Rozdział 17: Tym razem zabrałem gumkę.
Hej!
Przepraszam Was najmocniej za brak rozdziału w zeszłym tygodniu, ale oddawanie pracy licencjackiej, impreza rodzinna, a w dodatku praca zagospodarowały calutki mój wolny czas...
Mam nadzieję, że się nie gniewacie i spodoba Wam się rozdział 17!
Czekam na Wasze opinie, tutaj i pod hasztagiem!
Będę wdzięczna za wszelką aktywność!!!
Buzi,
mrsgabriellee
#RegainMemoriesWatt
***
Gwendolyn
Przez cały tydzień odrzucałam każdą próbę kontaktu ze strony Cadena. Pisał i dzwonił, ale nie mogłam go do siebie dopuścić. Nie mogłam ulec na jego przeprosiny, prośby o rozmowę, czy zapewnienia, że nie będzie miał już przede mną żadnych tajemnic.
Miałam w głowie zbyt dużą sieczkę, żeby mu na to jakkolwiek odpowiedzieć. Nadal mam.
Sama świadomość tego, że kiedyś nas coś łączyło była przytłaczająca. Związek to coś dużo bardziej poważnego, niż zwykła przyjaźń, czy znajomość. Łączyło mnie z nim więcej, niż z resztą paczki. To wyjaśniałoby to, jak czuję się w jego towarzystwie. Ale nadal pozostaje kwestia tego, co się stało, że nam nie wyszło. Skoro uznał, że chce się ode mnie odciąć, gdy zobaczył mnie po wypadku, to musiałam zranić go tym, że postanowiłam z nim zerwać. A może to on zranił mnie i dlatego zakończyłam ten związek? To tłumaczyłoby, dlaczego wciąż moje serce szaleje, gdy jestem obok niego.
To niedorzeczne.
Tak naprawdę go nie znam. Nic nas nie łączy, poza historią, której nie pamiętam. Nie wiem, ile czasu byliśmy ze sobą, czy to było coś poważnego i czy naprawdę go kochałam. I nawet nie wiem, czy chcę to wiedzieć.
Tego dnia rozmawiałam z Blake'iem dobre dwie godziny. Na przemian płakałam i denerwowałam się na tę sytuację. Byłam wściekła i załamana. I nadal nie wiem, które z tych uczuć dominuje w moim sercu i głowie. Ale w końcu Blake uświadomił mi jedną rzecz. Nie zawsze dobrze jest pamiętać o przeszłości. Nie będę w stanie ruszyć dalej, jeśli nie odetnę grubą krechą tego, co było. Ta Gwendolyn, którą wszyscy znali przed wypadkiem już nie wróci. Nie odzyskam moich wspomnień, nie odzyskam dawnej siebie.
Wiem, że miał na myśli przede wszystkim to, że powinnam odciąć się od starych znajomych, skoro tak bardzo rani mnie świadomość, że wiedzą o mnie więcej, niż ja sama. Czuję się niepewnie, gdy z tyłu głowy mam myśl, że kiedyś byłam kimś innym i nie wiem, czy przeszłość mnie nie dopadnie. Czy przypadkiem ci wszyscy ludzie, z którymi miałam kontakt przed wypadkiem, tylko nie czekają na moment, żeby wyciągnąć na światło dzienne informacje, które będą o mnie źle świadczyć?
Zdaję sobie sprawę z tego, że Blake ma rację. I dlatego totalnie nie wiem, dlaczego obiecałam Jasmine, że przyjdę na tę imprezę. I tymbardziej, nie mam pojęcia, dlaczego właśnie razem z nią stoję pod drzwiami domu Spencer, czekając, aż ktoś otworzy nam drzwi. Ściskam w ręku pasek od torby, w którą zapakowałam kosmetyki i ubrania na przebranie. Serce bije mi niewyobrażalnie szybko na myśl, że dziś wieczorem będę znów musiała spotkać się z Cadenem. Już do tej pory nie wiedziałam, jak mam się zachowywać w jego towarzystwie, a co dopiero teraz. To będzie istna tragedia.
