7. Learn to forget (cz.2)

   1981r.

Jillian

   Dochodziła jedenasta i pogodziłam się już z faktem, że Charlie po mnie nie przyjdzie, a bez niego absolutnie nie zamierzałam iść. Może i na dobre wyszło, bo mój nastrój nie był zbyt imprezowy. Zastanawiałam się tylko, dlaczego mnie wystawił. Jeszcze nigdy tak nie zrobił.

   Podniosłam się z łóżka. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Biała sukienka ładnie kontrastowała z moją opalenizną i ciemnobrązowymi włosami. Przygładziłam ręką ubranie. Zgasiłam światło i podeszłam do okna. Na zewnątrz było wyjątkowo jasno. Mrok rozpraszał księżyc, który za kilka dni będzie w pełni. Poza tym mieszkaliśmy na jednej z bogatszych dzielnic miasta, więc lamp ulicznych tutaj nie brakowało. Nie to, co w Lafayette.

   Dziadkowie zapewniali nam zdecydowanie wyższy standard życia, niż ten, do którego przywykliśmy razem z bratem. W Indianie przez pewien czas nie mieliśmy oddzielnych pokoi, nie wspominając już o ich wyposażeniu - ja miałam u siebie jedynie łóżko i komodę bez jednej szuflady. Teraz mieszkaliśmy w dużym, piętrowym domu z ogrodem, a każde z nas posiadało nawet osobną łazienkę. Mimo wszystko, nie podobało nam się korzystanie z pieniędzy dziadków. Szczególnie Ryanowi. Myślę, że to dlatego poszedł do pracy. Czymkolwiek się w niej zajmował, wolał to od bycia na czyimś utrzymaniu.

   Nagle w tej całkowitej ciszy rozległo się wołanie.

   — Jillian!

   Spojrzałam w dół i ku mojemu zdziwieniu ujrzałam tam chwiejącego się Charliego, który zaczął mi machać.

   — W takiej sytuacji powinieneś chyba zawołać "Julio".

   Podrapał się po głowie.

   — Racja! Ju...

   — Cicho bądź! — Pomyślałam o śpiących na dole dziadkach i przyłożyłam palec do ust. — Zaraz będę.

   Szybko założyłam zamszowe sandałki i uczesałam się. Zerknęłam w stronę okna. Cholera, gdybym tylko mieszkała na parterze... Znowu zatęskniłam za swoim domem w Lafayette. Z niego mogłam wymykać się bez najmniejszego problemu, co zresztą często robiłam. No, ale nie miałam zamiaru skakać z pierwszego piętra! Pociągnęłam za klamkę. Od razu pożałowałam tego gwałtownego ruchu, gdyż drzwi przeciągle zaskrzypiały. Przeklnęłam w myślach. Trzeba będzie coś z nimi zrobić. W końcu udało mi się wyjść. Teraz pozostało tylko bezszelestnie zejść po schodach, co również nie należało do najłatwiejszych zadań. Tym bardziej bez zapalania światła. Złapałam drewnianą barierkę i starałam się iść najostrożniej jak potrafiłam. Spod moich butów wciąż rozlegało się ciche skrzypienie, ale nie powodowało ono wystarczająco dużego hałasu, by mogło kogoś obudzić. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

   Po kilku chwilach udało mi się zejść i byłam w stu procentach pewna, że mogę bez żadnych przeszkód wyjść na zewnątrz. Zanim jednak zdążyłam to zrobić, drzwi same się otworzyły i zapaliło się światło. Obok mnie stanął Ryan. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy zmierzył mnie tym swoim spojrzeniem surowego ojca. Obawy stawały się tym większe, że czuć było od niego alkohol. Ryan pod wpływem często stawał się agresywny i wiedziałam, że bez mrugnięcia okiem mógł mi teraz zrobić awanturę, budząc przy tym pozostałych domowników. Zamiast tego, nad wyraz spokojnym tonem spytał dokąd się wybieram. Ulżyło mi.

   — Do Charliego. Przyszło do niego paru znajomych i...

   — Paru? — Uniósł jedną brew. Gdy to robił, wyglądał dokładnie jak nasz tata. — Muzykę słychać nawet tutaj.

   Dopiero teraz zwróciłam uwagę na stłumione dźwięki "Don't stop me now".

   — Idź, ale jak do rana nie wrócisz, to sam po ciebie pójdę — powiedział stanowczym tonem i poklepał mnie po ramieniu. — Jasne?

   Przytaknęłam i posłałam mu przelotny uśmiech.

   — I pamiętaj, jak przyjedzie policja to masz stamtąd wiać.

   — Dzięki za radę — zakpiłam.

   Ryan zaczął wchodzić po schodach.

   — A przy okazji, twój kolega chyba właśnie skonał przed naszym domem — rzucił, nawet się nie odwracając.

   Wyszłam i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu Charliego. Faktycznie, czekanie tak go wykończyło, że aż musiał położyć się na trawniku. Podłożył ręce pod głowę i oglądał gwiazdy. Albo po prostu spał, co było bardziej prawdopodobnym scenariuszem. Już z okna zdążyłam zauważyć, że za dużo wypił. Biedaczek, gdyby nie udało mi się wymknąć, całą noc by tu przespał.

