Rozdział 1: Może... banany?
Hej!
Zacznę od krótkich ogłoszeń; przeczytajcie!
Witam się z Wami w pierwszy dzień kwietnia. Zaczynamy kolejną podróż, mam nadzieję, że wspólną!
Poznacie historię Gwendolyn i Cadena. Część z Was poznała jej początek cztery lata temu. Dziś zaczynamy ją w nowej odsłonie. Pierwsze kilka rozdziałów zostaje bez większych zmian, co pewnie widzicie po ilości komentarzy, gwiazdek i wyświetleń. Potem... sami zobaczycie!
Zapraszam Was na platformę X (dawny Twitter) pod hasztag #RegainMemoriesWatt, podzielcie się wrażeniami!
Proszę Was też o skomentowanie, o zostawienie od nowa gwiazdki... tak, żebym czuła, że jesteście!
Dziękuję!
Buzi,
mrsgabrielleexx
Gwendolyn
Uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze. Nie zdążyłam się jeszcze do niego przyzwyczaić. To coś nowego. Właściwie... jak wszystko w moim życiu. Nie jestem do końca pewna tego, kim jestem. Czasem patrzę w lustro i po prostu nie poznaję osoby, którą widzę. A to przecież ja. Znam alfabet, umiem obsłużyć telefon i piekarnik, a nawet pamiętam trochę z gry na pianinie, mimo że moje palce nie wróciły jeszcze do pełnej sprawności. Ale nie znam siebie. Nie poznaję siebie. Tak po prostu.
— Gwendolyn, kochanie, możesz zejść? — Stłumiony głos mamy dobiega mnie z parteru.
Wzruszam ramionami do dziewczyny po drugiej stronie lustra i zatapiam palce we włosach. Przeczesuję je, po czym odwracam się na pięcie i wychodzę z pokoju. Zamykam za sobą białe drzwi, zupełnie tak, jakby w tym pomieszczeniu skrywały się jakieś ważne tajemnice i schodzę po schodach. Nie idzie mi to jeszcze zbyt płynnie, w zasadzie żaden z moich ruchów nie jest taki, jaki powinien być, ale, według pani Ursuli, rehabilitacja przynosi efekty. A to mnie pociesza. Może w końcu nie będę się zachowywać jak robokop.
— Jestem. — Uśmiecham się do niej, co w zasadzie robię cały czas, bo co ma robić człowek, który nie wie nic o swoim życiu? Może jedynie się głupio uśmiechać i liczyć na to, że druga osoba powie ci coś, co powinieneś wiedzieć. — Coś się stało?
— Tata jest w sklepie i pyta czy czegoś potrzebujesz.
Dopiero teraz zauważam telefon przy jej uchu. Na chwilę zapominam o uśmiechu, ale on szybko wraca, bo próbuję nim zatuszować moje zagubienie. Staram się znaleźć w mojej głowie coś, czego mogłabym potrzebować. Nie wiem. Odkąd wróciłam ze szpitala, takie pytanie jeszcze nie było mi zadane. Nauczyłam się już odpowiadać na pytania dotyczące tego jak się czuję i czy cieszę się, że jestem już w domu, ale to zbiło mnie z tropu.
— Może... banany? — Wykrzywiam kąciki ust, przechylając nieco głowę, a ona patrzy na mnie zaskoczona.
— Kochanie, nie lubisz bananów.
— Przepraszam, nie wiedziałam.
— Nic się nie stało. Damy im drugą szansę, dobrze? — pyta, a ja potakuję głową.
Tak, druga szansa dla bananów to dobry pomysł.
Nie pamiętam smaku bananów. Kojarzę, że istnieją takie owoce, ale nie wiem, czy faktycznie ich nie lubię. Amnezja to śmieszne zjawisko. Pamiętam dużo podstawowych rzeczy. Ale nie pamiętam siebie. Moje ostatnie wspomnienie pochodzi z okresu, gdy byłam jeszcze w przedszkolu. Mam siedemnaście lat i nie wiem, czy lubię pieprzone banany. Nawet małpy wiedzą, że je lubią. A ja nie.
Lekarz sądzi, że to w pełni normalne i nie mogę być zła na siebie za to, że czegoś nie pamiętam. To podobno normalne po urazie, którego doznałam. A ja mu ufam, bo to on jest lekarzem, a nie ja. On przynajmniej nie wzdryga się, gdy z zaskoczenia w jego otoczeniu znajdzie się lustro.
Siadam na krześle przy dużym stole i podpieram się na łokciach, czekając, aż mama skończy rozmawiać przez telefon. Dyskutuje z tatą jeszcze chwilę o cenie papieru toaletowego. On chce kupić dwuwarstwowy, bo jest tańszy. Mama upiera się przy tym lepszym, choć jego cena jest wyższa, co z kolei nie podoba się tacie. Nie wiem, na czym kończą, bo kobieta rozłącza się i kręci głową z dezaprobatą.
