"Zrób mi jakąś krzywdę" J. Żulczyka
Ta książka od dawna leżała u mnie na stole. Nie na półce, jak wiele innych, zaś na stole. Mimo że nie miałam za grosz czasu, podświadomie fantazjowałam o tym, by móc ją w końcu zacząć. A nuż, widelec, może tym razem znajdę jednak te kilkanaście minut, by przeczytać pierwszy rozdział? Tak właśnie myślałam. I gdy w końcu ten czas znalazłam, bowiem skończyłam inną książkę, zakochałam się od pierwszej strony.
Ale zacznijmy od autora, bo już sama jego osoba zachęca do przeczytania tej pozycji. Jakub Żulczyk jest współtwórcą serialu Belfer, który najprawdopodobniej kojarzycie. Jeśli nie — spoiler: serial zebrał super opinie. Dodatkowo Żulczyk jest autorem takich książek, jak: Ślepnąc od świateł, Radio Armageddon, Instytut czy Wzgórze psów. Zrób mi jakąś krzywdę, znana również jako Zrób mi jakąś krzywdę, czyli wszystkie gry video są o miłości, to debiut tego autora z 2006 roku.
Ale dobra, przejdźmy do samej książki. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był styl autora. Pełen metafor i ironii (a czasami to już wręcz sarkazmu) tekst sprawia, że czytelnik nie jest w stanie się oderwać od lektury. Po prostu na każdej stronie się coś dzieje. Nawet jeśli Żulczyk opisuje najnudniejszą scenę na świecie, robi to w taki sposób, że wydaje się ona niesamowicie interesująca. Dodam jeszcze, że czasem jego porównania sprawiały, że nie mogłam powstrzymać śmiechu w tramwaju, kiedy to jechałam do szkoły. Ja naprawdę nie wiem, jak ten człowiek wpadł na coś takiego... i aż boję się tego dowiedzieć.
Poza tym Żulczyk pod względem tekstu przypomina mi strasznie Małgorzatę Halber i jej Najgorszego człowieka na świecie, którego, swoją drogą, możecie znaleźć rozdział wyżej u mnie w recenzjach. Oboje tworzą bohaterów cynicznych, wulgarnych, a zarazem bezbronnych, nierozumiejących siebie i świata, zamkniętych, niepotrafiących sobie poradzić z problemami, których to inni raczej nie mają. Więc jeśli lubicie Najgorszego człowieka na świecie, to jest spore prawdopodobieństwo, że Zrób mi jakąś krzywdę również przypadnie Wam do gustu.
To, co natomiast może niektórych odrzucać, to ciągłe przeklinanie, wspominanie o seksie czy palenie papierosów etc. Albo czasami Kaśka, czyli piętnastolatka, w której zakochał się nasz główny bohater (ale akurat jej to można wybaczyć, bo to Kaśka).
Tyle o samym tekście, przechodzimy do koncepcji autora, czyli jednej z moich ulubionych rzeczy w tym tytule.
Pierwsze, co widzimy, to nazwa pierwszego rozdziału:
Już na samym początku mamy do czynienia z ironią autora. Sam ten tytuł sprawił, że śmiałam się przez cały czas, kiedy czytałam ten rozdział. I nagle widzę, że drugi rozdział nazywa się inaczej: Level 1. Oczywistym jest, że jest to nawiązanie do gier. Sam tytuł nawet wspomina o grach video, przez co można łatwo dojść do wniosku, że są one dosyć istotne w tym tytule. Ale!
Gdy pierwszy raz przeglądałam tę książkę, potraktowałam Level jako zwykły, dość ciekawy zamiennik słowa Rozdział. Nie sądziłam, że będzie się za tym kryć coś większego, głębszego... Aż nagle zrozumiałam, że tu wcale nie chodzi o te gry video, zaś o etapy zakochania.
Tak więc — pierwszy rozdział nazywa się Intro (przewróć kartki, by ominąć), w którym to mamy do czynienia z czymś w rodzaju klamry kompozycyjnej — dowiadujemy się o zdarzeniach trzy tygodnie po Levelu 1. Następnie mamy sześć leveli i wtedy właśnie wracamy do sceny z Intro, później są jeszcze dwa levele, a na koniec Outro. Czyli łącznie na około dwieście sześćdziesiąt stron mamy dziesięć rozdziałów (tak więc miłośnicy krótszych rozdziałów mogą się nieco zirytować czy coś). Ale to, że jeden rozdział liczy sobie dużo stron, jest bardzo ważne. Bo to nie są, jak wcześniej wspominałam, rozdziały, zaś etapy zakochania. A jednak, by przejść na nowy level zakochania, musi się wiele wydarzyć, nie?
