Rozdział 5: Spencer

***

#RegainMemoriesWatt

Gwendolyn

Siedzimy przy stoliku, na którym walają się papierki po jedzeniu. Było go naprawdę sporo. Chłopcy zamówili tego mnóstwo, bo nie wiedzieli na co będę miała ochotę. Pozwolili mi wybrać, co chcę zjeść, a sami wciągnęli resztę. I to sporą resztę. Ja zjadłam jednego hamburgera i trochę frytek. Nie wierzyłam, że uda im się w dwóch zjeść pozostałe jedzenie i dobrze, że się z nimi nie założyłam, bo zrobili to bez najmniejszego problemu. Nie wiem, gdzie to pomieścili, ale nie wnikam.

Pomogli mi już założyć konta na tych wszystkich portalach i chcieli pokazać mi jak tego używać, ale nie chciałam tracić na to teraz czasu, więc siedzimy i słuchamy opowieści Maxa o jego pierwszej, dziecięcej miłości.

— No i wtedy spadłem z tego drzewa, a ona stwierdziła, że nie może być z takim kimś i mnie zostawiła — podsumowuje i pociąga łyka coli.

— Stało ci się coś po tym upadku? — pyta Blake.

Spoglądam na niego. Siedzi obok mnie. Jego ręka leży wzdłuż oparcia kanapy. Jest bardzo długa, sięga prawie do końca. Opieram się ostrożnie, tak, żeby nie dotykać jego ramienia. To byłoby niekomfortowe.

— Nie. Uderzyłem się jedynie w głowę i miałem guza na czole, nic poza tym — stwierdza z lekkością, wzruszając ramionami.

— Skutki widoczne są do dziś — bełkocze pod nosem Blake, ale siedzi tak blisko mnie, że jestem w stanie go usłyszeć.

— Co?

Max marszczy brwi, patrząc na Blake'a w oczekiwaniu, aż powtórzy swoje słowa.

— Nic, nic, przyjacielu. Gwen, a ty pamiętasz coś z dzieciństwa? — zwraca się do mnie.

Kiwam słabo głową, przełykając ślinę. Coś pamiętam. Nie dużo, ale to na pewno więcej, niż nic. Chłopcy patrzą na mnie, najwyraźniej licząc na to, że też im coś opowiem.

— Niedużo. To są rzeczy jak pierwsza jazda na rowerze albo jakiś zwykły dzień w przedszkolu. Nic, o czym można by opowiadać — odpowiadam, zakładając kosmyk włosów za ucho.

Oboje potakują, najwyraźniej i na szczęście, nie mając zamiaru mnie o to męczyć. Przez chwilę żadne z nas nie zabiera głosu. Przy naszym stoliku panuje cisza, która już po kilkunastu sekundach zaczyna mnie męczyć. Mam wrażenie, że powiedziałam coś nie tak, przez co atmosfera się nieco zepsuła.

— Gwen, nie zastanawia cię, dlaczego twoi rodzice nie chcą ci nic powiedzieć? — Ciszę w końcu przerywa Blake, który wlepia we mnie spojrzenie. Przełykam po raz kolejny ciężko ślinę i wzruszam ramionami. — Mnie to męczy. W końcu gdyby chodziło tylko o brak znajomych, to dlaczego usunęli twoje konta? Nie rozumiem.

Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Jasne, że się zastanawiam. Ale oni na wszystkie moje pytania odpowiadają w ten sposób - musisz zacząć od nowa. Po co cały czas mam pytać i próbować się dowiedzieć, skoro i tak najprawdopodobniej nic nie wskóram? Nie lepiej faktycznie zacząć od nowa i dać sobie spokój?

— Ja też tego nie ogarniam. Jak wielu rzeczy, ale tego szczególnie — dopowiada Max.

Mimowolnie śmieję się słabo, spoglądając na niego, a potem obdarzam na chwilę wzrokiem Blake'a.

— Słuchajcie — zaczynam, biegając oczami między ich dwójką. — próbowałam się czegoś dowiedzieć. To nie tak, że odpuściłam. Ale oni nie chcą mi nic powiedzieć. Wszystkie moje pytania są zbywane, to co mam zrobić?

