Occupy my every sigh...

[Krótkie ostrzeżenie: oneshot zawiera sceny drastyczne związane z zabójstwem, czytasz na własną odpowiedzialność.]


Noc ciemna i zimna, bezgwiezdna choć czasem można było w oknie dojrzeć przebijający się księżyc zza chmur. Noc, którą oboje dobrze zapamiętają. Noc pełna mimo zimna na zewnątrz, ulotnego ciepła w środku.

Dwoje ludzi siedziało na łóżku w małym mieszkaniu będącym swego rodzaju kryjówką mimo, że nikt ich nie gonił. 

Jedna z osób była piękną kobietą o prostych, ciemnobrązowych włosach i jaśniejszych, orzechowych oczach. Postawna i zgrabna, przyciągająca wzrok. W jej dłoniach spoczywała strzykawka. Kobieta wiedziała co robi, wiedziała jak ta noc się skończy, więc z tej okazji przyniosła dobre whisky, by uczcić te parę godzin ciemności. Złoty alkohol stał na stoliku przy ścianie, szklanki napełnione nim już zostały tknięte, a napój miło rozgrzewał ciało kobiety. Chciała zapomnieć, a zarazem pamiętać to co ją zastanie, jej sumienie i umysł ostrzegali ją, ale ona nie zwracała uwagi. Nie obchodziło jej to, co się z nią stanie, i tak nie miała nic do stracenia. Było jej doskonale wszystko jedno.

Obok niej siedział mężczyzna, równie postawny i umięśniony co ona. Był blondynem, a jego niegdyś błękitne oczy, zastąpiły świecące grozą szkarłatne. Ręce leżały wzdłuż tułowia czekając na dawkę tego co znajdowało się w strzykawce. Mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego co robi, przewidywał jak ta noc się skończy. Nie sądził, że whisky w jego szklance pomoże mu przeżyć następne parę godzin, lecz pił, aby zagłuszyć biegnące myśli. Nie chciał być świadomy tego co nieuniknione, a zarazem chciał przeżywać każdą chwilę. Myślał nad tym co się z nimi stanie, w końcu straciłby dużo mimo, że nie miał ochoty się do tego przyznawać.

-Może trochę zaboleć Albert - powiedziała kobieta wprowadzając ostrożnie igłę w wewnętrzną część przedramienia.

-Taki ból mi nie straszny Lano - odpowiedział mężczyzna zaciskając lekko pięści i ruszając rękoma.

-Jaki ból jest ci straszny? - parsknęła, odkładając pustą strzykawkę do kuferka, następnie podążając ku szklankom whisky.

-Jeżeli by się dobrze zastanowić - odebrał płyn podany przez nią - to żaden.

W mieszkaniu słychać było tylko całkiem głośno grające radio. W związku z późną porą w radiu leciały tylko spokojne utwory, można było się pokusić nawet o mianowanie ich relaksującymi. Po chwili Lana usłyszała jedną ze swoich ukochanych piosenek i nie zastanawiając się zaczęła tańczyć w rytm muzyki. Jej biodra kręciły się, kolana lekko uginały, głowa kiwała. Na jej ustach tańczył również nikły uśmiech, a oczy automatycznie delikatnie się przymknęły. Oddała się rytmowi nut i słów, które tak dobrze znała. 

Wesker przyglądał się jej nadal siedząc na łóżku. Jego oczy znad ciemnych okularów bacznie obserwowały każdy ruch bioder, rąk czy szyi. Podobał mu się ten widok, mógłby go podziwiać długo, rozkładać na czynniki pierwsze, dostrzegać najmniejsze detale jej skóry. Każdy gest tak intuicyjny, a jednak nadal przemyślany. Czuł jakby zapraszała go do rozmowy, bez słów, tylko dotyk, czyn. Chciał się w nią wdać, ale potrzebował czegoś więcej, lepszej zachęty. 

-Albercie, zatańcz ze mną - brązowooka wyciągnęła w jego stronę wolną rękę, w drugiej trzymała drinka, co jakiś czas go popijając.

-Lano, ja nie tańczę - posłał jej wzrok pełen politowania. A jednak oglądał jej poczynania i co raz bardziej chciał wstać, dołączyć do niej. Po kolejnej chwili przyjemnych widoków odparł - udowodnij mi. 

-Co mam ci udowadniać? - ciemnowłosa zatrzymała się, marszcząc brwi.

-Udowodnij, że byłabyś dobrą partnerką do tańca - arogancki uśmiech pojawił się na jego ostrej twarzy.

-Jeżeli udowodnię, zatańczysz? 

