Rozdział 2: Mam plan.

Zostaw ✩ i komentarz.

Aurora Adeline Navarro

Po czterdziestu minutach opuściłam szpital tak, jak umówiłam się z Masonem. Rodzina mi uwierzyła, gdy sprzedałam im bajkę, że idę do automatu po batona. Nie mieliśmy dużo czasu. Za chwilę zapewne, któryś z wujków zacznie mnie szukać. Musiałam być ostrożna. Przez tę całą sytuację będą obchodzić się ze mną, jak z jajkiem i nie odstępować na krok.

Stałam przed budynkiem, rozglądając się na boki, aż w końcu poczułam czyjąś obecność za plecami. Odwróciłam się i ujrzałam Harrisa stojącego w cieniu. Podeszłam do niego z obojętną miną, a on zarzucił stopę na elewację szpitala i włożył ręce w kieszenie.

– Chciałam ci podziękować za wszystko, co dla nas zrobiłeś.

– Drobiazg. – Złożył ręce na klatce piersiowej. – Jak trzyma się Diego?

– Cóż... mój wujek... – urwałam, aby za moment kontynuować. – Widzę, że ta sytuacja go przybiła, ale jak zawsze jest moim głosem rozsądku.

– Cały Diego – skomentował, uśmiechając się.

– Nie rozumiem. Co to znaczy: ,,cały Diego''?

– Z was wszystkich znam go najdłużej.

– Nie rozumiem. Co cię z nim łączy? – Zmarszczyłam brwi. Byłam podejrzliwa. Mama niewiele wspomniała mi o Masonie, a wydawało mi się, jakby on wiedział o nas wszystko.

– Był moim przyjacielem i prawą ręką.

– Prawą ręką?

– Aurora! – usłyszałam, na co się wzdrygnęłam.

Mason szybko zarzucił kaptur na głowę. Odruchowo spojrzałam w stronę wejścia.

– Poproszę o nową komórkę. Za dwa dni wrzucę do naszej skrzynki mój nowy numer telefonu. Napisz do mnie.

Gdy odwróciłam głowę, aby podziękować Masonowi jeszcze raz, on tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.

– Aurora! – Spanikowana ciotka wybiegła przez szklane drzwi szpitala. – Nie powinnaś wychodzić sama na zewnątrz.

– Przepraszam. Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Mogłaś powiedzieć. Wyszłabym z tobą. – Położyła dłoń na moich plecach w okolicy łopatek i zaprowadziła mnie do środka.

Przed pokojem mamy czekał na nas wujek Scott. Zatrzymałam się przed nim, kładąc dłonie we wcięciu w talii.

– Nasz oddział powinien przeszukać wyspę. Na miejscu powinni zostać tylko wartownicy – rzekłam z powagą, której nigdy wcześniej nie słyszał w moim głosie.

– Już to robią. Szukają Stelli – oznajmił.

– Legion mamy tu jedzie?

– Tak. Powinni być za kilka minut.

– To dobrze.

Złożyłam ręce na piersiach i kiedy chciałam wejść do sali mamy, wujek złapał mnie za ramię i zatrzymał. Potem obrócił przodem do siebie i intensywnie spojrzał w moje oczy.

– Myślisz, jak my – zauważył. – Jestem z ciebie dumny.

– Moi rodzice walczą o życie przeze mnie – wypomniałam mu. – To nie powód do dumy. – Gdy postawiłam krok naprzód, sama się zatrzymałam i zwróciłam do mężczyzny: – Wujku?

– Tak, bazyliszku?

– Potrzebuję nowego telefonu. Stary zabrała Stella.

– Da się zrobić.

Po tych słowach weszłam do sali i pochyliłam się nad śpiącą mamą. Potem przytuliłam ją mocno, uważając, aby przez przypadek nie odłączyć żadnych kabli, które były przyczepione do jej ciała.

– Proszę, wróć do mnie – wyszeptałam wprost do jej ucha. – Wszyscy kłamali – kontynuowałam. – Nie jestem taka, jak ty. Bez ciebie kompletnie nie umiem sobie poradzić.

Teraz nikt na mnie nie patrzył, więc pozwoliłam sobie na jedną łzę, która spłynęła po moim policzku i spadła na szpitalny uniform mojej mamy. Nie wiedziałam, ile będę w stanie nosić maskę twardej i niewzruszonej Aurory. Nie czułam się dobrze. Nie bez mojego anioła stróża. Byłam nikim, bez nawet najmniejszego grama sensu do dalszej egzystencji.

