25

» f a i t h

- Nie mogę uwierzyć, że udało Ci się go do tego namówić... Zawsze, kiedy próbowałam poruszać ten temat to tylko się wściekał i wychodził. - powiedziała z niedowierzaniem April, kiedy dokładnie 28 października stawiłam się w domu Zayna.

Jak możecie się domyślić - dzisiaj był dzień naszego wylotu do Wielkiej Brytanii. Z jednej strony byłam tym bardzo podekscytowana, bo po raz pierwszy opuszczałam granice Stanów i miałam szansę na zobaczenie części Europy. Z drugiej jednak strony byłam też trochę poddenerwowana, bo nie wiedziałam co wydarzy się podczas tych kilku dni, które miałam spędzić tylko i wyłącznie w towarzystwie Malika.

- Trochę trzeba się było z nim posprzeczać zanim faktycznie się zgodził. - odparłam, zakładając kosmyk swoich brązowych włosów za ucho.

- Cieszę się, że będziecie tam razem. Zayn będzie miał przynajmniej kogoś kto będzie mógł go wesprzeć. - oznajmiła April, a ja poczułam jak moje policzki zaczynają się lekko rumienić.

- Gotowa? - zapytał Zayn, schodząc ze schodów i trzymając w ręku swoją walizkę.

- Chyba. - odparłam, wzruszając ramionami.

- Musisz być. Bo nie ma już odwrotu. - rzucił Mulat, mrugając do mnie.

Zawsze był odwrót. Ale w tym wypadku chyba nie zamierzałam z niego korzystać.

- To ja powinnam się pytać Ciebie czy jesteś gotowy. - zauważyłam, a chłopak zastygł w bezruchu.

- Porozmawiamy o tym w samolocie. Teraz nie ma na to czasu. - oznajmił i nim zdążyłam się obejrzeć, Zayn ciągnął mnie za nadgarstek do swojego terenowego samochodu, gdzie za kierownicą siedział już szofer.

Malik otworzył mi tylne drzwi po czym wrócił do domu zabrać nasze bagaże. Chciałam mu pomóc, ale on mi zabronił. No cóż, nie będę się napraszać...

Droga na lotnisko zleciała nam na miłej rozmowie z kierowcą, który okazał się bardzo zabawnym, starszym człowiekiem. Opowiadał nam różne śmieszne historie ze swojego małżeństwa albo z początków jego rodzicielstwa. Brzmi banalnie, ale nawet nie wiecie jak na niektórych można było się głośno zaśmiać.

Zayn naprawdę miał szczęście, że otaczało go tyle wspaniałych osób. Thomas - szofer, April, Sarah... Aż mu normalnie zazdrościłam.

» z a y n

- Lecimy prywatnym samolotem. - oznajmiłem, kiedy Tom zaparkował przed samym wejściem na terminal.

- Żartujesz?! - Faith prawie pisnęła z podekscytowania, kiedy to usłyszała. - Jak on wygląda? Masz w środku własną lodówkę pełną jedzenia? Albo łóżko? Nie żebym planowała z tobą na nim cokolwiek robić. Boże... to zabrzmiało źle.

Stłumiłem śmiech, kiedy zobaczyłem jak biedna Carter plącze się we własnych słowach. Nie powiem, słodkie to było. Takie jej paplanie. A jeszcze słodsze były jej rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach chwilę później.

- Nie, kontynuuj. Chętnie posłucham. - zaśmiałem się, za co zarobiłem w ramię.

- Przestań, bo czuję się jeszcze bardziej niekomfortowo. - mruknęła, chowając twarz za kurtyną swoich brązowych włosów.

Thomas wyciągnął z bagażnika nasze walizki i żegnając się z nami krótko, odjechał. Teraz pozostało się tylko modlić, żeby na lotnisku nie było żadnego paparazzi ani napalonej nastolatki, która zaraz rozpowszechni w całym internecie, że Zayn Malik i tajemnicza dziewczyna z jego ostatniego zdjęcia na instagramie byli widziani na terenach LAX.

- To co tam mówiłaś o tym łóżku? - dźgnąłem ją lekko w żebra, a ona delikatnie podskoczyła.

- Wiem, że byłbyś chętny jak nigdy, żeby usłyszeć moje dalsze głupie pogawędki, ale nie tym razem kolego. - Faith pogroziła mi palcem, po czym chwyciła rączkę swojej walizki i posłusznie zaczęła iść przy moim boku.

