Rozdział 6: Jesteś za młody na wąsy.
#RegainMemoriesWatt
***
Gwendolyn
Kiedy opierasz swoje życie na dwóch osobach i okazuje się, że przez cały ten czas one nie były z tobą szczere, czujesz, jakby ziemia osunęła ci się spod nóg. Tracisz oparcie. Zwłaszcza, gdy tymi osobami są twoi rodzice, którzy przecież powinni cię wspierać i mówić prawdę, tak? Co mieli na celu, skoro na tych wszystkich fotografiach wyglądam na szczęśliwą?
Przeglądam wszystko, co jest w tym pudełku i choć na tych każdej fotografii jestem ja, mam wrażenie, że to całkowicie obca osoba, która żyje życiem, jakie ja chciałabym mieć. Uśmiechnięta, szczęśliwa, zawsze otoczona ludźmi. I ta piękna bransoletka. Jest prześliczna i chciałabym wiedzieć, od kogo ją dostałam.
Nie wiem, co mam zrobić. Skontaktować się z kimś z listy moich starych kontaktów?
Co to za głupie pytania, Gwen? No oczywiste, że tak.
Chcę już porozmawiać z Blake'iem. Nie wiem, jak mam do tego wszystkiego podejść, a to on jest sprawcą tego całego zamieszania. To on podsunął mi ten pomysł i liczę, że pomoże mi to wszystko ogarnąć. Niby napisanie wiadomości nie jest trudne, ale co ja mam w niej napisać? Hej, jestem Gwendolyn i cię nie pamiętam, ale chyba się kiedyś kolegowałyśmy? To nie zabrzmi dobrze. A już na pewno nie zachęci do jakiejkolwiek odpowiedzi.
Wcześniej myślałam, że nie wiem nic, ale to, co teraz dzieje się w mojej głowie, przechodzi ludzkie pojęcie. Zaczynałam już dopuszczać do wiadomości, że byłam kimś, kto nie był lubiany. Chciałam teraz żyć inaczej. Znaleźć przyjaciół, korzystać z życia i nie zamykać się w czterech ścianach. A teraz okazuje się, że to, czym poczęstowali mnie rodzice, było stekiem bzdur. To były po prostu brednie, w które wiedzieli, że uwierzę. Wiedzieli, że mam do nich stuprocentowe zaufanie, bo są jedynymi ludźmi, którzy są obok. Mogli w dowolny sposób ukształtować mnie na nowo. Wmówić mi wszystko. I wykorzystali to. Wykorzystali w tak bardzo perfidny sposób.
Trzęsącymi się dłońmi wrzucam wszystko do środka. Grzbietem dłoni ocieram łzy, które wypłynęły z moich oczu. Czuję się okropnie. Głowa pulsuje mi od nadmiaru myśli, a serce galopuje niczym rozpędzony, zły koń. Jestem wściekła. Wściekła i smutna. Chce mi się krzyczeć i płakać jednocześnie. Podnoszę się z podłogi, rozprostowując nogi, które podczas siedzenia nieco zdrętwiały i zabieram ze sobą pudełko. Mam nadzieję, że mama nie zauważy jego zniknięcia od razu. Prędzej czy później dowiedzą się, że znam prawdę, ale na razie chcę uporządkować to wszystko bez ich pomocy. Już wystarczająco pomogli.
Nie wiem już, komu mogę ufać. Skoro nawet rodzice mnie okłamali w tak perfidny sposób, to czy na tym świecie jest ktokolwiek szczery? To właśnie im powinno zależeć na mnie najbardziej. Powinni być ze mną szczerzy i wspierać mnie bezwarunkowo. W końcu jestem ich dzieckiem. A tej sytuacji wsparciem nazwać nie można.
Pudełko chowam pod łóżko i siadam na nim, chwytając w rękę mój aktualny telefon. Mam dwie nieodczytane wiadomości od Blake'a, które postanawiam zignorować, zauważając, że nie dotyczą one niczego ważnego.
