25.

Lauren*

Widziałam,że Camile delikatnie poturbowała. Jednak cieszy mnie fakt,że nie tak jak mnie. Dosyć zabawy w jebaną kotkę i myszkę. Leży obecnie na glebie i śmieję się do mnie co doprawdy mnie wkurwia i prosi się o wpakowanie jej kulki w łeb,ale potrzebuję wiedzieć po co cały ten cyrk.

-Naprawdę prosisz się o to by wpierdolić ci kulkę miedzy oczy.-Dalej się śmieje co mnie dobitnie wkurza jednal nagle milknie.

-Zastanawia mnie jakim cudem się wydostałaś i magicznie wyzdrowiałaś.

-Widzisz...nie zapominaj,że Jauregui to uparte dziołchy.-Wstaje powoli i się odsuwa.

-Uwierz mi ciężko zapomnieć bo nawet po śmierci jedna z nich jakby dalej nam towarzyszy.

-Ładnie mi powiesz po chuj ten cały cyrk to może,nie wpakuje ci kulki.

Nagle kopie mnie w brzuch co powoduje mój upadek. Upuściłam broń którą szybko przejęła i teraz to do mnie celowała,podczas gdy ja sobię ładnie i z bólem leżałam na ziemi. Cóż,za parodia i karma nie?

-Lepiej ty się zamknij kochanie bo mówiłam ci coś wyraźnie.-Pierdol się głupia suko.

Camila niespokojnie porusza się po krzesełku co powoduje odwrócenie uwagi Ariany odemnie.

-Chryste ty dalej stawiasz opór?

-Pierdol się.-Obiecuję wam,że jak się wydostanę to ją wycałuje za ten tekst.

Camila nagle dostała w pysk. Szybko wstałam i obróciłam ją odrazu dając strzała na ryj. Jebana szmata nie ma prawa krzywdzić mojej Camzi...ona nie zasłużyła na takie traktowanie, nikt nie ma prawa podnieść na nią ręki.W tym momencie skręcam Arianie rękę by wypuściła broń którą kopie w stronę Camili i popycham ją na stolik który odrazu się rozbija. Staję w pozycji gotowej do jej ponownego ataku. Gdy wstaje i wytrzepuje z siebie szkło,obraca się do mnie i patrzy z krwawiącym nosem.

-Naprawdę jesteś uparta Lauren,załatwię to tylko z tą szmatą i po problemie.

-Szmatą to ty zaraz będziesz do podłogi w tym domu.-Prycha śmiechem.

Uderzam ją i ponownie ląduje na rozbitym stoliku. Siadam na nią okrakiem i napierdalam. Zauważam na ziemi scyzoryk,zapewne tej szmaty i korzystam z okazji by szybko wstać i biorąc go do ręki podbiec do Camili i dać jej go osobiście do rąk. Patrzę jej w oczy.

-Nie bój się kochanie dobrze?-Uśmiecha się do mnie.

-Dobrze Lo.

Całuje ją lekko w usta czując ten charakterystyczny metalowy posmak. Odrazu od niej odchodzę bo ta zdzira wstała.

-Gdyby nie jebany fakt,że obie ją kochacie to byłoby wszystko po cichu ale nie bo po co?-O ty kurwa.

-Widzisz...my przynajmniej znamy to pojęcie tobie do niego za daleko widzę.

-Za to ty znasz się na tym najlepiej.

-Ja nie zginę zaraz.-Patrzy na mnie z wzrokiem zwycięscy co mi się nie podoba.

Ku memu zaskoczeniu siada odrazu na kanapę i poprostu na mnie patrzy. Ja dalej stoję. Wyglądam komicznie i jak ofiara gwałtu lub jak seryjny morderca...no ewentualnie kanibal. Kątem oka widzę w jednej z waz odbicie jak Camila stara się uwolnić. Muszę poprostu grać na czas by mogła to zrobić i dobyć broń.

-Wiecznie pewna Lauren Jauregui traci grunt pod nogami na jedno słowo. Jesteś zabawna zgrywając tą siostrę którą tak naprawdę nie byłaś...ewentualnie być nie powinnaś-Lepiej mnie nie wkurwiaj

-Tobie nic do tego. Nie masz prawa wmawiać mi,że znasz mnie lepiej niż,ja samą siebie.-Zaczyna cykać co mnie naprawdę dobitnie denerwuje.

