4

Dzień 3

I South I

Kim jestem? To pytanie pojawia się w mojej głowie, wierci dziurę w brzuchu, przeszywa moje kości, dociera dogłębnie do mojego serca. Jestem człowiekiem, potworem. Dziewczyną z trudną przeszłością. Zatrzymuje się pod moim liceum i dociera do mnie, że będę musiała tu wrócić. Być może świat nie dzieli się na dobrych i złych ludzi, ponieważ wszyscy mamy w sobie tyle samo tych cech, jednak zdecydowanie w tej szkole byłam cholerną zołzą. Wkładam ręce do mojej ramoneski, ponieważ zrobiło się chłodniej. Spoglądam na popołudniowe niebo, na którym ukazują się śnieżne chmury.

-Cholera! - mówię, gdy czuję, że nie mam nigdzie mojego telefonu. - Mama mnie zabije. - mówię do siebie rozdrażniona. Odwracam się w tej samej chwili, gdy damski głos woła moje imię.

-Sue!?

-Rey. - mówię tak cicho jak tylko mogę. Stoję twarzą w twarz z piękną dziewczyną o czekoladowych oczach.

- Więc... Wróciłaś, huh? - pyta skrepowana. Tak naprawdę nigdzie nie byłam.

- Zasadniczo tak. Moje wakacje były bardzo satysfakcjonujące. - oddział zamknięty to ciekawe doświadczenie. - plaża, słońce, długie dni, które ciągnące się w nieskończoność i przejazdy autostopem... Niesamowita sprawa! - mówię z udawaną ekscytacją.

- Cieszę się, przychodzisz jutro do szkoły? - pyta z nadzieją.

- Powinnam,ale teraz muszę już iść. Do zob... - nie kończę zdania, ponieważ dziewczyna mnie przytula. Czuję jej drogie perfumy i zaczyna mnie mdlić.

- Cholera! Powiem innym, że nasza królowa wróciła! Wszyscy się ucieszą, siostro!- widzę jej łzy w oczach.

Niestety to mnie nie rusza, kiwam tylko głową i teraz już naprawdę odchodzę. Rey to moja najlepsza przyjaciółka z czasów przed zamknięciem. Sue i Rey- nierozłączny duet. A potem ta jedna zniknęła, pod przykrywką zwiedzania kraju autostopem. Robi mi się smutno, gdy przypominam sobie to wszystko, co przeszłam przez nią i resztę naszej drużyny. Postanawiam wrócić do domu i znaleźć mojego iPhone przez lokalizację.

*

Zamieram, kiedy na ekranie mojego laptopa widzę nazwę Freedom*. Do cholery, to niebezpieczne miejsce, które przywołuje dużo złych wspomnień. Klub przesiąknięty narkotykami, ludźmi uzależnionym i Bóg wie czym jeszcze. Wstaję z łóżka, a następnie otwieram drzwi i idę do pokoju Aleca.

-Mogę wejść? - pytam.

-Pewnie, co tam?

- Mam problem... Mianowicie, zgubiłam telefon- Alek posyła mi pełen rezygnacji wzrok.

- Nie martw się, znajdziemy go.

- Ale ja go już namierzyłam. - mówię niespokojnie. Czuję jak ręce mi się pocą.

- Hej, spokojnie! Jak nazywa się czarodziej, który wynalazł zaklęcie otyłości? - pyta z szerokim uśmiechem.

-Nie wiem, ale nie po te żarty tu przy...

- Mag Donald! - wrzeszczy uradowany.

-Mówiłam ci, że to nie jest śmieszne. Mój telefon jest w Freedom. - jego uśmiech natychmiast schodzi z twarzy.

Pojawia się zmarszczka, która oznacza zdenerwowanie i wcale nie pasuje do jego twarzy. Ma takie chłopięce, spokojne ale ciągle ostre rysy. Mruży oczy w skupieniu, a następnie posyła mi podejrzliwie spojrzenie.

-Byłaś tam? - pyta, a ja kręcę głową. - Dobra, po prostu tam pójdziemy.