Ja: Znalazłam telefon.
Wysyłam wiadomość, której napisanie sprawia mi sporą trudność, bo przez drgające dłonie nie trafiam w literki na klawiaturze i wyklepanie tych dwóch słów zajmuje mi zdecydowanie więcej czasu, niż zazwyczaj. Gapię się w ekran, czekając, aż niebieskie kółeczko z haczykiem zamieni się na zdjęcie profilowe Blake'a. Przygryzam wargę, widząc pojawiającą się zieloną kropkę, świadczącą o jego aktywności. Potrząsam urządzeniem zupełnie, jakby to miało mieć jakikolwiek wpływ na to, kiedy on odpisze.
Blake: i jak
Ja: cała się trzęsę. Okłamali mnie. Bardzo okłamali.
Blake: chcesz się spotkać?
W pierwszej chwili chcę odpisać, że nie mogę, bo nie pytałam rodziców i mogą być źli, ale uświadamiam sobie, że mam siedemnaście lat, a moi rodzice wcisnęli mi taki kit i ich opinia w tej chwili powinna mnie najmniej obchodzić.
Ja: Jeśli masz czas.
Blake: mam, podaj adres, przyjadę po ciebie
Uśmiecham się słabo i wysyłam mu nazwę ulicy, na której mieszkam. Blake obiecuje, że będzie tak szybko, jak tylko może. Lubię go i nie wiem, co zrobiłabym bez niego w tej chwili. Znaczy, gdyby nie on, najprawdopodobniej nadal nic bym nie wiedziała, bo raczej nie przyszłoby mi do głowy szperać w sypialni rodziców, ale prawda jest lepsza, prawda? Tak myślę. W końcu i tak dowiedziałabym się tego wszystkiego. A czym później, tym bardziej by to bolało, gdybym zabrnęła w moje nowe życie zbyt daleko.
Chcę odzyskać stare.
Chcę być Gwen, którą byłam.
Wstaję z łóżka i podchodzę do szafy, z której wyciągam zapinaną, szarą bluzę. Zakładam ją na siebie i zasuwam zamek aż do końca. Znowu muszę kucnąć, żeby wyciągnąć pudełko, które, swoją drogą, niepotrzebnie tam chowałam. Siadam na parapecie i spoglądam przez okno, z którego mam widok na podjazd przed domem. Blake przyjeżdża piętnaście długich minut później. Zabieram kartoni telefon, po czym wychodzę z pokoju. Schodzę na dół, gdzie zgarniam moje klucze i torebkę, w której mam portfel. Ubieram buty i wychodzę z domu, zakluczając drzwi. Mijam podjazd i podchodzę do samochodu Blake'a. Chłopak pisze coś na telefonie, więc nie zauważa mnie od razu. Pukam delikatnie w szybę, zwracając na siebie jego uwagę. Odblokowuje drzwi, a ja wsiadam do środka.
— Cześć — wita się ze mną. — Jak się czujesz?
— Hej. Beznadziejnie. Zawiodłam się na nich, Blake — wyznaję cicho, czując ciepło w gardle, świadczące o tym, że zbiera mi się na płacz.
Blondyn przygryza wargę, zawieszając przez chwilę wzrok na szarym pudełku, które leży na moich kolanach. Wrzuca na twarz słaby uśmiech i odpala samochód.
— Lubisz gorącą czekoladę? — Potakuję. — To zapinaj pasy, Gwen. Pokażesz mi wszystko i coś wymyślimy.
Uśmiecham się i spełniam jego prośbę. Zapinam pas, a on wjeżdża na ulicę. Czuję się odrobinę lżej, wiedząc, że mam się komu wygadać. To tak, jakby Blake starał się zdjąć ze mnie część tego zmartwienia i naprawdę to doceniam. Od samego początku naszej znajomości pokazał mi, że mogę na niego liczyć i teraz, gdy okazuje się, że tego potrzebuję, wychodzi z inicjatywą. Znam go bardzo krótko, zaledwie pół tygodnia, a on już zdaje się, że rozgościł się w moim życiu. A mi to odpowiada. Mam nadzieję, że ta znajomość będzie się rozwijać i to pół tygodnia to nie tylko wersja demo, która po wygaśnięciu już nie jest taka fajna.