-Zna cie Michelle,zna cie Alexa,nawet Camila cię zna ale sama o tym niewie...jednak bawi mnie to,że w więzieniu byłaś bardziej wyszczekana.-Camila nagle przestaje i patrzy tak samo jak ja.

-O czym ty teraz do chuja gadasz?-Wstaje i się śmieje ponownie na mnie patrząc.

-Lubie oznaczać swoje własności kochanie.-O nie kurwa...

Wystartowałam na nią i biorąc za szmaty wjebałam na lustro które pekło by mnie miała widoki na Camilę. Sama mnie wzięła i zasadziła lutę z pięści w twarz potem w brzuch bym się odsunęła od niej. Gdy to zrobiłam to był kop taki,że upadłam po schodkach do dalszej części salonu. Okej jest dalej od Camili to mnie cieszy. Ale za to co teraz wiem ją zabije i pójdę na dożywocie. Podchodzi do mnie i patrzy z uśmiechem.

-No co taka zdziwiona co?

-Jebana szmato...chciałaś mnie zgwałcić!-Prycha.

-No nie wyszło mi bo opór stawiałaś jednak pamiątkę masz nie?-Wstałam i się rzuciłam na nią.

Upadłyśmy na ziemię i ciskałam w nią ile wlezie.

Jebana

Szmata

Tracę siły powoli ale nie pozwolę sobię na to. Mam tego dość. Jednak ona uderza mnie ponownie tak,że gdy upadam nie mam siły wstać. Ona sama wstaje i wyciąga broń nawet niewiem skąd. Mierzy do mnie z uśmiechem.

-Jesteś słaba. Jesteś nikim Lauren tal jak ta szmata której chcesz oddać serce.-Nagle.

-TA SZMATA CI ZARAZ WYJEBIE!

Odwraca się i widzi Camilę która do niej celuje. Odrazu obraca się do niej. Wstałam powoli cała obolała i lekko patrzyłam na nie obie.

Camila*

Szybko zrozumiałam po co Lauren to robiła. Bardzo duży akt odwagi po tym wszystkim co się działo w naszym,życiu. Gdy złożyła na mych ustach delikatny pocałunek to wiedziałam,że nie boi się czarnego scenariusza. Gdy nie miałam ich w polu widzenia udało mi się poprzecinać to wszystko i uwolnić. Michelle mnie kiedyś uczyła uwalniać się z każdego rodzaju skrępowania używanego w Stanach. Dobyłam broń i ruszyłam do nich. Moje serce się rozpadło gdy widziałam ją na podłodze...opadnięta z sił. Dobrze,że się do mnie odwróciła. Nie boję się.

-Okej...jak na kruszynkę jesteś w cholerę silna.

-Radzę ci się poddać po dobroci bo to ja wpierdolę ci kulkę zaraz nie Lauren.-Jej śmiech to nie śmiech,a skrzeczenie jakiejś jaszczurki czy chuj wie czego.

-Ty? Akurta w to nie uwierzę. Jesteś za bardzo poukładana,sprytna ale poukładana i twoja nautra ci na to nie pozwoli.

-Zabrałaś mi Michelle...chcesz mi zabrać Lauren czy ty myślisz,że obchodzi mnie obecnie moja natura?

-Nie miałam w planach odbierać Michelle ani Lauren,życia kochana.-Jestem zdziwiona. Ona ma problemy z sobą czy co?

-Czy ty się słyszysz?

-Owszem...Michelle mi wleciała w paradę poprostu...a Lauren za to,że zamiast pokochać mnie pokochała ciebie ponownie,lub tak naprawdę nigdy nie była w stanie przestać sama niewiem.-Co?

-Radziłabym ci skończyć z tym zbędnym pierdoleniem i w końcu się poddać bo choćbyś chciała to nie uciekniesz.

-Ja nie mam zamiaru uciekać Camilo...jak cię zabiję,a potem Lauren to wiadomo,że się poddam ale no...nie szybciej niestety.

-Co zrobiłam ci ja co? Co jest winna Lauren?-Słyszę jak ładuję broń.

