Rozdział 2.

Zimny upadł na bezbronne ciało Cloe. Dziewczyna siedziała oparta o maskę samochodu, z przerażeniem przyglądając się mężczyźnie, który przed chwilą ją zaatakował. Oddychała nie równomiernie, a jej serce nie zamierzało powrócić do prawidłowego rytmu. Dotarło do niej, że otarła się o śmierć i pewnie było by już po niej gdyby nie... Podniosła wzrok. Przed sobą, w odległości około trzech metrów od zaparkowanego samochodu, wśród gęstych krzaków, ujrzała mężczyznę. Miał dość długie włosy, które sięgały mu prawie do ramion i sprawiały wrażenie, jakby dawno nie doświadczyły wody, szamponu, czy choćby mydła. Jego twarz ozdabiał dyskretny zarost. Był dobrze zbudowany, jego mięśnie odznaczały się pod skórzaną kamizelką. Wybawca wyglądał na zmęczonego, ale nie stracił przez to uroku. Chociaż celował w stronę Cloe kuszą, z której wystrzelił śmiertelną dla zimnego strzałę, dziewczyna nieumyślnie zwilżyła swoje wargi, następnie zrzuciła z siebie ciało trupa i podniosła się z ziemi.
-Dziękuję - uśmiechnęła się lekko, zbliżając w stronę człowieka z kuszą.
Mężczyzna patrzył na nią podejrzliwie.
-Wydaje mi się, że nie przetrwasz za długo na tym świecie! - wykrzyknął, po czym opuścił broń i odwrócił się na pięcie.
Cloe nie zamierzała pozwolić odejść bez słowa mężczyźnie, który uratował jej życie. Szybko wyjęła z samochodu plecak i nóż, a następnie pobiegła w stronę oddalającego się wybawcy.
-Czekaj! - wykrzyknęła. - Ratujesz mi życie, a później tak po prostu sobie idziesz?!
Mężczyzna z kuszą zdawał się nie zwracać uwagi na jej wołania. W końcu Cloe udało się go dogonić. Chwyciła przedramię faceta, który błyskawicznie się zatrzymał i spojrzał na nią z irytacją.
-Zamierzasz się tak do mnie kleić? Uratowałem ci życie, fakt, ale teraz powinniśmy się po prostu rozejść każdy w swoją stronę, nie uważasz?
-Nie - odparła Cloe, w odpowiedzi usłyszała tylko westchnienie. - Powiedz mi chociaż, jak się nazywasz...
Mężczyzna nie odpowiedział.
-No dobra, to może... - Cloe nie zamierzała tak łatwo się poddawać. - Co tu się dzieje? Dlaczego jeszcze wczoraj wszystko było w porządku, a teraz nagle jacyś napaleni faceci starają się odgryźć mi twarz?! I co...
Strzała, która przemknęła przy jej uchu, nie pozwoliła jej dokończyć. Cloe błyskawicznie się odwróciła i ujrzała kolejną istotę padającą bezwiednie na trawę. Mężczyzna, który do niej strzelał, zbliżył się do swojej ofiary i wyjął strzałę ze środka głowy.
-Boże, to jest ohydne - wymruczała dziewczyna.
-Byłoby bardziej, gdyby wyżarł z ciebie wszystkie flaki - odparł mężczyzna, wycierając strzałę skrawkiem materiału, który wyjął z kieszeni. - Dobra, chodź...
Niespodziewanie chwycił Cloe za nadgarstek.
-Nie mogę patrzeć na twoje samobójstwo - westchnął, po czym pociągnął dziewczynę za sobą.
-O co ci chodzi?
-O to, że nie przetrwasz na tym świecie nawet jednego dnia. Jesteś za łagodna i nie wiesz, jak zabijać sztywnych.
-Kogo?
-Sztywnych... Tych, którzy jeszcze niedawno byli ludźmi.
-Wiem, że trzeba celować w ich głowy...
-No to nieźle, na pewno dzięki temu uda ci się uniknąć zostania przystawką.
-Zabiłam tak swoją mamę - wyszeptała Cloe, kierując swój wzrok na ziemię.
Mężczyzna zatrzymał się na moment i spojrzał na dziewczynę.
-Twoja mama...
-Zmieniła się - odparła Cloe, powstrzymując łzy cisnące się do jej oczu.
-A co z ojcem? - w spojrzeniu mężczyzny malowało się współczucie.
-Zmarł. Jeszcze zanim... To wszystko się zaczęło.
-Ja też nie mam rodziców. Został mi tylko starszy brat. Razem staramy się jakoś... Przetrwać.
Dziewczyna spojrzała na niego załzawionymi oczami.
-Jestem Daryl - przedstawił się.

