12. Arms that chain, eyes that lie

1982r.

Jillian

   Piątkowym popołudniem leżałam na kanapie w salonie, tępo wpatrując się w ekran telewizora. Tak naprawdę moje myśli zajmowało jednak kompletnie co innego niż western, który siedząca obok babcia oglądała z niemałym zaciekawieniem. Niechętnie przekręciłam głowę i zerknęłam na wiszący na ścianie zegarek. Tony spóźniał się już grubo ponad godzinę, a patrzenie na przesuwające się wskazówki tylko potęgowało moją irytację.

   Przeniosłam wzrok na mojego dziadka, który siedział w fotelu z nowym wydaniem lokalnej gazety i co chwilę mamrotał pod nosem coś o “gówniarzach” i “złodziejach”. Jakoś nie miałam ochoty dowiadywać się, o co mu chodziło. W pewnym momencie staruszek odwrócił głowę w stronę okna, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda.

   — Ryan… — powiedział tak cicho, że ledwie zdołałam to usłyszeć przez dźwięki wystrzałów wydobywające się z telewizora.

   Teraz jego nagła zmiana wyrazu twarzy była dla mnie jasna. Mój braciszek znowu nie pokazywał się w domu od kilku dobrych dni. Zerwałam się z kanapy i podeszłam do okna. Ryan właśnie przemierzał podwórko. Rozczochrany, nieogolony, w brudnych ubraniach. W takim stanie ciężko było uwierzyć, że to ta sama osoba. Szybko przestałam się nad tym rozwodzić, gdyż dotarło do mnie, że obok niego szedł ktoś jeszcze. Co więcej, był to... Tony. Nie wierzyłam własnym oczom. Ta dwójka w swoim towarzystwie? I jeszcze się nie pozabijali? Choć właściwie… Ryan był tak zmarnowany, że wyglądał jakby miał się zaraz przewrócić. Zmarszczyłam brwi. A może to Tony mu to zrobił? W takim razie dlaczego odprowadzałby go do domu? Zaczęłam przyglądać się im  uważniej. Ryan cały czas coś mówił i wymachiwał rękoma. Był wyraźnie zdenerwowany. Jego kompan natomiast zdawał się uważnie słuchać, przybierając przy tym nieco zmartwioną minę.

   Zdecydowałam się poczekać na Ryana w przedpokoju. Oparłam się o ścianę i z założonymi rękoma czekałam aż mój brat przekroczy próg. Każda sekunda niemiłosiernie mi się dłużyła, dlatego odetchnęłam z ulgą, gdy tylko drzwi się uchyliły.

   — Ryan… — powiedziałam, a raczej taki miałam zamiar. Z moich ust nie wydobył się jednak żaden dźwięk. Miałam zamiar zacząć serię pytań w stylu “gdzie był?” i “co robił?”, jednak nagle zdałam sobie sprawę, że nie byliśmy na komisariacie, a jego zdawkowe odpowiedzi z pewnością nie zdołałyby choć w najmniejszym stopniu uspokoić moich nerwów.

   Ryan zamknął za sobą drzwi, po czym wreszcie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Patrząc w jego podkrążone i lekko przekrwione oczy odniosłam wrażenie, jakby w ogóle nie spał przez te dni, gdy go nie było. Po krótkiej chwili  skierował wzrok na coś (a raczej kogoś) innego, kto znajdował się poza moim polem widzenia. W pomieszczeniu, jak i zapewne w całej reszcie domu, rozległ się podniesiony głos.

   — Ryan, gdzieś ty do cholery był?! — Cóż… Babcia najwyraźniej nie zamierzała rezygnować z przesłuchania.

   Chłopak jedynie wzruszył ramionami. Odwróciłam się i ze zrezygnowaniem spojrzałam na staruszkę. Przy okazji zobaczyłam, iż w przedpokoju nie było z nami dziadka. Nie zdziwiło mnie to. On jako jedyny już dawno zrozumiał, że nic nie zdziała. Teraz i ja powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać.