Jest dobrym kierowcą. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nie boję się, że skończymy rozbici na drzewie i to się liczy. Ja chyba jednak nie byłam tak dobrym kierowcą, skoro samochód nadawał się tylko i wyłącznie do kasacji.
Podjeżdżamy pod małą knajpkę. Duży, neonowy napis od razu rzuca się w oczy. U Suzie. Uroczo. Blake parkuje tak blisko wejścia, jak tylko się da, co nie jest trudne, bo oprócz nas są tu jeszcze tylko trzy samochody. Wysiadamy z auta i wchodzimy do środka. Słodki zapach od razu dociera do moich nozdrzy. Pachnie tu bardzo ładnie, takimi domowymi wypiekami. U mnie w domu to rzadkie zjawisko. Mama nie lubi piec, upiekła coś tylko, jak wyszłam ze szpitala.
— Zajmij stolik, a ja zamówię, okej? — Wskazuje ręką na wolny boks, a ja potakuję. — Świetnie.
— Poczekaj, dam ci pieniądze.
— No chyba oszalałaś. Idź siadaj.
Nie pozwala mi zaprotestować, bo rusza do kasy. Wzdycham cicho i odwracam się, po czym podchodzę do stolika, który wskazał. Siadam na czerwonej, skórzanej kanapie i kładę karton na stole, przyglądając się Blake'owi, który uśmiecha się do starszej ekspedientki. Kładzie na ladzie banknot i chowa portfel do kieszeni. Odchodzi od baru. Siada naprzeciwko mnie i spogląda na kartonik, który leży pomiędzy nami.
— I co tam masz? — pyta, a ja biorę głęboki oddech i zdejmuję wieczko. Chłopak zagląda do środka. — No nieźle.
— No. Dużo tego. Czuję się najgorzej na świecie.
— Ogarniemy to. Pokaż ten telefon. — Wyciągam ze środka smartfona i podaję mu. — Hasło?
— Nasz rok urodzenia.
Patrzę, jak marszczy brwi i wklepuje hasło. Postanawiam się przesiąść na drugą stronę, żeby widzieć co robi. Wchodzi w wiadomości i tak samo jak ja, sprawdza, kto był ostatnią osobą, z którą korespondowałam.
— Wiesz kto to Spencer? — Kręcę głową, przegryzając wargę. Czuję się jak małe, zagubione dziecko. — Oj, mała, będzie dobrze.
Obejmuje mnie ramieniem, przyciągając do siebie, a ja mimowolnie zaciągam się zapachem jego perfum. Bardzo ładnie pachnie.
— Boję się, Blake. Co jeśli faktycznie lepiej byłoby, gdybym nie znała prawdy? A teraz już na to za późno — mruczę cicho.
Odsuwam się od niego i patrzę wyczekująco, przełykając ciężko ślinę. Chłopak przeczesuje ręką włosy i wysila się na słaby uśmiech. Zaraz pewnie powie mi coś mądrego, co zapewne mi pomoże. Przez te kilka dni robił to zaskakująco często.
— To od ciebie zależy, co dalej z tym zrobisz. Możesz się dowiedzieć czegoś o tym, kim byłaś i wtedy zadecydować, co chcesz dalej robić albo zostawić to tak, jak jest, bez ryzyka, że prawda cię w jakiś sposób zaboli.
Tsa. Coś mądrego albo jeszcze bardziej namiesza mi w głowie.
— Chcę wiedzieć. Chyba. Nie bez powodu tego szukałam, tak? — Wzruszam ramionami. — Tylko nie wiem, jak do tego podejść. Napisać do kogoś czy jak?
— To chyba najprostsza opcja, co nie? — Wchodzi ponownie w wiadomości. — Spencer? Do tej osoby piszemy?