Drzwi otwierają się, a w nich staje uśmiechnięta Spencer. Przekraczamy próg, a Jasmine rzuca jej się na szyję, krzycząc spontaniczne życzenia urodzinowe.
— Dziękuję, wariatko! — śmieje się Spencer, obejmując rękami Jasmine.
Odsuwają się od siebie po chwili, a wtedy ja wręczam jej średniej wielkości czarne pudełko.
— To ode mnie i Jasmine — wyjaśniam, a ona od razu odkłada je na komodę stojącą przy wejściu, po czym przytula mnie mocno. — Wszystkiego, o czym sobie tylko zamarzysz, Spencer. — Obejmuję ją ramieniem.
— Dziękuję, Gwen, cieszę się, że tu jesteś.
Uśmiecham się szeroko na te słowa. Dziewczyna odrywa się ode mnie i dopiero teraz mam okazję się jej dokładnie przyjrzeć. Jej włosy są nawinięte na jedwabny wałek, a pod oczami ma przyklejone nawilżające płatki.
— Brooke już jest, zaczęłyśmy się chwilkę temu szykować — wyjaśnia, a mój entuzjazm nieco gaśnie.
Brooke nie należy do moich ulubienic, myślę, że z wzajemnością. Po tym, co ostatnio powiedział mi Caden, zaczynam rozumieć dlaczego ona mnie nie trawi. Może jest zazdrosna. Choć, tak w zasadzie, zupełnie nie ma o co. Mnie i Cadena nic już nie łączy, a ja nawet nie pamiętam tego, co podobno nas łączyło.
I, nie wiem dlaczego, ale chyba żałuję, że nie pamiętam. Dzięki temu mogłabym zrozumieć, dlaczego przy nim odczuwam tyle sprzecznych emocji.
Idziemy na piętro, gdzie w pokoju Spencer czeka na nas Brooke. Zapach owocowej świeczki unosi się w pomieszczeniu, a piosenka Britney Spears dodaje nastroju. Toxic. Jak wszystko, co ostatnio dzieje się w moim życiu.
— No w końcu jesteście! — piszczy rozweselona blondynka, pociągając łyka owocowego piwa, które trzyma w ręku.
Na jednym oku ma już namalowaną kreskę. Siedzi na dywanie po turecku, nachylając się nad lusterkiem. Przełykam głośno ślinę na myśl o tym, że też będę musiała się jakoś pomalować, a jestem w tym beznadziejna. Na szczęście Jasmine obiecała mi pomóc.
— Ktoś tu chyba zamierza się dziś wystroić — stwierdza Jasmine, siadając na łóżku. — Jakieś szczególne plany na ten wieczór? Względem kogoś? — Unosi brew, wpatrując się w Brooke.
Dziewczyna przewraca oczami.
— Caden zalazł mi za skórę i zamierzam pokazać mu, że powinien zacząć traktować mnie poważnie — rzuca, po czym spogląda na mnie z wyraźnym niezadowoleniem.
— Po co? — mruczy Spencer, która stoi już obok mnie. — On nie traktuje cię poważnie, wiesz, że tylko tracisz czas, a on i tak woli... — ucina, jakby ogarnęła, że chce powiedzieć coś, o czym nie powinna mówić, a ja wzdycham ciężko.
— Powiedział mi — mówię, czym wywołuję niemały szok na twarzy brunetki.
— O kurwa. I co teraz z wami?
— Nic. — Wzruszam ramionami. — Nie odzywamy się do siebie.
— Gwen jest na niego wściekła — wtrąca Jasmine. — I nie bez powodu kazałam spakować ci twoją bordową szminkę. Bez obrazy, Brooke, ale dzisiaj jest wieczór Gwen i Cadena, a nie wasz. Sprawimy, że chłopczyna osiwieje na twój widok.
— Ej, to moje urodziny.
— A nie masz ochoty na mały teatrzyk?
— Kurwa, pytasz, a wiesz. To będzie dla mnie najlepszy prezent widzieć was znowu w akcji. — Spencer pociera moje ramię. — Wasz związek to była moja ulubiona telenowela, serio.