   — Jak ty wyglądasz! — kontynuowała babcia, założywszy ręce na biodra. — Idź się umyj, a ja odgrzeję ci obiad. Na pewno nic nie jadłeś!

   Ryan pokiwał głową, po czym zwrócił się do mnie.

   — Twój koleżka na ciebie czeka.

   Faktycznie, w natłoku myśli spowodowanym powrotem brata, niemal zupełnie zapomniałam o Tony’m.

   — Tak… dzięki — rzuciłam przez ramię, kierując się do salonu po swoją torebkę.

   Dziadek nadal siedział na tym samym miejscu i wydawał się niewzruszony całą sytuacją.

   — I jak? — szepnął, wychylając wzrok zza gazety.

   Podniosłam torebkę ze stolika i założyłam ją na ramię.

   — To, co zawsze — westchnęłam, przewracając oczami.

   Kiwnął głową i powrócił do czytania. Gdybym go nie znała, mogłabym pomyśleć, że jego wnuk kompletnie go nie obchodził. Miałam jednak świadomość, iż było zupełnie na odwrót. Dziadek po prostu nie lubił bezsensownych kłótni. Babcia swoim gadaniem potrafiła wywołać takową w ciągu niecałej minuty. Swoją drogą, całkiem niezły wynik.

   Założyłam okulary przeciwsłoneczne, które do tej pory były zawieszone na dekolcie mojej koszulki. Mogłam wychodzić.

***

   Późnym wieczorem impreza, na której się znaleźliśmy, trwała w najlepsze. Fakt faktem nie pamiętałam nawet imienia gospodarza, ale przypuszczałam, że większość zgromadzonych miała podobny problem. Oczywiście o ile w ogóle ich to obchodziło.

   Przed chwilą Tony gdzieś zniknął, a ja siedziałam na bordowym dywanie w ornamenckie wzory, popijając piwo z plastikowego kubka. Wokół było sporo ludzi, jednak tuż obok mnie usadowiła się akurat wyjątkowo rozgadana blondynka. Bez przerwy opowiadała mi o swoim życiu i wielu innych mało obchodzących mnie rzeczach. Całe szczęście, że przez muzykę, nie mogłam dosłyszeć nawet połowy z tego co mówiła. Ten monolog przypomniał mi, dlaczego zawsze wolałam zadawać się z chłopakami.

   — Jolene… Jolene! — Blondynka pomachała mi dłonią przed oczyma, by ściągnąć na siebie mój wzrok.
   — Jolene, Jolene, I'm begging of you please don't take my man — dość nieudolnie wyśpiewałam słowa piosenki Dolly Parton.

   Dziewczyna zaśmiała się perliście i założyła blond kosmyki za ucho.

   — A tak poza tym, nie mam na imię Jolene.

   — Ach, tak? Przepraszam… — Na jej pomalowane błyszczykiem usta wstąpił uśmiech. — Choć… ty pewnie też nie pamiętasz mojego imienia.

   Zrobiło mi się trochę głupio, bo musiałam przyznać jej rację. Dziewczyna wystawiła dłoń w moją stronę.

   — Sarah.
   — Jillian — przedstawiłam się i uścisnęłam jej rękę, wpatrując się przy tym w jaskrawy kolor jej paznokci.

   — Skoro formalności mamy już za sobą… — Zaczęła szperać w swojej torebce, by po chwili wyciągnąć z niej to, czego szukała. Rozglądając się wokół, podała mi niewielki przedmiot ją do ręki. Rozprostowałam dłoń. Moim oczom ukazała się malutka, przezroczysta torebeczka, której zawartość stanowił kolorowy papierek z nadrukiem. — Chcesz?

   — Co to? — Zdziwiłam się.
   — Nie żartuj — roześmiała się. — To kwas, nigdy nie brałaś? — Teraz to ona była zaskoczona.

   — Nie…

   — W takim razie koniecznie musisz spróbować! — powiedziała, nie kryjąc podekscytowania.