-Zatańczę, tylko z tobą i tylko dla ciebie.

Radio jak gdyby wiedziało, puściło piosenkę jeszcze bardziej zmysłową, ale też taką, której taniec był czystym uwodzicielem, afrodyzjakiem, rozpuszczającym nawet najbardziej zlodowaciałe serca. Zatem i do tej piosenki Lana się przyłożyła, aby udowodnić. Odłożyła szklankę, odwróciła się do Weskera, by móc patrzeć mu w oczy przebijające przez okulary. Ponownie poruszała biodrami, ale już pewniej, głębiej, mocniej, tak aby mu udowodnić. Ręce zmierzały we wszystkie strony, począwszy od włosów przez szyję, dekolt, boki, uda. Krążyły po jej ciele jak węże w tańcu, który miał coś udowodnić. Usta uchylone, tęczówki znad gęstych rzęs lustrujące go, zapraszające, udowadniające. 
Pewniejsze ruchy, obrót głowy, kaskady włosów lecące na jej twarz. Wolne przykucnięcie, jakby poruszające się biodra zniżały kolana pod ich ciężarem. Szybsze przejście znów do pozycji stojącej, obrót, głębszy oddech - czy to jej? Czy to jego? A może obydwu?

Udowodniła. Zdjął okulary i cisnął w mało interesujące go miejsce. Wstał i podszedł do niej, ona również się przybliżyła tanecznym krokiem. Dołączył do rozmowy choć oboje milczeli, a mimo to wszystko między sobą rozumieli. Nie bała się jego wzorku, w tym momencie był on całkiem hipnotyzujący. Nie odrywając wzroku sięgnął jej prawej dłoni, złączył ją ze swoją. Jego prawa dłoń natomiast powędrowała do jej boku i stanowczo przycisnęła się do pleców. Lewa ręka partnerki położyła się na jego ramieniu. 

Zaczęli się kołysać w rytm piosenek, co jakiś czas Wesker prowokował obrót wokół osi kobiety. Byli tak zapatrzeni w siebie, że świat przestał dla nich istnieć. Byli tylko oni, taniec i melodia. Zaglądali sobie w dusze poprzez oczy, rozmawiali na najróżniejsze tematy, mimo zamkniętych ust. Przekazywali uczucie, tak wtedy potrzebne, tak niezbędne.

-Dotknij mnie, proszę - szept, o błagalnym tonie.

Więc dotknął, zabrał rękę z pleców i położył na jej zaróżowionym przez alkohol policzku. A może to nie był alkohol? Musnął koniuszkami palców żuchwę i dalszą część lica. Sunął po jej obliczu, a ona podążała za jego dotykiem. Patrzył na jej reakcję, przyglądał się, chłonął to co widział. Podziwiał uchylone raz jeszcze usta, przymknięte oczy, rozluźnienie na twarzy.

-Chcę poczuć, że znów mogę być człowiekiem - i on wyszeptał. Naprawdę tego chciał, chciał dzięki niej, nikomu innemu tego nie zawdzięczał, tylko ona mogła to sprawić.

-Albert - praktycznie bezdźwięczny szept - dotknij mnie, to poczujesz.

Dotknął, tym razem mocniej, jakby coś się w nim odblokowało, jakoby ciało samo wyrywało się, by zbadać całe jej, ciało. Objął ją, złapał za te kołyszące się biodra, przycisnął ją do siebie. A ona  powtórnie intuicyjnie, oplotła jego szyję długimi rękoma. Tylko parę centymetrów dzieliło ich od siebie. Parę centymetrów między życiem, a śmiercią, zniszczeniem, a odbudowaniem. A gdyby się spotkali? Nadeszłaby apokalipsa, umysły pogrążyłby chaos, ciała zaczęłyby toczyć walkę. 

Dlatego jedynie nadal tylko ręce były zaangażowane, lecz już niedługo nadejdzie to na co oboje czekają. Koniec ich świata, jeszcze trochę, jeszcze nie teraz, ale zaraz tylko lekkie pochylenie. Spojrzenie, jego i jej, w oczy, na usta, oboje nadal rozmawiają, pytają siebie nawzajem, czy to w porządku.

Dotyk, tak wyczekiwany, ich ust. Zderzenie się dwóch przeciwieństw tak cudownie się przyciągających. Ruch, wargi tak dobrze zgrywające się, jakby robiły to już setki razy. Oboje przepadli w tym akcie, rozkoszowali się tym dogłębnie, powoli. Usta, języki tańczące tak jak ciała w idealnej synchronizacji. Nie chcieli tego nigdy przerywać, więc dalej składali sobie pocałunki tak słodkie, nowe lecz od razu już znane.