— Spróbować dowiedzieć się czegoś na własną rękę? — odpowiada pytaniem na pytanie Blake, zupełnie, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na tej planecie.

Wywracam oczami.

— W jaki sposób? Jak to widzisz?

— To nowy telefon, prawda? — Wskazuje na urządzenie, które leży na stole wśród tych wszystkich śmieci. Kiwam głową. — A stary?

Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Jeszcze kiedy leżałam w szpitalu, dostałam od rodziców ten telefon i okej. Jest ten, nawet nie pomyślałam o tym, że był inny. A przecież raczej musiał być, prawda? Co się z nim stało?

— Nie wiem — przyznaję szczerze, a Blake patrzy na mnie znacząco.

— No właśnie. Nic nie wiesz. Coś mi tu nie gra, Gwendolyn. Oni coś przed tobą ukrywają.

— I co ja mam z tym zrobić? — pytam zrezygnowana. — Nie raz próbowałam się czegoś dowiedzieć i za każdym razem mnie zbywali.

To przecież nie tak, że mnie to nie interesowało. Starałam się od nich coś wyciągnąć, ale z marnym skutkiem. Co innego mogę zrobić?

— Poszperaj trochę w domu, Gwen. Wątpię, że pozbyli się wszystkiego. Może uda ci się coś znaleźć — rzuca Blake.

Patrzę na niego zaskoczona. Mam robić jakieś przeszukania? Gdzie niby?

— Jak ty to sobie wyobrażasz? — Kolejne pytanie. Nie rozumiem jego toku myślenia. Chyba naoglądał się za dużo seriali o detektywach. — Jak mam to zrobić tak, żeby tego nie zauważyli? Oni wciąż mieszkają w tym domu.

Chłopak wywraca oczami, najwyraźniej zirytowany moimi słowami. Ogarnia mnie poczucie, że być może źle zareagowałam. W końcu on chciał tylko pomóc, a ja to znegowałam.

— No to chyba oczywiste, że muszą wyjść z domu, żebyś mogła spróbować cokolwiek znaleźć, co nie? Wychodzą gdzieś od czasu do czasu, chyba?

Analizuję szybko sytuację i kiwam głową, przyznając mu rację. Rodzice co niedzielę chodzą na jakiś kurs tańca. Mama znalazła ofertę w promocyjnej cenie i uznała to za niesamowitą okazję, której w żaden sposób nie może przepuścić. Chodziła za tatą bite dwa dni i męczyła go o to, aż w końcu się zgodził. Byli już na zajęciach dwa razy, jutro wybierają się tam po raz trzeci.

— Jutro wychodzą — odpowiadam krótko, a on uśmiecha się szeroko.

— I o to nam właśnie chodzi, mała! Macie w domu jakieś biuro, coś?

Jestem niemalże pewna, że Blake jest fanem seriali detektywistycznych. Zdecydowanie. Potakuję.

— No mamy. Tam mam szukać, tak?

— Szybko łapiesz, o co chodzi. Poszukaj tam, w ich sypialni, na strychu, w piwnicy, wszędzie. Tak jest w filmach.

— A co jak naprawdę znajdę ten telefon?

Niby tego chcę. W końcu od samego początku chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o moim życiu, jakkolwiek to brzmi. Ale co jeśli oni nie kłamali i wszystko, co mówili się potwierdzi? Co jeśli nikt mnie nie lubił? Może faktycznie będzie lepiej, jeśli zostawię to tak, jak jest?

— To się dowiesz prawdy, Gwen.

— A co jeśli naprawdę nikt mnie nie trawił? — Krzywię się, chwytając w dłonie papierowy kubeczek z colą.

— Powiedzieć ci coś? — Patrzy na mnie z powagą, a ja pociągam łyka napoju i kiwam głową. — Jesteś świetną osobą i szczerze wątpię, że nie miałaś znajomych. Naprawdę, Gwen.

Czuję przyjemne ciepło, które rozlewa się w okolicy mojego serca. Słowa Blake'a są strasznie miłe. Spuszczam wzrok na moje kolana. Policzki mnie grzeją, zupełnie, jakby ktoś położył na nich kubki z gorącą herbatą.