Unoszę brew. Caden nie powiedział mi zbyt wiele o naszej relacji, bo uciekłam, ale wychodzi na to, że to nie był spokojny związek, jak ten Jasmine i Collina. To wyjaśniałoby po części, dlaczego nie przetrwał.
— Przesadzacie — mruczę cicho. — Nie mam ochoty go dziś oglądać, tak szczerze. Nadal sobie tego wszystkiego... nie przyswoiłam.
— A co tu sobie przyswajać? Miał ci powiedzieć już na samym początku, olał to. A teraz jest zdziwiony, że nie chcesz z nim gadać — burczy niezadowolona Jasmine.
— Nie rozumiem, czego wy od nich chcecie, zerwali przed jej wypadkiem. — Niezadowolona Brooke wstrząsa eyelinerem, który trzyma w ręku i ponownie nachyla się nad lusterkiem. — Gdyby on nadal chciał z nią być, to nie zbliżyłby się do mnie.
Patrzę na nią i nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. Ma rację. Caden i Brooke nie zachowują się jak normalni przyjaciele, coś ich łączy, więc nie powinnam się w to jakkolwiek mieszać.
Spencer wywraca oczami, ale nie komentuje tego, co powiedziała Brooke. Pyta nas, czy chcemy coś do picia. Jasmine decyduje się na piwo, ale ja na ten moment odpuszczam. Nie chcę się dzisiaj upić, zwłaszcza, że po raz kolejny między mną, a Cadenem panuje napięta atmosfera. Nie mam siły na żadne dramaty dzisiejszego wieczoru.
— Gwen, a zabrałaś pomadkę? — pyta Jasmine, ciągnąc mnie za sobą na duże łóżko.
Siadamy na nim, a Spencer zajmuje miejsce na obrotowym krześle przy toaletce. Kiwam głową i odpinam torbę. Chwilę zajmuje mi zlokalizowanie w kosmetyczce szminki, którą Jasmine kazała mi zabrać. Spencer klaszcze w dłonie, gdy zauważa, co trzymam w ręce.
— Ale będzie ogień. Stawiam dwadzieścia dolców, że cię dzisiaj pocałuje — piszczy, podrywając się z hokera. Wskakuje na łóżko i siada obok nas.
Rzucam przelotne spojrzenie Brooke, która patrzy na nas skwaszona.
— Ten zakład nie wyjdzie, bo ja stawiam na to samo — odpowiada Jasmine.
— Ale ja stawiam na odwrót — mruczy Brooke. — Pięćdziesiąt dolarów, że dzisiaj będzie całował mnie.
— Okej, więc niech jest pięćdziesiąt — odcina pewna siebie Spencer.
— Od każdej z nas — dopowiada druga z nich.
Wywracam oczami, ale nie wtrącam się w tę ich dyskusję. Żal mi jedynie pieniędzy dziewczyn. Nie zamierzam dziś wchodzić w drogę Cadenowi, a Brooke z całą pewnością nie odpuści sobie wepchnięcia mu języka w usta. I na pewno jemu nie będzie to przeszkadzało. W końcu dlaczego miałoby?
— Przecież ja nawet nie potrafię się malować.
— To my cię pomalujemy. Musisz go zwalić z nóg, chodzi o nasze sto dolarów, Gwen. — Jasmine wyciąga z mojej torby kosmetyczkę. — Spencer, namalujesz jej kreski, a ja dokleję rzęsy? — pyta dziewczyny, która ochoczo kiwa głową.
Nie dyskutuję już z nimi, po prostu pozwalam zaciągnąć się Spencer na hoker, na którym sama chwilę temu siedziała i posłusznie zamykam oczy. To będzie ciężki wieczór.
***
Przekraczamy próg klubu, w którym, podobno, już czekają na nas chłopaki. Głośna muzyka i duszne powietrze, które jest mętne od wypuszczonego przez DJa dymu sprawiają, że już od wejścia nie czuję się tutaj dobrze. Zresztą, już przed wejściem czułam się źle. Doklejone rzęsy ciągle zakłócają mi normalne widzenie, a bordowa pomadka, na którą uparły się dziewczyny, sprawia, że cały czas muszę hamować się przed zagryzaniem wargi. Głupio byłoby mieć czerwone zęby.
