➸ 07

(+18)

Cause girl you're perfect
You're always worth it
And you deserve it
The way you work it
Cause girl you earned it
Girl you earned it  

~*~

Było po północy, gdy wpadli do mieszkania. Zamknął z hukiem drzwi, nie obchodziło go to, że prawdopodobnie obudził tym sąsiadów. Przyparł do nich brunetkę i splótł jej dłonie ze swoimi. Ułożył je na wysokości jej głowy i musnął jej usta rozpoczynając tym samym ścieżkę podniecenia, namiętności i dzikości jakiej jeszcze nie poznali.

Całował każdy skrawek skóry na jej twarzy. Czoło, powieki, policzki, nos, usta. Nie śpieszyło mu się. Powoli przechodził z jej ust, na linię szczęki, szyję i obojczyki. Przygryzł jedno miejsce, chuchnął na nie, gdy zobaczył czerwoną plamę na jej aksamitnej skórze. Naznaczył ją swoją.

Przymknęła powieki oddając się w ramiona przyjemności. Nie trzeba było słów, nie trzeba było namawiać. Wystarczył on i jego pełne usta.

Uniósł ją do góry, zmuszając tym samym, żeby oplotła swoimi zgrabnymi nogami jego biodra. Wpił się z powrotem w jej usta, a Blake poczuła ból. Kolczyk nieco przeszkadzał, ale dało się to znieść. Ścisnął jej pośladki powodując jej cichy jęk. Zaplotła dłonie na jego karku i muskała włosy na jego nasadzie.

Ruszył do sypialni powoli wciąż ściskając palcami jej pośladki. Całował jej usta, muskał je, przygryzał wargi. Dawał jak najwięcej przyjemności i samą ją zyskiwał.

Ułożył ją na środku łóżka i zawisł nad nią. Spojrzał w oczy szukając pozwolenia. Uśmiechnęła się zadziornie i zaplotła z powrotem dłonie na jego karku łącząc ich usta. Zrzucił z siebie koszulkę ukazując silnie umięśniony tors, nieskalany żadnym tatuażem. Pozbył się jej ubrania, które zasłaniało górne partie jej ciała i zaczął znów swoją ścieżkę pocałunków. Od obojczyków, przez dekolt i brzuch, aż do linii jej koronkowych fig. Jego dłonie sprawnie odpięły guzik jej spodni i pociągnęły materiał w dół. Leżała przed nim półnago, podczas, gdy on wciąż miał na sobie jeansy. Uśmiechnął się lekko pozbywając się ostatnich rzeczy, które chroniły ich przed nagością i znów nad nią zawisł.

- Kocham cię - Szepnął pomiędzy pocałunkami i powoli w nią wszedł. Jęknęła nieznacznie w jego usta, gdy wypełnił ją całą swoją długością. Chciała zapleść dłonie na jego karku, ale splótł je ze swoimi i ułożył po bokach jej głowy. Była już zależna całkowicie od niego.

- J-ja ciebie też - Odszepnęła spoglądając w jego oczy. Niczym nie przypominały już tego spokojnego oceanu. Teraz to była granatowa, prawie czarna nieznana nikomu głębia.

Unosząc się coraz wyżej nie myśleli, jakie będą tego konsekwencje. Dzikość, namiętność, drapieżność. Zatraceni w swoich ciałach, spoglądając sobie w oczy doprowadzili siebie nawzajem, nieco ślepo nam skraj.

Odchylił głowę czując narastającą z każdym pchnięciem przyjemność i zacisnął długie palce na jej dłoniach. Oplotła nogami jego biodra dając mu jeszcze lepszy dostęp do siebie, dodatkowo jęcząc mu w usta.

W akompaniamencie swoich sapnięć, jęków i dyszeń opadali w dół osiągając szczyt dosłownie przed chwilą. Opadł na nią i ułożył głowę u nasady jej szyi. Normując swój oddech przeczesywała palcami jego wilgotne włosy. Zasnął wtulając się w nią, jak mały chłopiec w swoją matkę.

***

Promienie porannego słońca wpadające do pokoju przez okno zbudziły go zmuszając tym samym do opuszczenia Krainy Morfeusza. Przetarł zaspane oczy i rozejrzał się dookoła. Brunetki nigdzie nie było. Lekko spanikowany wyskoczył z łóżka i po naciągnięciu na siebie bokserek wyszedł z sypialni. Słysząc muzykę, jej cichy śpiew i zapach kawy dobiegający z kuchni gwałtownie wypuścił powietrze z płuc.

Była jego narkotykiem. W którym z każdym dniem zatracał się bardziej i mocniej.

- Dzień dobry - Przywitał się jednocześnie obejmując ją od tyłu. Ucałował jej kark i oparł brodę na czubku jej głowy.

- Cześć - Odpowiedziała z lekkim uśmiechem przy okazji przekładając tosty na talerze - Jak się spało? - dodała odwracając się w jego kierunku. Podała mu jedno naczynie.

- Nawet dobrze - Stwierdził - Trochę się wystraszyłem, bo cię nie było - dodał. Włosy opadły mu na czoło, wyglądał tak cholernie uroczo.

- Przecież jestem - Odłożyła swój talerz - I już zawsze będę - ucałowała jego czoło utwierdzając go tym samym w swoich słowach.

***

Mówią, że miłość jest jak bańka mydlana. Kiedy pęknie druga taka sama nie powstanie, ale kolejna będzie jeszcze piękniejsza. Tylko co jeśli kolejna już nie powstanie?

➸➸➸

Namęczyłam się trochę nad tym rozdziałem, ale pewnie i tak wyszła kupa. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top