Przy samych drzwiach czekała na nas ochrona, którą wcześniej powiadomiła Sarah. Nie zorientowałem się nawet czy spodobał się jej pomysł mojego lotu do chłopaków, ale nawet jeśli miała ku temu jakieś zastrzeżenia... to i tak nie miałem w planach ich wysłuchiwać. Leciałem do Anglii, bo chciałem. Bo gdzieś wewnętrznie daleko pragnąłem odwonić kontakt z chłopakami. W końcu przez pewien okres czasu byliśmy dla siebie jak rodzina... a z rodziny nie rezygnuje się tak łatwo jak my to zrobiliśmy.

Przywitałem się z każdym z napakowanych kolesi, którzy mieli się nami zająć i spojrzałem na Faith, która była dość przerażona tym co teraz widzi.

- Wszystko okej? - szepnąłem, kiedy zaczęliśmy iść w kierunku prywatnego przejścia na płytę lotniska, gdzie miał już stać nasz samolot.

- Um, chyba. N-nie, znaczy tak. Nie wiem. - westchnęła i wzruszyła ramionami.

Spojrzałem na nią kątem oka, a jej wyraz twarzy utwierdził mnie jeszcze bardziej, że powinienem zrobić to:

- Co robisz? - spytała Carter, której oczy wyglądały jak spodki.

- Trzymam Cię za rękę. - odparłem jakby to była najbardziej oczywistsza rzecz na świecie. Bo w sumie była - wystarczyło tylko na nas popatrzeć.

Dziewczyna nic nie powiedziała, popatrzyła tylko przed siebie i wzięła kilka głębokich wdechów.

Kilkanaście minut później, kiedy bezpiecznie przeszliśmy przez teren budynku, siedzieliśmy już w samolocie. Na pokładzie byłem w sumie tylko ja, Faith, stewardesa i oczywiście pilot.

- To jest chyba jakiś żart. - rzuciła Faith, kiedy siedziała już na fotelu. Robiła to jednak tak delikatnie jakby bała się, że zaraz coś zepsuje.

- Co? - spytałem zdezorientowany, nie rozumiejąc o czym teraz mówi.

- No to! - odparła, wskazując chaotycznie na wystrój samolotu. - Ja takie rzeczy widziałam tylko w filmach, to przecież musiało tyle kosztować! - dodała lekko przerażona, przez co się zaśmiałem. Ah, ona czasami była taka urocza.

- Jeśli myślisz, że ja za cokolwiek tutaj płaciłem to jesteś w błędzie, Mała. Wszystko jest własnością zarządu, oni pokrywają wszystkie koszty, a my? My tylko z tego korzystamy. - wyjaśniłem i usadowiłem się wygodniej na skórzanym siedzeniu.

Obok nas nagle pojawiła się stewardesa, która oznajmiła, że za chwilę powinniśmy startować. Rękę dam był uciąć, że w tamtym momencie usłyszałem jak Faith głośno przełknęła ślinę.

- Boisz się latać? - zapytałem, przyglądając się jej uważnie.

- Chyba... Pierwszy raz siedzę w samolocie. - odparła, przygryzając nerwowo wargę.

- Ja pierwszy swój lot przeżyłem dopiero, kiedy byłem w zespole. Wszyscy chłopcy mieli to już za sobą, bo już jako dzieciaki latali na wakacje albo coś takiego. Mojej rodziny nie było stać na takie luksusy... Ale tak... Też byłem przerażony, kiedy mieliśmy startować. Szczególnie, że Louis powiedział mi, że w pewnym momencie samolot robi w powietrzu pętlę. Nie wiem czemu mu uwierzyłem, może dlatego, że miał śmiertelnie poważny wyraz twarzy kiedy to mówił? No, ale pomijając to... Wiesz, że przez pierwsze pół godziny siedziałem z zamkniętymi oczami, z jedną ręką zaciśniętą na podłokietniku, a z drugą trzymającą się kurczowo naszego ochroniarza? Teraz jak to sobie przypominam... To chce mi się tylko śmiać. Ale wtedy byłem spanikowany jak jeszcze nigdy.

Nie wiem dlaczego podzieliłem się z nią tą historią, ale kiedy zobaczyłem jak dziewczyna lekko się uśmiecha to moje obawy minęły.

- Cieszę się, że zabrałeś mnie ze sobą, Zayn. - powiedziała nagle Faith i chwyciła moją dłoń, leżącą na stoliku.

Spojrzałem na nią i pomyślałem sobie, że chyba nigdy w życiu nie będę w stanie wystarczająco podziękować Sarze, że to akurat ją postanowiła u mnie zatrudnić...

•••••••••••••••••
Wiem, że miał być w zeszły weekend, ale nie miałam czasu, żeby cokolwiek napisać. A jak już się do tego zabierałam to nie byłam w stanie napisać żadnego sensownego zdania... :/

Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba bardziej niż mi. Wiem, że stać mnie na więcej, dlatego postaram się, żeby kolejny był już lepszy. :)

Pozdrawiam i życzę miłego weekendu! :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top