Rozdział 2
Po zakupie różdżki i kociołka, udali się do Madame Malkin, która, jak Roy wywnioskował z napisu na szyldzie, szyła szaty. Bardzo odkrywcze spostrzeżenie, prawda?
- Dzień dobry! - zawołał od progu Oliver, wpuszczając rudzielca do środka.
W środku stało małżeństwo rozglądające się dyskretnie po pomieszczeniu, na stołku stała dziewczyna o burzy brązowych włosów i cierpliwie czekała, aż przysadzista kobieta skończy brać z niej miarę.
Przysadzista kobieta, czyli sama Madame Malkin, na chwilę oderwała wzrok od dziewczynki i spojrzała na nowo przybyłych.
- Och, pan Queen! Miło mi widzieć! Przyszedł pan odebrać swój mundur? Już wszystko naprawiłam! Wygląda jak nowe!
- Nie, ja... Jestem tu z polecenia profesora Dumbledore'a. Poprosił mnie o pomoc w skompletowaniu wyprawki dla tego młodzieńca. - oznajmił speszony, popychając do przodu dziesięciolatka.
- Ach, Hogwart, tak, kochasiu? Wskakuj na stołek. - rzekła z uśmiechem, wskazując ruchem głowy na wolny stołek. Roy spojrzał na niego tępo, nie bardzo wiedząc co zrobić.
Oliver zniecierpliwił się, złapał go pod pachy i postawił na meblu.
- Ale mimo wszystko, skoro jest już gotowy, to z chęcią go odbiorę. - rzekł blondyn, ignorując zmieszanie swojego niskiego towarzysza.
- Nie ma problemu. - odparła, podnosząc się z kucków i otrzepała swoją spódnicę – Proszę chwilę poczekać. Powinien być gdzieś na wierzchu. Załatwimy to raz, dwa i wrócimy do naszej młodzieży! - zniknęła na zapleczu, a pomiędzy pozostawionymi w pomieszczeniu zapadła cisza. Rodzice dziewczynki patrzyli przez chwilę na Olivera, wymienili między sobą przyciszonymi głosami kilka zdań, po czym zaczepili go, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o świecie magii i Hogwarcie.
- Ty też idziesz do Hogwartu? - Harper powoli odwrócił wzrok od odpowiadającego na pytanie blondyna i skupił się na dziewczynce, która posyłała mu delikatny uśmiech.
- Yhm. - przytaknął.
- Jestem Hermiona. - przedstawiła się i wyciągnęła w jego kierunku dłoń.
- Yhm... - uścisnął zaoferowaną rękę – Roy.
- W mojej rodzinie nikt nie jest czarodziejem. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy dostałam list. Zostałam już przyjęta do jednej z najlepszej szkół w moim mieście, ale ten Hogwart brzmi całkiem interesująco. No, i to coś nowego, prawda? Większy zakres wiedzy...
- Yhm. - wydał z siebie po raz kolejny przytakujące mruknięcie, uważnie słuchając jej słów, chociaż nieszczególnie interesowała go jej biografia.
- A ty? - spytała nagle.
- Yh- Co – ja?
- No, jesteś z rodziny czarodziei?
- Owszem. - odpowiedział dumnie, chociaż bał się, że zaraz wyda się, iż nic nie wie na temat magii.
- O, ale fajnie. Więc wiedziałeś, że trafisz do Hogwartu? To twój tata? - ostatnie pytanie wypowiedziała, patrząc na blondyna, który z zainteresowaniem i niedowierzaniem słuchał o pracy ojca Hermiony.
- Co? On? - spojrzał z udawanym politowaniem na Olivera – Nieee... To nie jest mój ojciec. - oznajmił.
- Więc? Gdzie twój tata?
- Nie żyje. - wypalił bez zastanowienia. Zaraz ugryzł się w język. Brązowowłosa posłała mu współczujące spojrzenie.
- Przepraszam. Nie wiedziałam.
