➸ 04
And we'll start a fire, and we'll shut it down,
Till the love runs out, 'till the love runs out.
~*~
Budząc się w jego ramionach czuła pełnię szczęścia, radość i siłę, dzięki której miała dalej chęci do walki z przeciwnościami losu. Znów chciała śpiewać, tańczyć, śmiać się... żyć. A wszystko za sprawą blondyna śpiącego obok niej.
Wyglądał tak bezbronnie, gdy spał. Niczym pięcioletnie dziecko śpiące w ramionach swojej matki. Włosy opadły mu na czoło, błękitnie, cholernie błękitne oczy chroniły powieki, a z jego ust wydobywało się od czasu do czasu ciche pochrapywanie. Silne ramiona ciasno owinięte wokół jej filigranowego ciała nie pozwalały na ucieczkę, a ona nie potrafiła już tylko leżeć i cieszyć się chwilą. Chciała wykrzyczeć całemu światu swoja radość, podzielić się z każdym swoim szczęściem. Promieniała, a to zdarzało się rzadko.
- Dzień dobry - Gardłowy pomruk przyprawił ją o dreszcze, które wstrząsnęły lekko jej ciałem.
- Dzień dobry, blondynku - Przywitała się, a po chwili złożyła krótki pocałunek na jego czole. Uśmiechnął się szeroko i wciąż mrużąc oczy przez wpadające do pokoju światło ułożył głowę w zagłębieniu jej szyi. - Pora wstać, Lukey - dodała. Tylko jej pozwalał się tak nazywać, tylko ona wymawiała to w ten jeden jedyny sposób, który tak bardzo kochał.
- Jeszcze chwilkę skarbie, proooszę.... - Specjalnie przeciągnął samogłoskę, a w połączeniu z dziecięcym spojrzeniem wiedział, że mu ulegnie i zostanie z nim przez jeszcze parę minut. Chciał się nią nacieszyć póki nie będzie musiała się czymś zająć.
- Jesteś strasznie uroczy, gdy się budzisz - Stwierdziła przeczesując pasma jego nieco za długich włosów.
- Dla ciebie, zawsze - Mruknął, a po chwili przyciągnął ją do siebie w taki sposób, że nie leżała koło niego, a na nim - Kocham cię, Lake - dodał
- Ja ciebie też - Zapewniła go i złożyła kolejny pocałunek tym razem na jego spierzchniętych wargach. Jego ramiona znów ciasno oplotły jej ciało i szansa ucieczki znów spełza na niczym. - Skarbie, puść mnie, chce zrobić śniadanie - dodała próbując wydostać się z pod jego uścisku.
- Śniadanie nie zając, nie ucieknie - Mruknął ponownie łącząc ich wargi. W poranki takie jak ten czuł, że może wszystko. Może przenosić góry, śpiewać i skakać ze szczęścia, że może po prostu żyć. A wszystko za sprawą ciemnowłosej ślicznotki, która uśmiechała się przez pieszczotę, jaką jej właśnie podarował. - Nie musisz iść dzisiaj na wykłady? - zapytał odrywając się od jej ust dosłownie na moment, żeby móc zaczerpnąć powietrza.
- Jeśli raz sobie odpuszczę, to chyba nic się nie stanie - Stwierdziła opierając podbródek na jego klatce piersiowej. - Natomiast ty masz iść do pani Watson, bo inaczej sprawi nam oboje niezłą jesień średniowiecza - dodała przy okazji cichutko chichocząc.
- Szykuj mi trumnę - Powiedział, a po chwili perlisty śmiech jego ukochanej wypełnił całe pomieszczenie. Kochał ją. Całym swoim sercem, które dzięki niej rosło i rosło z każdym dniem coraz bardziej. Mówili, że Bestia nie potrafi kochać, mówili, że nie może kochać kogoś takiego, jak Piękna. A jednak zakochali się, wpadli w sidła jednego z najmocniejszych uczuć, jakie rządzą tym światem i żadne nie chciało się z nich uwolnić.
Dalej leżeliby w swoich objęciach, ciesząc się wspólnymi chwilami, ale przerwało to głośne burczenie w brzuchu Blake, oznaczające, że jej organizm domagał się pokarmu i substancji odżywczych. Luke zaśmiał się cicho i niechętnie wstał, wziął swoją dziewczynę na ręce i w stylu panny młodej wniósł do kuchni. Usadził ją na blacie i ułożył swoje dłonie po obu stronach jej ciała.