Straciłam rachubę czasu. Nie wiedziałam, ile czasu wtulałam się w jej ciało, ale nawet teraz dawało mi to bezpieczeństwo. Choć nie mogła poruszyć ręką i wydobyć z siebie najdrobniejszego pomruku, i tak była moją siłą.

– Kocham cię. – Pocałowałam jej czoło. Podniosłam się jedynie o parę milimetrów. Potem wyszeptałam w jej skórę. – Jak stąd na Księżyc.

Za drzwiami rozległ się jakiś harmider, lecz teraz nie zwracałam na niego zbytnio uwagi. Byłam tylko ja i moja mama. Pragnęłam zachować tę chwilę dla nas tak długo, jak się dało, lecz nagle przez drzwi do sali wpadł lekarz z dziwną miną.

– Twojej mamie wystarczy.

– Ale... – jęknęłam. – Dlaczego nie mogę z nią zostać?

– Auroro – przeciągnął moje imię. – Twoja mama musi mieć spokój, a za drzwiami do jej sali stoi prawie piętnaście osób.

– Proszę. – Zrobiłam te same oczka, tworząc słodką minę, która zawsze działała na wujków.

– Nie, Auroro. Powtarzam – ton lekarza był surowszy niż wcześniej – twoja mama musi mieć zapewniony spokój, aby dojść do siebie.

– Rozumiem. – Zwiesiłam głowę i okrążyłam jej łóżko. Zatrzymałam się dopiero przed lekarzem. – Kiedy mogę ponownie ją odwiedzić?

– Jutro.

– A tatę?

– To na razie nie jest możliwe.

Z trudem powstrzymałam łzy, słysząc te słowa. Wyszłam na korytarz i ujrzałam legion. Podeszłam do Kate i odciągnęłam ją na bok za łokieć. Kobieta ze mną nie walczyła, nawet nie próbowała mnie zatrzymać.

– Niech kilku z was przeszuka szpital i znajdzie salę mojego taty. Ponoć jest na oddziale intensywnej terapii. Nikt nie może do niego wejść.

Morderczyni skinęła głową.

– Chrońcie też mamę. Jeśli ktokolwiek się do niej zbliży, zabijcie go z zimną krwią. Poproszę Basima o przesłanie wam zdjęć personelu szpitala. Na pewno prowadzą elektroniczną kartotekę. Gdyby okazało się to nieprawdą, niech ktoś z was wykradnie te dane.

– Rozumiem.

– Tylko personel szpitala ma być bezpieczny.

Wówczas pomyślałam o Masonie. Teraz nawet on nie będzie w stanie prześlizgnąć się przez najmniejszą dziurę. Jeśli spróbuje, legion mamy go zabije.

– Nie mam swojego telefonu – poinformowałam Kate. – Któryś z wujków prześle ci te informacje.

– W porządku – odpowiedziała.

– A teraz się rozproszcie. Macie być niewidzialni. W razie zagrożenia poinformujcie nas.

Kobieta ponownie skinęła głową i wróciła do grupy. Powiedziała coś do swoich ludzi, a następnie wszyscy rozeszli się w innych kierunkach. Wujek Scott szybko pojawił się obok mnie i z żalem poinformował, że musimy wracać do domu. Potem zapewnił, że moi rodzice są bezpieczni. Wiedziałam o tym. Wszyscy byli bezpieczni z legionem mamy. Każde z jej zleceń udowadniało nam, że ci ludzie są warci zaufania. Jakkolwiek nie byłyby to ciężkie misje, zawsze chronili moją rodzicielkę najlepiej, jak potrafili.

Poprosiłam wujka Scotta o wykonanie telefonu do Irańczyków w sprawie związanej z personelem szpitala. Załatwił to podczas drogi. Potem powiedział, że grupa dostała wszystkie potrzebne informacje.

– To nie droga do domu – zwróciłam mu uwagę.

– Owszem, bazyliszku – mruknął, stukając palcami o kierownicę. Nie mogłam wyczytać nic z jego beznamiętnego wyrazu twarzy. – Potrzebujesz nowego telefonu, prawda? – przypomniał mi.

– Ach tak, faktycznie.

– Nie martw się – rzucił, gdy na długo zapanowała między nami cisza, a ja wpatrywałam się w krajobraz Costa Calmy. Spojrzałam na niego pytająco. Chyba wyczuł mój wzrok na sobie, bo nagle dodał: – Twoi rodzice się wyliżą.