— Zgadzam się z nim — dorzuca Max, a ja powoli unoszę głowę i uśmiecham się do nich. — To jak? Będzie śledztwo?

— Chyba na to wychodzi. — Wzruszam ramionami.

Nie czuję się zbyt dobrze z tym, że mam szperać w domu i okażę taką nieufność względem rodziców, ale z drugiej strony jeśli faktycznie oni kłamią, to chcę znać prawdę. Chyba wolałabym, żeby okazało się, że kłamali, bo w przeciwnym razie to mnie zjadłyby wyrzuty sumienia, że im nie zaufałam.

— Chcemy znać szczegóły.

— Jesteście w to zamieszani — oznajmiam im. — Jeśli znajdę ten telefon albo cokolwiek innego, będziecie musieli mi z tym pomóc.

— Czuję się jakbym dołączył do ekipy w Zabójczych umysłach albo Castle. — Śmieję się cicho pod nosem, widząc podekscytowanie Maxa. Co za wesoły dzieciak. — Co cię śmieszy, Gwen?

— Nic, nic — bąkam cicho, choć uśmiech nadal ciśnie mi się na usta. — Cieszę się, że was poznałam — przyznaję szczerze, czym wywołuję szerokie uśmiechy na ich twarzach.

— My też, Gwen. I już się nas nie pozbędziesz.

***

Następnego dnia jest mi strasznie trudno udawać przed rodzicami, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i wcale nie mam zamiaru przeszukać kilku pomieszczeń po ich wyjściu. Staram się odzywać jak najmniej, żeby przypadkiem nic nie wypaplać i na całe szczęście rodzicom nie wydaje się to dziwne. Zresztą, im nawet nie przyszłoby do głowy, że coś jest nie tak. Tak sądzę.

Wzdrygam się nieznacznie, słysząc delikatne pukanie do drzwi mojego pokoju. Odrywam wzrok od książki, której w zasadzie i tak nie czytam, tylko tępo wlepiam wzrok w literki i spoglądam na tatę.

— Wychodzimy już — oznajmia, a ja kiwam głową. — Trzymaj kciuki, żebym się nie zabił o własne nogi.

— Dasz radę — odpowiadam, posyłając mu przy tym szeroki uśmiech.

— Miło, że we mnie wierzysz. Będziemy za trzy godzinki, dasz sobie radę, prawda?

Kiwam głową, zapewniając, że sobie poradzę. Tata wychodzi z pokoju. Chwilę później słyszę, jak oboje z mamą opuszczają dom. Wzdycham cicho i zamykam książkę, którą dotychczas trzymałam na kolanach. Odkładam ją na bok i schodzę z łóżka. Podchodzę do okna, w którym widzę odjeżdżający z podjazdu samochód rodziców. Postanawiam odczekać kilka minut, żeby mieć pewność, że nie wrócą się, bo czegoś zapomnieli. Postanawiam zacząć od ich sypialni. Mama praktycznie nie pozwala mi do niej wchodzić. Uważa, że to ich miejsce, do którego nikt poza nimi nie powinien mieć wstępu, co, według mnie, jest totalnie irracjonalne.

Wchodzę do pomieszczenia i biorę głęboki oddech. Nie czuję się z tym wszystkim najlepiej. W głowie jakiś głos podpowiada mi, że może lepiej, żebym dała sobie z tym spokój, ale wtedy pociągam za uchwyt od szuflady w stoliku nocnym i spoglądam na rzeczy, które w niej są, wzdychając pod nosem. Krople do oczu, tabletki na ból głowy, okulary do czytania. Zamykam ją i otwieram kolejną. I nic. Jeśli nic nie znajdę, wyrzuty sumienia chyba zjedzą mnie żywcem, przysięgam. Zasuwam szufladę i podnoszę się. Rozglądam się po pomieszczeniu, zaczepiając wzrok na dużej, niedomkniętej szafie. Podchodzę do niej i otwieram cicho. Zupełnie, jakby był tu ktoś, kto mógłby mnie usłyszeć.

Niedorzeczność, Gwen.