-Lauren? Bo niewiem na chuj cię pokochała ona jest moja i teraz wie o tym doskonale...ty? Ty za niego.

-Za kogo do chuja Pana?! Ja ci nikogo nie zabrałam i nie miałam zamiaru zabierać jeżeli to zrobiłam.

-Skończ pierdolić Camila! Najpierw zginie jednak ona potem ty. Zabrałaś mi brata więc ja...

Nie.
Nagle usłyszałam wystrzał i sama też,odrazu strzeliłam. Bałam się,że mnie zaboli więc odrazu zamknęłam oczy. Jednak nie poczułam bólu. Usłyszałam dwa upadki na podłogę. Szybko otworzyłam oczy i pierwsze co ujrzałam to Ariane na glebie. A drugie?!
KURWA!
LAUREN LEŻY POD MOIMI NOGAMI CAŁA ZAKRWAWIONA Z RANĄ POSTRZAŁOWĄ!!!!
Szybko wyrzucam gdzieś broń i klęczę przed nią biorąc w ręce jej głowę. Drugą uciskam ranę po prawej stronie brzucha. Mocno krwawi. Nie...widzę jak ciekną jej łzy z oczu ale jest uśmiechnięta. Ja nie mogę teraz przestać płakać.

-Lauren...Shawn i reszta już,wchodzą trzymaj się proszę!

Ku memu zaskoczeniu otarła mi łze z tym samym uśmiechem.

-Nawet teraz jesteś piękna Camzi.-Prycham śmiechem.

-Kiepski moment.-Ponownie ona.

-Każda chwila czy zła czy dobra jest idealna na takie wyznania skarbie.

Usłyszałam jak wchodzą.

-Lauren widzisz wchodzą!

Ponownie jestem zaskoczona gdy nagle lekko się podnosi i całuje moje usta.

-Bardzo pokochałam twoje usta kochanie...

-Lauren nie...proszę...

-Camzi...kocham cię...i proszę...żyj dalej potem okej.

-LAUREN SKOŃCZ!

-Bardzo cie kocha...

-LAUREEEEN!!!!!

Odleciała. Akurat Shawn i ratownicy wlecieli. Nie chciałam jej puszczać ale on jest silny i mnie podniósł by oni mogli robić swoje. Zabrali ją...potem Ariane. Chciałam z nią jechać ale ten bezczel mnie nie puścił.

-Camila daj im pracować!-Udało mi się wyrwać z jego uścisku i dać mu z liścia.

-Jadę z nią i koniec!

Uciekłam od niego i leciałam do karetki. Jednak na drodzę stanął mi tym razem ratownik który powiedział mi,że nie mogę jechać. Powiedziałam mu,że to moja narzeczona i mam praow jechać. Shawn pobiegł do nas i obejmując mnie odciągnął. Wierzgałam i walczyłam by mnie puścił drząc ryja w niebo głosy.

-CAMILA DO CHOLERY USPOKÓJ SIĘ!

Dziewczyny też,sie pojawiły. Jednak na nic bo chciałam do Lauren naprawdę. Usłyszałam tylko przytrzymać jej rękę po czym pik i ciemno mi.

Zastanawiałam się dalczego ja muszę przeżyć takie coś? Dlaczego moja osoba? Los sobię ze mnie drwi czy co? Straciłam tak wiele,a teraz mogłam stracić Lauren. Nic...totalnie nic nie było dla mnie ani jasne ani zrozumiałe. Nie mam ochoty myśleć nad tym co usłyszałam z jej parszywych ust. Chcę by Lauren poprostu żyła. Powiedziała mi "Kocham cię". Naprawdę to powiedziała. Ocknęłam się w jakimś białym pomieszczeniu. Miałam coś z boku ręki. O...kroplówka...o szpital i wyrko na którym leżę.
Przejrzałam wszystko wokół siebie i ujrzałam Dinah. Pomogła mi lekko usiąść i podała mi wodę.

-Camila już,dobrze.-LAUREN!

Wypluwam wodę i ściągam tę kroplówkę po czym wyskakuje z wyrka. Dinah za mną i szybko mnie zatrzymuje. Nosz kurwa mać.

-Powiedziałam ci ty Kubańska cipo,że już dobrze to startujesz do tych drzwi jak ten twój przyjaciel do Eminema.