Ubierz się i zaraz wychodzimy. Wracam do siebie i otwieram drzwi garderoby. Zakładam czarne spodnie z wysokim stanem i szary crop top. Do tego zwykłe trampki, tyle musi wystarczyć. Jasne i zbyt długie włosy pozostawiam spadające kaskadami na moich plecach. Na twarz nakładam spokojny makijaż i schodzę na dół. Chłopak już stoi przy wyjściu, a w ręce trzyma moją skórzaną kurtkę. Czas zacząć udawać, że znów jestem królową tego baru.

*

To nie może być trudne, staram się przekonać samą siebie. Przepycham się między spoconymi ciałami w stronę baru. Do moich uszu docierają beznadziejne remixy. Alek został gdzieś w tyle twierdząc, że się rozejrzy, za kimś kto ma różowego Iphone. Dochodzę do baru, przy którym widzę Michaela- barmana. Można powiedzieć, że przez ostatnie cztery miesiące się w ogóle nie zmienił. Kiedy nasze oczy się spotykają widzę w nich szok.

-Cześć Mikey! - mówię do starszego barmana.

-Nie powinno cie tu być Sue.

-Wiem, ale gdzieś tu jest mój telefon, a ja go potrzebuję. - odpowiadam. - Poproszę wodę.

Mój przyjaciel, nie zadaje mi więcej pytań, tylko po prostu wykonuje moje polecenie. Odwracam się tyłem do baru i przeszukuje wzrokiem pomieszczenie. Uważnie skanuje każdego człowieka w klubie. Patrzę na ludzi, którzy stoją na piętrze przy barierkach. Chciałabym powiedzieć, że szokuje mnie widok Seana, ale niestety tak nie jest. Brunet, stoi na górnym pokładzie, z jeszcze jakimś chłopakiem. Na chwilę, w ręce tego debila, widzę coś co należy do mnie. Upijam łyka wody, z mojego kubka i ruszam w stronę schodów na górę. Mam dość tych wkurwiających ludzi, którzy lepią się do siebie. Kiedy, wreszcie dochodzę do Seana, uderzam to bardzo mocno w bark.

-Co do kurwy? - szuka sprawcy za swoimi plecami, ale ja już stoję między nim, a jego przyjacielem, na którego w ogóle nie zwracam uwagi.

-Czy byłbyś tak miły i oddał moją własność?- syczę.

-Huh, chcesz go księżniczko? - pyta z cwanym uśmiechem - to będziesz musiała go sobie wziąć.

Mówi i pokazuje mi tylne kieszenie. Myśli, że tego nie zrobię, bo jestem za skromna. Posyłam mu mój cholernie sukowaty uśmiech i wkładam rękę do jego kieszeni.

-Ostra ci się trafiła bracie!- śmieje się jego kolega. Jego uśmiech zamiera, gdy patrzą mu w oczy i mrożę go.

-Za to Ty jesteś tak tępy, jak czubek moich zimowych butów.- odgryzam się i ponownie skupiam uwagę na Seanie.

Czuję, jak się spina, pod moim dotykiem i chce mi się z niego śmiać. W chwili kiedy wydostaję mój telefon i widzę na nim biały pył, zamieram. Bojowy nastrój zastępuje szok, a szok niedowierzanie.

-Co to jest?- obracam się teraz tak, że stoję tyłem do tłumu, a przodem do nich obydwu. Przyjaciel Seana nadal patrzy na mnie jakby zobaczył ducha, Sean ma nadal cwany uśmiech na twarzy, a ja jestem w szoku. Proszek pokrywa moją rękę i cały telefon.

- Sean do kurwy! Kim ty jesteś? - pytam z szokiem.

- Ja ni... - zaczyna mówić ten drugi chłopak.

-Kevin zamknij ryj i zajmij się swoją zabawką, która właśnie tu zmierza. - warczy Sean.

Kevin unosi ręce do góry w geście poddania i odchodzi. Nie patrzę za nim, ponieważ jest mi to obojętne. Teraz stoję przodem tylko do chłopaka, który ma piękne zielone tęczówki. Nie wierzę, że bierze narkotyki, że wciąga kokainę. Ten Kevin wyglądał na przestraszonego i zdezorientowanego. A brunet, który stoi przede mną jest wkurzony.