- To nic. - odparł, odwracając wzrok z zawstydzeniem. Przez chwilę milczeli, przysłuchując się dyskusji między mężczyznami („Co? Żartuje pan? Tabletki? A nie lepiej eliksir?" „Eliksir? Ma pan na myśli syrop?"), aż wróciła Madame Malkin, podając Oliverowi złożony w kostkę mundur aurora.
- Ile się należy? - spytał, sięgając do kieszeni po sakiewkę.
Po przyjęciu opłaty za naprawę munduru Queena, kobieta wróciła do mierzenia Hermiony, a już po chwili skończyła i mogła zająć się Royem.
Dziewczynka zeskoczyła ze stołka i razem z rodzicami skierowała się do wyjścia.
- Dziękujemy. Do widzenia. - pożegnali się uprzejmie. Kiedy rodzice Hermiony znaleźli się już na zewnątrz, ona sama odwróciła się jeszcze i posłała rudzielcowi ciepły uśmiech.
- Pa, Roy. Do zobaczenia w Hogwarcie! - pomachała mu krótko i szybko wyleciała za rodzicami.
- Yhm. Pa. - odparł cicho, chociaż nie sądził, aby to jeszcze usłyszała.
- Ależ małomówny młodzieniec! - zachichotała Madame Malkin, Wkuwając igłę w czarny materiał – Powinieneś być bardziej śmiały i otwarty, bo nigdy nie znajdziesz narzeczonej! - oznajmiła, na co chłopiec zarumienił się lekko.
- Madame Malkin, on ma dopiero jedenaście lat... - upomniał ją z rozbawieniem Oliver - Ma jeszcze czas.
- W przeciwieństwie do pana, panie Queen. Kiedy pan sobie kogoś znajdzie? - spytała, nie odrywając się od pracy. Tym razem to na twarz blondyna wstąpił rumieniec zakłopotania – A taki był z pana uroczy, mały rozrabiaka! Jak dziś pamiętam, kiedy przyszedł pan do mnie po swoją pierwszą szkolną szatę! Rozgadany tak, jakby miał zaraz zaczepić manekina z braku innych rozmówców. - Roy zaśmiał się, wyobrażając sobie małego Olivera dyskutującego z manekinem – Chociaż słyszałam, że w dorosłym życiu zdarza się panu rozmawiać z przedmiotami nieożywionymi. Pół biedy, kiedy są to obrazy. - twarz blondyna przybierała odcień coraz soczystszego różu – Długo wspominano w towarzystwie pańską dyskusję na temat prawa Goblinów. Miał pan tak dobre argumenty, że aż wieszak zaniemówił! - Roy trząsł się od powstrzymywanego śmiechu, a do kącików oczu zaczęły napływać mu łzy.
- Madame, upominam... - wymamrotał niezrozumiale Oliver, jakby powstrzymywał się od wybuchu – Zdarza się, że po ognistej jestem chętniejszy do rozmów na temat różnych praw i polityki, ale nie jest to wcale temat satyryczny...
* * * *
- Dziękuję, Arnoldzie.
Roy powoli zsunął się z fryzjerskiego fotela, dokładnie przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Jego długie, sięgające ramion włosy zostały dużo, ale to dużo ścięte i i ustylizowane. Sam Arnold, fryzjer, twierdził, że wzorował się na fryzurze jakiegoś młodego czarodzieja-piosenkarza, za którym szaleją jego córki i bratanice. Roy nie wnikał.
Oliver zapłacił za usługę i wyszli z zakładu. Kupili już wszystkie potrzebne rzeczy, a słońce powoli zachodziło. Wszystko wskazywało na jedno – Harper zaraz wróci do sierocińca i będzie musiał jakoś przetrwać tam do pierwszego września, co wydawało mu się niezwykle trudne po tym, jak całkiem przyjemnie spędził ten dzień w towarzystwie Olivera, którego co chwilę ktoś zagadywał na ulicy i posądzał o bycie jego tatą.
Rudzielec uniósł głowę i z ukosa przyjrzał się profilowi idącego obok niego mężczyzny. To byłoby fajne. Gdyby faktycznie był jego ojcem. Nie musiałby teraz wracać do sierocińca. A i w wakacje wracałby do domu. Prawdziwego. Oliver naprawdę wydał mu się być... dobrym człowiekiem.