   Zaczęłam wpatrywać się w truskawkę wytłoczoną na kartoniku. Spróbować? Rozmawiałam parę razy z ludźmi, którzy próbowali tego narkotyku i zawsze opowiadali o wielu mniej lub bardziej ciekawych doznaniach. Te historie mimo że poniekąd mnie fascynowały, to jednocześnie nieco niepokoiły. Zawahałam się. Nigdy nikt nie chciał ot tak po prostu poczęstować mnie kwasem. Ba, do dnia dzisiejszego nie miałam pojęcia jak on wygląda. Po tym jak Sarah przez jakieś dziesięć minut przekonywała mnie, że to dobry pomysł, już miałam przystać na jej propozycję. Niespodziewanie zza pleców dobiegł nas głos Tony’ego.

   — Sarah, daj jej spokój — powiedział trochę nazbyt stanowczym tonem.

   — Wyluzuj trochę. — Podniosła się z podłogi i zaczęła mierzyć go wzrokiem. — Twoja dziewczyna też ma prawo się zabawić.

   Teraz i ja wstałam.

   — Nie jesteśmy razem — wtrąciłam, co blondynka skwitowała pobłażliwym uśmieszkiem.
   — Ma, ale nie w taki sposób — odparł Tony, zupełnie ignorując to, w jaki sposób nazwała mnie Sarah. — Chodź, Jill. — Zanim zdążyłam zareagować, blondyn złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia tak gwałtownie, że kubek, który miałam w ręce oraz cała jego zawartość znalazła się na podłodze.

   Poczułam, że wzrok wszystkich zgromadzonych przez krótką chwilę spoczywał na nas, jednak momentalnie ludzie wrócili do swoich poprzednich zajęć. Przelotnie pomachałam do Sarah oraz kilku innych osób na pożegnanie i opuściliśmy mieszkanie.

   — Tony, uspokój się — powiedziałam, lecz nie przyniosło to pożądanych skutków — Tony!

   Dopiero wtedy mnie puścił. Oparłam się o płot posesji i skrzyżowałam ręce na piersi. Oczekiwałam wyjaśnień. Chłopak jakby czytał mi w myślach, bo przewrócił oczami i zaczął mówić.

   — Twój brat by mnie zamordował, gdybyś to wzięła.

   Uśmiechnęłam się.

   — Ale jego tu nie ma. Nie musiałby o niczym wiedzieć — odparłam.
   — Ale ja bym się martwił, okej?
   — Miło mi, ale to tylko i wyłącznie moja decyzja — ucięłam.
   — Oj Jill, kiedy zrobiłaś się taka stanowcza? — Pokręcił głową, przybierając ten swój cwaniacki uśmieszek, który jakimś cudem zawsze mnie zawstydzał.
   — A od kiedy zacząłeś się o mnie martwić?
   — Od kiedy? — Przybliżył się. — Od kiedy zaczęło mi na tobie zależeć — wypalił bez zastanowienia i przysunął się do mnie jeszcze bardziej.

   Właśnie na tym polegała różnica między nami. Przez jego wyznanie to ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię, nie on. Po kilku miesiącach znajomości jego cholerna pewność siebie intrygowała mnie coraz bardziej. Zagryzłam wargę.

   — Muszę już iść — oznajmiłam.
   — Hmmm? — Najwyraźniej wyrwałam go z zamyślenia.
   — No… Do domu.
   — Ach, tak. Jasne. — Podrapał się po głowie i odsunął na bezpieczną odległość.  — Odprowadzę cię.

   Przez całą drogę nie wracaliśmy do tego, co powiedział, więc uznałam, że była to jedynie wina zbyt dużej ilości alkoholu. To by się zgadzało, bo momentami znosiło go aż na drugi koniec chodnika. Gdy byliśmy już pod moim domem, Tony uparł się, że odprowadzi mnie pod same drzwi.

   — Jill… — powiedział, gdy przemierzaliśmy podwórko.
   — Co?

   — Masz rację. Nie powinienem był ci tego zabraniać — zaczął. — Kiedyś sam brałem dużo kwasu, więc niestety nie mam żadnego jebanego prawa, żeby cię pouczać. Po prostu… — Zabrakło mu słów.

