Rozdział 12: Bestia musi martwić się o swoją Piękną.

#RegainMemoriesWatt
Uprzedzam, jest długaśny. A halloween dopiero się rozkręca.
Proszę o aktywność, tutaj i na Twitterze!

Buzi,

mrsgabrielleexx

Gwendolyn

Siedzę obok Blake'a i wpatruję się z rozbawieniem w Maxa, który opowiada nam o tym, że spotkał ostatnio jakiegoś inteligentnego kota, który ponoć słuchał, co ten do niego mówił.

Hamuję się poważnie przed tym, żeby nie wybuchnąć śmiechem, ale wiem, że to byłoby niestosowne, bo dla Maxa to naprawdę ważne i gdybym się zaśmiała, zrobiłoby mu się przykro. Blake też stara się zachować powagę, choć nie przychodzi mu to łatwo.

— Niesamowite, prawda? — Max kończy swoją opowieść, a my kiwamy głowami. — Też tak uważam.

Max jest naprawdę pocieszny w tej swojej głupocie. Mam trochę wrażenie, że on tylko udaje, ale może to jest właśnie jego sposób na przetrwanie w tym chorym świecie i wcale mu się nie dziwię, że obrał taką drogę. No, chyba, że on tak na serio. W każdym razie jest zabawny i niejednokrotnie poprawił mi humor.

Wciąż mam w głowie to piątkowe spotkanie. Chęć dowiedzenia się o co chodzi z Cadenem i resztą z każdą chwilą rośnie. W tym tygodniu jestem umówiona z nimi i mam w planach wyciągnąć z nich jak najwięcej. Ktoś musi mi w końcu wszystko powiedzieć, w końcu tu chodzi o mnie. O moje życie, moją przeszłość. A oni zachowują się zupełnie, jakby to była tajemnica wagi państwowej.

W czwartek ktoś z mojej starej szkoły organizuje imprezę Halloweenową, na którą jestem zaproszona. Poprosiłam chłopców, żeby pomogli mi wybrać strój, ale najpierw jedzenie, bo Max był ponoć przeraźliwie głodny. Sama miałam ochotę na coś dobrego, więc przystałam na to z chęcią.

Jestem trochę zestresowana tą imprezą, bo będą na niej kolejni ludzie, których nie znam, a oni znają mnie, ale na szczęście nie będę tam sama. To się liczy i nieco mnie uspokaja. Ale kolejną sprawą, która mnie wkurza i stresuje jednocześnie, jest to, że oprócz tych osób, które lubię, będzie tam też Caden. I Brooke. A to już trochę mnie fajniej. Chyba najgorzej jest mi z tym, że będę musiała patrzeć na niego, bo po nim nie wiem, czego się spodziewać. Brooke zawsze jest niemiła i nawet nie oczekuję innej postawy z jej strony, ale on jest jedną wielką zagadką.

— Masz już pomysł za kogo chciałabyś się przebrać? — pyta Blake, wkładając do buzi kolejną frytkę, a ja kręcę głową.

— Nie mam bladego pojęcia, serio. Nigdy nie byłam na takim czymś. Znaczy byłam, ale... ugh-rozumiecie.

— Jasne. Pomożemy ci coś wybrać. Będziesz wyglądała super.

— Mam nadzieję — mruczę pod nosem.

— A może za dalmatyńczyka? — proponuje Max, a my wybuchamy śmiechem. — No co? Halloween to magia sama w sobie, tak samo jak dalmatyńczyki. Bądźmy poważni.

Próbujemy z Blake'iem zachować powagę, ale to trudne. Przekonanie Maxa o magiczności tych psów to coś, co chyba zawsze będzie mnie bawić.

— Jasne, przepraszamy, przecież wiadomo, że nie ma na tym świecie nic bardziej magicznego, niż dalmatyńczyki.

— Nie no, nie przesadzajmy, są jeszcze te łyse koty. To jest dopiero jazda.

Kręcę głową, zaciskając usta, choć chęć wybuchnięcia śmiechem jest ogromna. Blake kończy swoje frytki i postanawiamy, że idziemy już do sklepu ze strojami. Pewnie trochę zajmie, zanim się na coś zdecyduję, a mamy jutro test z matematyki, na który powinnam jeszcze trochę powtórzyć.

Sklep, w którym docelowo mam znaleźć moje przebranie na Halloween znajduje się na tym samym piętrze w centrum handlowym, co fast food, w którym jedliśmy. Wchodzimy do środka. Wszędzie jest mnóstwo strojów pogrupowanych kategoriami, a mnie zaczyna to przerażać. Przecież ja nie znam nawet żadnych potencjalnych postaci, za które mogłabym chcieć się przebrać. Biorę głęboki oddech, gdy ekspedientka, przebrana za jakiegoś chyba stracha na wróble, podchodzi do nas.

— Dzień dobry, w czym mogę służyć? — pyta, uśmiechając się uprzejmie.

— Szukamy stroju dla tej pani. — Blake wskazuje na mnie, uśmiechając się równie miło, co ta pani.

— Na Halloween, tak? — Spogląda na mnie, a ja kiwam głową. — Jakieś preferencje?

— Może dalmatyńczyki? Albo łyse koty? — rzuca Max.

