1.2

Wasze pierwsze spotkanie(część 1)

jej myśli
T/I - twoje imię
T/N - twoje nazwisko

________________

■Annabeth Chase■

Od kilku lat, po szkole zawsze chodził*ś do biblioteki. A to się spróbować pouczyć, a to poczytać książkę. Tak było i tym razem. Po ostatniej lekcji spakował*ś swoje rzeczy i wyszłaś/wyszedłeś ze szkoły, kierując się do biblioteki niedaleko.

Następnego dnia miał*ś mieć sprawdzian, a wiedząc, że w domu nie będziesz m*gł* się skupić, usiadł*ś przy jednym ze stolików w bibliotece. Wyciągn*ł*ś podręcznik, zeszyt, piórnik i ruszył*ś poszukać jakichś przydatnych książek.

Po kilkunastu minutach usiadł*ś, a na biurku postawiłaś znalezione książki. Westchn*ł*ś, wiedząc, że spędzisz tam przynajmniej 5 godzin, jeśli będzie ci sprzyjać szczęście w postaci braku dysleksji.

Już po godzinie miał*ś dość. Litery rozmazywały ci się przed oczami, tworząc dziwne wyrazy. Szczerze mówiąc, miał*ś ochotę się rozpłakać z bezsilności, ale powstrzymywała cię przed tym myśl, że jesteś w publicznym miejscu.

Oparł*ś czoło na ręce i westchn*ł*ś ciężko.

- Potrzebujesz pomocy w czymś? - usłyszał*ś cichy głos po swojej prawej.

Podniosł*ś głowę i spojrzał*ś wdzięczn* w oczy blondynki.

- Jeśli nie byłby to żaden problem - mrukn*ł*ś, spuszczając wzrok na książki. - Dał*bym sobie radę, ale mam dysleksję i nie potrafię odczytać połowy słów.

- Chętnie ci pomogę, czego musisz się nauczyć? - zapytała wesoło i usiadła obok.

Wygląda na bardzo zirytowaną/nego i zmęczoną/nego. Podejść czy nie podejść? Dobra, podchodzę, widać, że się męczy z tym.

________________

■Piper McLean■

Chodził*ś po lesie. Zawsze cię to uspokajało, więc długo spacerował*ś. Nie wiedział*ś ile czasu.

Pokłócił*ś się ze swoim rodzicem o szkołę. Jaki normalny rodzic wysyła swoje dziecko do internatu na drugą stronę kraju? Nie chciał*ś tak daleko lecieć. Miał*ś przyjaciół tu, gdzie mieszkał*ś.

Po jakimś czasie takich rozmyślań, zaszł*ś na ścieżkę koło bagien.

Nawet nie wiedziałam, że w tych lasach są bagna, pomyślał*ś. Mimo lekkich obaw, dalej szłaś/szedłeś ścieżką.

Cóż, twoje obawy były na miejscu.

Po kilkunastu metrach przed twoimi nogami wylądowało jakieś dziwne coś co wyglądało jak szyja. Ale nie było na niej głowy. Krzykn*ł*ś z przerażenia i spojrzał*ś gdzie jest ciało tego czegoś. Jednak zdziwił*ś się jeszcze bardziej gdy szyja podniosła się z ziemi i na jej miejscu pojawiły się dwie nowe. A z ciała, które po chwili zobaczył*ś, wystawało 10 innych.

Wrzasn*ł*ś, ale nie zacz*ł*ś uciekać. Stał*ś jak sparaliżowan* i patrzył*ś jak jakaś trójka nastolatków próbuje zabić potwora. Zobaczył*ś, że jeden z nich cię zauważył i odrazu dał znać swoim przyjaciołom, że nie są sami.

- Piper, zajmij się dziewczyną/chłopakiem!

Po chwili zauważył też cię potwór i chciał cię zaatakować, jednak jeden z chłopaków odwrócił jego uwagę, a dziewczyna ruszyła w twoją stronę.

- Co tak stoisz? Albo pomagasz, albo uciekasz! - krzyknęła i popchnęła cię gdy jedna z głów sięgnęła po was.

Zaczęła cię ciągnąć w przeciwną stronę od potwora, ani razu się nie odwracając. Po kilkunastu minutach bezustannego biegu zatrzymała się.

- Zapomnij.

O co jej chodzi?

Zamrugał*ś oczami.

Co tu się stało?

Piper sprawiła, że zapomniał*ś co się stało i zniknęła, zostawiając cię.

Dlaczego ona tam w ogóle była? Jesteśmy w środku lasu, jakieś trzy kilometry od jakiegokolwiek domu! Mam nadzieję, że nie przypomni sobie nic.

________________

■Hazel Levesque■

Był*ś na in probatio w Piątej Kohorcie. Cieszył*ś się, że treningi z Lupą, na których ledwo przeżył*ś, opłaciły się. Mogł*ś w końcu spokojnie spać, nie martwiąc sie o potwory.

Został*ś przydzielon* do prawie pustego pokoju. Było w nim 7 łóżek, a tylko 2 były zajęte. Usiadł*ś na wolnym posłaniu naprzeciw okna i rozgłądn*ł*s się. Całkiem przytulnie.