- Co chcesz na śniadanie? - Zapytał patrząc się w jej zielone oczy. Zagryzł na moment wargę i uśmiechnął lekko czekając na odpowiedź.
- Nagle jesteś taki chętny do pomocy? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie i zeskoczyła na ciemne oraz zimne kafelki. Chłód przeszył jej ciało, ale wszystko było w porządku, gdy był obok. Zawsze potrafił ją ogrzać i wypędzić to okropne uczucie z jej organizmu - Naleśniki? - dodała zaglądając do lodówki. Znalazły się wszystkie potrzebne jej składniki. Skinął twierdząco głową i ponownie objął jej ciało. Przyglądał się jak miesza ze sobą wszystkie składniki, jak kroi owoce i przygotowuję dodatkowy posiłek, o którym nie wspomniała, czyli sałatkę owocową, będącą przysmakiem chłopaka.
W miłej atmosferze zjedli śniadanie, Luke zmył naczynia, a potem opadli na kanapę i zaczęli oglądać jakieś bzdury. Poprawka. Ona próbowała oglądać, on tylko siedział znudzony i zawijał na palce kosmyki jej włosów. Skutecznie ją tym rozpraszając. Widziała jak jego wzrok przeskakiwał z jej osoby na wszystko inne znajdujące się w salonie i z powrotem, dlatego też postanowiła działać. Sięgnęła po kontrolery i podała jeden blondynowi uśmiechając się przy tym lekko.
***
- To nie fair! Znowu dałeś mi wygrać - Prychnęła nieco zirytowana tym, że za każdym razem dostawała od chłopaka taryfę ulgową.
- Nie prawda! To samo tak wyszło, nie moja wina, że nacisnąłem dobry przycisk - Próbował się bronić, ale to brzmiało zbyt śmiesznie, żeby wziąć to na poważnie. - Nie denerwuj się, kochanie - dodał powoli przysuwając się do niej.
- Ja się nie denerwuje, ja się unoszę - Burknęła krzyżując dłonie na piersi.
- Faktycznie, zapomniałem. Jak mogłem śmieć - Powiedział oplatając się ciało ramionami. Przysunął ją do siebie, a następnie przeniósł na swoje kolana. Muskała włosy u nasady jego karku i powoli przybliżała swoje usta do jego. I gdy już miały się złączyć irytujący dzwonek telefonu chłopaka sygnalizujący, że ktoś dzwoni wszystko przerwał. On tylko przewrócił oczami i palcami delikatnie nakierował twarz dziewczyny na siebie.
- Odbierz, może to coś ważnego - Mruknęła obojętnym tonem. Odsunęła się od niego i wróciła na swoje miejsce. Tak naprawdę wiedziała, kto dzwoni i nie musiała zgadywać. Jeden z kumpli chłopaka, który znów wyciągnie go na piwo. Piwo zamieni się na kieliszek, kieliszek na butelkę, a jedna butelka na trzy, może więcej.
- Nie - Powiedział. Nie chciał niszczyć jednym głupim wyjściem ze znajomymi tego, co już odbudowali. Z każdym kolejnym razem puzzle, które burzyli obudowywało się coraz trudniej. - Nie - dodał
- Dlaczego? Przecież to twoi koledzy - Powiedziała nawet na niego nie patrząc - Idź, wiem, że chcesz - dodała
- Nie chce - Zaczął - Wolę zostać tu z tobą niż iść gdzieś z nimi. Jak raz mnie z nimi nie będzie, to świat się nie zawali - dodał
- N-naprawdę? - Przekręciła głowę z powrotem w jego stronę, a jej twarz rozjaśnił malutki uśmiech.
- Naprawdę, stokrotko - Odpowiedział i otworzył przed nią swoje ramiona, w których momentalnie się znalazła.
Wiedział, że z czasem, gdy przyjdzie im planować wspólną przyszłość będzie musiał wybrać pomiędzy kumplami i alkoholem, a dziewczyną i już wiedział, jaki będzie jego wybór.
➸➸➸
Z tego rozdziału jestem chyba najbardziej zadowolona. Jak oceniacie? ^^
All the love, Red x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top