   Stanęliśmy przed drzwiami.

   — Nic się nie stało. — Założyłam włosy za uszy i spojrzałam na niego. — Rozumiem, martwisz się.
   — Nie. — Złapał mnie za ramiona. — Nie rozumiesz.
   — Więc wytłumacz — zaproponowałam.
   — Chodzi o to… Ja… — Westchnął. — Coś do ciebie czuję.

   Momentalnie poczułam jak moje serce przyspiesza. Zrobiłam kilka kroków w tył, jednak moje plecy szybko zderzyły się ze ścianą. Tony jednak natychmiast znalazł się tuż obok.

   — Że co? Czujesz coś? Do mnie? — wydusiłam po chwili. — To ma być żart?
   — Nie, Jill. Mówię zupełnie poważnie. — Tony wpatrywał się prosto w moje oczy, co spowodowało, że spuściłam głowę. — Spójrz na mnie. — Złapał mnie za podbródek i pokierował tak, byśmy ponownie złapali kontakt wzrokowy. — Jesteś dla mnie naprawdę ważna…
   — Tony…

   Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo niespodziewanie poczułam jego usta na swoich. Dopiero gdy osłupienie minęło, zamknęłam oczy. Tony położył rękę na mojej talii, co wywołało u mnie dreszcz. Sama nie miałam pojęcia co we mnie wstąpiło, ale założyłam mu ręce na szyję i instynktownie rozchyliłam wargi.

   Nigdy wcześniej się z nikim nie całowałam. To znaczy… jedynie z Jeffem, tamtej nocy, gdy wyjechał. Co gorsza, do tamtego pocałunku doszło z mojej inicjatywy. Oboje jednak raczej nie traktowaliśmy tego poważnie. To było niekontrolowane. Nie miałam pojęcia dlaczego właściwie to zrobiłam. Nie raz miewałam myśli, że to przez jakieś głęboko skrywane uczucia. Powód chyba jednak był bardziej prozaiczny, niż mogłoby się wydawać. Mój gest prawdopodobnie wynikał ze strachu przed utratą przyjaciela i pragnieniem zatrzymania go choćby we wspomnieniach. No i nie chciałam, by on o mnie zapomniał. Przynajmniej tak to sobie zawsze tłumaczyłam.

   Nagle do moich uszu dotarło przeciągliwe skrzypnięcie. Dopiero po kilku sekundach doszło do mnie, że były to drzwi wejściowe. Natychmiast odepchnęłam od siebie Tony’ego. Nie wiedziałam kiedy ostatnio się tak wystraszyłam. Co gorsza, miałam świadomość, że o tej porze z domu wychodzić mógł jedynie Ryan, lecz mimo wszystko, w głębi duszy liczyłam na jakiś cud.

   Niestety intuicja mnie nie zawiodła. Najpierw stanął w bezruchu i spojrzał na nas zaskoczony, jednak gdy tylko doszło do niego to, co się przed chwilą stało, po prostu się wściekł. Nawet w słabym świetle lampki powieszonej nad drzwiami wejściowymi, zdołałam dostrzec, jak ze złości poczerwieniała mu twarz.

   — Wypierdalaj stąd — powiedział głosem przesiąkniętym nienawiścią.

   Tony nawet nie drgnął. Był nad wyraz spokojny.

   — Słyszałeś? Masz spierdalać i więcej się tu nie pokazywać! — krzyknął podchodząc bliżej nas.
   — Spokojnie.
   — W dupę sobie wsadź to “spokojnie”! Spróbuj jeszcze raz jej dotknąć to…
   — To co mi zrobisz? — spytał z kpiącym uśmieszkiem.
   — Uważaj sobie — syknął.
   — To ty lepiej uważaj… — Tony przybliżył się do Ryana.
   — Przestańcie! — Starałam się opanować sytuację, chociaż byłam świadoma, że prawdopodobnie nic nie zdziałam. Po prostu nie mogłam stać bezczynnie.
   — Jill, wejdź do domu — rozkazał Ryan.
   — Co takiego?
   — Rób co mówię.