— I jak? Który papier wygrał? — pytam, a ona przenosi wzrok na mnie.
— Mój. I twoje banany. — Uśmiecha się do mnie szeroko, najwyraźniej zadowolona z tego, że trzyma się mnie poczucie humoru.
— I moje banany. Masz może jakąś krzyżówkę? Okropnie mi się nudzi.
Kobieta wzdycha cicho i siada na krześle naprzeciwko. Kładzie swoje dłonie na stole. Widzę, że się stresuje, bo kręci obrączką. To samo robiła, gdy wybudziłam się ze śpiączki i okazało się, że nie pamiętam wszystkiego. Wciągam powietrze.
— Może... już czas, żebyś wróciła do szkoły? — zaczyna, a ja wytrzeszczam oczy.
Do szkoły? Jak mam wrócić do szkoły, stawić czoła tylu osobom, poznać tyle nowych twarzy, skoro ledwie rozpoznaję swoją? To niedorzeczne. Kręcę gwałtownie głową, kładąc dłonie na stole, a ona ponownie wzdycha i kładzie swoje ręce na moich. Gładzi kciukiem grzbiet mojej dłoni, a ja wciągam gwałtownie powietrze.
— Nie, mamo. Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł — dukam.
— Im dłużej będziesz to odwlekać w czasie, tym gorzej. Poznasz nowych ludzi, może znajdziesz jakieś zainteresowania. Znaleźliśmy ci z tatą naprawdę świetną szkołę.
— Ja sama dla siebie jestem nowa! Jak mam poznać kogoś jeszcze?
— Nie bądź głupiutka, kochanie. Nowa szkoła dobrze ci zrobi. Uwierz mi.
— A nie mogę wrócić do tej, do której chodziłam przed wypadkiem?
— Nie, kochanie. Naprawdę chcesz, żeby otoczyła cię masa ludzi, którzy będą próbowali ci przypomnieć skąd ich znasz? To nie będzie dla ciebie zbyt dobre.
Wzruszam zrezygnowana ramionami. Jestem w domu już prawie dwa tygodnie i mama pewnie ma rację, że powinnam wrócić do szkoły, ale najzwyczajniej w świecie się boję. Chyba każdy by się bał.
— A może... jacyś moi znajomi z tej szkoły? Może byłoby mi łatwiej? Czemu nikt mnie nie odwiedza? — pytam, w końcu wyrzucając z siebie to, co męczyło mnie przez cały ten czas.
Byłam w szpitalu przez miesiąc i liczyłam, że może ktoś wpadnie, opowie mi jaka byłam, co lubiłam, pokaże nasze zdjęcia. Inni pacjenci co chwila mieli jakiś gości. A ja dwóch na zmianę — mamę i tatę. Myślałam, że może w domu mnie odwiedzą. Ale nie.
— Gwen, kochanie... — Patrzę na nią wyczekująco. — Nie miałaś znajomych w szkole. Od zawsze wolałaś książkę i jakiś dobry film.
Mrugam kilkakrotnie, zaskoczona jej wyznaniem. Nie powiem, zrobiło mi się troszkę przykro, ale nie chcę jej tego pokazać. Uśmiecham się jedynie (no bo, co innego mogę zrobić?) i kiwam słabo głową.
— Okej. Jeśli lekarz sądzi, że mogę już wrócić do szkoły, no to chyba okej...
— To dobra decyzja. Uwierz mi. — Posyła mi ciepły uśmiech, taki matczyny. Ufam jej. Nie mam nikogo innego, poza nią i tatą, komu mogłabym zaufać. — Chciałaś jakąś krzyżówkę, tak?
— Tak.
Wstaje od stołu, podchodząc do parapetu w kuchni, na którym stoi duży koszyczek. Zdążyłam już ogarnąć, że trzymamy w nim wszystkie gazety i inną prasę. Widzę, jak przewraca jego zawartość, a w końcu wyciąga z niego niewielką książeczkę.
— Proszę. Część jest już pewnie rozwiązana, ale coś znajdziesz.
Kładzie ją przede mną, a ja kiwam głową w podzięce i wertuję strony, stwierdzając z ulgą, że faktycznie będę miała co robić. Lubię krzyżówki. Nie wiem czy wcześniej też je lubiłam, ale teraz lubię. Rozwiązywanie ich sprawia, że czuję, że pamiętam cokolwiek i mój mózg nie jest w aż tak złym stanie.