Po chwili usłyszał*ś pukanie i do pokoju weszła jakaś brunetka.

- Hej, jestem Hazel Levesque, córka Plutona, mieszkam w pokoju obok. Miałam cię oprowadzić po obozie - powiedziała z lekkim uśmiechem.

Zostawił*ś swoje rzeczy i poszedłeś/poszłaś za dziewczyną.

Dziwne, w ogóle nie poruszyło jej/go to, że jestem córką boga podziemia. Ciekawi mnie kto jest jej/jego rodzicem.

(Przepraszam za takie krótkieㅠㅠ)

________________

■Reyna Ramírez-Arellano■

Weszłaś/Wszedłeś do Starbucksa i zamówił*ś swoją ulubioną kawę. Usiadł*ś przy stoliku blisko lady, by słyszeć jak będą wołać twoje imię. Chociaż, znając życie pewnie je przekręcą jak zwykle.

Siedział*ś, czekając na swoje zamówienie, i rozglądając się po kawiarni. Nagle zobaczył*ś jak przez drzwi wchodzi jakaś dziewczyna w pełnym uzbrojeniu i mieczem przy pasie. Uniosł*ś brwi, ale nic nie mówił*ś, po prostu ją obserwując.

Gdy dziewczyna złożyła zamówienie, chyba wyczuła, że ktoś na nią patrzy i zaczęła się rozglądać. Po chwili napotkała twój wzrok. Nie odwrócił*ś się, dalej z niewzruszonym wyrazem twarzy, a zarazem zaciekawionym, patrzył*ś na dziewczynę. Przeniosła wzrok na okno i usiadła przy wolnym stoliku po drugiej stronie kawiarni.

Po chwili twoje zamówienie było gotowe, więc wstał*ś, odebrał*ś je i opuścił*ś budynek Starbucksa.

Szłaś/Szedłeś spokojnie ulicami miasta, gdy nagle ktoś cię pociągnął w jedną z pustych uliczek, prowadzących na osiedla. Zobaczył*ś, że to ta dziewczyna z kawiarni. Próbował*ś się wyrwać, ale miała stalowy chwyt. Gdy zaczerpn*ł*ś powietrza by krzyknąć, odwróciła się i przyszpiliła cię do ściany z dłonią na twoich ustach.

- Cicho - warknęła i odsunęła powoli rękę. - Kim jesteś - powiedziała, nie odsuwając się.

- A ty kim? Dlaczego nosisz zbroje i miecz przy pasie? To nawet Halloween nie jest, ono dopiero za pół roku - prychn*ł*ś, przewracając oczami.

- Kim jesteś - powiedziała, akcentując każde słowo.

- T/I T/N - przedstawił*ś się, ponownie przewracając oczami. - Puścić mnie czy nie?

Brunetka westchnęła i odsunęła się od ciebie.

- Jestem Reyna - mruknęła, na chwile cichnąc. - Czyli napewno nic nie wiesz?

- A co miał*bym wiedzieć - zdziwił*ś się, unosząc brwi.

Reyna tylko coś mruknęła pod nosem i odeszła, zostawiając cię.

Dlaczego on* w ogóle zobaczył* tę zbroję? Kim on* jest? Czy naprawdę już nie mogę spokojnie wyjść na kawę do miasta?

________________

■Bianca di Angelo■

Biegł*ś korytarzem z kilkoma książkami w rękach, starając się zdążyć na lekcje. Spóźniał*ś się, bo musiał*ś wziąć rzeczy z szafki, a zajęcia miał*ś w sali po drugiej stronie szkoły.

Wbiegł*ś na drugie piętro i musiał*ś przebiec przez łącznik na tym piętrze, żeby następnie zbiec po schodach na dół do sali na parterze innego budynku.

Gdy przebiegł*ś przez łącznik, nagle drzwi od łazienki otworzyły się i dostał*ś nimi w nos, a twoje książki rozsypały się po podłoże.

Jękn*ł*ś, sięgając ręką do nosa. Widząc krew na palcach, przekln*ł*ś.

- O rany, tak bardzo cię przepraszam. Powinnam bardziej uważać - brunetka uklękła przy tobie i zaczęła zbierać twoje książki, gdy ty podnosił*ś się do siadu.

Gdy dziewczyna spojrzała na ciebie, otworzyła szerzej oczy.

- Chodź, musimy iść do pielęgniarki - w jedną rękę wzięła twoje książki, a drugą wystawiła w twoją stronę, byś się podciągn*ł*.

- Nie, muszę iść na lekcje, nie mogę się spóźnić - jękn*ł*ś, czując ból w nosie.

- I tak jesteś spóźnion*, a twój nos trzeba opatrzeć. Idziemy - powiedziała zdecydowanie i pociągnęła cię w drugą stronę niż szłaś/szedłeś.

- Tak w ogóle to jestem Bianca - uśmiechnęła się do ciebie, nie puszczając twojej ręki.

- T/I - przedstawił*ś się i dalej szliście, rozmawiając cicho.

_________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top