- Nie twój jebany interes South. - odpowiada i mnie wymija. Chciałabym pójść za nim, pomóc mu, powiedzieć, że nie warto marnować sobie życie na to gówno. Jednak, czuję jak, znajoma dłoń owija się wokół mojego nadgarstka. Kiedy wychodzę z Alekiem z klubu, widzę Kevina, który rozmawia z drobną dziewczyną, o jasnych, krótkich włosach. Chciałabym go zapytać o to, czy Sean coś bierze, ale Alek ciągnie mnie za rękę, więc wracam z nim do domu. Tej nocy padał deszcz i następnej również. Niebo postanowiło być smutne razem ze mną, płakało nad wszystkimi osobami, które zniszczyły, niszczą lub będą niszczyć swoje życie narkotykami. Płakało nade mną.

| North |

Byłam wściekła na tych kretynów. Chcieli się spotkać w tym okropnym klubie, a później tak po prostu zniknęli. Szukałam ich wszędzie, a jedyne co znalazłam to obcych mi ludzi. Tylko ja się tu źle bawiłam. Wszyscy tańczyli albo pili przy barze w gronie swoich przyjaciół, a ja szukałam dwójki kretynów, których ostatecznie znalazłam w obecności jakiejś blondyny. Dziewczyna miała długie proste włosy, których niejedna mogła jej pozazdrościć. Chciałam do nich podejść, ale w ostatniej chwili Sean ruszył w moim kierunku. Kevin nie wyglądał, jakby właśnie odbywał rozmowę z przyjaciółką. Chyba się kłócili. Może to jego była? Kevin był dupkiem, więc obstawiałam, że zrobił jej jakieś świństwo. Było mi jej szkoda, ale przecież nikt nie zmuszał jej do znajomości z kimś takim. Podeszłam do Seana, rzucając mu wściekłe spojrzenie.

- Myślisz, że będę biegała za wami po całym klubie? - warknęłam.

Wyglądał na zaskoczonego.

- Em... Przyszłaś tu sama?

- Oczywiście, że tak - prychnęłam.

Nie miałam przyjaciół. Byłam sama, nie licząc mamy, której też zbyt często przy mnie nie było. Czułam się cholernie samotna, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić.

- Możesz mi wreszcie powiedzieć, po co miałam tu przyjść?

Jefferson złapał moje ramię i wyprowadził mnie z klubu. Miałam ochotę się wyrwać i powiedzieć mu, co o nim myślę. Nagle stałam się odważna, a nie niewidzialna jak w szkole. Chciałam mu przywalić za to, że tak po prostu mnie tu zostawił i spędziłam jakieś piętnaście minut na szukanie go.

- Potrzebujesz pracy, tak? - spytał, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz.

- Spostrzegawczy jesteś - mruknęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Sprzątam w tym klubie po każdej imprezie. Szef szuka dodatkowej osoby. Jeśli chcesz, mogę z nim pogadać i załatwić ci tę robotę, ale nikomu ani słowa.

Wpatrywałam się w niego, próbując go rozgryźć. Kim był Sean Jefferson? Chciał mi pomóc, ale... dlaczego? Nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział o tym, co robi. Wstydził się? Cholernie mnie intrygował. Chciałam poznać jego sekrety.

- Okej - odpowiedziałam, unosząc jedną brew. - W takim razie, co ty będziesz z tego miał?

Uśmiechnął się leniwie, jakby właśnie takiego pytania oczekiwał.

- Spłacisz swój dług w przyszłości - odpowiedział, wymijając mnie i wracając do budynku.

Jeszcze chwilę stałam w miejscu, zastanawiając się nad wszystkim, co się dziś wydarzyło. Ostatecznie wróciłam do domu pieszo, żeby przemyśleć kilka spraw. Gdy weszłam do domu, mama była już w środku. Sądziłam, że będzie już spała, ale ona specjalnie na mnie zaczekała z awanturą.

- Gdzie ty się włóczysz o tej porze? - warknęła. - Mogłabyś, chociaż łaskawie odebrać telefon.

- Byłam ze znajomymi - przewróciłam oczami i ruszyłam w kierunku swojego pokoju.

- Śmierdzisz papierosami - zawołała za mną z pretensjami.

- Nie traktuj mnie jak dziecko - z tymi słowami wchodzę do pokoju i trzaskam drzwiami.


*Freedom- z ang. Wolność.

Nika i  Renia21716

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top