Odgarniam ubrania, które wiszą na wieszakach. Małe, szare pudełko leży w kącie. Wygląda niepozornie, a jednak moje serce odrobinę przyspiesza na jego widok. Schylam się i podnoszę je. Nie jest mocno ciężkie, ale po jego wadze wnioskuję, że coś w nim jest. Siadam na podłodze i zdejmuję wieczko. Wstrzymuję oddech, widząc całą masę różnych rzeczy. Zdjęcia, bilety, jakieś kartki, srebrna bransoletka i...telefon. Drżącymi dłońmi podnoszę smartfona. Jest wyłączony. Albo rozładowany. Przyciskam dłużej przycisk blokady, w nadziei, że ożyje. Jest taki sam, jak ten, który mam teraz. Uśmiecham się, widząc, jak ekran podświetla się. W oczekiwaniu, aż się włączy, odwracam go. Pod przezroczystą obudowę włożone jest zdjęcie.

Ręce trzęsą mi się jak galaretki, a serce uderza boleśnie. Mam wrażenie, że chce się wydostać na zewnątrz. Delikatnie zdejmuję pokrowiec i chwytam fotografię, odkładając telefon na podłogę.Mrużę oczy. Jestem tam. Stoję po prawej stronie. Uśmiecham się szeroko, dzierżąc w ręce butelkę piwa. Wyglądam na naprawdę szczęśliwą. Mam na sobie makijaż, a przynajmniej tak myślę. Jakość zdjęcia nie jest zaskakująca, ale ciemna, bordowa szminka na moich ustach rzuca się w oczy. Gwendolyn na zdjęciu nie przypomina tej, którą oglądam codziennie w lustrze. Obok mnie stoi chłopak z ciemnymi włosami postawionymi na żel. Jego ramię jest przerzucone przez moje. Na środku stoi ładna blondynka, z włosami spiętymi w wysoki kucyk. Całuje w policzek chłopaka, na którego szyi jest uwieszona. Ma kręcone włosy, ręce w kieszeni. Uśmiecha się. Pewnie są parą. Z lewej strony stoją jeszcze dwie osoby, dziewczyną i chłopak, którzy też trzymają piwo w ręku i szczerzą się do zdjęcia.

Wyglądam, jakbym pasowała do tego towarzystwa.

A oni jakby mnie lubili.

Dłonie trzęsą mi się niesamowicie. Odwracam fotografię w nadziei, że znajdę tam jakikolwiek podpis, jednakże cała ta strona jest biała. Odkładam ją i sięgam po telefon.

Kurde.

Hasło.

Cztery znaki. Co mogłam ustawić sobie na hasło?

Jeden jeden jeden jeden.

Nie.

Jeden dwa trzy cztery.

Nie.

Mój rok urodzenia.

Bingo.

Uśmiecham się, widząc ekran główny. Na tapecie jestem ja i szatynka z fioletowymi końcówkami, której nie było na tamtym zdjęciu. Czuję się źle.

Oszukana przez własnych rodziców. Nie rozumiem, co mieli na celu, skoro wyglądam na taką szczęśliwą na tych zdjęciach. Wyglądam jak Gwendolyn, którą teraz chcę być. Jak normalna, lubiana nastolatka, otoczona znajomymi. Mam ochotę wybuchnąć płaczem. Rodzice, osoby, którym ufałam tak okropnie mnie oszukali.

Wchodzę w wiadomości i patrzę na ostatnią osobę, która napisała do mnie wiadomość. W dniu wypadku.

Spencer.

***

Taki króciutki. Ale zapalnik. Od teraz będzie już tylko ciekawiej!

Na moim Twitterze (X) czyli @ mrsgabrielleex wrzuciłam tweeta z możliwością zgłaszania się do grupy, tak jak kiedyś to było! Dla niewtajemniczonych: będzie to konwersacja, na której lubię sypnąć spojlerem, przedpremierowym fragmentem itp. Także zapraszam!

Jak Wam się podoba RM? Przyznam szczerze, że wyświetlenia idą pięknie w górę, jestem w szoku!

Następny rozdział w piątek, bo ten krótki.

Buzi,

mrsgabrielleexx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top