— Pójdę do siebie. Zawołaj mnie, gdy tata wróci. Z chęcią spróbuję bananów.
— Jasne.
Posyłam jej jeszcze jeden uśmiech i wstaję od stołu. Zabieram ze sobą moją krzyżówkę i odwracam się na pięcie. Wracam na górę i zamykam się w swoim pokoju. Siadam na łóżku i chwytam w rękę czerwony długopis, starając się wyrzucić z głowy słowa mamy. Naprawdę nikt mnie nie lubił? Byłam aż taką zołzą czy aż takim odludkiem? Myślałam, że może jednak miałam znajomych, a oni nie wpadli na pomysł, że chciałabym się z nimi spotkać. Najwyraźniej przemyśleli wszystko. Nie wiem, czy nowa szkoła to dobry pomysł, ale nie mam nic do stracenia. Straciłam całe swoje dotychczasowe życie i nawet nie wiem, jakie ono było.
Kręcę głową i otwieram krzyżówkę na pierwszej stronie, która jest pusta. Włączam długopis tym denerwującym pstrykadełkiem i skupiam swój wzrok na jednym z pól. Przyciskam długopis do pierwszej, wolnej kratki, ale nie potrafię się na tym skoncentrować. To nie jest normalne. Przecież to niemożliwe, żeby ktoś ot tak wymazał mi z głowy całe moje życie.
Tata wraca ze sklepu dwadzieścia minut później i woła mnie, ale proszę go, żeby to on do mnie przyszedł. A on to robi, w końcu jestem jego córeczką, która cudem przeżyła wypadek. Czasem to wykorzystuję, święta nie jestem. Mężczyzna wchodzi do mojego pokoju z trzema żółtymi owocami w ręku. Uśmiecha się, tak jak ma to w swoim zwyczaju. Ale całkiem inaczej, niż mama. Ona robi to bardziej, żeby pokazać mi, że wszystko jest okej. On myśli, że jest okej i ten uśmiech jest po prostu szczery i niewymuszony.
— Mam banany. Spisałem się? — Podaje mi je, a ja kiwam głową. — Jeśli jednak okaże się, że ich nie lubisz, ja je chętnie zjem.
— Zapamiętam. — Odkładam je. To samo robię z krzyżówką. — Tato...
— Tak myślałem. — Siada na brzegu łóżka i patrzy na mnie wyczekująco. — Mów, skarbie.
Biorę głęboki oddech i wzdycham cicho.
— Rozmawiałam z mamą o szkole.
Tym razem to on wzdycha, a ja wiem, że to nie jest żaden dobry znak. Wzdychający rodzic to nigdy nie jest dobry znak — tego zdążyłam się już nauczyć.
— Gwen, rybko, musisz się uczyć. Wiem, że jest ci ciężko, ale czym prędzej, tym lepiej. Naprawdę. Nie odwlekaj tego w czasie. Staw temu czoła.
Kładzie dłoń na moim kolanie, a ja kiwam słabo głową. Przegrałam. Dwa zero. I nie podoba mi się to.
— Nie mogę wrócić do mojej poprzedniej szkoły? — Próbuję. Może z nim mi się uda.
— Chcemy z mamą dla ciebie dobrze. Zaczynasz od nowa. W nowej szkole będziesz miała czyste konto. Oni będą nowi dla ciebie, a ty dla nich. Nie sądzisz, że to dobre wyjście? — pyta, a ja uśmiecham się słabo. Bo co innego mam zrobić? — Poza tym, słyszałaś pana doktora. Nie pamiętasz wielu rzeczy z twojego życia, ale być może okaże się, że pamiętasz jakieś istotne informacje z dziedziny biologii, hmm?
To też prawda. Mówiłam, amnezja to ciekawe zjawisko. Nie pamiętam wiele, ale to nie tak, że nie pamiętam nic. To nie jest tak, jak na ekranach filmów, gdzie budzisz się i nie wiesz kim jesteś. Ja wiedziałam. Potrafiłam się przedstawić i poznałam rodziców, ale okazało się, że większość mojego życia została wymazana. Nie wiem do końca, co pamiętam. Na pewno nie pamiętałam, że nie lubię bananów. Ale pamiętałam, że lobo to odmiana jabłoni.
— Może i tak. Dziękuję.
— Nie masz za co dziękować, rybko. Od tego jesteśmy.
***
Następnego dnia w moim planie znajduje się jedno słowo — rehabilitacja. Ćwiczenia są męczące, ale je lubię. W wyniku wypadku moje lewa dłoń ucierpiała najbardziej i nie mogłam nią poruszać tak, jak prawą. Ale już jest lepiej. Praca przynosi efekty. A o to chodzi. Ściskam niebieską piłeczkę i patrzę na panią Ursulę, która kontroluje to czy poprawnie wykonuję ćwiczenia.