— Nie, raczej niezbyt — odzywam się od razu, nawet nie spoglądając na chłopaka, który zapewne jest urażony moimi słowami. — Nie mam pojęcia.

— No to zapraszam, pokażę pani nasze propozycje. Któryś z panów ma mieć dopasowany strój? — dopytuje, a ja kręcę głową.

— Tylko dla mnie.

— No to proszę za mną.

Rusza przed siebie, a ja podążam obok niej.

— Może kobieta kot? Coś klasycznego na tę okazję, zawsze się sprawdza. — Ściąga z wieszaka czarny, lateksowy kostium.

— Wolałabym coś mniej opinającego — przyznaję szczerze.

Nie mam nadwagi, moja waga jest raczej w normie, ale źle bym się czuła, gdybym miała świadomość, że każdy defekt mojej figury jest widoczny. Sprzedawczyni kiwa głową i odwiesza strój.

To będzie długie i trudne.

***

Wybór stroju nie był łatwy, ale chłopcy i pani ekspedientka dzielnie to znosili. Padło chyba z dwadzieścia propozycji, ale albo kostium za dużo odkrywał, albo był zbyt obcisły, albo po prostu nie wiedziałam co to za postać.

W końcu zdecydowałam się na Bellę z Pięknej i Bestii. Lubiłam tę bajkę w dzieciństwie i gdy, zrezygnowana już, kobieta wyciągnęła ten strój, nie zastanawiałam się długo. Suknia jest nieco inna, niż w filmie czy też animowanej wersji, bo, choć jest żółta i bardzo podobna do oryginału, to krótsza. Sięga mi do połowy łydki, więc wydaje się być mniej elegancka, a bardziej kostiumowa. Ale podoba mi się. I mojej mamie też.

Chociaż ona myśli, że to impreza u jakiejś koleżanki ze szkoły. I lepiej niech tak zostanie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam okłamywać rodziców, bo oni mnie okłamali i miałam o to pretensje, a teraz robię to samo. Ale trudno. Na razie musi zostać tak, jak jest.

Umówiłam się z dziewczynami, że spotkamy się w domu Spencer i razem pojedziemy na imprezę. Proponowały, że po mnie przyjadą, ale raczej wolałam nie ryzykować. Nie aż tak. Podoba mi się to, jak wyglądam w moim przebraniu. Nie pamiętam żadnej imprezy halloweenowej. Mam jakieś przebłyski ze zbierania cukierków, ale nic więcej.

Liczę, że nie będę musiała odpowiadać zbyt często na pytania dotyczące tego, co się stało, bo nie chcę psuć sobie tego wieczoru. Poznawanie nowych osób jest fajne, ale pod warunkiem, że oni też cię nie znają. Opcja z tym, że ty nie masz bladego pojęcia, kim są, a oni mają masę wspomnień związanych z tobą, jest mniej przyjemna.

Po raz ostatni upewniam się, że moje włosy są odpowiednio ułożone i uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze, ostatni raz poprawiając żółtą wstążkę. Za pół godziny zaczyna się impreza, a za dziesięć minut muszę być u Spencer. Zgarniam z łóżka przygotowaną wcześniej torebkę i narzutę, która nie jest częścią kostiumu, ale moja mama uparła się, że muszę ją mieć, żeby nie zmarznąć, a ja nie chciałam z nią dyskutować na ten temat, zwłaszcza, że mam w planach zostawić ją w samochodzie Spencer.

Schodzę po schodach, zakładając brązowy materiał na swoje ramiona.

— Już idziesz? — pyta mama, która, najwidoczniej słysząc moje kroki, postanowiła wstać z kanapy, na której siedziała.

— Tak. Nie chcę się spóźnić. Dobrze wyglądam? — pytam, okręcając się wokół własnej osi.

— Świetnie. Uważaj na siebie, dobrze? — Kiwam głową, hamując chęć wywrócenia oczami. — I nie daj się namówić do picia alkoholu, ani brania jakichś innych złych rzeczy, jasne?

— Mamo, nie musisz mi o tym przypominać przed każdym wyjściem. — Tym razem wywracam oczami. — Będę już szła.

— Jasne. Miłej zabawy.

Dziękuję jej i czym prędzej szykuję się do wyjścia. Obawiam się, że gdybym tego nie zrobiła, naprawdę bym się spóźniła, zasypana masą ostrzeżeń i przestróg. Wiem, że posiadanie dziecka z wyczyszczoną pamięcią jest nieco inne, ale nie przesadzajmy, nie mam problemu z zapamiętywaniem nowych rzeczy.

Dom Spencer znajduje się kilka minut spacerem od mojego. Nie trzeba spoglądać w kalendarz, żeby domyślić się, jaki dzień jest dziś, bo wszędzie roi się od osób w przebraniach. W większości to dzieci zbierające cukierki, ale napotykam też na osoby w moim wieku. Domy są udekorowane i wszystko tworzy naprawdę świetny nastrój.

Docieram do obwieszonego sztucznymi pajęczynami domu. Dzwonię do drzwi i już po kilkunastu sekundach otwiera mi starsza kobieta, zapewne mama Spencer z miską pełną słodyczy.

— O, to ty Gwen, wejdź. — Uśmiecha się do mnie i otwiera szerzej drzwi. Przekraczam próg. — Jestem mamą Spencer, mów mi Maria, żadna pani, okej?

— Postaram się.