Spokój w duszy i umyśle, mimo wcześniejszej obawy o zawieruchę. Koniec, ale jednak nie, jeszcze, jeszcze się sobą nie nasycili, jeszcze chcą czuć wargi drugiego. Ponownie zbliżyli się do siebie, usta dotknęły ust, ciepło rozpłynęło się po ich ciałach. Nie potrafili się sobą napełnić, każdy kolejny pocałunek pozwalał im odkryć coś nowego, reagowali za każdym razem pozornie tak samo, lecz te pozory bardzo myliły. Wesker w przypływie ukazania dominacji złapał zębami wargę Lany i pociągnął ku sobie, wydobywając z niej ciche westchnięcie. Krótkie spojrzenie w oczy, upewnienie, że to co robią nie jest kompletnym szaleństwem. Kolejny raz dostarczyli sobie pięknych wrażeń czując je swoimi wargami, języki znowu przyciągnęły się jak magnesy, zderzały się ze sobą w słodkiej kolizji, wywołującej gęsią skórkę. 

Przerwa.

-Albert.

-Lana - szept, słyszalny mimo grającego radia.

-Czujesz, że znów możesz oddychać? 

-Czuję dużo więcej, ale przecież wiesz jak ta noc się zakończy. Czemu nam to robisz, dlaczego utrudniasz?

-Bo... lubię grać w tak niebezpieczne gry jak ta. Mogły mnie one doprowadzić do obłędu, ale jakoś zawsze wychodziłam z tego cało. 

-Myślisz, że i z tej uda ci się wyjść bez szwanku?

-Nie i dlatego chcę w nią grać jeszcze bardziej - dotyk jego ręki na jej policzku, od nowa palce poznające strukturę skóry. - Ponieważ to jest rodzaj gry, o której marzyłam.

Albert nie mógł się powstrzymać, poprowadził palce ku jej wargom i obrysował kształt. Lana nie protestowała, wręcz przeciwnie, oddała się temu posunięciu. Ucałowała jego palce, z największą uległością, każdy paliczek z osobna znikał pomiędzy jej ustami. Nie było to erotyczne doznanie, ale intymne, pokazujące ufność i głęboko skrywane uczucia. Wesker tonął w dotyku, jego oczy były zablokowane na pełnych ustach, teraz delikatnie opuchniętych i lśniących od śliny. Pozwalał jej na to co z nim robiła, tracił powoli kontrolę nad sobą, ale ani jemu ani jej to nie przeszkadzało, może i nawet popychało do dalszych działań.

-Powiedz... powiedz swojemu bogu, że to jest to czego pragniesz - westchnięcia obydwu osób.

-Oddaję ci... moje... życie - wypowiedziała te słowa specjalnie, zapieczętowała swój los.

Widział w jej oczach, że wypowiedziała to specjalnie, to była jej decyzja, nie może teraz winić siebie, a jednak coś w sercu, którego nie miał go ukuło. Mógł przecież temu zapobiec, ale czy już nie za późno na to? Zrozumiał szybko, iż o wiele za późno, dlatego złapał ją delikatnie jak najwrażliwszą porcelanę za żuchwę i zaczął się cofać kierując się ku łóżku. Odwrócił ich pozycję w tym czasie i teraz popychał ją lekko swoim ciałem do krawędzi materaca. 

Opadła bez trudu na pościel, a on wraz z nią. Oparł ciężar swojego ciała na niej, tak by go poczuła i samemu się tego po sobie nie spodziewając... przytulił ją. Objął jak najbardziej tylko mógł, chowając głowę w ugięciu jej szyi. A ona czując, że on tego potrzebował również przycisnęła siebie ku niemu. Jej ręce powolnie, wręcz sennie głaskały jego mocne plecy. Przez parę minut słychać było tylko radio i ich spokojne oddechy, powolne i głębokie, jakby chcieli nabrać powietrza na zapas. 

Wdychał jej zapach, upajał się nim, pachniała cudownie, jak niebo, w którym nigdy się nie znajdzie, jak idealna nocna mara, jak dni w których czuł się człowiekiem. Jej zapach był nostalgią i rutyną, za którymi tak bardzo tęsknił, pachniała późnowiosennymi kwiatami, czuł też piwonię i paczulę, lekko słono ale i słodko. Jej zapach miał coś jeszcze, jakąś znajomą nutę. To jego woń zmieszała się z jej, tworząc połączenie od którego kręciło mu się w głowie. Chciał zostać w tej pozycji na zawsze, móc wdychać tę słodycz, żyć jak we śnie.