– Mama może tak, ale tata...

– Tata tym bardziej – przerwał mi.

– Jesteś tego taki pewny – wydukałam z niepohamowaną złością. – Ma dwadzieścia pięć procent szans na przeżycie, a wiesz, co to znaczy? – zapytałam, lecz zaraz opowiedziałam na to pytanie: – że on już jest praktycznie martwy i to ja go zabiłam.

– Wszyscy inni, mający dwadzieścia pięć procent szans na przeżycie, pewnie byli praktycznie martwi. Ale nie Sergio. Nie twój tata.

– Skąd ta pewność?

– Do nieba nie trafi, a szatan, cóż... miałby niezłą konkurencję.

– To nie pora na żarty, wujku – upomniałam go.

– Masz rację, przepraszam. – Zacisnął pięści na kierownicy tak mocno, że jego knykcie pobielały, a żyły mocno się uwydatniły na skórze pokrytej tuszem. – Po prostu to wiem, okej?

Nic nie jest okej, pomyślałam i odwróciłam głowę.

Znowu wpatrywałam się w widok za oknem. Myślami ponownie byłam przy mojej mamie. Gdy zamknęłam oczy, słyszałam jej śmiech, a do nozdrzy dotarł znajomy zapach jej perfum od Prady. I znów poczułam się bezpiecznie. Przynajmniej do momentu, gdy wujek nie zatrzymał samochodu i oznajmił, że jesteśmy na miejscu.

Sprawę z nowym telefonem i numerem załatwiliśmy szybko. Po godzinie staliśmy już przed wejściem do willi. Wysiadłam z samochodu i pędem ruszyłam w stronę domu. Potem wbiegłam po schodach i znalazłam się w swoim pokoju.

– Hej – przywitałam Odyna, leżącego na moim łóżku. – Tęskniłam za tobą, słodziaku. Pamiętasz mnie? – Pochyliłam się nad psem, a kiedy położył się na pleckach, podrapałam go po brzuchu. Potem szybko wstałam, na co on również zareagował gwałtownie. Usiadł i wpatrywał się we mnie przepięknymi niebieskimi oczami, merdając ogonkiem. – Odyn. Stało się coś strasznego. Mam pewien plan, ale obawiam się... – urwałam, głośno przełykając ślinę i tym samym niwelując suchość w gardle – obawiam się, że nie dam rady wykonać go bez mojej mamy.

Szczeniak szczeknął.

– Ty też jesteś mi potrzebny. Będziesz moimi uszami i oczami, dobrze?

Wyciągnęłam do niego dłoń, a on położył na niej łapę. Doskonale znał tę sztuczkę. Nie trzeba było nawet rzucać mu komendy.

✩✩✩

Mason Harris

Dwa dni później, podczas zmiany warty, zakradłem się do skrzynki okraszonej numerem domu oraz nazwiskiem ,,Navarro". Zawsze w ten sam sposób podrzucałem widokówki dla Alison. Trzeba było tylko czekać w ukryciu. Odpowiednio daleko, na tyle, aby nie wyłapały mnie czujne oczy wartowników i na tyle blisko, aby mieć na to czas. Minuta. Właśnie tyle posiadałem czasu.

W środku skrzynki znalazłem czarną kopertę, na której widniała jedynie litera ,,M." Wyciągnąłem ją i usłyszałem szept kolejnej zmiany. Nawet nie zamknąłem za sobą drzwiczek. Szybko pobiegłem w stronę auta i, nie zapalając świateł, ruszyłem w stronę głównej drogi. Włączyłem je dopiero, gdy znalazłem się odpowiednio daleko od willi Navarro.

Po czterdziestu minutach dotarłem do Faro de la Entallada. O ile w 2014 roku latarnię zamieszkiwała obsługa tak teraz była zupełnie opustoszała. Wszedłem do środka przez okienko prowadzące do piwnicy. Dzięki panelom fotowoltaicznym latarnia posiadała prąd. Była także zmechanizowana. Jej światła zapalały się o odpowiedniej porze, wskazując marynarzom drogę.

W jej podziemiach zrobiłem sobie swoją norę. Miałem tu wszystko. Komputery, internet, światło. Nie pachniało tu luksusem, który posiadałem za dawnych czasów, ale nie to było najważniejsze. Właśnie stąd miałem pogląd na całą wyspę i byłem zupełnie niewidoczny dla nikogo.

Przeżyłem tu tyle lat, a nikt o mnie nie wiedział.