   — Wstawaj! — Potrząsnęłam nim.

   — Jeszcze pięć minut... — mruknął.

   Złapałam się za głowę. No to go porobiło. Mimo że mieszkał kilka domów dalej, zdziwiłam się, że w ogóle tutaj trafił. Podałam mu rękę. Po kilku próbach udało mu się podnieść, choć i tak się zataczał. Gdyby moja babcia go teraz zobaczyła pewnie zaczęłaby krzyczeć z przerażenia, a potem powiedziałaby "Przecież to taki ułożony chłopak!" i byłaby przekonana, że ktoś musiał mu czegoś dosypać do picia. Nawet się zaśmiałam, gdy wyobraziłam sobie jej minę. Charlie cały czas potykał się o własne nogi (przy okazji bełkocząc coś pod nosem), więc trochę nam zajęło dotarcie na miejsce.

   Z środka nadal dochodziła piosenka Queenu, ale teraz oprócz głosu Freddiego Mercury'ego słychać było również rozmowy, krzyki i śmiechy. Nieco zdziwił mnie fakt iż żaden sąsiad nie zawiadomił jeszcze policji. Weszliśmy. Od razu po przekroczeniu progu uderzył mnie zapach dymu. Przeszliśmy przez korytarz i wstąpiliśmy do salonu. Rozejrzałam się dookoła. Aktualnie większość chłopaków była zajęta stołem bilardowym, należącym do ojca Charliego. Pan Parker na pewno nie byłby z tego zadowolony. Chciałam podejść bliżej razem z moim towarzyszem, ale wyglądał tak marnie, że postanowiłam zaprowadzić go do łóżka. Charlie objął mnie ramieniem i jakoś zdołaliśmy dojść do jego pokoju. Na początku był przeciwny pójściu spać, ale gdy tylko się położył, zasnął. Czekał go ciężki poranek...

   Wróciłam do salonu. Oparłam się o ścianę i z daleka podziwiałam tę iście fascynującą rozgrywkę bilarda, wsłuchując się tym razem w "Gimme! Gimme! Gimme!". Nie zdążyłam zauważyć, gdy tuż obok mnie pojawił się jeden z chłopaków, uczestniczących w grze jeszcze przed momentem. Blondyn podał mi butelkę jakiegoś alkoholu, najpewniej podkradzionego z barku rodziców Charliego. Bez słowa wypiłam kilka łyków, odtwarzając w głowie słowa mamy, która zawsze przestrzegała mnie przed braniem napojów od obcych. Poczułam ciepło w żołądku. Gdy oddałam mu trunek, który okazał się być winem, chłopak bez żadnego wyjaśnienia pociągnął mnie za rękę. W sumie nie miałam nic przeciwko, skoro już tu przyszłam, to miło by było nie podpierać ścian przez całą noc. Przeszliśmy przez salon, a później chłopak otworzył przeszklone drzwi i przenieśliśmy się do ogrodu.

   — Jestem Anthony Blake — przedstawił się takim tonem, jakby był co najmniej Jamesem Bondem.

   — Jillian Walters. — Podałam mu rękę i uścisnęłam jego dłoń.

   — Walters? — Wyglądał na zaskoczonego. — Rodzina Ryana?

   — Siostra.

   — Współczuję. — Zaczął się śmiać.

   Ściągnęłam brwi. Nie miałam pojęcia o co mogło mu chodzić. Jasne, że Ryan nie był idealny, ale nie chciałabym zamienić go na nikogo innego. Dla mnie był najlepszy. A zresztą skąd ten koleś mógł wiedzieć jak on się sprawuje w roli brata?

   — To znaczy, nie miałem nic złego na myśli. — Wyczułam fałsz w jego głosie.

   — Znasz go? — spytałam, nie siląc się na przyjazny ton.

   — O tak, bardzo dobrze go znam... — Zamyślił się. Po chwili potrząsnął głową, jakby chciał przegonić swoje wyobrażenia.

   Postanowiłam zmienić temat, by nie dowiedzieć się czegoś, czego bym nie chciała.

   — Czemu mnie tu przyprowadziłeś?

   — Tak po prostu. — Napił się wina. — Chciałem z kimś pogadać.

   — Nie masz kolegów? — zadałam kolejne pytanie.

   — To raczej ty ich nie masz, jako jedyna na tej imprezie stałaś sama...

   — Brawo za spostrzegawczość — wtrąciłam.

   — ... więc stwierdziłem, że dotrzymam ci towarzystwa - dokończył.

   — Co ja bym bez ciebie zrobiła? — Westchnęłam.

   Przyjrzałam się mu. Był ubrany bardzo elegancko, zważywszy na to, że to tylko zwykła domówka. Miał niebieską, zapiętą pod samą szyję koszulę, którą włożył w czarne spodnie i nawet wypastował buty. Wyglądał na chłopaka z dobrego domu.

   Usiadłam na trawie. Po chwili Anthony zrobił to samo i przysunął się do mnie. Zabrałam butelkę z jego ręki, po czym pociągnęłam dużego łyka.

