Rozdział 6: Dwie zabójczynie.

– Piszą o nas w prasie – oznajmiłam, wpatrując się w kolorowe czasopismo i artykuł na temat budowy filharmoniii, którą zasponsorowaliśmy. – Jak zawsze w samych superlatywach – dodałam, zerkając na Sergio.

Westchnęłam ciężko, po czym odszukałam pod kołdrą telefon, który parę dni temu wręczył mi Diego. Znów kontrolowałam sytuację. Co prawda na odległość, ale kartel był teraz tylko i wyłącznie pod moim dowództwem.

Żadne nieodebrane połączenie nie widniało na ekranie. Frustrowało mnie to, że jedyne czego nie potrafiłam, to być w kilku miejscach naraz. Wybrałam numer do Aurory i przyłożyłam ekran do policzka. Znowu to samo. Znowu nie odbierała. Wiedziałam, że wszystko jest w porządku, bo czuwają nad nią wujkowie, ale i tak denerwowało mnie to, że mnie zbywa.

Wcisnęłam głowę w poduszkę i mocno zamknęłam powieki. Potem znowu spojrzałam na Sergio i pomyślałam, że przecież on zaraz się obudzi. Jeszcze tylko parę dni i wszystko wróci do normy. Znów będziemy razem we trójkę, znów będziemy szczęśliwi.

Odłożyłam gazetę na stolik i na dłuższą chwilę wbiłam w nią wzrok. Potem przeniosłam go na męża i wstałam z łóżka. Podeszłam do niego i złapałam jego dłoń, drugą ręką delikatnie dotykając zimnego, bladego policzka.

– Jak możesz myśleć o sobie źle, skoro nawet w artykule mówią o tym, jaki jesteś wspaniały. – Pochyliłam się nad nim i złożyłam czuły pocałunek na jego czole. – Dla mnie jesteś bohaterem, kochanie. Doskonale pamiętam, że to ty wyniosłeś mnie z tej katedry.

Usiadłam na brzegu materaca i wpatrując się w jego twarz, starałam się posklejać w całość wszystkie wspomnienia z tamtego dnia. Kilka kwestii szczególnie nie dawały mi spokoju. Zastanawiałam się, czy były prawdziwe, czy tylko siedziały w mojej głowie, będąc mirażem. Może sama sobie to ubzdurałam...

Przerzuciłam spojrzenie na drzwi, kiedy usłyszałam, jak się otwierają. Ujrzałam w nim lekarza. Tego samego, którego widywałam od paru dni po kilka razy dziennie. Przywitał mnie z uśmiechem, a potem rzekł:

– Przygotowałem dla pani wypis.

– Wypis? – Zmarszczyłam brwi. – Ale ja się nigdzie nie wybieram.

Zaraz za nim w sali pojawił się Diego wraz z moją przyjaciółką.

– Przyjechaliśmy po ciebie – rzekł Ramirez, zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać.

– Jak to przyjechaliście? Mówiłam już, że zostaję przy mężu. – Przerzuciłam wzrok na lekarza. – Czego pan jeszcze nie zrozumiał?

– W szpitalu trzyma się ludzi chorych, a pani jest już zdrowa. Ściągnęliśmy wczoraj szwy, rany pięknie się goją, nie mam podstaw do tego, żeby panią tu trzymać i zajmować łóżko innym potrzebującym pacjentom.

– A więc proszę je zabrać – warknęłam, podrywając się z miejsca. – Mogę spać na fotelu.

– Ali... – szepnęła Billie, podchodząc do mnie. Złapała mnie za ramiona i błagalnie spojrzała w moje oczy. – My też cię potrzebujemy. Ja, Diego, Scott, a przede wszystkim twoja córka. Ona potrzebuję cię najbardziej.

– Ale... coś się stało? Coś z Aurorą?

– Nie będziemy, o tym tu rozmawiać. – Wzrokiem wskazała na lekarza stojącego obok niej. – Musisz wrócić do domu, bo nie poradzimy sobie dłużej bez ciebie.

– Ale... Sergio...

– Jest pod okiem lekarzy...

– ... a jego stan się poprawia – wtrącił lekarz.