— Spencer zaraz zejdzie, już się przebiera. A ty? Kim dzisiaj jesteś?

— Bellą z Pięknej i Bestii — odpowiadam, podnosząc część pelerynki tak, żeby pani Maria mogła zobaczyć moją suknię.

— Wow, podoba mi się! — stwierdza z uznaniem. W tej samej chwili rozlega się dzwonek do drzwi, a na jej twarz wpływa szeroki uśmiech. — Zaraz wracam, moja ulubiona robota jest do zrobienia.

Niemalże w podskokach idzie do drzwi, które otwiera. Słyszę słynne cukierek albo psikus, a zaraz po tym ucieszoną kobietę, która chwali kostiumy dzieci i obdarowuje je łakociami.

— Już jestem. — Spoglądam na Spencer, która jest przebrana za piratkę. Wygląda naprawdę dobrze. — Wow, wyglądasz świetnie.

— Dziękuję, ty także.

— Okej, jedziemy? Musimy po drodze zgarnąć Jasmine i Collina.

— Tak, jasne.

Wychodzimy z domu dziewczyny, żegnając się z jej mamą. Dzisiaj przypada mi zaszczyt zajęcia miejsca pasażera. Jasmine i Collin mają na nas czekać u niej.

— Jak tam po ostatniej imprezie? — pyta mnie Spencer, a ja wzruszam ramionami. — Caden zachował się przyzwoicie?

Wzdycham cicho.

— Nie wiem. Nie rozumiem go. Mówi tak, jakby ktoś mu płacił za bycie niezrozumiałym. Najpierw plecie coś o tym, że mnie nie nienawidzi, a potem, że nie może na mnie patrzeć.

— Powiedział ci, że nie może na ciebie patrzeć? — pyta zdziwiona.

— Coś w tym stylu — mruczę cicho. — Jest szansa, że go tam dzisiaj nie będzie? — pytam z nadzieją, którą Spencer szybko gasi, kręcąc głową.

— On uwielbia Halloween. No i imprezy. Nie ma nawet na co liczyć, przykro mi, Gwen.

— Nie podoba mi się to.

— Porozmawiam z nim, obiecuję. On ma naprawdę dużo problemów, Gwen i jeszcze teraz ty...

— Ale ja nie jestem problemem! — przerywam jej.

— Dla niego jesteś.

— Ale dlaczego?

— Nie mogę ci powiedzieć, przepraszam. Ale zapewniam cię, że to nie tak, że on cię nie lubi czy coś w tym stylu. On po prostu sobie jeszcze nie poukładał w głowie tego, że wróciłaś.

Samochód zatrzymuje się przy jednej z posesji i wsiadają do niego Jasmine i Collin, więc nasza rozmowa zostaje przerwana. Zmuszam się do miłego uśmiechu.

— Cześć wam — wita się Jasmine, a ja odwracam się, żeby na nich spojrzeć.

Mają dopasowane stroje. Ona jest diablicą, a on aniołkiem. Wyglądają razem świetnie.

— Hej — odpowiadam.

— Świetne przebranie, Gwen — stwierdza Collin, uśmiechając się szeroko.

Lubię go.

— Dziękuję. Wy też wyglądacie świetnie.

— Okej, zapinajcie pasy i jedziemy, bo się spóźnimy.

Nasza para posłusznie wykonuje polecenie brunetki i ruszamy sprzed domu Jasmine.

— Jestem ciekawa, jak przebrała się reszta — mówi ucieszona Jasmine. — Matko, jak ja uwielbiam Halloween.

— Do czasu, aż jakiś zombiak nie znajdzie się w zasięgu twojego wzroku — dopowiada jej chłopak.

— No to prawda. Nie lubię się bać, lubię się przebierać.

Śmieję się cicho. Jasmine jest dzisiaj jak podekscytowane dziecko. Mam nadzieję, że ta impreza naprawdę będzie fajna i nie będę musiała spędzać za dużo czasu w towarzystwie Cadena, bo już rozmowa o nim pogorszyła mój humor, więc wolę nie myśleć o tym, co będzie, jeśli będę zmuszona do spędzenia prawie całego wieczoru z nim. Choć zapewne tak się to skończy.

Dojeżdżamy na miejsce dwadzieścia parę minut później. Od razu widać, w którym domu odbywa się impreza, bo jest otoczony całą masą samochodów. Podświetlają go kolorowe światła, które wraz z dekoracjami tworzą naprawdę fajny nastrój. Spencer udaje się znaleźć miejsce do zaparkowania. Zostawiam narzutę w jej samochodzie zgodnie z planem i cała nasza czwórka kieruje się do domu. Od wejścia uderza w nas głośna muzyka i zapach sztucznego dymu. Przebijamy się przez ludzi stojących przy wejściu i przechodzimy do salonu. Wszędzie jest naprawdę dużo ludzi w przeróżnych strojach. Niektóre są dość pospolite, a inne tak wyszukane, że mam wrażenie, że te osoby szukały ich cały rok.

— Tam są — rzuca Jasmine, wskazując w kierunku stołu do piłkarzyków, który stoi w rogu pokoju.

Kieruję moje spojrzenie w tamtą stronę. Grupa znajomych mi osób faktycznie tam stoi. Podchodzimy do nich.

