➸ 14

The whole world is watching when you rise,
The whole world is beating for you right now,
Your whole life is flashing fore your eyes,
It's all in this moment that changes all.  

~*~

Pobudka, śniadanie, wykłady, dom i sen. Okropna rutyna, do której zdążyła się przyzwyczaić. Oczywiście, jeśli znalazły się jakieś wolne chwile, od razu zostały wypełnione płaczem. Po każdym kolejnym razie obiecywała sobie, że już nie będzie, mówiła sobie, że to niczego nie zmieni, a jedyne, co może tym spowodować, to krzywda dziecka, rozwijającego się w jej brzuchu. 

Siedząc na kanapie z podkulonymi pod klatkę piersiową nogami, patrzyła się beznamiętnie na czarny ekran telewizora. Tego dnia na zewnątrz było wyjątkowo okropnie, więc postanowiła odpuścić sobie spacer na teren uczelni. Obiecywała sobie, że zda tamten rok jak najlepiej potrafi, nawet jeśli od razu po tym miałaby trafić na salę porodową. Dziecko w pewnym sensie postawiło ją na nogi i motywowało do wstawania z łóżka. Blake już nie była tą samą dziewczyną, którą była przed rozstaniem. Zmieniła się. Odzywała się rzadko, o ile w ogóle. Milczała jak zaklęta. Red miała z nią coraz gorszy kontakt, o chłopcach nie wspominając. Chcieli jej pomóc, ale nie wiedzieli jak. A może to ona nie była jeszcze gotowa na pomoc. 

Odwróciła powoli głowę w kierunku korytarza, gdy rozległo się natrętne pukanie do drzwi oraz dzwonienie dzwonkiem. Wstając z kanapy, upuściła na podłogę poduszkę, którą ściskała w dłoniach i otuliła się szczelniej kocem. Przygryzła wargę, przemierzając bez pośpiechu odległość jaka dzieliła ją od drewnianej powłoki. Wyjrzała przez wizjer, a powietrze, jakie zgromadziło się w jej płucach, momentalnie z nich uciekło. Zamarła w bezruchu, nie mając pojęcia co robić. Chciała się wycofać i udać, że nie ma jej w domu, ale bezwiednie zaczepiła połami koca o kolce róż, stojących w wazonie na komodzie. Upadł na ziemię, tłukąc się na mnóstwo małych kawałków, wydając tym samym jej obecność.

- Blake, kochanie, otwórz mi, wiem, że tam jesteś - stłumiony głos blondyna dotarł do jej uszu. Przełknęła głośno ślinę i wystraszona, przekręciła zamek. Klamka ustąpiła pod jej dłonią, po czym odepchnęła drzwi na bok.

- C-co? - wyjąkała speszona. Rejestrowała jego twarz dużymi oczami, zastanawiając się po co przyszedł. Przecież wszystko było skończone. 

- Możemy porozmawiać? - zapytał, ściskając w dłoni duży bukiet czerwonych róż. Dziewczyna nie była pewna, czy to jest dobry pomysł, ale zgodziła się. Przytakując głową, wpuściła go do środka. Minęła resztki wazonu i usiadła z powrotem w salonie na kanapie, podczas gdy blondyn zamykał drzwi.

- Słucham - wzruszyła ramionami, będąc ciekawą, co ma jej do powiedzenia. Nie chciała już wierzyć w to, że się zmieni. Nie w stanie, w jakim była. 

- Nie będę przepraszał, bo to nie ma sensu - usiadł obok niej, odkładając kwiaty na szklany stolik przed nimi - Nie zasłużyłem na wybaczenie, doskonale to wiem. Ale proszę cię, abyś tylko mnie wysłuchała i nic więcej. Tylko wysłuchała - spojrzał w jej oczy, szukając zgody - Byłem skończonym głupcem, idiotą i popaprańcem - ciągnął, a jego drżąca dłoń dotknęła jej. Zwilżył wargi, układając sobie ponownie w myślach, to co chciał powiedzieć. - N-nie wiem, co mnie opętało, naprawdę. Nigdy, przenigdy nie chciałem cię stracić, ani tym bardziej ranić, a robiłem to na okrągło. Wpadłem w jakieś błędne koło, nie potrafiłem, a może nawet nie chciałem się z niego wyrywać. Te wszystkie kłótnie, nasze rozstania i powroty, to wszystko była moja wina, ale jeszcze wtedy tego nie rozumiałem. Zrozumiałem dopiero wtedy, gdy okazało się, że rzeczywiście wszystko skończone. Blake, ja wiem, że nie zasługuję na kolejną szansę i wiem, że pewnie jej nie dostanę, ale chciałbym, abyś wiedziała, że jesteś, byłaś i będziesz dla mnie najważniejszą osobą w całym moim życiu. To dzięki tobie dowiedziałem się, co to znaczy miłość, jak to jest kochać i być kochanym. To z tobą chciałem założyć rodzinę i się zestarzeć. To z tobą chciałem patrzeć jak nasze dzieci dorastają, a potem wychowują nasze wnuki. Ale wszystko spieprzyłem. Nie potrafiłem wybrać pomiędzy alkoholem, a tobą, dopiero gdy przez to świństwo się rozstaliśmy, p-postanowiłem z tym skończyć. Smutek był zbyt duży, abym mógł sobie z nim poradzić sam na sam. Proszę, wybacz mi, kochanie - dodał, splatając jej palce ze swoimi.

- Nawet nie wiesz, przez co przechodziłam - pokręciła głową, zabierając dłoń - Mogłam stracić dziecko, a ty nawet byś o tym nie wiedział - dodała z żalem.

- Przepraszam - powtórzył, padając przed nią na kolana - Co jeszcze mam zrobić, abyś uwierzyła? - dodał, patrząc się na nią. To był akt desperacji. 

- Nienawidziłam cię i kochałam w jednej chwili - powiedziała, zwieszając głowę, aby uniknąć jego błękitnego wzroku - Nie wiem, czy jestem w stanie ponownie ci zaufać - dodała, wiedząc, że pewnie zacisnął usta w wąską linię. - Ale zrobię to. Dla dziecka.

- C-co?

- To co słyszałeś - wzruszyła ramionami. Ich miłość była tą najbardziej bolesną, ale też najpiękniejszą. Zbyt wiele przeszli, aby poddać się w miejscu, w którym się znajdowali. - Kocham cię i chodź to wariackie, to jednak to robię - dodała, ciągnąc go za dłonie na kanapę.

- Dziękuje, dziękuje, dziękuje - całował jej skórę - Obiecuje, że się zmienię. Pójdę na terapię i będę najlepszym na świecie ojcem - dodał, popadając w euforyczny stan radości. Odzyskał cały swój świat.

- Nie obiecuj, po prostu to zrób - poprosiła, wtulając się w niego. Łzy cisnęły się do jej oczu. Z początku nawet nie wierzyła, że to prawda. 

- Postaram się - uśmiechnął się, przyciągając ją do siebie. Choć doskonale pamiętał, jak pachną jej włosy, to poczuł nagłą potrzeba przypomnienia sobie tego zapachu. - Kocham cię, maluszku.

- Ja ciebie też. 

~*~

Mówiłam już to gdzieś kiedyś, ale co tam. Jestem niepoprawną optymistką, jeśli chodzi o opowiadania. Nie widziałam tutaj innego końca :) 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top