— Słyszałam, że wracasz do szkoły — zaczyna, a ja mam ochotę wywrócić oczami, ale wiem, że to byłoby niegrzeczne. Zamiast tego kiwam delikatnie głową. — Wiem, że teraz wydaje ci się, że to bzdura i nie jesteś jeszcze gotowa, ale będziesz zadowolona. Twoja ręka wraca do sprawności, ale musisz ćwiczyć coś o wiele ważniejszego, słonko.
— Co takiego? — Marszczę brwi.
— Twoje relacje z innymi ludźmi. Nie chowaj się za wypadkiem. Idź do przodu i zostaw to cholerstwo za sobą.
— To nie takie łatwe — mruczę i przekładam piłeczkę do drugiej ręki. — Nie wiem nawet, co mam za sobą zostawić.
— Rozumiem. Ale wierz mi, to, że żyjesz, to ogromny cud. Masz szansę zacząć od nowa. Mało kto dostaje taki prezent od życia. Kto wie? Może miałaś dużo zmartwień na głowie, czułaś się źle ze sobą. Ktoś wymazał to wszystko z twojej głowy, możesz zacząć z czystą kartą, ukształtować siebie od nowa.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ma rację. Rodzice, lekarze i pielęgniarki ciągle mi to powtarzają. Mogłam nie żyć. A żyję. I powinnam to docenić. I ja to wiem, ale to wcale nie jest takie łatwe, jak im się wydaje. Muszę udawać normalną osobę, a mam wrażenie, że czegoś mi brakuje. To naprawdę niełatwe. Ale muszę spróbować. Bo jeszcze sporo życia przede mną.
— Ma pani rację.
— Wiem, słonko. Uwierz mi, że nie będziesz żałować. Nie masz już odrobinkę dość tych krzyżówek, hmm?
— Troszkę. Ale tylko odrobinę. Lubię to.
— Polubisz też towarzystwo rówieśników — zapewnia, a ja potakuję. — Kończymy na dzisiaj. Powodzenia w szkole, złotko.
Uśmiecham się i dziękuję jej za wszystkie miłe słowa. Naprawdę lubię tę kobietę. Nie wiem, jak często trafia jej się współpracować z nastolatką z wyczyszczonym dyskiem, ale radzi sobie z tym naprawdę dobrze. Lepiej, niż szpitalna pani psycholog, od której dowiedziałam się tyle, że muszę być silna, bo to trudna sytuacja w moim życiu. Tyle to ja sama zdążyłam ogarnąć.
Mama czeka, jak zwykle, w samochodzie, na parkingu, tuż przy wyjściu. Wsiadam do pojazdu i zapinam pas bezpieczeństwa.
— I jak było? — pyta, odpalając silnik.
— Dobrze. Coraz lepiej poruszam ręką. I rozmawiałam z panią Ursulą o moim powrocie do szkoły.
— Tak? I co ci powiedziała?
Nie patrzy na mnie. Jest skupiona na wyjeździe z parkingu. Tata, gdy prowadzi, patrzy praktycznie na wszystko, tylko nie na drogę. Mama jest jego totalnym przeciwieństwem. Zachowuje się, jakby ktoś ustawił jej głowę tak, że nie potrafi jej odwrócić.
— Że macie rację i czas wrócić do normalnego życia. Ma rację. Chcę pójść do szkoły.
— Tak? To świetnie, bo za dwadzieścia minut jesteśmy umówione na rozmowę z dyrektorem twojego nowego liceum.
Nie wygląda wcale, jakby w tym momencie żartowała i robię się odrobinę zła. Dlaczego ustalili to beze mnie? Nie miało to wyglądać tak, że dają mi czas do namysłu i przygotowania się psychicznie do powrotu do szkoły? Okej, chcę się z tym zmierzyć, ale ona wie od tym od jakichś trzydziestu sekund i szczerze wątpię, czy umówiła to spotkanie w tym czasie. Naprawdę wątpię.
— Co?
— Nie ma na co czekać. Nie jesteś takim zwykłym uczniem, masz amnezję, przyjęcie kogoś takiego do szkoły wymaga trochę więcej różnego typu procedur.
— Ah, okej. Faktycznie, jestem całkowicie inna — burczę, zakładając ręce na piersi.
— Wiesz, o co mi chodzi, Gwendolyn. Nie panikuj. Nie będziesz pisać dzisiaj testu z matematyki. To tylko rozmowa. Pani dyrektor chce cię poznać.
Kiwam głową. Nie mam nic do powiedzenia, więc nie będę dyskutować. Z tatą może bym coś wynegocjowała, bo on zdecydowanie jest bardziej ustępliwy, ale z mamą nie. Trudno.