— Jesteście! — piszczy Brooke, która jest uwieszona na szyi Cadena. — Jasmine, Collin, ale uroczo wyglądacie! My z Cadenem też mamy prawie dopasowane stroje!

Mam ochotę wydrapać jej oczy, a dopiero tu przyszłam. Nie wiem czego to kwestia, naprawdę.

— Przecież ty jesteś Arielką, a on nie wygląda mi na księcia Eryka — mruczy Spencer, która, swoją drogą, chyba też jej nie trawi.

— Oboje jesteśmy z Disneya. Ja jestem Ariel, a on Bestią.

Słysząc jej słowa, czuję, że krew odpływa mi z mózgu. Jasmine, Spencer i Collin spoglądają na mnie. Dopiero teraz zwracam uwagę na kostium Cadena. Ma na sobie ten charakterystyczny frak, a jego włosy są zaczesane do tylu.

— No chyba jednak ktoś jest bardziej dopasowany z naszą Bestią — stwierdza Collin.

On i Brooke spoglądają na mnie. Blokuję spojrzenia z Cadenem. Widzę jakiś dziwny błysk w jego oku i słaby uśmiech, który wpełza na jego usta. Chyba jest już pijany.

— Moja Piękna przybyła — rzuca, jak gdyby nigdy nic.

Spuszczam wzrok, bo nie jestem w stanie udźwignąć jego spojrzenia i tych słów. On jest jakiś trzepnięty.

— No tego to się nie spodziewałem. — Zack pogwizduje. — Stańcie obok siebie. To będzie zajebiście wyglądać. No dalej.

Nieśmiało robię krok w jego stronę, a on zostawia zdziwioną Brooke i staje obok mnie.

— Żałosne, my mieliśmy być najładniej ubraną dobraną parą, a oni nawet się nie umówili i wyglądają tak — mruczy niezadowolona Jasmine.

— No widzisz — rzuca Caden, który najwyraźniej jest nieźle rozbawiony tą sytuacją.

A ja nie rozumiem. Nie rozumiem jego. W czym tkwi jego problem? Jeszcze kilka dni temu ponoć nie mógł na mnie patrzeć, a teraz stoi sobie obok mnie jak gdyby nigdy nic i uśmiecha się. Wiem, że nie jest trzeźwy, ale na pewno nie na tyle pijany, żeby nie wiedzieć, co robi.

Czuję od niego mocne perfumy zmieszane z wonią alkoholu. Nie chcę na niego patrzeć, bo w tym kostiumie wygląda jeszcze lepiej, niż zazwyczaj. Czemu on musi być przystojny?

— Uroczo wyglądacie — stwierdza Sam, przez co zostaje zmrożony spojrzeniem przez swoją siostrę.

Brooke wygląda jak mała dziewczynka, której zabrali cukierka. A ja nadal jestem skrępowana tym wszystkim. Ale wolę takiego Cadena, nawet jeśli nie mam bladego pojęcia o co mu chodzi, niż Cadena, który zachowuje się jak skończony dupek.

— To jak już jesteście tak dobrani, to bądźcie zgodni jeszcze w czymś i powiedzcie, że macie ochotę iść nam po coś do picia — rzuca Spencer, a ja mam ochotę ją udusić.

Czemu ona mnie zmusza do spędzania z nim tak dużo czasu?

— No ja mogę iść — stwierdza, a mi głupio powiedzieć coś innego, choć szczerze mówiąc nie mam na to ochoty.

— No okej.

— Co chcecie?

Każdy zgłasza nam swoje preferencje, a ja staram się to zapamiętać. Podążam za Cadenem, bo on wydaje się być bardziej zorientowany w tym, gdzie znajdziemy jakiś alkohol.

— Bardzo ładnie wyglądasz w tym kostiumie — mówi mi, kiedy stajemy przy stole pełnym napojów i przekąsek. Kiwam głową. Czuję się przy nim nieswojo. — Hej, spójrz na mnie, ta krew nie jest prawdziwa.

Odwracam mój wzrok, który wlepiałam ślepo, od jakiejś dekoracji przypominającej palce i chcąc nie chcąc, spoglądam na niego. Patrzy na mnie jakby w skupieniu, jakby zastanawiał się, co ma mi powiedzieć.

— Po co? Ponoć trudno ci na mnie patrzeć — szepczę.

— Przepraszam. To dla mnie też jest trudne. To, że wróciłaś, to że tu jesteś.

— Nie wiem dlaczego, a nikt z was nie chce mi powiedzieć.

— Kiedyś się dowiesz. Ale nie teraz, Gwendolyn. Przepraszam.

Kręcę głową i odwracam od niego wzrok. Jego oczy są hipnotyzujące, a słowa, które ogłupiają mnie jeszcze bardziej, sprawiają, że chce mi się płakać.

— Co mieliśmy im zabrać do picia? — zmieniam temat.

— Nie wiem. Nie słuchałem. — Wzrusza ramionami, a ja wywracam oczami.

— Jesteś nieznośny.

— Wiem — przyznaje mi rozbawiony. — Często mi to mówiłaś.

— Czyli nic się nie zmieniło.

— Bardzo dużo się zmieniło. Ty się zmieniłaś.

— Już to wiem, powtarzasz się.

Chłopak śmieje się głośno, czym irytuje mnie jeszcze bardziej. Trzeba było się przebrać za tego krolika, może wysłaliby z nim Brooke, a ja miałabym spokój na cały wieczór.