Tylko jak? Jak mogłabym go tu zostawić, wiedząc, że jest w takim stanie. Moje serce nakazywało mi zostać przy nim. On też nie spuściłby mnie nawet na krok. Jednak Billie miała rację. Córka również mnie potrzebowała, a ja nie mogłam nic zdziałać, będąc przykuta do łóżka.

– Pod jednym warunkiem. – Spojrzałam na lekarza ze srogą miną. – Będę mogła przyjeżdżać tu codziennie.

– W porządku – uległ od razu.

– W takim razie załatwimy formalności, a wy – przerzuciłam wzrok na przyjaciół – zabierzcie mnie do córki.

Nie byłam w stanie pożegnać się z nim ot tak po tym wszystkim, co przeszliśmy. Składałam pocałunek na ustach Sergio kilkadziesiąt razy, a moje stopy zdawały się być przykute do podłogi. Przez długi czas nie mogłam postawić żadnego kroku. Trzymałam jego dłoń i klęłam w myślach, że muszę go zostawić. Wciąż czułam naszą miłość. Ona nie zgasła i nie zgaśnie nigdy. Nie ważne, co miałoby się wydarzyć. A teraz miałam wrażenie, że czułam ją jeszcze bardziej, niż wcześniej.

– Kocham cię – szepnęłam po raz ostatni i pocałowałam jego sine wargi. – Zawsze będę cię kochać.

Odsunęłam się parę kroków w tył i spojrzałam na niego po raz ostatni. Z bólem serca, jakiego nigdy nie czułam, odwróciłam się i opuściłam salę jako pierwsza. Za mną szedł Diego wraz z Billie, lecz nie byłam skłonna do rozmów. Mój umysł wypełniało teraz tysiące myśli, będących tak głośno, że słowa moich przyjaciół były jak szmer, na który nie zwracałam uwagi.

– Pomogę ci – powiedział Ramirez, gdy otworzył dla mnie drzwi i wyciągnął do mnie rękę.

– Dzięki. – Uścisnęłam jego dłoń.

Nie musiał mi pomagać. Nie byłam już tak bardzo słaba, co kilka dni temu. Moje rany powoli zamieniały się w blizny i praktycznie w ogóle nie czułam bólu. Jednak pomimo całego zranienia, jakie nosiłam sercu, nie chciałam wylewać swojego gniewu i frustracji na przyjaciół.

– Mam nadzieję, że nie przygotowaliście żadnego przyjęcia powitalnego. Nie jestem w stanie cieszyć się z tego, że żyję, wiedząc, że mój mąż leży w śpiączce.

– Wiem – oznajmiła Billie. – Możesz być spokojna. Poinformowaliśmy wszystkich, że wracasz, ale nie oczekuj żadnych niespodzianek.

Otworzyła drzwi i przepuściła mnie przodem. Ujrzałam przed sobą grupę ludzi. Mój legion, Scotta i kilku najbliższych nam żołnierzy, którzy ruszyli w moim kierunku. Jednak Williams jak zawsze przewidział sytuację i stanął przede mną, blokując reszcie dojście do mnie.

– Coś wam mówiłem – rzucił srogo, na co wyjrzałam zza jego ramienia i lekko się uśmiechnęłam.

– Nie szkodzi, Scott. – Przejechałam dłonią po jego ramieniu i wyszłam przed niego. – Miło was widzieć. – Podeszłam do Kate i mocno ją uścisnęłam.

– Ciebie również, szefowo – odpowiedział ktoś z grupy.

Ciepło przywitałam się ze wszystkimi, po czym splotłam dłonie razem i poinformowałam:

– Wybaczcie. Muszę zobaczyć się z córką.

– Alison. Pozwól na chwilę.

Na prośbę Scotta odeszłam z nim na bok.

– Aurora jest trochę... – Wodził wzrokiem po mojej twarzy, chyba szukając idealnego określenia. – Inna. Chciałem ci o tym powiedzieć, abyś nie była zaskoczona.

– To moja córka, Scott – przypomniałam mu. – Znam swoje dziecko.

– Wiem, ale...

– Wie, że wróciłam?

– Nie... Pewnie, gdyby się dowiedziała, zwiałaby tak samo, jak za każdym razem, gdy otwierałaś oczy w szpitalu. Nie wiem, czy się ciebie boi, czy...

– To nie strach. To coś innego – rzuciłam i odwróciłam się tyłem do niego.