Szkoła, do której najwyraźniej będę uczęszczać, jest duża i ładna. Przynajmniej z zewnątrz. Mama parkuje na jednym z nielicznych wolnych miejsc i gasi silnik. Odpina pas bezpieczeństwa, a ja idę w jej ślady. Nie mam innego wyjścia. Wysiadamy z samochodu i kierujemy się w stronę drzwi wejściowych. Wszędzie kręci się sporo osób. Jest dwunasta, więc to nic dziwnego. Przecież większość osób się uczy, nie mają jak ja. Pamiętają swoje życie i nikt nie traktuje ich jak jajka, które zaraz się potłucze. Wchodzimy do środka. Mama zdaje się znać drogę do gabinetu dyrekcji, bo mija tych wszystkich ludzi z ogromną pewnością siebie, a ja podążam za nią, starając się jej nie zgubić.
W końcu docieramy pod odpowiednie drzwi. Duża, złota tabliczka z napisem dyrektor wręcz straszy. We mnie wzbudza negatywne emocje i wcale nie dziwię się temu, że wokół tego pokoju stoi stosunkowo mało osób. Kobieta naciska na klamkę i wchodzi do środka, a ja tuż za nią. Zamykam za nami drzwi.
Trzymam się z tyłu. Ona wszystko załatwia. Przedstawia się jakiejś kobiecie, która prosi nas, żebyśmy weszły do pomieszczenia obok. Tam przy biurku siedzi starsza, troszkę wrednie wyglądająca kobieta. Podnosi wzrok i wstaje z fotela, wykrzywiając usta w uśmiechu. Zmuszam się do tego samego, bo na mnie patrzy.
— Ty zapewne jesteś Gwendolyn. — Wyciąga w moim kierunku dłoń, którą sciskam. Wita się w podobny sposób z moją mamą. — Proszę usiąść.
Zajmujemy miejsca naprzeciw niej. Kobieta sięga jakąś beżową teczkę i otwiera ją. Pewnie ma tam cały mój życiorys. I pewnie wie już o mnie więcej, niż ja.
— Więc... Nie wiadomo, jak z jej wiedzą, prawda? — pyta mojej mamy, zupełnie jakby mnie tutaj nie było.
— Wiemy, że pamięta podstawy matematyki i języka hiszpańskiego, ale ma duże luki.
— To już coś. Uczniowie naszej szkoły są bardzo pomocni i jestem pewna, że jeśli będziesz potrzebowała z czymś pomocy, na pewno ją otrzymasz.
— Jesteśmy bardzo wdzięczni, prawda?
Mama patrzy na mnie znacząco.
— Tak. Bardzo.
Silę się na miły uśmiech. Już wspominałam, że to wychodzi mi najlepiej. W środku cała się trzęsę. Jestem tym przerażona. Boję się powrotu do szkoły. Ja nawet nie pamiętam tego, że kiedykolwiek tam chodziłam. Nie chcę czuć się jak jakiś wyrzutek, a chcąc, nie chcąc, tak będzie. Nikt nie traktuje dziewczyny z amnezją normalnie. Zauważyłam to już w szpitalu i w domu. A teraz mam pójść do szkoły, gdzie przykleją mi łatkę. Wolałabym wrócić do mojego starego liceum. Tam na pewno mnie jakoś zapamiętali. Nawet jeśli nie miałam znajomych, to przynajmniej nauczyciele musieli mnie kojarzyć.
— Od kiedy chciałabyś zacząć naukę?
— Jak najszybciej — odpowiada za mnie mama. — Nie mamy na co czekać. Nie chcemy, żeby miała jeszcze więcej zaległości. Od kiedy jest to możliwe?
— Nawet od jutra. Wiesz już, jakie przedmioty chciałabyś wybrać?
Wzruszam ramionami. Skąd mam wiedzieć?
— Nie wiem. Może te, co w poprzedniej szkole? — próbuję, a ona kiwa głową. — Myślę, że jeśli coś pamiętam, to najprawdopodobniej z tych przedmiotów, których się uczyłam.
— Racja. To jak? Zapraszamy do szkoły od jutra.
Uśmiecha się serdecznie, a mi jest niedobrze. Ja nie chcę. Naprawdę nie chcę. Podoba mi się moje powypadkowe życie. W domu, z krzyżówką i nawet z niedobrymi bananami. Ale nie mam innego wyjścia. Kiwam głową. Jakoś dam radę.
Pani dyrektor prosi, żebym jutro za piętnaście ósma zgłosiła się do niej. Obiecuje, że będę czuła się tu dobrze, a mi nie pozostaje nic innego, niż mieć nadzieję, że ma rację. To ona jest tu dyrektorem. Chyba wie, o czym mówi. Tak sądzę.