-Dinah gdzie jest Lauren!-Wzdycha.

-Jak się uspokoisz to ci powiem do jasnej anielki...albo znowu ci wstrzykną proszki do spania.-Opadam z sił.

-Okej.

-Operują ją.

Wystrzeliłam jak pojebana z tej sali. Słyszałam jej krzyki ale na nic mi to. Dobiegam do drzwi sali gdzie wszyscy łącznie z Shawnem stali tam i czekali. On odrazu wstał i mnie mocno przytulił. Niewiem czemu ale rozklejam się w silnych ramionach tego geja który ma męża. Głaszcze mnie po plecach.

-Już jest dobrze Cami. Bedzie okej tylko nie reaguj tak jak teraz to robisz.

To mnie uspokoiło. Mani podała mi wodę. Chwile potem Dinah doszła.

-Suka jest mała ale wykurwiście silna i szybka wam powiem.-Ally i Mani prychają śmiechem.

Shawn na mnie patrzy.

-Pojdziemy na bok i porozmawiamy chwilę Camila okej?-Wzdycham ledwo.

-Okej.

Ruszyłam z nim troszkę dalej ale tak bym widziała drzwi tej samej sali gdzie rok temu ogłoszono coś co zmieniło mi wszystko. Zresztą widać. Siadam z nim na krzesełku i piję wodę.

-Jak ty się czujesz?-Serio?

-Jestem lekko opatrzona. Trochę siniaków i tyle.

-To mnie cieszy.

-Co z Arianą?-Patrzy.

-Niestety,żyje...zabieramy ją do nas i będziemy przesłuchiwać do skutku.

-Szmata.

-Uwierz mi wyrok nie będzie dla niej łaskawy naprawdę.

-I bardzo kurwa dobrze...jebana dziwka...liczę,że jej nie wyszło.

-Jak będzie lepiej porozmawiamy bardziej szczegółowo.

-Okej.

Nagle lekarz wyszedł. Szybko wstałam i podbiegam do niego.

-Kim jesteście.

-Ja jestem narzeczoną...to siostry Panie doktorze co się dzieję?!

Ściąga maskę. Niech mi nie mówi tego czego nie chcę słyszeć po raz drugi.

-Operacja się udała.

Szybko go przytuliłam i dziewczyny też,jednak to nie był koniec.

-Jednak chcę z Panią porozmawiać sam na sam jeżeli mam taką możliwość.

-Proszę przy nas wszystkich.-On wzdycha i patrzy.

-Zatem proszę Panie i Pana o spoczęcie dobrze?

Wszyscy tak robimy i patrzymy na niego jak na Boga...naprawdę.

-Kula wyciągnięta i nie uszkodziła narządów wewnętrznych...jednak blizna po postrzale będzie. W dodatku była połamana i musieliśmy trzy razy podczas operacji poddać Panią Jauregui transfuzji krwi.-Wszystkie naprawdę się niecierpliwimy.

-W dodatku bardzo dużo różnych substancji znajdowało się w jej ciele...oraz poturbowanie spowodowało uraz narządów płciowych.-Co?

-Co to oznacza przepraszam?

-Że Pani przyszła,żona nie będzie mogła mieć dzieci.-Zbladłam.

-W dodatku spore uszkodzenia czaszki.-Nie.

-Co to oznacza?

-Pani Jauregui jest w śpiączce i to od niej zależy kiedy się obudzi.-Wstaję od razu i na niego patrzę.

-Pan żartuje tak?

-Jest Pani w szoku...ja to rozumiem...ale nie mamy na to wpływu...Pani Cabello...to od Pani Jauregui zależy czy się obudzi czy nie.

Odszedł od nas i zostawił mnie w szoku. Chwilę później wyjeżdżają z nią z tej cholernej sali. Odrazu idę obok łóżka zostawiając ich. Lauren ma salę sama. Gdy jest w niej już,to zasiadam obok łóżka i płacze z braku sił. Ariana albo wygra albo nie.

-Ja też,cię kocham Lauren...bardzo.

Całuje wierzch jej dłoni. Nie zostawiaj mnie proszę.

(Polsaaaaaaaaaaaaaat👀👀)

Miłego czytanka^^
Upragniony dla was^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top