Z cichym westchnieniem spuścił głowę, wbijając smutne spojrzenie w brukowaną uliczkę.
- Co jest, Roy? - zagadnął go Queen, widząc jego zachowanie i nagłe pogorszenie humoru.
- Muszę wracać do sierocińca. - odparł. Queen pokiwał w milczeniu głową i zastanowił się.
Pamiętał, że Roy Harper(senior) miał młodszego brata. Nie rzucał się jakoś szczególnie w oczy i choć byli w tym samym domu, Oliver nawet nie pamiętał jego imienia. Był raczej szarym, nie rzucającym się w oczy chłopakiem. Za Quidditchem nie przepadał, na mecze chodził tylko, kiedy grał Gryffindor, gdyby nie Lupin, to zostałby prefektem i był członkiem klubu pojedynków. Plotki mówią, że był w tym całkiem dobry.
Ale i tak nie był wstanie skojarzyć jego imienia, ani czym aktualnie się zajmuje. Czyżby nie wiedział o swoim bratanku? Ale czy to możliwe, żeby starszy brat nic mu nie powiedział?
- Chcesz iść na lody? - zaproponował, widząc szyld cukierni.
Oliver postawił sobie za punkt honoru, znaleźć Harpera i namówić go, aby zajął się Royem.
* * * *
- Cześć, Elesa. - Oliver oparł się nonszalancko o biurko, posyłając szczupłej archiwistce jeden ze swoich urokliwych uśmieszków.
Kobieta przygryzła czubek pióra, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek, a wzrok na chwilę zatrzymał się na rozpiętym kołnierzu munduru.
- Mmm... Ollie, co cię do mnie sprowadza? - zapytała słodko, trzepocząc rzęsami.
Blondyn zaczesał włosy do tyłu dłonią i niby od niechcenia rozejrzał się po załadowanych księgami półkach.
- Elesa... - szepnął i przejechał językiem po górnych zębach – Dumbledore ostatnio poprosił mnie o wzięcie na zakupy pierwszoroczniaka z domu dziecka i...
- Chcesz sprawdzić czy to twoje?
Queen spojrzał na nią z wyrzutem. O co im wszystkim chodzi?!
- Nie, to syn Roya Harpera. - uciął szybko, a ta zamrugała - Zrobiło mi się go żal, a przypomniało mi się, że stary Harper miał młodszego brata i pomyślałem, że może udałoby się go namówić, żeby zajął się młodym...
- To dziwne. - bąknęła, patrząc na niego zaskoczona.
- Co? - mruknął, marszcząc brwi.
Elesa bez słowa wstała od biurka i podeszła do jednego z regałów. Chwilę błądziła wzrokiem po grzbietach książek, aż wyciągnęła jedno tomiszcze i wróciła z nim do blondyna. Otworzyła ją i zaczęła kartkować, szukając czegoś, a gdy znalazła wskazała mu to palcem. Oliver pochylił się i zaczął czytać. Był to spis czarodziei o nazwisku Harper. Większość była wyblakła, co świadczyło o tym, że owi członkowie rodu wąchają już kwiatki od spodu. Na samym dole widniały trzy nazwiska, które nadal nie były wyblakłe.
- To dziwne. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi... - mamrotała pod nosem kobieta.
Pierwszym imieniem było James, a pod nim widniał Roy Jr. oraz Rory. Oliver jeszcze mocniej zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc.
- James zajmuje się Rory'm od śmierci brata. Nie wiedziałam, że miał dwóch synów...
Nagle Queen zrozumiał. Roy nie ma wujka. On ma i wujka, i brata.
Tylko dlaczego jeden trafił pod opiekę Jamesa, a drugi został oddany do sierocińca?
Mój komputer wydał ostatnie tchnienie, jestem na komputerze mamy, który ledwo żyje, więc nie wiem kiedy następny rozdział, bo nie mam jak go napisać. Dodaję dzisiaj wszystko, co zaplanowałam na ten tydzień, bo... Bo sprzęt mamy i moja cierpliwość nie idą w parze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top