— Okej, wiem, że pamiętasz to, co chcieli. Bierzemy i wracamy do reszty.

Wzdycham cicho i chwytam napoje, które, jak wydaje mi się, chcieli. Cola dla Spencer, piwo dla Collina, piwo dla Jasmine i dla mnie cola. Powinno być w porządku. Caden zabiera dwie butelki, a ja kolejne dwie i razem ruszamy w stronę stołu bilardowego, ale zatrzymuje nas jakiś chłopak w stroju wilkołaka.

— Wilson! Jesteś! — wita się z szatynem, po czym skupia swój wzrok na mnie. — I masz swoją Piękną. Czy mnie wzrok nie myli? Gwendolyn?

— Tak, cześć — odzywam się, mając nadzieję, że uniknę pytań o mój wypadek.

— Dobrze cię widzieć! Ale jaja, jesteście dopasowani! — Ten też nie należy do zbyt trzeźwych, co zauważam po tym, że fakt, iż nasze stroje do siebie pasują, bawi go bardziej, niż powinien.

— Tak wyszło. Fajnie było się spotkać, ale trochę nam się spieszy. — Caden zbywa go i nim tamten zdąży zareagować, ruszamy dalej.

— Kto to był? — pytam.

— Jason. Nieprzyjemny typ. Trzymaj się od niego z daleka.

— A co? Martwisz się? — rzucam zaczepnie, sama nie wiem czemu, a on spogląda na mnie z tym swoim błyskiem w oku.

— Bestia musi martwić się o swoją Piękną.

Moje serce przyspiesza, a moje policzki zaczynaja mnie grzać, ale nie chcę dać tego po sobie poznać.

— Przestań — burczę.

— Tak wyszło, dzisiaj muszę o ciebie dbać. Dziś nie jesteśmy sobą, dziś jesteśmy Piękną i Bestią.

— Chyba za poważnie traktujesz to święto.

— Może i tak. A może to tylko ty.

Niech on przestanie, proszę. Wiem, że następnym razem, gdy się spotkamy, on będzie zachowywał się całkowicie inaczej i nawet nie ma na co liczyć, że to, że jest dla mnie miły, jest czymś stałym. Ten chłopak jest dla mnie ogromną zagadką i choć nie powinnam, chcę się dowiedzieć, jakie jest jej rozwiazanie.

Docieramy do naszych znajomych. Podaję Spencer jej colę, a Caden piwo Jasmine i Collinowi. Sam i Zack grają w piłkarzyki, a Brooke i Spencer ich dopingują. Staję obok Jasmine, zostawiając niebieskookiego obok Collina. Nie czuję się komfortowo obok niego. Stoimy, obserwując grających chłopaków, dopóki nie czuję czyichś dłoni na swojej talii. Wzdrygam się i piszczę cicho, odwracając się. Widzę wysokiego blondyna, którego nie znam, co w sumie nie jest niczym dziwnym.

— Gwendolyn! Jak dobrze cię widzieć! — mówi głośno, uśmiechnięty od ucha do ucha i przytula mnie na powitanie.

— Cześć, nie znam cię, przepraszam.

— Słyszałem o twojej amnezji. Jestem Jake, byliśmy kiedyś razem — wyjaśnia mi, a ja marszczę brwi i kiwam słabo głową. Wow, miałam chłopaka. — Czy księżniczka da się poprosić do tańca? — pyta z nadzieją.

A co mam do stracenia?

— Jasne. Czemu nie.

Chwytam jego dłoń i idę za nim w kierunku parkietu. Nie tańczyłam jeszcze po wypadku z nikim, więc w zasadzie nie wiem, czy potrafię, ale trudno. Na parkiecie jest pełno innych tańczących ludzi, a wszędzie jest sporo dymu, więc liczę, że nie upokorzę się aż tak.

Jake dobrze tańczy. I jest przystojny. Ciekawe, czemu się rozstaliśmy. Dowiem się tego później.

Chłopak, jak chyba większość ludzi na tej imprezie, jest już wstawiony, więc jego ruchy taneczne są dość zabawne, ale to nawet lepiej, bo ja też mogę się trochę powygłupiać i nie martwić się moim brakiem umiejętności tanecznych. Piosenka P!nk jest naprawdę fajna. Moja mama jest fanką P!nk, więc to znam.

Po tym w pomieszczeniu rozlega się jakaś wolniejsza piosenka, przy której Jake przyciąga mnie do siebie i kołyszemy się w jej rytm. Jest w porządku, dopóki jego ręce nie spełzają poniżej pasa i zatrzymują się na moich pośladkach.

— Jake... nie...

— Oj, malutka, nie narzekaj. — Ściska je, a ja próbuję się wyswobodzić z jego uścisku, ale jest zbyt silny.

— Jake, weź te ręce — proszę po raz drugi, ale to nie działa.

Wzdrygam się, czując inne dłonie, które ściagają ręce Jake'a ze mnie i odciągają mnie na bok. Piszczę, widząc Cadena, który chwyta Jake'a za kołnierz koszuli, którą ma na sobie, a chwilę później jego pięść ląduje na twarzy chłopaka. Blondyn nie pozostaje mu dłużny i po chwili to jego ręka uderza w twarz Wilsona. Kręcę głową, nie wiedząc, jak zareagować. Ludzie obok rozstępują się i przyglądają się okładającej się wzajemnie dwójce. Dopiero po chwili podbiegają do nich Collin i Zack, którzy reagują i przerywają ich bójkę.

