię muzykę. Po latach wróciłam do grania na fortepianie, a nawet trochę śpiewam. Chociaż mistrzynią w tym nie jestem. A na pewno daleko mi do ciebie.
Mam twój stary zeszyt. Ten, w którym ty pisałeś piosenki. Momentami jest tak pokreślany, że ciężko mi się odczytać. Jednak lubię czasem siedzieć i go przeglądać. Może to głupie jednak twoje teksty sprawiają, że czuję się, jakbyś tu był. W końcu to cząstki ciebie. Zawsze pisałeś o tym, co czujesz i co przeszedłeś. Te notatki w jakiś sposób przenoszą mnie do twojej głowy.
Oddałam Ci naszyjnik z obrączkami rodziców. Teraz leży razem z tobą. W twoim grobie gdzie cię pochowałam. A w zasadzie gdzie pokochał cię Jed. Myślę, że byście się polubili. Jednak nigdy ci go nie przedstawiłam. Bo trzymałam cię jak najdalej od mojego świata. Jednak wracając, oddałam Ci naszyjnik. Był twój i nigdy nie powinnam go zabierać. Był ważny dla ciebie nie dla mnie. Jednak zabrałam go, bo myślałam, że to romantyczne. No tak wtedy robiłam wiele głupot. I miałam myślne myślenie o świecie.
To nie fair, że leżysz zakopany gdzieś pośrodku lasu. Nie zasłużyłeś na to. Ani na to, jak ludzie szybko cię zapomnieli. Bolesne było mówienie wszystkim, że wyjechałeś spełniać swoje marzenia gdzieś indziej. A jeszcze boleśniejszym było patrzenie, z jaką obojętnością to przyjmują. Jak szybko zapominają o człowieku, który zrobiłby dla nich wszystko.
Myślę, że nie podobałoby ci się to, kim się stałam. Bo Destining, która żyje teraz, niczym nie przypomina twojej dziewczyny ze snu. Byłam potworem, który zabijał z zimną krwią i ironicznym uśmiechem. Tak zdecydowanie by Ci się to nie podobało.
Czasem myślę jakby to było, minąć się z tobą na ulicy. I myślę, że byś mnie nie poznał. Mielibyśmy się jak obcy sobie ludzie, którymi tak naprawdę byliśmy.
Myślę, że to było kłamstwo. Naiwne zauroczenie. W końcu w ogóle mnie nie znałeś. Miałeś w głowie sztuczny obraz mnie stworzony z kłamstw skrzętnie tworzonych godzinami. To nie było dobre. Jednak wtedy wiedziałam tylko, że cię lubię i chce by było między nami, właśnie tak.
Jednak w końcu nadeszła godzina, by się pożegnać. Nie żyjesz. Już nigdy się nie spotkamy. Więc to okropny koniec naszej bajki. Kończy ją jeden list pisany na blacie baru, w którym pracuje. Zabawne jest to, że pracuje akurat tutaj. I, że bar jest kompletnie pusty. Zresztą czy to na pewno dziwne? Jest poniedziałek. Zazwyczaj w ten dzień klientów jest najmniej. Dlatego znalazłam chwilę, by się z tobą pożegnać.
Więc żegnaj Luku Moor, moja pierwsza jak mi się zdawało miłości. Żegnaj w wiecznym zapomnieniu.
Złożyłam list, który schowałam do kieszeni spodni. Wiedziałam już, gdzie go schowam. Między kartkami jego notesu.
Wbrew temu, co mogło mi się wydawać, pożegnanie z nim było najmniej bolesne. Może dlatego, że miałam czasu by go opłakać, a może dlatego, że był tylko szczeniackim zauroczeniem.
Tego już pewnie nigdy się nie dowiem. Wiem natomiast, że mimo wszystko już zawsze będę o nim myśleć jako o swojej pierwszej miłości. Bo tak chce go pamiętać. Dzisiaj i za tysiąc lat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top