Wstajemy z krzeseł. Podchodzę do drzwi, a mama przez chwilę dogaduje szczegóły z panią dyrektor. Stoję przy wyjściu i czekam, aż skończą. Zajmuje im to trochę ponad minutę. Opuszczamy razem z mamą gabinet, przechodzimy przez sekretariat i wychodzimy na korytarz. Skończyła się przerwa, więc świeci tu pustkami. Od jutra będę częścią tej szkoły.
Nie jest tu brzydko. Ściany są jasne, generalnie to miejsce jest bardziej przyjazne, niż szpitale i ośrodki rehabilitacyjne. Choć słyszałam, jak dzieciaki z rehabilitacji narzekały na szkołę. One narzekały. Więc jak ja, osoba, która nie wie czy cokolwiek umie, ma nie narzekać? No właśnie.
Jestem tym wszystkim przerażona. Tak chyba mogę to nazwać. Nie pamiętam, żebym kiedyś była przerażona. Ale chyba teraz jestem. W szpitalu wszyscy mnie uspokajali. Zapewniali, że jest dobrze, że to normalne i muszę nauczyć się żyć w tej nowej sytuacji z nadzieją, że moja pamięć wróci. Głaskali mnie jak małe dziecko i to pomagało. Pomagało, bo nie czułam, że jestem w tej sytuacji sama. Ciągle ktoś przy mnie był i nieustannie powtarzał, że to nie moja wina, że będzie lepiej. A teraz czuję, jakby rzucili mnie na głęboką wodę i kazali sobie radzić. Nadal mówią, że to dla mojego dobra i muszę przez to przebrnąć, ale nie wydaje mi się, żeby choć trochę próbowali mnie zrozumieć. Nic a nic.
Wysiadamy z samochodu, kiedy mama parkuje w garażu obok naszego domu. Nie czekam, aż zabierze swoją torebkę. Od razu idę do domu, gdzie na kanapie siedzi tata, który czyta gazetę. Rzucam się na fotel, a on ściąga okulary i odkłada prasę na stolik kawowy.
— I jak rozmowa z panią dyrektor? — pyta, a ja wzruszam ramionami i chwytam pilota, którego niemalże od razu wyrywa mi z dłoni. — Najpierw rozmowa, potem telewizja, Gwendolyn.
Mam ochotę wywrócić oczami, ale powstrzymuję się. Nie chcę już ich dzisiaj bardziej złościć. Odkąd padł temat szkoły, mam wrażenie, że ktoś podmienił mi rodziców. Naprawdę. Zupełnie, jakby zastąpili ich jacyś obcy z innej planety, z którymi za nic nie można się dogadać. Ty swoje, oni swoje.
— Nie chcę tam iść — burczę.
— Jeśli nie będziesz chodzić do szkoły, to ja i mama skończymy w więzieniu. Musisz.
— Nie mogę dostać jakiegoś zaświadczenia od lekarza? Przecież ja się tam zbłaźnię — jęczę niezadowolona.
— Nie przesadzaj. Wybraliśmy szkołę, która ma bardzo dobre opinię. Na pewno ciepło cię tam przyjmą.
— Ta. Ciekawe kto.
Tata stara się robić dobrą minę do złej gry. Na jego ustach ciągle widnieje delikatny uśmiech, ale widzę, że się złości. Nie chce tego okazać. Trochę mnie to denerwuje. Ciągle się uśmiecha, a ja jestem zła. To irytujące.
— Wszyscy. Zobaczysz, pewnego dnia wrócisz i powiesz nam, że to była dobra decyzja.
I o tym mówię. Oni swoje, a ja swoje. Nie rozumieją, że to dla mnie bardzo stresujące bardziej, niż im się wydaje. Nie znam żadnego mojego rówieśnika. Poza miłą dziesięciolatką w szpitalu (chociaż ona jeszcze raczej nie kwalifikuje się na moją rówieśniczkę) nie rozmawiałam z żadnym nastolatkiem. Nie wiem, co lubią robić, jak spędzają swój wolny czas. Wdrożenie się w ich świat jest dla mnie kolejną, dużą, nową rzeczą.
Postanawiam już z nim nie dyskutować na ten temat. Nic nie wskóram. Czeka mnie nauka w szkole już jutro. I jestem tym przerażona, tak poważnie przerażona. Nie czułam się tak nawet, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że nie pamiętam połowy mojego życia.