— Co ci odjebało, stary? — pyta Collin chłopaka, z którego wargi ciecze krew.

— Dobierał się do Gwen — rzuca, ocierając strużkę czerwonej cieczy.

— No i dlatego musiałeś mu dać po pysku? Nie szło inaczej?

— Nie, nie szło — warczy, spoglądając nienawistnie na blondyna. — Może tym razem odwalisz się od niej na dobre, śmieciu.

— Znalazł się książę — prycha mój były.

— A żebyś, kurwa, wiedział. — Spogląda na mnie i chwyta mnie za rękę, szarpiąc w jakimś nieznanym mi kierunku.

Nie wiem, czy chcę z nim iść, ale nie mam wyboru. Cała się trzęsę, bo nie rozumiem całej tej sytuacji, ale pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Caden mi nic nie zrobi. Idziemy długim korytarzem, po czym wchodzimy do pomieszczenia na samym końcu. Łazienka. Chłopak zamyka drzwi na zamek, a mnie zaczyna to niepokoić.

Podchodzi do mnie i chwyta za ramiona, patrząc na mnie jakby z troską.

— Nic ci nie zrobił? Wszystko w porządku? — pyta, a ja kręcę głową.

— Nie, ale ty chyba... — dukam, wskazując na krew na jego twarzy.

— Nie przejmuj się tym. Zaraz to zetrę i będzie w porządku. Nie zauważyłem, że z nim gdzieś poszłaś i... przepraszam, Gwen.

— Za co mnie przepraszasz? Po co za mną poszedłeś? Nie rozumiem.

— Kolejny raz mu nie pozwolę wszystkiego zepsuć — szepcze, niby do mnie, ale mam wrażenie, że próbuje przekonać samego siebie.

Nie rozumiem co tu się dzieje, ale nie protestuję, kiedy Caden przyciąga mnie do siebie i zamyka w uścisku. Wtulam się w niego, starając się opanować oddech i wsłuchując się w bicie jego serce.

— Bestia musi się troszczyć o swoją Piękną — szepcze, ale to i tak dociera do moich uszu.

Odsuwam się od niego po chwili, starając się unormować oddech. Moje serce wali w zawrotnym tempie. Nie rozumiem całej tej sytuacji. Chcę ją zrozumieć, chcę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, ale nikt nie chce mi powiedzieć.

— Już okej? — pyta cicho, a ja zadzieram głowę, żeby na niego spojrzeć i kiwam głową. — Przepraszam, że do tego dopuściłem.

— Nie masz za co mnie przepraszać. To nie twój obowiązek.

— Kiedy rozstaliście się przed twoim wypadkiem, bo on uderzył cię trzeci raz, obiecałem ci, że już ci nie zrobi krzywdy. Wtedy nie dotrzymałem słowa, teraz najwidoczniej muszę o to zadbać jeszcze raz.

Nie wiem, co mu odpowiedzieć. Naprawdę nie rozumiem tego wszystkiego. Liczyłam, że chociaż oni zrozumieją, że nie jest mi łatwo, gdy nie wiem nic i powiedzą mi cokolwiek, ale najwidoczniej się pomyliłam. Nie mówią mi nic, tak samo jak moi rodzice.

— Nic nie rozumiem. Nic nie wiem. Mam tego dość — mruczę bliska płaczu. Odsuwam się od niego.

— Niewiedza czasem jest lepszym wyjściem.

Znowu ktoś karmi mnie tym gównem. Może i jest lepszym wyjściem, ale ja wolę wiedzieć. Najwyżej będę żałować tego, że tak dociekałam prawdy, ale zastanawianie się nad tym, o co im wszystkim chodzi, mnie wykańcza.

— Ale ja chcę wiedzieć. Denerwuje mnie to wszystko. Denerwuje mnie to, że wy wszyscy mówicie jakimiś zagadkami. A już zwłaszcza ty, bo nie mam bladego pojęcia o co ci chodzi. Naprawdę. Najpierw zachowujesz się względem mnie jak skończony dupek, potem przepraszasz, potem znowu ci odwala, a teraz... teraz to wszystko. Mam już dość.

Patrzę na jego reakcję. Zaciska szczękę i przymyka oczy. Po chwili otwiera je i spogląda na mnie. Po tym wzroku sprzed chwili, pełnym jakiejś niewyjaśnionej troski, nie zostało już prawie nic. Jego oczy są niemalże puste, bez żadnych emocji.

— Nie próbuj zrozumieć. Dla dobra nas wszystkich, proszę, Gwen. Zwłaszcza twojego.

Kręcę głową.

— Co jest z tobą nie tak? — pytam. Ku mojemu naprawdę dużemu zdziwieniu na jego twarz wpływa rozbawiony uśmiech. — Co cię śmieszy?

Naprawdę jestem poważnie zdezorientowana jego zachowaniem. Dosłownie moment temu wyglądał tak, jakby chciał mi coś zrobić, a teraz jest... rozbawiony?

— Ty — odpowiada, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Ja?

— Ty. Jesteś zabawa, gdy się wkurzasz.

