Red means I love you
Nie wiedzieć dlaczego, ale co roku, tego samego dnia, mniej więcej o tej samej godzinie, Arlecchino znajdowała na swoim łóżku krótki, anonimowy liścik.
Od kiedy dostała pierwszą kopertę, tego dnia zawsze przed wyjściem sprawdzała swój pokój centymetr po centymetrze, ale nigdy nie dostrzegła żadnych zmian. Dopiero gdy uporała się ze wszystkimi swoimi obowiązkami i wracała zmęczona do siebie, króciutka notatka znajdowała się pod jedną z poduszek. Wtedy ponownie przeszukiwała pokój, ale nigdy nie znalazła żadnych wskazówek.
Tak było i tym razem.
Gdy tylko kobieta po ciężkim dniu pracy się położyła, usłyszała jak papier szeleści pod jej głową. Od razu go stamtąd wyciągnęła, a długimi paznokciami rozszarpała kopertę.
Jej oczom ukazał się krótki wierszyk.
Cause my insides are red
And yours are too
And the red on my face
Is matching you
And goodness you're bleeding
What a wonderful feeling
You're down and you're pleading
My head is just reeling
The red means I love you
Tasting your blood means I love you
The red means I love you
The red means I love you
Arlecchino uśmiechnęła się pod nosem. Listy z jakiegoś powodu zawsze miały charakter romantyczny, choć może też trochę przerażający.
Dostawała je już od kilku lat i do tej pory zatrzymała je wszystkie. Kolekcjonowała je w jednej z szuflad swojego biurka, zapominając o nich na cały kolejny rok, dopóki nie przyszło dołożyć kolejnej karteczki do miłosnego zbioru.
W zeszłym roku jednak zdecydowała się się wyrzucić liścik, ponieważ narysowano na nim zwyczajne serce. W porównaniu do poprzedniego listu z jej portretem, na którym na polikach miała wycięte serca, a cały obrazek umazany był w dziwnej, czerwonej cieczy czy też starannie napisanej porady jak przez żebra dostać się do serca anonima z jeszcze poprzednich lat, kobieta uznała, że zwykłe linie są po prostu zbyt nudne jak na zdolności jej anonimowego wielniciela.... i była też ciekawa czy nadawca wie co robi z jego "dziełami".
Następnego dnia znalazła tą samą kartkę, mokrą prawdopodobnie od łez, przeciętą na pół, a serce zamalowane było na czarno. Autor nawet nie starał się nie wyjeżdżać za linię, robił to agresywnie i niechlujnie. Nawet wychowankowie Arlecchino potrafiliby zrobić to lepiej...
Musiał się naprawdę zdenerwować, co czule połechtało ego czwartego Harbingera.
Fatuska dostała swoją odpowiedź, a karteczka znowu trafiła do szuflady.
Kiedy kobieta zastanawiała się nad treścią tegorocznego wierszyka i jego nadawcą, na nos spadło jej małe bielutkie piórko.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
-Mam cię.
Jak mogła nie domyślić się wcześniej? Te dziwne rymowanki, tajemnicze malunki wykonane krwią pasowały tylko do jednej osoby.
Zabierając ze sobą karteczkę i piórko, ruszyła do pokoju swojej towarzyski, Columbiny.
Weszła bez pukania. Nie obchodziło ją czy znowu oddaje się swoim dziwnym fantazjom seksualnym lub czy może po prostu mogła jej tam nie chcieć, ale nie spodziewała się znaleźć młodej kobiety na poręczy balkonowej, wykonującej jakąś pozycję baletową, której Arlecchino nawet nie potrafiła nazwać. To było tak... normalne? W każdym razie prawie nie podobne do Columbiny. Jednak na balkonie znajdowało się kilkanaście zdechłych gołębi, a w takim środowisku mógł obracać się tylko trzeci Harbinger.
Najgorsze było to, że kobiety prawie wcale to zdziwiło, przyzwyczaiła się do spotykania koleżanki w dziwnych sytuacjach. Raz przyłapała ją na masturbarcji czyjąś urwaną ręką, więc teraz nawet cieszyła się z obecności umarłych ptaków.
-Mam cię, Columbino. - Zbliżyła się do niej, pokazując wierszyk i piórko. To musiała być ona, nie było innej opcji.
Brązowowłosa wzdrygnęła się i prawie spadła z poręczy. Arleechino nawet przeszło przez myśl, żeby ją złapać, ale ona wtedy sprawnie zeskoczyła, miażdżąc stopą zdechłego gołębia.
Na dowody trzymane przez kobietę zerknęła z przymrużeniem oka.
-Skąd ta pewność? Równie dobrze mogła być to Sandrone.
-Dosłownie trzymam pióro z twojej głupiej ozdoby na głowę.
Columbina jakby zdezorientowana, z większą uwagą przyjrzała się malutkiemu przedmiotowi, a potem przeniosła wzrok na swój diadem łudząco przypominający aniele skrzydła. Westchnęła.
-No cóż, wydało się... A miałam jeszcze tyle pomysłów na listy... Trudno.
Bez ostrzeżenia zbliżyła się do Arlecchino w szybkim tępie z dziwnym błyskiem w oku i ją pocałowała.
Dla białowłosej nie było to nic nadzwyczajnego. Zwyczajny całus, przeżyła już takich wiele. Ten nie różnił się niczym od poprzednich. Nie miała powodów by ekscytować się jak głupia nastolatka.
Przynajmniej dopóki nie poczuła ugryzienia w język... Coś drgnęło w jej sercu, a po organiżmie przeszła fala ciepła. To już nie był zwykły pocałunek, to był pocałunek z diabłem w najgorszej postaci. Arlecchino czuła jak pożądanie rozchodzi się po całym jej ciele. Gdyby trwało to odrobinę dłużej, białowłosa nie potrafiłaby się powstrzymać i rzuciłaby się na dziewczynę niczym wygłodniała lwica.
Columbina odsunęła się, całe usta miała wysmarowane krwią, a Arlecchino czuła jak czerwona maź cieknie jej z brody. Serce zabiło jej szybciej.
-A co jeśli nie odwzajemniam twoich uczuć, Columbino?
Na twarz dziewczyny wpełz okrutny uśmiech.
-Oh Arlee... Obawiam się, że nie masz wyboru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top