— Nie boisz się, że się pobrudzisz? — spytał.

— Nie chcę cię martwić, ale istnieje coś takiego jak pralka.

   Odpowiedział mi szerokim uśmiechem.

   — Śmieszna jesteś. Tym bardziej zastanawia mnie, dlaczego stałaś sama.

   — A co jeśli po prostu tego chciałam?

   — Pomyślałbym, że jesteś dziwna - odparł. — Kto normalny idzie na imprezę, jeśli chce pobyć sam?

   — Uwierz, nie chciałam tu przychodzić — zapewniłam go.

   — Więc co się stało, że taka samotniczka wybrałała się na domówkę?

   — Przyjaciel chciał, żebym trochę się zabawiła, bo mam urodziny.

   — No chyba, że tak. — Pokiwał głową ze zrozumieniem. — W takim razie wszystkiego najlepszego.

   — Dzięki.

   Spojrzałam w stronę jakiegoś imprezowicza, który właśnie wyszedł z mieszkania. Wyglądało na to, że jest równie pijany co Charlie, a może i nawet jeszcze bardziej. Zaczął iść w naszą stronę. Oczywiście po drodze jeszcze zgiął się w pół i zwymiotował, ale poza tym szedł prawie prosto. Skrzywiłam się i popatrzyłam na Anthony'ego, którego najwyraźniej bawiła cała sytuacja, bo sam nieźle się trzymał. Nagle za tamtym chłopakiem wyszedł kolejny.

   — Adam, chodź, musimy spierdalać — oznajmił i chwycił swojego kolegę za poplamiony rękaw bluzy. — Zaraz będzie policja.

   Adam od razu się ożywił i bez żadnych oporów zwrócił się w kierunku wyjścia. Popatrzyłam na Anthony'ego.

   — Idziemy stąd — powiedział blondyn, podnosząc się z trawnika.

   Otrzepał spodnie i podał mi rękę, ale nie skorzystałam z jego pomocy. Jeszcze by pomyślał, że jestem pijana.

   — Przejdziemy przez płot.

   — Co? Czemu nie możemy wyjść normalnie? — Zdziwił się.

   — Zaufaj mi, tak będzie bezpieczniej.

   — To nie pierwszy raz, gdy uciekasz przed policją?

   Uśmiechnęłam się. Jasne, że nie pierwszy, w Lafayette ciągle pakowaliśmy się w jakieś kłopoty. Rzecz jasna, najczęściej wpadał w nie Bill. Ale to nie znaczy, żebym chciała opowiadać o tym dopiero co poznanemu chłopakowi.

   — Nie mów, że nie potrafisz. — Zignorowałam jego pytanie i wspięłam się na ogrodzenie.

   Ta uwaga podziałała na jego męskie ego i koniec końców znalazł się po drugiej stronie szybciej ode mnie. Zaczęłam się śmiać. Syreny było słychać coraz głośniej. Niestety zeskoczyłam na ziemię w dość niefortunny sposób i rozdarłam sobie sukienkę.

   — Cholera. — Spojrzałam na biały materiał.

   — A tak ładnie w niej wyglądałaś. — Westchnął.

   Poczułam, że się rumienię, ale na szczęście mój rozmówca tego nie zauważył.

   — Nie martw się, zszyję to.

   — Mam nadzieję. Chciałbym cię jeszcze kiedyś cię w niej zobaczyć. — Powoli zaczynałam wątpić w to, że był taki trzeźwy, na jakiego wyglądał...

   Na horyzoncie pojawił się radiowóz. Zaczęliśmy biec na tyły budynku, a następnie do niewielkiego parku, który znajdował się na tej samej ulicy. Zdyszeni usiedliśmy na ławce bez oparcia i czekaliśmy aż nasze oddechy się uspokoją. Pomyślałam o Ryanie oraz o tym, że na pewno słyszał radiowóz. Byłby zły, gdybym teraz nie wróciła.

   — Muszę iść do domu.

   Anthony zaoferował, że mnie odprowadzi. Chętnie przystałam na tę propozycję, bo nie chciało mi się wracać samej. Poszliśmy na około, by nie natknąć się na policję. Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce.

   — To do zobaczenia... — powiedział,choć właściwie brzmiało to bardziej jak pytanie.

   — Cześć. — Pomachałam mu i z uśmiechem ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.

➖➖➖➖➖➖➖

Hej!

Siedzę właśnie w pociągu do Gdańska, ale obiecałam sobie, że napiszę i wstawię rozdział zanim dojadę, więc oto i on.

Wybaczcie, że znowu taki zapychacz, ale właściwa akcja miała się rozpocząć w roku 1985, a tu jest dopiero połowa 1981 xD Na przeprosiny powiem wam, że dziewiąty rozdział będzie ciekawszy.

Zamierzam również powstawiać w media piosenki, z których zaczerpnięte są tytuły poszczególnych części, więc będziecie mogli zobaczyć czego słucham (jeśli kogoś to interesuje). Myślę, że to taki fajny dodatek.

Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top