Wstaję z fotela i informuję rodziców, że pójdę już do siebie. Nie mam bladego pojęcia, co będę tam robić, ale to zdecydowanie lepsze, niż siedzenie z nimi, skoro mamy tak odmienne podejście do tej sprawy. Wchodzę powoli po schodach i kieruję się prosto do swojego pokoju. Siadam na łóżku i spoglądam na krzyżówkę, którą zostawiłam tam rano. Czuję w kościach nadchodzącą katastrofę. Nie wiem, czego się spodziewać po tym miejscu. Zaakceptują mnie? Będą mili? A może stanę się obiektem żartów? To bardzo trudne. Boję się, a sytuacji nie polepsza fakt, że wszyscy dookoła mówią mi tylko, że muszę się z tym zmierzyć i że dam radę. Czy naprawdę nikt nie widzi tego, że to nie takie łatwe?
Kładę się na łóżku. Wpatruję się w sufit, który jest tak samo nudny, jak ja. No, może trochę mniej. Ta plamka na nim jest ciekawa. Pewnie przed wypadkiem wiedziałam, jak powstała. Wygląda śmiesznie. Nie mam pojęcia, jak mogła się tam znaleźć. W końcu to sufit, a ten ślad jest czerwony. Chciałabym wiedzieć, skąd się wziął.
Przymykam oczy. Może powinnam się zdrzemnąć? To mój ostatni dzień wolności. Na pewno będę traktowana tam inaczej, ale pewnikiem jest też to, że zaległości będzie trzeba nadrobić.
Przewracam się na bok, na którym najlepiej mi się śpi, ale nie jest mi dane uciąć sobie drzemkę.
— Gwen, nie śpij. Jedziemy do księgarni.
Unoszę powieki i podnoszę się do pozycji siedzącej. Mama stoi w drzwiach i uśmiecha się do mnie pogodnie.
— Po co? — mruczę niezadowolona.
— Musimy kupić książki do szkoły. I inne potrzebne rzeczy. Kiedy chcesz to zrobić, jeśli nie teraz?
Jej pogodne nastawienie mnie męczy. Jest do wszystkiego nastawiona zbyt dobrze. Na początku to było dla mnie bardzo pomocne, bo sama nie za bardzo ogarniałam, co się tak właściwie ze mną dzieje, ale teraz to już męczące.
— Nie mam tych rzeczy ze starej szkoły?
— Kochanie, książki są inne. Poza tym, zaczynamy od nowa, pamiętasz?
Kiwam głową. Pamiętam. Zaczynamy od nowa. Co wcale mi się nie podoba. W filmach to wszystko było łatwiejsze. Ludzie wracali do swoich szkół sprzed wypadków, spotykali się ze starymi znajomymi, odzyskiwali wspomnienia. A ja się bawię w jakieś durne budowanie życia od nowa. Mam siedemnaście lat! Jest o jakieś co najmniej dwanaście za późno na zaczynanie od zera.
Czemu nikt mnie nie rozumie?
Wstaję z łóżka.
— Po co wydawać bez sensu pieniądze?
— Gwen, posłuchaj. Usiądź. — Siadam na łóżku, z którego przed chwileczką wstałam, a mama zajmuje miejsce obok mnie. Chwyta moją dłoń. — Nie byłaś zbyt szczęśliwą osobą przed wypadkiem. Mówiłam ci już, że nie miałaś zbyt wielu znajomych. Wcale ich nie miałaś.Teraz masz szansę naprawić to, co chciałaś przez cały czas. A my z tatą wydamy wszystkie pieniądze świata, jeśli to cię uszczęśliwi. Okej?
Analizuję jej słowa. Dobra, trochę mnie zaskoczyła. Myślałam, że nie miałam przyjaciół raczej z własnego wyboru. A nie dlatego, że nikt mnie nie lubił. Trochę robi mi się przykro, ale nie chcę dać tego po sobie poznać. Wykrzywiam usta w słabym uśmiechu, żeby zamaskować to, co naprawdę czuję.
Może to faktycznie jakaś szansa od losu, którą postanowił mi dać w tak durny sposób?
— Okej.
Nie ma chyba innej odpowiedzi na to, co mi powiedziała. Muszę powiedzieć, że okej. Że postaram się zacząć od nowa. Zacząć dobrze.
Mama obdarza mnie szerokim uśmiechem. Takiej reakcji oczekiwała, wiem o tym. Jednak te dwa lata studiowania psychologii sporo jej dały. Doskonale radzi sobie w takich sytuacjach. Wie, jak ubrać coś w słowa tak, żeby jej rozmówca odpowiedział dokładnie w taki sposób, jaki sobie upodobała.
— W takim razie jedziemy. Zabiorę cię do mojej ulubionej księgarni. Też ją bardzo lubiłaś, choć na pierwszym miejscu plasowała się u ciebie inna. Teraz mam szansę zmienić twój gust w tej sprawie na lepsze.