I nikt nadal miał się nie dowiedzieć.

Włączyłem komputer i włamałem się do monitoringu ulicznego. Potem wyciągnąłem z kieszeni kopertę. W środku znajdowała się mała karteczka. Rozwinąłem ją, a następnie zapisałem sobie numer Aurory w telefonie.

To była kwestia czasu, aż napisałem do niej wiadomość.

Do: Aurora

Za dwie godziny na plaży Sotavento. Spotkajmy się przy chacie rybaków.
M.

Od: Aurora
Do zobaczenia.

Przełączyłem monitoring na wnętrze starej, rozpadającej się katedry. To właśnie w niej przetrzymywana była rodzina Navarro. Dziś, dwa dni później, to miejsce było kompletnie opustoszałe. Nie było w nim śladu po Stelli, Juanie i Marco. Nie było ich także na wyspie, a ja straciłem ich z oczu, gdy zdecydowałem się uratować Alison. Przecież nie mogłem pozwolić jej zginąć.

Włączyłem podgląd na salę, w której ją torturowano. Na podłodze nadal znajdowała się zaschnięta plama z krwi. Widok tego pomieszczenia przyprawił mnie o dreszcze na całym ciele. Usłyszałem krzyk bólu, mojej Alison. Wydawał się być tak realny, że zacisnąłem mocno powieki, choć przecież nikogo już nie było na ekranie.

Komórka w mojej kieszeni zawibrowała. Spojrzałem na wyświetlacz i westchnąłem ciężko, zanim odebrałem połączenie.

– Tak, Eva?

– Pamiętasz, że obiecałeś mi randkę bez dzieci, pamiętasz?

Opadłem ciężko na oparcie fotela.

– Będę jeszcze zajęty przez najbliższe cztery godziny.

– W takim razie widzimy się o północy?

Zamknąłem mocno oczy, opierając czoło o dłoń. Nie miałem nastroju do zakładania kolejnej maski. Szczerze miałem ich już dość. Całe życie przyklejałem je do twarzy. Byłem nimi po prostu zmęczony.

– W porządku – rzekłem jednak. – Przyjadę do ciebie o północy.

– Wspaniale. – W słuchawce nastała cisza. – Malcolm?

– Tak, Eva?

– Kocham cię – zabrzmiała tak słodko i uroczo, jak mogła zabrzmieć tylko zakochana kobieta.

– Tak – przeciągnąłem. – Ja... ja ciebie też – skłamałem, po czym zerwałem połączenie.

Położyłem telefon koło klawiatury i przetarłem twarz dłońmi. Wbiłem spojrzenie w martwy punkt na ścianie, spędzając tak kolejną godzinę. Wciąż myślałem o tym, czy Alison i Sergio się wyliżą. Czy byłem na tyle szybki, aby uratować tę dwójkę? Czy nie zawiodłem? Tyle pytań kotłowało się w mojej głowy, a ja nie potrafiłem sobie na nie odpowiedzieć.

W końcu wstałem, sięgnąłem do szafki po materiałową maskę i założyłem ją na twarz. Nikt nie mógł mnie rozpoznać, gdyby przez przypadek doszło do spotkania z kimś znajomym. Zwłaszcza że byłem zmuszony wjechać do Costa Calmy, a tu mogło wydarzyć się wszystko.

Jadąc w stronę plaży Sotavento zastanawiałem się, czy młoda będzie w stanie przedrzeć się przez wartowników. Chociaż patrząc na to, z jakiej rodziny pochodzi, musiała być to dla niej bułka z masłem. Chwilę później przypomniałem sobie o akcji w Ottawie. Zrobiło się wtedy gorąco. Choć musiałem wkroczyć, aby uratować tego dzieciaka i Alison przed egzekutorami, już wtedy wiedziałem, że z młodej jest kawał niezłego gagatka.

Zatrzymałem samochód i otworzyłem drzwi starego jaguara ze skrzypieniem. Niedaleko musiałem iść, abym ujrzał chatę rybaków. Usiadłem na piasku, patrzyłem na wodę i czekałem, zerkając co jakiś czas na zegarek.

– Spóźniłaś się – rzekłem, gdy piętnaście minut po umówionym czasie Aurora przysiadła się obok mnie.

– Musiałam poradzić sobie z pewnymi komplikacjami.

– Nie spuszczają cię z oczu, co? – mruknąłem zabawnie, przekręcając twarz w jej stronę.