Spencer macha ręką, gdy dostrzega chłopaków. Wędruję wzrokiem w tamtym kierunku i mimowolnie spinam się, gdy zauważam szatyna, który mierzy mnie wzrokiem. Odwracam głowę i odruchowo naciągam czarną, obcisłą sukienkę w dół.
Podążam za dziewczynami w ich kierunku. Brooke od razu rzuca się na szyję Cadenowi i zajmuje miejsce tuż obok niego na skórzanej kanapie. Nieprzyjemne uczucie ściska mnie w gardle, gdy widzę jak szepcze mu coś do ucha, po czym całuje jego policzek. Jasmine rzuca mi znaczące spojrzenie, a ja wzruszam ramionami.
Nie będę mu się narzucać tylko po to, żeby wygrały swój durny zakład. Mogły stanąć po stronie Brooke, jestem pewna, że dziś wymienią z Cadenem ślinę. Sama postawiłabym na to pieniądze, gdyby nie to, że nie mam ochoty płacić jej ani centa.
Czekamy, aż wszyscy chłopcy złożą Spencer życzenia, po czym razem z Jasmine siadamy obok Collina.
— Która to Gwen? — rzuca Zack, pogwizdując pod nosem. — Po wyglądzie wnioskuję, że nasza stara, dobra zadymiara. To co? Będzie się dziś działo?
Przełykam głośno ślinę, po czym spuszczam wzrok na swoje uda.
— Zadymę to już masz ty najwidoczniej po wyzerowaniu tej setki — odcina się Caden, sprawiając, że gwałtownie podnoszę głowę i patrzę na niego zaskoczona.
Jego usta są zaciśnięte w cienką linię, a między brwiami wytworzyła się niewielka zmarszczka. Jego wzrok ciska gromy w Zacka, a on, najwyraźniej, już pijany, patrzy na niego z rozbawieniem i posyła mu buziaka w powietrzu. Szatyn wywraca oczami, po czym zerka na mnie. Widzę, jak jego grdyka drga pod wpływem ciężkiego przełknięcia śliny, gdy lustruje wzrokiem moją twarz. Na dłuższą chwilę zatrzymuje się na ustach, które dziś pokrywa ta słynna, bordowa pomadka.
Mówił, że nie jest fanem mocnego makijażu na mojej twarzy.
Dlaczego, gdy przypomniałam sobie te słowa, nagle poczułam, że przeszkadza mi on bardziej, niż jeszcze chwilę temu?
Barmanka stawia na naszym stoliku długi rząd kolorowych shotów, na które wszyscy reagują ogromnym entuzjazmem.
— Gwen, wyglądasz jak rakieta. Twoje zdrowie — dorzuca do tego wszystkiego Zack, po czym chwyta za kieliszek i wychyla go wprost do swojego gardła.
— Ej, myślałam, że dziś pijemy moje — krzyczy oburzona Spencer.
A on posyła jej zadziorny uśmieszek, po czym chwyta za dwa kolejne kieliszki, każdy do jednej ręki, po czym wypija oba, jeden za drugim.
— Za twoje podwójnie, kwiatuszku. — Puszcza jej oczko, a ona trzepie go ręką w ramię. — No co? Jestem miły.
— Jesteś niereformowalny. Prawda, Gwen?
— Prawda. Nadal niczego nie pamiętam, nic się nie zmieniło.
— Może nie pamiętasz, ale już dużo wiesz, prawda? — pyta uszczypliwie Brooke.
— Nic to w moim życiu nie zmienia — odpyskowuję, po czym, tak samo, jak siedząca obok mnie Jasmine, chwytam za kieliszek z niebieską cieczą. — Twoje zdrowie, Spencer. Cieszę się, że mogę tu z tobą dzisiaj być.