Minęłam wszystkich, składając im obietnicę, że jutro dłużej z nimi porozmawiam. Zanim lekarz przyszedł z wypisem, już było południe, a nim załatwiliśmy wszystkie formalności, a ja pożegnałam się z mężem, słońce już zdążyło zachodzić nad wyspą.

Po tylu dniach spędzonych w szpitalu stwierdziłam, że czas na ruch. Zrezygnowałam z windy i weszłam schodami, od razu kierując się do pokoju córki. Tym razem nie zapukałam, jak to miałam w zwyczaju. Cicho otworzyłam drzwi i ujrzałam Aurorę siedzącą na parapecie. Wpatrywała się w ogród, lecz gdy tylko ujrzała moje odbicie w szybie, wzdrygnęła się i poderwała na równe nogi, ze wzrokiem wbitym w podłogę.

– Spójrz na mnie – poprosiłam.

– Nie mogę – odpowiedziała po dłuższej chwili. – Nie po tym co ci zrobiłam. Co wam zrobiłam – poprawiła się.

– No dalej, skarbie. Zrób to.

Podniosła spojrzenie, a ja ujrzałam w jej oczach ból. Ten sam, który teraz oplatał moje serce. Wiedziałam. Od początku wiedziałam, że to nie strach, a poczucie winy. Byłyśmy tak samo zranione.

– Nie jesteś niczemu winna. – Ruszyłam powoli w jej kierunku. – Owszem uciekłaś z domu, ale to nie ty oddałaś strzał w kierunku swojego ojca i to nie ty mnie torturowałaś.

– Stało się to przeze mnie. Gdybym nie zaufała Nicolasowi...

– To Stella wymyśliłaby coś innego – przerwałam jej. – Chciała nas zabić...

– Ja... Mamo, ja... – Z jej zaszklonych oczu wyciekły pierwsze krople łez, które pociągnęły za sobą kolejne. – Czuję się niczym... Jakbym była przegrana.

– Nie mów tak.

– Chcę po prostu umrzeć za to, co wam zrobiłam. Powinnam to być ja...

Podbiegłam do niej, gdy zrozumiałam, że szloch zamienił się w histerię. Złapałam jej ramiona i poczułam ciężkość, która sprawiła, że oboje przykucnęłyśmy. Wtuliłam ją w siebie mocno, a ona wciąż powtarzała to samo: chcę po prostu umrzeć. A ja starałam się ją uciszyć, gładząc jej włosy i mocno przytulając.

– Cii...

– Przepraszam. Tak bardzo was przepraszam. – Pociągnęła nosem. – W końcu możesz naprawdę to usłyszeć.

– Spójrz na mnie skarbie. – Gdy wykonała moje polecenie, odgarnęłam kosmyki włosów, przyklejone do jej policzka. Przez ostatnie dni dużo rozmawiałam z Diego o Aurorze. Szczególnie o tym, że szuka Stelli. Znałam każdy rozkaz, jaki padł z jej ust w stronę żołnierzy. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie jest już moją małą dziewczynką. Dorosła, zmieniła się i doskonale wiedziałam, że miałam przed sobą prawdziwą przywódczynię. – Zamień ból na gniew. Skup się na tym uczuciu. Pozwól, żeby zawładnął twoim ciałem i myślami. Teraz – rozkazałam. – Powoli. Sekunda po sekundzie.

Zauważyłam, jak jej ciało się rozluźnia, a z kąciki oczu nie wypływa już żadna łza.

– Świetnie – zauważyłam. – Chcesz ją dopaść?

– Stelle? – zapytała, a ja skinęłam głową. – O niczym innym nie marzę.

– A więc jest nas dwie. – Wyciągnęłam w jej kierunku dłoń. – Odpłacimy się jej za tatę?

– Ale... Że ty i ja? Zemsta?

– Tak, kochanie. Czas najwyższy, żeby zrozumiała, że nie warto z nami zadzierać.

Uścisnęła moją dłoń, przypieczętowując nasz pakt. Od dziś zabójczynie były dwie, a świat przestępczy powinien mieć się na baczności.

Zemsta to potrawa, która smakuje najlepiej, kiedy jest zimna.~ Mario Puzo, Ojciec Chrzestny.

KLAUDIA KUPIEC.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top