ten
Pov. Reece
Jechaliśmy już do naszego hotelu. Cieszyłem się z tego powodu, bo koncert mnie wykończył. Od rana byłem w złym humorze. A po występie... szkoda gadać. Na szczęście jadę już z chłopakami do mojego miłego, ciepłego pokoju.
Przetarłem oczy dłońmi. Zamrugałem kilka razy i oparłem głowę o okno samochodu. Wiózł nas szofer, a my siedzieliśmy z tyłu. Blake był na środku, George po jego lewej, a ja po prawej. Strasznie chciało mi się spać. Ziewnąłem zakrywając usta ręką. Nie odzywałem się. Nie miałem ochoty rozmawiać.
W przeciwieństwie do moich przyjaciół. Brunet trzymał paczkę słonych orzeszków. Razem z Georgem brali po kilka i wpychali je sobie do ust. Ten drugi opowiadał nie śmieszne suchary, a Blake śmiał się z nich, nie wiem czemu. Zachowywał się jak zakochana dziewczyna śmiejąca się z niezabawnych żartów crusha albo jak ziomek, który nazjadał się grzybków halucynków.
Chłopak o ciemnobrązowych włosach trzymał w palcach orzeszka. Blondyn otworzył szeroko usta licząc na to, że brunet włoży mu żarcie do buzi. Blake próbował wrzucić jedzenie do ust George'a, ale trafił go w czoło. Zaczęli się głośno śmiać z tej sytuacji.
- Reece, czemu jesteś taki przymulony ? - zapytał mój ciemnowłosy przyjaciel. - Daliśmy super koncert. Fanom, a właściwie fankom bardzo się podobało. Fajnie spędziliśmy czas, a ty siedzisz taki ponury.
- Po prosty jestem zmęczony - westchnąłem.
- W porządku - mruknął Blake, po czym wrócił do wygłupów z drugim blondynem.
Po chwili znaleźliśmy się już na parkingu hotelu. Było na nim wyjątkowo tłoczno. Zaniepokoiło to mnie oraz pozostałych, również szofera. Ledwo udało nam się znaleźć miejsce. Kierowca zaparkował i wyszedł z samochodu sprawdzić, o co chodzi. Wrócił do nas po kilku minutach.
- Słuchajcie - zaczął mężczyzna. - Dowiedziałem się z recepcji, że jest jakieś ważne spotkanie i wszystkie miejsca w hotelu są zajęte. Musimy przenocować gdzieś indziej.
- Jak to ? - zdziwił się George.
- Nie mogą nas wyrzucić, przecież dzwoniliśmy wcześniej...
- To ważne spotkanie polityków, a podobno dla nich musimy ustąpić. Muszą ich przyjąć. Przykro mi, ale nie mamy wyboru.
- Świetnie ! - zdenerwowałem się.
- Daj spokój Reece, jesteśmy w stolicy, jest tu sporo hoteli.
- Poszukam jakiegoś w internecie - powiedział George włączając telefon.
- Zaraz coś znajdziemy, nie martw się - rzekł do mnie brunet kładąc mi rękę na ramieniu. Popatrzyłem głęboko w jego brązowe oczy. To miło, że próbował mnie pocieszyć.
- No dobra, ale oby to było blisko, nie chce mi się długo jechać.
Po chwili George wręcz wykrzyknął :
- Mam coś !
- Dawaj - zachęcił go Blake.
- Okej, więc jest to pensjonat, który nazywa się "Pensjonat pod klonem". Jest bardzo blisko, stąd nie więcej niż pięć minut drogi.
- O, spoko - zgodził się brunet.
- Hmm, no nie wiem - rzekłem. - To pensjonat, więc nie wiadomo jakie tam będą warunki...
- Ach - westchnął Blake. - No weź Reece, nie musimy zawsze spać w pięciogwiazdkowych hotelach.
- Okej, okej... Najważniejsze, żebyśmy tam dotarli jak najszybciej.
- No to jedziemy ! - powiedzieli razem blondyn i brunet.
Kierowca wyjechał z parkingu i jechał w kierunkach wskazywanych przez GPS.
- Podobno mają tam świetny syrop klonowy własnej roboty ! - ucieszył się George.
Ja i Blake spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- No co, tak napisali na stronie internetowej...
W końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiadliśmy z samochodu i wzięliśmy nasze bagaże z bagażnika. Budynek nie był duży, ani zbyt nowoczesny, ale był zadbany. Weszliśmy do środka i podeszliśmy do recepcji. Dostaliśmy wspólny trzyosobowy pokój, a nasz szofer otrzymał klucz do własnego pokoju. Mężczyzna został na parterze, gdzie miał spać. Natomiast my weszliśmy po schodach na pierwsze piętro.
- I jak ? - zapytał mnie George.
- W sumie nie jest tu tak źle.
- Mówiłem, że będzie spoko.
- Mogło być lepiej...
- Reece, za bardzo przyzwyczaiłeś się do prestiżu...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top