Minusem natomiast są błędy interpunkcyjne (plus znaleziony jeden ortograficzny, bowiem zamiast napisać każe, autor napisał karze, kiedy była mowa o zakazie). Co prawda w większości wynikają one za sprawą długich monologów postaci, które nie potrafiły po pijaku zakończyć zdania, jednak błędy to błędy. Myślę, że większość z nich dla zwykłego Kowalskiego nie jest zauważalna albo nie jest chociaż jakoś bardzo rażąca, jednak, no, wiem, że muszę to uwzględnić w tej recenzji.
Dodatkowo w Zrób mi jakąś krzywdę widać czasami błędne zapisy dialogów, zdarzają też się nagłe zmiany czasów:
Mimo że tytuł ten naprawdę polubiłam i nie chcę źle o nim mówić, muszę być obiektywna tutaj. Więc tak, no, od strony technicznej zdarzyło się wiele błędów.
Głównych bohaterów chyba nie da się nie lubić. Jestem pewna, że w świecie rzeczywistym nie chciałabym mieć nic wspólnego z Dawidem, a mimo to, w tej książce, go uwielbiam. Uwielbiam takie coś. Wiecie, że jestem w miłości z postacią, z którą nie chciałabym mieć do czynienia na co dzień.
I to właśnie też cenię w tym tytule — pokazuje nam świat oczami osoby, w którą raczej nie chcielibyśmy się wcielić. Ja jestem osobą, która w cholerę stroni od papierosów, narkotyków, alkoholu i nawet seksu (ale to przez moją orientację). Nie lubię tych rzeczy i wolę unikać ich tak, jak tylko mogę. Zazwyczaj też odsuwam się od osób, które sporo czasu poświęcają na mówienie o tych rzeczach bądź wprowadzaniu ich w życie. Ale tutaj, po kilkudziesięciu stronach, zaczęłam się przyzwyczajać. Jestem otwarta i obiektywna, ale zawsze takie używki mimo wszystko mi przeszkadzały. Teraz nie robią one na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Jestem jednak w wieku, gdzie każdy zaczyna wchodzić w dorosłość, a co za tym idzie — papierosy, alkohol i seks przewijają się dość często. Przez długi okres byłam zmuszona rezygnować z niektórych spotkań dla komfortu mojego i innych. Teraz już tak nie mam. I jestem pewna, że Zrób mi jakąś krzywdę było jednym z powodów, dzięki któremu udało mi się to w sobie zmienić.
W ogóle uważam, że tę książkę powinny czytać właśnie osoby jakoś takie dojrzalsze. Takie, które już doświadczyły trochę tego prawdziwego świata, tej dorosłości. Dla kogoś młodszego to może wydawać się dziwne albo taka osoba może coś źle zinterpretować, a następnie mieć w głowie jakiś błędny obraz czegoś tam (chociażby seksu).
W ogóle chciałabym więcej napisać o bohaterach, ale czuję, że nie mogę... To jest zbyt trudne. Jakbym zaczęła, to bym skończyła, pisząc wypracowanie na dziesięć stron A4, powaga. Więc ostatecznie bym Wam zaspojlerowała wszystkie przemiany etc. A to bez sensu, nie?
Co najwyżej mogę wspomnieć, że główny bohater, Dawid, strasznie przypomina mi BoJacka z serialu BoJack Horseman.
Chciałabym też więcej napisać o fabule, ale problem w tym, że tej fabuły tak naprawdę... cóż, tak naprawdę jej nie ma. Myślę, że jakieś 70% tej książki to metafory i przemyślenia głównego bohatera. Żeby nie było, bardzo dobre metafory i ciekawe przemyślenia. Nawet nie zauważycie, że fabuła jest najzwyklejsza w świecie. To w żadnym wypadku nie jest minus. Po prostu chcę wytłumaczyć, dlatego ta recenzja zawiera tak mało informacji o samej książce.
I cóż... to by było na tyle. Na koniec mogę napisać, że książka ta nie jest czymś niezwykłym, ale czyta się ją naprawdę przyjemnie. Co więcej — ja czułam cały czas, jakbym rozmawiała z Dawidem. Jakbyśmy wspólnie dyskutowali o polityce, religii, naszych wartościach, tym pojebanym świecie i o tym, dlaczego w ogóle jeszcze żyjemy, chodźmy się zajebać, Wika, niech nas pochowają w lesie i niech nasze szczątki odkopią jakieś dwa maluchy, którym ojciec pozwolił się "pobawić", i niech mają traumę do końca życia, ale znajomym będą opowiadali, jacy to oni odważni byli, wykopując nasze kości, głupie skurczybyki. [Ostatnie zdanie to tak właściwie pogląd dla Was, jak wygasa przykładowe zdanie w tej książce].
Nie wiem, czy Was w jakimkolwiek stopniu zachęciłam do lektury tego tytułu...
Well...
And you'll ask yourself where is my mind.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top