Wywracam oczami. Ja naprawdę nie wiem, co jest nie tak z tym człowiekiem. Nie nadążam za nim, przysięgam.

— Denerwujesz mnie.

— Ty mnie czasem też — odpowiada, a ja zakładam ręce na piersi.

— No to co my tu robimy?

— Jesteśmy na imprezie halloweenowej. Zapomniałaś? — Uśmiecha się ironicznie.

— Mam na myśli tę sytuację. — Gestykuluję rękoma wskazując na siebie, niego i łazienkę, w której się znajdujemy.

— Już ci to chyba wyjaśniłem, tak? — pyta, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

— Caden, rzuciłeś mi jakąś bajeczką o obietnicy, że, o zgrozo, nie pozwolisz mnie skrzywdzić, po tym jak przez cały czas, od kiedy odnowiłam z wami kontakt, zachowywałeś się jak skończony debil. I ja mam w to uwierzyć?

— Gwen... — Wzdycha ciężko i kładzie swoje dłonie na moich ramionach. Spoglądam na jego ręce, ale nie komentuję tego i podnoszę wzrok. — Czegokolwiek bym ci teraz nie powiedział, zabrzmiałoby to beznadziejnie. Mogę ci powiedzieć, że chciałem nie mieć z tobą żadnego kontaktu, ale nie potrafię, że boję się, że jeśli znowu odsunę cię od siebie, coś ci się stanie, ale to wszystko brzmi żałośnie i ty i tak w to nie wierzysz, choć tak jest. Po prostu... nie pytaj, dobrze? Nie myśl o tym wszystkim. Po prostu żyj dalej. Nie będziesz tego żałować.

Ostatnie słowa wymawia niemalże bezgłośnie, a moje serce z ogromną prędkością, żałośnie uderza w moje żebra. Zapominam o oddechu na dłuższą chwilę, a potem wciągam głośno powietrze, za głośno. Patrzę w jego oczy, które jasno mówią, że ma nadzieję, że mnie przekonał. Kręcę głową, odgarniając włosy, choć nieco przeszkadzają mi w tym jego ręce, które nadal spoczywają na moich ramionach.

— Caden... — chrypię cicho.

— Proszę, Gwen. Naprawdę cię proszę.

Kręcę głową, biorąc głęboki oddech. Przecież on i tak mi nic nie powie.

— Okej. Ogarnijmy cię, zanim tam wrócimy, bo naprawdę wyglądasz jak Bestia.

Robię krok do tyłu i odwracam się przodem do lustra. Rozglądam się za jakąś szafką, w której mogłabym znaleźć coś do odkażenia jego wargi. Dostrzegam szafkę pod umywalką. Otwieram ją i oddycham z ulgą, zauważając apteczkę. Wyciągam ją i wyjmuję z niej odpowiednie narzędzia. Odwracam się w jego stronę i w ciszy namaczam gazę wodą utlenioną. Wizyty w szpitalu i to, że mama nie do końca potrafi używać noża trochę się przydały. Czuję, że śledzi każdy mój ruch, co nieco mnie krępuje, ale nie chcę dać tego po sobie poznać. Delikatnie przykładam zwilżony materiał do miejsca, z którego sączy się krew. Nie ma tragedii, ale i tak lepiej to odkazić. Krzywi się, a ja mam ochotę się uśmiechnąć, ale to byłoby nietaktowne.

Cisza, która między nami panuje jest dziwna. Nieco mnie onieśmiela, a jednocześnie nie chcę jej za żadne skarby przerywać.

Odsuwam gazę od jego ust, ale nadal się nie odzywam.

— Dziękuję. Zrobiłaś to jak profesjonalistka — mówi to cicho i ze spokojem, a ja mam wrażenie, że jemu ta cisza też odpowiadała i choć wypadało coś powiedzieć, to nie chciał jej burzyć.

Uśmiecham się słabo. Wyrzucam zużyty kawałek materiału do kosza, a apteczkę chowam na miejsce.

— Nie ma za co.

Ja też niemalże szepczę. Uśmiechamy się do siebie słabo, jak dwójka jakichś pochrzanionych ludzi.

— Wracamy tam? — pyta, a ja mam ochotę zaprotestować, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili i jedynie kiwam głową. Podchodzę do drzwi i ciągnę za klamkę. Bez rezultatu. — Zakluczyłem.

Przekręcam klucz i próbuję ponownie, tym razem z pozytywnym skutkiem. Wychodzę z łazienki. Słyszę, że on idzie tuż za mną. Wiem, że ludzie na nas patrzą i zapewne myślą Bóg wie co o nas i wyobrażają sobie niestworzone rzeczy, jakie robiliśmy w tej łazience, ale nie zamierzam nic z tym robić i jeszcze bardziej podjudzać ich wyobraźni zaprzeczeniami.

Podążam w stronę osób, które znam. Którzy chyba są, a przynajmniej chyba byli, moimi przyjaciółmi.

— Gwen! — niemalże krzyczy Spencer, gdy mnie zauważa. — Co tu się tak właściwie stało? Caden? Coś ty zrobił? — wyrzuca z siebie te pytania jedne po drugim.

— Nic nie zrobiłem. Tylko to na co zasłużył — stwierdza, zupełnie jakby bicie byłych chłopaków dziewczyny, którą z reguły traktował jak szmatę do podłogi, było dla niego codziennością.