— Możemy.
Chwytam mój aktualny telefon i wybieram opcję nowej wiadomości. Blake wyświetla numer do Spencer, a ja go przepisuję. I tyle. Nie wiem co dalej. Nie mam bladego pojęcia, co napisać.
— Zawiesiłaś się czy jak? — Śmieje się Blake, po czym zabiera mi telefon z dłoni. — Ja to zrobię.
Patrzę na ekran, a on wklepuje kolejne słowa, co chwila zatrzymując się na moment, żeby najwidoczniej się zastanowić.
Cześć, z tej strony Gwendolyn. Wychodzi na to, że znałyśmy się przed moim wypadkiem, pamiętasz mnie?
Wzdycham cicho. To nie brzmi najgorzej. Patrzy na mnie wyczekująco, a ja kiwam głową. Blake klika wyślij. Moje serce na chwilę przyspiesza. Biorę głęboki oddech i uśmiecham się słabo.
— Co ma być, to będzie, Gwen. Masz nas, tak?
Kiwam głową.
— I jestem za to wdzięczna.
— Okej. Pokazuj, co tam masz jeszcze, bo robi się ckliwie. — Śmieję się cicho pod nosem i wyciągam z pudełka kilka fotografii. Kładę je na stole, a Blake od razu chwyta w dłonie jedną z nich. Przegląda je w ciszy, a ja przyglądam się mu, chcąc odczytać z jego twarzy jakąkolwiek reakcję. — Ta dziewczyna ze zdjęć ma twoją twarz, ale wydaje się być tak całkowicie inna. Inny makijaż, ciuchy, no wszystko. Jak nie ty.
— Ciekawi mnie to. Chciałabym poznać historię każdego z tych zdjęć. I jeszcze ta... — przerywa nam kelnerka, która stawia na stoliku dwa kubki i dwa talerzyki z ciastem. — ... ta bransoletka — dokańczam, a on marszczy brwi.
— Jaka bransoletka? — Wyciągam ją z kartonika i podaję chłopakowi, który przygląda się jej z zaciekawieniem. — Woah.
— No właśnie. Chcę już wszystko wiedzieć, Blake. Czemu ta durna amnezja musiała się przytrafić właśnie mi? — pytam, czując napływające do oczu łzy.
Blondyn patrzy na mnie z współczuciem i odkłada biżuterię, po czym obejmuje ramionami i przyciąga do siebie, przytulając mocno. Mój policzek uderza o miękki materiał jego bluzy. Wzdycham cicho. Dobrze, że jest tu teraz ze mną. Nie jestem w stanie poruszyć rękami i także go objąć, więc po prostu przymykam oczy.
— Będzie dobrze, Gwen — mówi cicho, odsuwając mnie od siebie.
Uchylam powieki i kiwam głową, wycierając pojedyncze łzy, które wyciekły z moich oczu. Blake wrzuca zdjęcia i bransoletkę do pudełka i odsuwa je w kąt stolika. Podsuwa mi kubek z czekoladą i naprawdę dobrze wyglądające ciasto. Uśmiecha się do mnie, co z chęcią odwzajemniam.
— Dziękuję, że mi pomagasz. Pewnie masz lepsze rzeczy do roboty, a siedzisz tutaj ze mną, doceniam to, naprawdę — wyznaję szczerze, a on macha ręką.
— Lubię cię, Gwen. Poza tym, jesteś jak małe dziecko w tym wielkim świecie, ktoś musi ci pomóc — żartuje, czym wywołuje na mojej twarzy jeszcze szerszy uśmiech. — A teraz wyluzuj się trochę i nie myśl o tej sprawie chociaż przez chwilę.
Kiwam słabo głową. Postanawiam, że teraz wygodniej będzie nam rozmawiać, jeśli wrócę na swoje miejsce naprzeciw Blake'a. Będziemy mogli na siebie patrzeć bez przekrzywienia szyi. Przesiadam się. Przysuwam moją czekoladę i ciasto, po czym upijam łyka ciepłego napoju. Jest naprawdę dobry. Bardzo słodki, ale dobry. Prawdopodobnie będę żałować po wypiciu całego, bo mnie zemdli, ale trudno.