-Albert, nie możemy pogrążać się w tym uczuciu. Musisz wykonać swoją powinność.

-A co jeśli nie chcę? 

-To nie zachcianka, to twoja misja i cel.

-Lano, po raz pierwszy nie wiem czy będę w stanie - powiedział to cicho, jakby się wstydził. 

-Ale ja wiem... poprowadzę cię - głos lekko załamał się ciemnowłosej.

Podniósł się, zdjął ciężar z jej ciała, popatrzył na nie, a ona na jego. Posłała mu serdeczny uśmiech, ale oczy były już załzawione. Położyła ręce na jego przedramionach i znów głaskała je, tak jak przed chwilą plecy. Patrzyła się w jego twarz, przyglądała się ponownie źrenicom, widziała tę niepewność. I on ją podziwiał, podziwiał te orzechowe tęczówki, były spokojne, i mimo wszystko pogodne, pogodzone z losem, niszczyło go to co widział. Łzy błyszczące w jej powiekach sprawiały, że i w nim wzbudzał się płacz, ale zachowywał kamienną twarz. Przecież robił to już wiele razy, to czemu teraz jest jakoś... inaczej? 

-Dotknij mnie, ten ostatni raz - zacisnęła dłonie na jego nadgarstkach i zaczęła kierować nimi, sunęła nimi, aż do swojej szyi, tam je zatrzymała.

Wesker nie marnując czasu pochylił się nad nią i zatopił wargi w tych, które smakowały niebem, czystą słodyczą. Poddali się temu ostatni raz, ich języki mozolnie ruszały się w rytm pocałunków. Znów poili się tą leczącą trucizną. Leczącą, bo wraz z każdym kolejnym ruchem czuli się coraz lepiej, a trucizną, ponieważ rozlewało się w nich to coś, coś co pozostawi duże blizny na duszy. Popadali w coraz większy obłęd, spokój zmienił się w obawiany chaos. Ręce na jej szyi i w jego włosach. Westchnięcia, ruchy warg, co raz szybsze, co raz agresywniejsze, ugryzienia, już nie taniec, już walka języków o to, który będzie kierował tym drugim. Pociągnięcia, zaciśnięcia rąk, pocałunki składające się z pomruków oraz namiętnych aktywności. Każde muśnięcie przypominało im wspólne chwile, przywoływało śmiech, złość, wszystko to co razem udało im się osiągnąć. 

Koniec. Odsunęli się od siebie, strużka śliny między nimi, znów rozgrzane policzki i spuchnięte usta. Blondyn chciał coś powiedzieć, ale słowa utknęły w jego głowie, struny głosowe nie chciały żadnego przepuścić, więc milczał. I ona milczała, bo powiedziała wszystko to co chciała, wiedziała, że wszystko do tytana dotarło, że zrozumiał. Była gotowa na to, co miało nadejść.

Wesker chcąc mieć to już za sobą, powoli zaczął zaciskać pięści na jej gardle, czuł jak skóra ugina się pod jego naciskiem, który stopniował wręcz z uwielbieniem. Pozbawiał Lanę tlenu, łamał jej kości, lecz robił to tak jakby chciał okazać słabość do niej. A kobieta, nie opierała się, choć jej dłonie znowu mimowolnie powędrowały ku jego nadgarstkom.

Czuła jak ucieka z niej życie, czarno ubrana, skrzydlata śmierć zbliżała się do niej nieubłagalnie, pochylała się nad nią chcąc złożyć zimny pocałunek na jej ustach. Ale widziała też te świecące, szkarłatne oczy, w których dostrzegała skruchę i żal. Nigdy wcześniej nie miała okazji, dojrzenia takich uczuć wylewających się z tego, dla niej nadal, człowieka. Mówiła do niego, że mu wybacza, że to nic takiego, że będzie mógł ruszyć dalej, mówiła do niego mimo tylko postrzępionych wdechów uciekających z niej, widziała iż ją rozumiał ale i on mówił, jakby... przepraszał. W istocie, wydawało jej się że to właśnie chce przekazać jej blondyn, ile było w tym prawdziwej skruchy? Tego wówczas nie wiedziała.

-Twoje oczy - zdobyła trochę siły i wycharczała z trudem - wyglądają tak... zabójczo. A myślałam... że bazyliszki... nie istnieją.