— Nie musiałeś go bić.

— Musiałem. Przystawiał się do Gwen.

— Nic by jej nie zrobił. Wokół było dużo ludzi — odpowiada mu Zack.

— Wtedy też było. I co?

Wszyscy cichną. Spoglądam na każdego z osobna, znowu czując się totalnie zagubiona.

— Okej, to może wypijemy coś konkretnego? — pyta Jasmine, najwidoczniej chcąc rozluźnić atmosferę, co, na całe szczęście, się jej udaje.

Mam wrażenie, że cała ta sytuacja w jednej chwili idzie w zapomnienie. Ona po prostu ciągnie mnie za rękę w stronę długiego stołu, na którym poustawiane są napoje, a Caden zostaje porwany przez Zacka. Widzę, jak podchodzą do dwóch dziewczyn, ubranych w stroje odlotowych agentek. I muszę przyznać, że czuję dziwny uścisk w klatce piersiowej, gdy widzę, jak uśmiecha się do nich. Znaczy, nie chodzi mi o Zacka, bo on zawsze jest uśmiechnięty, ale o Cadena.

A zważając na to, jak obronił mnie przed Jake'iem i jak patrzył na mnie w łazience, jak blisko siebie się znajdowaliśmy, czuję się głupio, że teraz stoję i patrzę, jak on bajeruje inne dziewczyny. Czy to niepoważne, że dla mnie ta chwila była dziwnie wyjątkowa i poczułam, że pokazał, że się o mnie troszczy? Że mimo wszystko jestem dla niego kimś ważnym? Tak, to na pewno niepoważne.

Kręcę głową i przenoszę wzrok na Jasmine, która wciska mi w dłoń czerwony kubeczek. Unoszę brew, patrząc na nią w oczekiwaniu, że powie mi, co się w nim znajduje, ale ona jedynie macha ręką i upija łyk ze swojego kubka. Postanawiam nie wnikać i robię dokładnie to samo. Krzywię się, gdy tylko ciecz przepływa przez moje gardło. Fuj.

— Alkohol nie ma smakować, malutka — rzuca rozbawiona brunetka, gdy widzi moją minę. — Ma sponiewierać.

— Rodzice mnie uduszą, jeśli wrócę do domu pijana.

— To przenocujesz u mnie. Spokojna głowa. Wyślij im wiadomość, póki jeszcze trafiasz w literki i wyluzuj.

I ja wiem, że to totalnie nieodpowiedzialne i głupie, ale dokładnie to robię. Wysyłam mamie wiadomość z informacją, że wrócę do domu jutro i że zostanę na noc u koleżanki. Blokuję telefon i chowam go do kieszeni, zanim dostanę odpowiedź z jej strony. Na pewno będzie dopytywać o szczegóły.

— Gotowe.

— Oki. Nadal jestem w szoku, że Caden dał w pysk Jake'owi — zaczyna, a ja mimowolnie się spinam. — Znaczy, dobrze zrobił, bo gnój sobie na to totalnie zasłużył, ale i tak jestem w szoku.

— Czemu?

— Caden nie lubi pakować się w kłopoty. Chociaż w sumie... jeśli chodzi o ciebie... — ucina i upija łyka drinka.

— To co?

— To jakby musiał, to by zakopał debila w ogródku. Mam nadzieję, że wrócicie na stare tory, Gwen. Fajni byliście.

Unoszę brew i patrzę na nią zdziwiona. Jasmine zdecydowanie wypiła dziś więcej, niż tego jednego drinka, skoro zaczął jej się rozwiązywać język.

Chcę jej dopytać o coś więcej, ale przeszkadza mi w tym Collin, który zachodzi swoją dziewczynę od tyłu i obejmuje ją mocno, przyciągając jej plecy do swojego torsu. Brunetka chichocze wesoło.

— Jak się bawi najpiękniejsza dziewczyna na tej sali? — pyta, po czym całuje ją w skroń.

Są uroczy.

— Dobrze. Gwen dzisiaj będzie u mnie nocować — piszczy, wyraźnie podekscytowana, a Collin przenosi swój wzrok na mnie i uśmiecha się ciepło. — Jak za starych czasów!

— Znowu będziecie plotkować całą noc, a jutro nie będzie z wami kontaktu do trzeciej? — rzuca.

Jasmine śmieje się i kiwa głową. Miło się na nich patrzy. Ona jest całkowicie zwariowana, pełna energii i widać, że to on jest głosem rozsądku w tym związku. I przyjemnie widzieć, jak cieszy go ta wewnętrzna radość dziewczyny.

— Dokładnie tak, proszę pana.

Dziewczyna odwraca się twarzą w jego stronę, by po sekundzie objąć jego policzki i pocałować go mocno. Uhh.

Odwracam wzrok, bo nie mam większej ochoty patrzeć na pożerającą się nawzajem parę. Rozglądam się po przestronnym pomieszczeniu, aż natrafiam na oczy, które wpatrują się we mnie. Te oczy. Caden nie odwraca wzroku, gdy nasze spojrzenia się krzyżują, a ja, nie wiem w sumie dlaczego, kieruję swoje kroki w jego kierunku.

Może faktycznie uda nam się wrócić na stare tory? Cokolwiek to oznacza.

***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top