– Wciąż się martwią, chociaż doskonale zdają sobie sprawę z tego, że Stelli już nie ma na wyspie. – Aurora przesypała piasek przez dłonie, po czym złapała ze mną kontakt wzrokowy. – Dlaczego poprosiłeś o spotkanie?

– Przeszukasz ze mną miejsce, w którym was przetrzymywali? – zaproponowałem. – Może znajdziemy tam jakieś informacje, a to nakieruje nas na obecną kryjówkę Stelli.

Zielono-złociste oczy Aurory zabłyszczały pod wpływem radości. Tak samo błyszczały oczy jej mamy, gdy się z czegoś cieszyła.

– Gdzie jest haczyk? – Zmarszczyła nagle brwi.

– Nie ma żadnego haczyka.

– Jesteś Harrisem – wytknęła mi. – Na pewno jest jakiś haczyk.

– Zapewniam cię, że nie.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że można ci ufać? – Uniosła brew i zmarszczyła nos w ten zabawny sposób, przez który się uśmiechnąłem.

– A tobie?

– Oczywiście. Tu chodzi o zemstę na ludziach, którzy skrzywdzili moich rodziców. Nie odpuszczę im tego. Wszystkich ich...

– Auroro – zatrzymałem ją. – Już spokojnie. Znowu się odpalasz i przemawia przez ciebie gniew – wypomniałem. – Musisz częściej dopuszczać do głowy zdrowy rozsądek zamiast furii.

– A ty? – Parsknęła. – Dopuszczasz do głosu zdrowy rozsądek?

– Staram się. – Skinąłem głową, aby dodać wiarygodności swoim słowom.

– Nie wiem, czy mogę ci ufać. Tata powiedział, że jesteś tym Harrisem, który pobił ciotkę Billie, ale znam też jego historię... tylko nie wiem, czy to byłeś ty... – Uniosła podbródek i przymrużyła oczy, ewidentnie nad czymś dumając.

– Wiesz, że możesz zapytać mnie wprost?

Chwilę to trwało, zanim rozluźniła mięśnie twarzy i spojrzała na mnie ponownie neutralnie.

– Ty przyczyniłeś się do śmierci siostry taty, Adeline?

– Wszystko ci opowiedzieli, prawda?

Skinęła głową.

– To był Derek – skłamałem. – Mój kuzyn i dzieciak Stelli. Twoja mama go zabiła, ale Stella o tym nie wie. Wziąłem winę na siebie i pozwalam jej żyć z tym kłamstwem.

– Dlaczego? – Ponownie przymrużyła oczy, jakby wyczuła albo próbowała wyczuć, że kłamię. – Nadal kochasz moją mamę?

Nagle zdało mi się, jakby moje serce zabiło szybciej.

– Kochałem.

I właśnie wtedy kłamstwo potężnie zapiekło mnie w gardle.

Nie da się zapomnieć miłości, zwłaszcza takiej, jak ta. Nie, gdy kobietą, która skradła twoje serce była Alison Clarke, a teraz Navarro.

Alison Navarro.

– Jutro z samego rana. Zaczynamy o czwartej. Będę czekał na ciebie przy głównej drodze. – Wstałem, otrzepując spodnie z piasku. – Masz dostęp do broni?

– Teraz, gdy wujkowie się o mnie martwią? Chodzę uzbrojona po zęby, aby być przygotowana na każdą ewentualność.

– To dobrze. Jeśli się spóźnisz, pojadę sam – zaznaczyłem, patrząc na nią z góry.

– Nie spóźnię. – Również wstała, podnosząc głowę, aby spojrzeć mi w oczy. – Jej stan się polepsza. Lekarze mówią, że to kwestia czasu, aż moja mama się wybudzi.

Głośno przełknąłem ślinę. W głębi serca ucieszyła mnie ta wiadomość.

– Jeśli o mnie zapyta, powiedz jej, że nie było mnie przy niej, że przez utratę krwi miała halucynacje. Nie może wiedzieć, że żyje.

– Dlaczego?

– Ponieważ tak będzie lepiej. Dla niej wciąż muszę być jedynie złotym napisem wyrytym w marmurowej płycie.

– Kimś, kto nie żyje.

– Dokładnie, Auroro. Kimś, kto nie żyje – rzuciłem.

Następnie powoli odwróciłem się w kierunku, z którego przyszedłem.

– Czwarta rano – przypomniałem przelotem.


Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby
nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
~ Albert Einstein


KLAUDIA KUPIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top