   Nie wiedziałam co zrobić. Z jednej strony chciałam tam zostać i jakoś ich pogodzić, lecz byłam przekonana, że prędzej czy później mój braciszek siłą wniósłby mnie do mieszkania. Ten argument przekonał mnie do tego, aby go posłuchać. Postanowiłam jednak, że zostanę pod drzwiami i będę kontrolować sytuację, tak jakby coś. Nie musiałam długo czekać, by kontynuowali sprzeczkę.

   — Ty jebany idioto! — krzyczał Ryan. — Jak mogłeś ją tknąć?! I tak byłem za dobry, że pozwalałem się wam widywać, a ty odpierdalasz takie coś?!
   — Zamknij się. To nie moja wina, że tak wyszło — zaczał się tłumaczyć.
   — Nie twoja?! A niby czyja?! Dobrze wiem, że spotykałeś się z nią tylko po to, żeby zrobić mi na złość, ale nie sądziłem, że posuniesz się tak daleko.
   — To nie prawda — zaprzeczył od razu. — To znaczy, może i na początku tak było, ale naprawdę zaczęło mi na niej zależeć — wyjaśnił.

   Poczułam ukłucie w sercu, ale starałam się to zignorować.

   — Przestań bredzić, Blake. Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę.
   — Uważaj na słowa. Jill nie byłaby zadowolona, jakby się dowiedziała jaką pracę — specjalnie podkreślił to słowo — sobie znalazłeś.
   — Czy ty masz mnie za skończonego idiotę? Jeśli jej powiesz, to sam się wkopiesz. — Uświadomił go. — Nie zrobisz tego.
   — Jeszcze zobaczymy — odparł. — Do jutra, Walters.

   Zapadła cisza. Odsunęłam się od drzwi i szybko wbiegłam do salonu. W panice zaczęłam szukać kryjówki. W końcu padło na ukucnięcie za komodą. Ryan nie mógł się dowiedzieć, że podsłuchałam całą ich rozmowę. Poczekałam aż wejdzie po schodach i dopiero, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, odważyłam się wyjść z ukrycia.

   Kompletnie wyczerpana dzisiejszym dniem, położyłam się na kanapie i zaczęłam myśleć o wszystkim, czego przed chwilą się dowiedziałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Tony spotykał się ze mną tylko dlatego, że chciał zdenerwować Ryana. W prawdzie powiedział, że teraz już tak nie jest, ale nie wiedziałam, czy mu wierzyć, skoro od samego początku mnie okłamywał. Ważniejsze jednak było to, że nie wyznał mi prawdy o Ryanie. Wiedział, czym mój brat się zajmował. Mało tego, sam w tym uczestniczył.

   Przez to wszystko zrobiło mi się zwyczajnie przykro, a jednocześnie byłam na siebie cholernie wściekła. Charlie miał rację – nie powinnam była mu ufać. Zresztą, gdzieś w głębi serca sama to czułam już na początku znajomości.

   Otuchy dodawała mi myśl, że jeszcze mogłam obrócić tę sytuację na swoją korzyść. Wystarczyło, żebym odsunęła emocje na bok. Plan był prosty – udawać, że nie słyszałam niczego z tej rozmowy i wyciągnąć od Tony’ego prawdę o Ryanie. Później po prostu zakończę tę znajomość.

➖➖➖➖➖

Hej!

Niektórzy pewnie myśleli, że to koniec, jednak tak jak pisałam już kiedyś, nie mam zamiaru porzucać tego opowiadania. Po pięciu miesiącach wracam z nowym rozdziałem.

Nigdy w życiu nie przeżyłam jeszcze takiego kryzysu twórczego jak właśnie w ostatnim czasie. Aktualnie wszystko wraca powoli do normy, więc mam nadzieję, że systematyczność wstawiania nowych części się poprawi.

Cóż więcej mogę powiedzieć...

Przepraszam za tak długi brak aktywności. Mam nadzieję, że przynajmniej rozdział wam się podobał.

Do następnego, oby szybciej niż za 5 miesięcy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top