Mówię to całkowicie szczerze. Mimo mojej chorej sytuacji i najwidoczniej niezbyt klarownej przeszłości z Cadenem, czuję się w ich towarzystwie naprawdę dobrze.
Wychylam kieliszek, wlewając słodką ciecz do buzi. Nieprzyjemne palenie w gardle sprawia, że na moment się krzywię.
— Gwen, nie wymiękaj. Na drugą nóżkę. — Spencer wpycha mi w dłoń kolejny kieliszek, po czym stuka w niego swoim.
No cóż. Jubilatce się nie odmawia.
Opróżniam kolejny kieliszek, po czym odstawiam szkło na stolik.
— Gwen? — zaczyna Zack, który wstał ze swojego miejsca i usiadł po mojej lewej stronie. Spoglądam na niego. — Możemy porozmawiać? — pyta, a ja kiwam głową.
— Coś się stało?
— Chciałem cię przeprosić, za tą akcję podczas obiadu. Nie powinienem był mówić o tobie i Cadenie — zaczyna, ale przerywam mu gestem dłoni.
— Dlaczego nie? Wolałbyś, żeby dalej mnie okłamywał? — Unoszę brew.
— No... nie, ale już zaczynało być między wami dobrze, a teraz ty jesteś zła na niego, on jest zły na mnie i wszystko... znowu się zjebało.
— To nie ty zepsułeś sprawę, tylko on. Nie wiem, po co to przede mną zatajał.
— Powinnaś z nim porozmawiać, może wtedy zrozumiesz. Nie chcę, żeby było jak przed twoim wypadkiem — mówi, po czym odwraca wzrok w stronę Cadena.
Szatyn wpatruje się w nas, całkowicie ignorując uwieszoną na jego ramieniu Brooke.
W sumie, patrząc na to, jak ją olewa, może miałabym szansę wygrać ten zakład...
Nie, stop. Nie myśl o tym, Gwendolyn.
— Nie dziś, Zack. Nie chcę dzisiaj wracać do tego tematu. Okej?
— Jasne. Jak wolisz. — Wędruje wzrokiem w stronę deski z kieliszkami. — To co, jeszcze jeden? — pyta, a ja niepewnie kiwam głową.
To się nie skończy dobrze. Ale trudno.
Chwilę, i trzykolejne kieliszki później, kołyszę się w rytm jakiejś dzikiej melodii na podświetlanym parkiecie. Alkohol szumi mi w głowie, przez co czuję się nieco pewniejsza, ale i tak bez przerwy przeszkadza mi świadomość, że sukienka, którą mam na sobie jest za krótka. O makijażu nie wspominając. To nie dla mnie.
— Gwen, ten gościu cały czas na ciebie patrzy. — Jasmine wskazuje gestem głowy za moje plecy.
Odwracam się w stronę baru, przy którym faktycznie siedzi mężczyzna, który nie jest ani trochę zawstydzony tym, że teraz też na niego patrzę. Wgapia się we mnie, wykrzywiając usta w niemrawym uśmiechu. Unosi szklankę napełnioną bursztynową cieczą w geście uznania, a następnie upija łyka. Zakłopotana wracam wzrokiem do dziewczyn i wzruszam ramionami.
— I co w związku z tym? — pytam, a ona wywraca oczami.
— Może chce ci postawić drinka, żal nie skorzystać.
— Przecież on jest dużo starszy, nie będę piła drinków od jakichś obcych facetów — odpowiadam, zniesmaczona jej propozycją.
— Nigdy ci to nie przeszkadzało. — Wtrąca się Brooke z tym swoim chamskim uśmiechem przyklejonym do ust.
— Ale teraz przeszkadza.
— Wymyślasz. — Prycha. — Wyglądasz jak stara Gwendolyn, a zachowujesz się jak totalna sztywniara. To tylko jeden drink, nikt nie każe ci z nim iść do łóżka. Chociaż... po twoim wyglądzie mógłby wywnioskować, że jesteś na to chętna.