Puszcza do mnie oczko, a ja śmieję się cicho pod nosem. Nie jest to do końca szczere, ale mam nadzieję, że nie wyszło zbyt sztucznie. Chwytam za włosy i ciągnę delikatnie, żeby zacieśnić kucyka, w którego jestem uczesana i który zaczął mi się luzować.
Wychodzimy z domu. Wsiadam do samochodu, zapinam pas i czekam, aż mama odpali silnik. Wyjeżdża z podjazdu i włącza się do ruchu drogowego. Księgarnia nie jest jakoś mocno daleko od naszego domu. Stare, drewniane drzwi i szyld nad nimi tworzą atmosferę, która nie zostaje jednak tylko na zewnątrz, bo cała księgarnia ma swój urok. Rozglądam się dookoła. Masa książek i artykułów papierniczych. Być może gdyby nie okoliczności, w jakich się tu znalazłam, mogłabym naprawdę polubić to miejsce.
— Chodź, pokażemy pani przy kasie listę książek, pomoże nam je znaleźć.
Nie czeka na moją odpowiedź, tylko od razu wystrzela do dziewczyny, która przestraszona nagłym przywitaniem ze strony mojej mamy, niemalże wypuszcza z ręki książkę, którą czytała, wyraźnie znudzona brakiem klientów. Podchodzę do nich.
— Zaraz sprawdzę, czy mamy te pozycje. Chwilka.
Chwyta kartkę z wykazem podręczników i wlepia wzrok w ekran komputera. Czekamy, wsłuchując się w charakterystyczny dźwięk stukania w klawiaturę.
— Może zobacz, czy nie potrzebujesz jeszcze czegoś?
Wzruszam ramionami.
— Czego mogę potrzebować do szkoły?
To nie pytanie retoryczne. Nie za bardzo orientuję się we wszystkim, co może przydać. Wiem, że konieczne będzie coś do pisania, ale co poza tym? Używa się kalkulatorów, czegoś innego?
— To się nazywa dobre podejście — stwierdza z uśmiechem brunetka za ladą. Wygląda młodo, więc obstawiam, że też się jeszcze uczy. — Mamy wszystkie. Mam naszykować, czy ichteż niekoniecznie potrzebujesz?
— Ja... pytałam poważnie — dukam, zaskoczona tym, że potraktowała moje słowa jak żart.
— Córka miała wypadek, ma amnezję — wyjaśnia za mnie mama.
Zupełnie niekoniecznie. Widzę zakłopotany wzrok, zmieszany ze współczuciem, które szybko przekształca się w litość. Tak jest za każdym razem, a ja tego nienawidzę. Spotykam się z takimi spojrzeniami od dnia wypadku.
— Przepraszam, nie wiedz-
— Nie szkodzi — przerywam jej. To oczywiste, że nie wiedziała. Skąd miała wiedzieć? — Może mi doradzisz?
— Oh, oczywiście.
Nie byłaby w stanie odmówić, bo jej głupio. To kolejna zależność, którą już kilka razy wykorzystałam, gdy chciałam coś uzyskać. Teraz przyda mi się jej pomoc, bo nie chciałabym czegoś pominąć. Mimo wszystko.
Wybieramy wszystko, co według tej dziewczyny i mojej mamy jest konieczne. Na całe szczęście nie jest tego jakoś bardzo dużo. To sprawia, że moje przerażenie sytuacją jest odrobinę mniejsze, choć i tak nadal zbyt duże.
— Do jakiej szkoły idziesz, jeśli można spytać? — Unoszę wzrok i patrzę na dziewczynę, która skanuje kody kreskowe ze wszystkich produktów.
— Leaside — odpowiada za mnie mama, bo w zasadzie ja nie mam bladego pojęcia, do jakiej szkoły idę.
No, teraz już wiem. Idę do Leaside.
— Też tam chodzę.
Z jednej strony jej słowa są dla mnie odrobinę cieszące, bo znam chociaż jedną osobę, z którą będę chodzić do szkoły i nie wydaje się być straszna, a z drugiej to jedyna osoba, którą tam znam i już wie, że nie wszystko ze mną okej.
Kurde.
Dziewczyna daje mi swój numer i mówi, że jeśli będę potrzebowała pomocy, to mam do niej napisać. Wydaje mi się to miłe, więc dziękuję jej i chowam karteczkę. Mama płaci za wszystkie te rzeczy i wychodzimy z księgarni, żegnając się z brunetką, która podpisała się jako Sally.
Okej, Gwendolyn. Chyba nie ma już odwrotu. Musisz iść do szkoły.
Wzdycham ciężko. Muszę dać radę. Nie ma innej opcji.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top