Na te słowa Wesker jeszcze mocniej zacieśnił dłonie, tak iż zaczęły się trząść pod wpływem siły, zęby zgrzytnęły, gdy w przypływie złości, nie wiedział na kogo, zacisnął szczękę. A jej ciało poczęło drżeć z braku tlenu w komórkach. Urywane szybkie oddechy, były co raz rzadsze jednak ona wciąż uporczywie wpatrywała się w jego oczy, to one były ostatnią rzeczą którą chciała widzieć. Oczy, które stały się źródłem jej błędu... a może tak miało się stać, może miała w nich przepaść i tak skończyć? Śmierć zaczęła przymykać jej powieki, a jej było co raz lżej.

Z gardła Weskera, gdy zobaczył jak jej tęczówki zachodzą delikatną mgłą, wydobył się donośny, rozdzierający umysł ryk. Nie mogąc patrzeć, jak powoli śmierć zabiera ciemnowłosą, zamachnął się jedną ręką i wbił ją z impetem tam, gdzie mieściło się serce kobiety. Krew rozchlapała się na wszystkie strony, poczuł ją nawet na twarzy.

W jednym momencie usta Lany dotknęły ust Alberta, tych ciepłych i ust śmierci, tych lodowatych.

-Wyglądały zabójczo więc - oderwał się od jej zastygłych warg, a głos się załamał - jesteś przez nie teraz martwa.

Kolejny głośny krzyk, wyrwany z najgłębszych trzewi Alberta Weskera rozszedł się po ścianach mieszkania. Musiał, musiał to zrobić, musiał ją pozbawić życia, bo taki jest, bo taki był jego cel. To czemu czuje się teraz tak pusto, czemu kiedy patrzy na jej zakrwawione ciało jest mu tak strasznie źle? Czemu już tęskni za nią, za ich rozmową bez użycia słowa? Dlaczego tęskni za jej kwiatowym zapachem, za jej dłońmi robiącymi najdelikatniejsze zastrzyki, za pięknymi oczami w kolorze orzechów laskowych, za jej ciałem tak idealnym? 

Wstał, odszedł od jej stygnącego ciała, usiadł na krześle przy stoliku na którym wciąż stała butelka z alkoholem, napił się. Zmieszany smak jej krwi z mocną whisky sprawił, że jeszcze bardziej miał ochotę dołączyć do Lany. 

Mylił się co do jednej rzeczy, był pewien ból, który był mu straszny. To ten jaki teraz odzywa się się gdzieś głęboko w nim, bał się go. Obawiał się, że ten ból ogarnie go tak jak wirus, z żadnym innym nie mógł go porównać. Uczucie palącej się skóry było niczym w porównaniu do tego, co teraz czuje. Jego oczy zawsze tak niewzruszone na żaden widok, teraz załzawiły się, nie patrząc nawet w stronę łóżka.

Ale to tylko kwestia czasu, te uczucia miną. Były i tak pewnie pożądaniem, bardziej romantycznym aniżeli erotycznym, lecz nadal tak samo ulotnymi jak wszystko inne. Ból również przestanie mu doskwierać, bądź się do niego przyzwyczai. Ma większe priorytety, ważniejsze plany, czas się zająć nimi, teraz nikt nie będzie stał mu na przeszkodzie.

Wykonał swoją misję, bo przecież on się nie zmienia, tylko tak przez krótki czas myślał. Ale on się nie zmienia, zawsze pozostaje tym potwornym Albertem Weskerem.

(Nie) zmienił się i teraz, w tę noc, którą już tylko on dobrze zapamięta. 


><><><><><><><><><><><><><><><><

Ekhem, cóż mogę rzec. Emocjonalny rollercoaster. 

Opierałam się tu głównie na piosence "A little death" od The Neighbourhood, ale także na paru piosenkach Hoziera czy Lany Del Rey. (Bohaterka nie otrzymała imienia właśnie przez nią, żeby nie było.)

W pewnym momencie było mi ciężko to pisać i sama nie dowierzam, że to umieściłam, ale proszę. Wydaję moje dzieło w wasze ręce, drodzy fani Resident Evil, oceńcie je jakkolwiek chcecie, mam to gdzieś...

Pamiętajcie że to fikcja i pewnie pan ex Kapitan STARS, by się tak nigdy nie zachował ale kto nam broni bujać w obłokach? ;>

Tak czy inaczej, do zobaczenia kiedyś, pewnie przy opowieści o kimś innym ;*

(PS: jakoś mi do tego opowiadania pasuje jeszcze piosenka Teeth 5SOS, mimo że nawet jej nie odsłuchiwałam w trakcie tworzenia projektu. Ot takie małe wtrącenie.)

All my love
J.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top