Wytrzeszczam oczy, słysząc jej słowa. Nieprzyjemny ucisk tworzy się w moim brzuchu, a ja muszę naprawdę mocno hamować się przed tym, by się nie rozpłakać.
— Co masz na myśli? — dukam, zaciskając dłonie w pięści.
— To, że wyglądasz jak zdzira. Dla nas żadna nowość, dla ciebie może tak — mówi z szerokim uśmiechem na twarzy.
Jasmine i Spencer przypatrują się nam, zastygając bez ruchu, gdy słyszą jej ostre słowa. Kręcę głową, po czym odwracam się na pięcie i, przeciskając się przez tłum pijanych i spoconych ludzi, zmierzam w stronę wyjścia. Po drodze trzykrotnie naciągam jak najniżej się da sukienkę, ale to i tak nie przynosi żadnego rezultatu, bo po słowach Brooke czuję się jakbym była naga. Kręci mi się w głowie od nadmiaru alkoholu i emocji.
Kiedy wychodzę na dwóch i czuję zimny podmuch wiatru na twarzy, mimowolnie opuszczają mnie skrywane wewnątrz emocje. Czuję spływające po policzkach łzy i całe szczęście, że wokół nie ma nikogo więcej, poza kilkoma osobami palącymi papierosy i bramkarzem. Zaciągam się chłodnym powietrzem, starając się unormować oddech.
— Gwen! — Głośne wołanie znajomego głosu sprawia, że mięśnie mojego ciała spinają się. Wzdrygam się, gdy czuję jego obecność za swoimi plecami. — Co się stało?
Przechodzi z drugiej strony, tak, że teraz stoimy twarzą w twarz. Próbuję opuścić głowę w dół, żeby uniknąć jego spojrzenia, ale chłopak stanowczym ruchem unosi mój podróbek, czym zmusza mnie do wpatrywania w jego twarz.
I te przeklęte oczy.
I ten palący dotyk jego palców na moim podbródku.
— Nic — odburkuję, choć doskonale wiem, że to w żaden sposób go nie przekonuje.
— Jak to nic? Dlaczego stamtąd wybiegłaś? Chodzi o sytuację między nami? — Sypie pytaniami, jedne po drugim, czym sprawia, że aż kręci mi się w głowie.
— Nie! — mówię zdecydowanie głośniej i gwałtowniej, niż zamierzałam. Korzystam z momentu jego zaskoczenia moim wybuchem i strącam jego dłoń z mojej skóry. — Nie zawsze musi chodzić o ciebie. Czemu się mnie tak uczepiłeś?— dodaję już ciszej.
— Bo mi zawsze chodzi o ciebie.
Zamieram na moment, gdy słyszę jego słowa. Wpatrujemy się w siebie, a ja szukam na jego twarzy choć odrobinę emocji, które świadczyłyby o tym, że on żartuje. Czekam, aż się roześmieje i powie, że robi sobie ze mnie żarty, ale nic takiego nie nadchodzi. Jest całkowicie poważny.
— Dlaczego? — mamroczę.
Alkohol płynący w moich żyłach zdecydowanie daje o sobie coraz bardziej znać, przez co mam odwagę wypowiadać słowa i pytania, które w normalnych okolicznościach zostałyby tylko w mojej głowie.
— Bo jesteś moją Gwendolyn, niezależnie od wszystkiego.
— Zerwaliśmy.
— Ty zerwałaś ze mną, ja nigdy nie przestałem się o ciebie martwić. Nieważne, czy jestem twoim chłopakiem, przyjacielem, czy wrogiem. Martwię się, Gwen.
Prycham pod nosem, kręcąc głową.
— Nie znasz mnie. Znałeś starą Gwendolyn, jak wszyscy i teraz ciągle wmawiacie mi, jak powinnam się zachowywać. Ta durna sukienka, makijaż... to nie jestem ja, czuję się jak kukła — piszczę, czując, że jestem na granicy ponownego zaniesienia się szlochem.
— W dupie mam to wszystko. — Wskazuje na mnie gestem dłoni. — Nigdy nie byłem fanem tego mocnego makijażu, tych krótkich sukienek i upijania się co weekend.