— Jak ci się podobało na licytacji? — zadaje mi pytanie, a ja spoglądam na niego i wybucham śmiechem. — Co cię tak rozbawiło?
Biały pasek spienionego mleka przyozdabia obszar nad jego górną wargą, tworząc zabawnego wąsa. Wskazuję palcem na ten kawałek skóry na swojej twarzy, a on wyjmuje telefon z kieszeni. Włącza aparat i przegląda się w przedniej kamerce, po czym sam zanosi się śmiechem. Sięga po jedną z serwetek i wyciera twarz.
— No, o niebo lepiej. Jesteś za młody na wąsy. Nie pasują do tej twojej blond czupryny — zauważam, a on wywraca oczami i przeczesuje włosy palcami, szarpiąc za końcówki.
— Czekam aż to gówno zejdzie. Moja kuzynka jest początkującą fryzjerką i zostałem królikiem doświadczalnym. To farba, która ma zejść do dziesięciu myć, ale musiała poćwiczyć równe nakładanie koloru — wyjaśnia, a ja wytrzeszczam oczy.
Nie pomyślałabym, że Blake nie jest naturalnym blondynem. Pasuje mu ten kolor i nie rzuca się w oczy to, że to farba. Kuzynka chyba naprawdę daje radę.
— To jakie są twoje naturalne włosy?
— Brązowe. Nie jakieś mocno ciemne, ale na pewno ciemniejsze, niż te.
Kiwam głową. Na razie nie wyobrażam go sobie jako szatyna czy tam bruneta, ale wygląda na to, że niedługo się przekonam, czy do twarzy mu w brązie.
— Co do licytacji... było w miarę okej, ale zdecydowanie bardziej podobało mi się potem. W sensie nie na boisku, bo nie czułam się za dobrze w ich towarzystwie, ale z wami było fajnie.
— Cieszę się, że tak mówisz. Max też był zadowolony. Najadł się fast foodów, więc nic nie mogło pójść już źle tego wieczora. — Śmieje się cicho pod nosem, a ja idę w jego ślady. — Mam jutro test z angielskiego i teoretycznie powinienem do niego powtarzać — stwierdza, zupełnie jakby to była błahostka.
— Będę czuła się źle, jeśli przeze mnie oblejesz. — Krzywię się.
— Nie, uczyłem się do tego wcześniej, jest okej. Moja mama ma trochę paranoję, że przez zespół zaniedbam naukę i każe mi spędzać każdą wolną chwilę nad książkami.
Prawie zapomniałam, że Blake gra w zespole. Czuję się w tym momencie jak egoistka, bo oni starają się mi pomagać, a ja w zasadzie nie robię nic, żeby ich poznać.
— Jaką muzykę gracie?
— Nie wiem jak to zdefiniować. Gramy różne covery, różne gatunki. Na razie nie piszemy własnych utworów, bo chyba sami nie wiemy, w czym czujemy się najlepiej.
Kiwam głową, znowu upijając łyka czekolady. Jest naprawdę niesamowicie słodka, ale za to tak dobra, że nie potrafię się opamiętać.
— Chciałabym was kiedyś usłyszeć.
— We wtorki po lekcjach mamy próby w sali muzycznej. Możesz wpaść, jeśli oczywiście chcesz.
— Jasne, że chc...
Przerywa mi dźwięk przychodzącej wiadomości. Spoglądam na mój telefon, który jest teraz podświetlony i przełykam głośno ślinę, widząc nadawcę wiadomości. Spencer. Spoglądamy na siebie z Blake'iem. On uśmiecha się do mnie pocieszająco, a ja przymykam oczy.
Chyba się boję.
**
Czekam na Wasze opinie!!
Z kolejnym widzimy się w niedziele!
Buzi,
mrsgabrielleexx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top