— Dziewczyny kazały mi się tak pomalować, bo uznały, że na pewno ten kolor ust zrobi na tobie wrażenie.
Chlopak wykrzywia kącik ust w uśmiechu, po czym zbliża się do mnie o krok. Opiera swoją dłoń na moim policzku, a kciukiem przejeżdża po dolnej wardze.
— To fakt. Zawsze szalałem na ich punkcie. Ale uwielbiam patrzeć na nie równie mocno wtedy, gdy nic na nich nie ma. Nie potrzebujesz tej całej otoczki, Gwendolyn. Jesteś piękna bez tego.
Spuszczam wzrok na swoje buty, czując żałosne ciepło w dole mojego brzucha. A miałam być na niego zła.
— Mam dość tego, Caden — wyznaję. — Mam dość ciągłego przypominania mi, jaka byłam, jak się zachowywałam i wymagania ode mnie, że teraz będzie tak samo. Nie jestem już tą samą osobą. Chcę żyć dalej.
— To zrozumiałe.
— Nie wiem, czy powinnam była w ogóle się z wami kontaktować — mówię szczerze, unosząc spojrzenie.
— Nie możesz po raz kolejny zniknąć, Gwen. Tym razem ci na to nie pozwolę — szepcze, po czym zmniejsza do zera odległość między nami.
Zamyka mnie w ciasnym uścisku, przyciskając moje, coraz to bardziej bezwiedne, ciało do swojego torsu. Alkohol, który w sobie wlałam sprawia, że nie mam siły, ani ochoty z tym walczyć. Wtulam policzek w zimny materiał jego koszulki. Dźwięk bijącego serca dociera do moich uszu, a nozdrza drażni intensywny zapach perfum.
— Nie mam już siły udawać — mamroczę niewyraźnie.
— Nie musisz, Gwen. Nie musisz nikogo udawać. — Całuje mnie w czubek głowy, czym sprawia, że moje serce na moment przystaje, a na skórze pojawia się gęsia skórka, wcale nie spowodowana zimnem. — Ja chcę prawdziwej ciebie. Zawsze chciałem — dodaje szeptem.
— Chyba wygrałam zakład — wypalam po kilku sekundach ciszy.
Chłopak gwałtownie odsuwa mnie od siebie na odległość swoich ramion, nadal jednak trzymając mnie w luźnym uścisku.
— Jaki zakład?
— Dziewczyny założyły się z Brooke, którą z nas dziś pocałujesz — mówię aż nazbyt szczerze.
Caden wywraca oczami, ale na jego ustach błąka się uśmiech. Nie jest zły?
— Więc po to ten wygląd? — pyta, a ja kiwam głową. — Tak, Gwen. Wygrałaś i jeśli tylko poprosisz, możesz wygrać tyle razy, ile zechcesz. Bo ja nie chcę żadnej Brooke, ani żadnej innej dziewczyny.
Zasycha mi w ustach, gdy słyszę jego słowa. Zastanawiam się, co mu odpowiedzieć, ale w momencie, w którym chcę otworzyć usta, nagły ścisk w żołądku sprawia, że wyrywam się z jego uścisku. Czuję, jak mdły smak ogarnia moje usta, a moment później odwracam się i zginam w pół. Zawartość mojego żołądka ląduje na chodniku.
Ja pierdolę. W takim momencie?
Wzdrygam się, gdy czuję, jak męskie dłonie zgarniają moje rozpuszczone włosy.
— Tym razem zabrałem gumkę, Gwen — mówi cicho, tworząc kucyka.
Chcę mu odpowiedzieć cokolwiek, co byłoby stosowne w tej sytuacji, ale torsje po raz kolejny wstrząsają moim ciałem, a oczy zachodzą łzami.
Ale przynajmniej Caden zabrał gumkę do włosów. I nie wiem dlaczego, choć to tylko kawałek materiału, to czuję, jakby to był największy gest troski, jaki ktoś względem mnie wykonał.
W takich okolicznościach nawet haftowanie na chodnik nie wydaje się być tak tragiczne.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top