-Cloe.
-Masz bardzo ładne imię.
-Dziękuję...
Zwiesiła smętnie głowę. Zmierzali przed siebie.
-Dokąd właściwie idziemy?
-Do mojego brata. On na pewno będzie wiedział, co z tobą zrobić.
-Co masz na myśli? - spytała Cloe i w tym momencie potknęła się o wystający z ziemi korzeń.
Daryl błyskawicznie chwycił ją za ramię, chroniąc przed nieprzyjemnym upadkiem.
-Na pewno nie zostawię cię samej. Miałbym cię na sumieniu.
-Czyżby?
-Tak. Śniłoby mi się jak jakiś sztywny pożera cię od środka, a twoje wnętrzności rozbryzgują się po całej długości ziemi... To byłby niezapomniany widok.
Cloe zrobiła przerażoną minę, która po chwili przerodziła się w ogromną odrazę i niesmak. Daryl, widząc to, roześmiał się szczerze.
-Daleko jeszcze? - spytała dziewczyna, starając się zmienić temat.
-A co? Nóżki cię bolą?
-Nie, chciałam po prostu... Ach, nie ważne.
Daryl wzniósł oczy ku górze, następnie poprawił pas od kuszy, przerzucony przez ramię i przyspieszył tempo.
-Nie musisz być taki niemiły, wiesz? - Cloe starała się dorównać mu kroku.
-Nie jestem niemiły.
-A jak to inaczej nazwać? Chamski?
Daryl zatrzymał się, po czym spojrzał z wyrzutem na dziewczynę.
-Słuchaj, królewno. To, że ciebie ze sobą ciągnę jest wyłącznie oznaką mojego dobrego serca. Jeszcze jedno słowo, a skończy się dzień dobroci dla zwierząt i będziesz radzić sobie sama, jasne?
Cloe nie odpowiedziała. Zamiast tego, gdy Daryl odwrócił się do niej plecami zaczęła go przedrzeźniać, a na koniec wystawiła do niego język.
-Widziałem to! - wykrzyknął przez ramię.
Cloe westchnęła cicho, a następnie zaczęła podążać tuż za Darylem, nie mówiąc już ani słowa.
-No, jesteśmy na miejscu - poinformował ją w końcu, po dość długiej wędrówce.
Stali przed ogromną żelazną bramą, za którą znajdował się stary, opuszczony budynek.
-A co to konkretnie jest? - spytała Cloe, widząc jak Daryl odsuwa drzwi, aby dostać się na teren przed budowlą.
-Nasza osada. No, przepraszam, że nie spełnia warunków królestwa księżniczki, ale to jedyny bezpieczny budynek, jaki udało nam się znaleźć. To jakaś opuszczona melina, ale gdy przeszukaliśmy ją z bratem, w środku nie było żadnego sztywnego, więc postanowiliśmy się tutaj zatrzymać. Wchodzisz?
Cloe niepewnie przeszła przez bramę i odwróciła się w stronę Daryla, który dbając o bezpieczeństwo, ponownie ją zamykał.
-Mam nadzieję, że nie będzie robił większej afery - wymruczał po chwili mężczyzna.
-Kto? Twój brat?
-Ta. Jest trochę... Nerwowy i nieufny w stosunku do obcych.
To mówiąc otworzył drzwi opuszczonego budynku.
-Zapraszam do środka - uśmiechnął się lekko.
Cloe niepewnie przeszła w głąb budowli. W środku panował kompletny chaos. Kawałki tynku posypały się ze ścian i znajdowały się na podłodze, która skrzypiała pod stopami. Dziewczyna ujrzała nad swoją głową pękniętą lampę. W powietrzu unosił się nieprzyjemny swąd. Czy to tutaj spędzi kolejne dni?
-Trzymaj się za mną - poprosił pół głosem Daryl, odsuwając Cloe lekko do tyłu.
Po chwili, zza rogu wyjrzał mężczyzna o posiwiałych włosach, z niewielkim zarostem i niebieskimi oczami.

-Daryl? - spytał niepewnie, wychodząc z ukrycia.
W ręce trzymał nóż. Cloe szybko zorientowała się, że mężczyzną tym musi być brat jej wybawcy. Daryl podszedł do niego, objął i poklepał po ramieniu.
-Nic mi nie jest, stary - wymruczał.
-Widzę... Ale nie jesteśmy sami...
Wyrwał się z uścisku brata i szybkim krokiem ruszył w stronę Cloe. Przyłożył nóż do jej policzka, zanim Daryl zdążył zaprotestować.
-Co to za jedna? - spytał podejrzliwie.
-Mam na imię Cloe - próbowała przedstawić się dziewczyna.
-Cicho siedź, nie ciebie pytałem! - mężczyzna uderzył ją ręką w głowę, po czym spojrzał pytająco na brata.
-Zostaw ją! Tak jak powiedziała, nazywa się Cloe! Spotkaliśmy się w okolicy Michigan, gdy zaatakował ją sztywny. Uratowałem jej życie. Musimy dać jej schronienie...
-Czy ja ci wyglądam na Matkę Teresę?! A nasza osada to co?! Przytułek dla bezbronnych i uciśnionych?!
-Sama sobie nie poradzi...
-A co mnie to obchodzi?! Masz ją stąd wywalić!
-Ani mi się śni!
-Wywal ją, albo ja to zrobię!
-Nie wasz się jej tknąć, słyszysz?! - Daryl wyrwał do przodu, w stronę brata.
-A ty co?! Zakochałeś się?! Wiesz, braciszku... To chyba nie twoja liga... A swoją drogą, całkiem niezła z ciebie sztuka, mała.
Mężczyzna chwycił podbródek Cloe i zbliżył do siebie, jakby chciał pocałować.
-Śliczna jesteś, ale niepotrzebna - zacmokał. -Taka delikatna istotka mogłaby co najwyżej co jakiś czas przypomnieć mi, że jestem facetem...
Daryl nie wytrzymał. Zbliżył się do brata i uderzył go z całej siły w twarz.
-Co ty wyprawiasz do cholery?!
-Nie wasz się jej skrzywdzić, słyszysz?!
-Matko... A co ci tak na niej zależy, Romeo? Daj mi się nią trochę pobawić. Będziemy się wymieniać, obiecuję.
-Zapomnij. Mam swoje zasady...
-W dupę sobie wsadź te swoje zasady! Ciota jesteś, nie facet! Taka sunia zjawia ci się, jak na zawołanie... Żal nie skorzystać.
-Chcę zapewnić jej tylko nocleg, ok? Ma czuć się tutaj bezpiecznie. Będę ją szkolił...
-Szkolił? Mmm, ciekawe w czym. Może ja też spełnię się w roli profesora, jak sądzisz?
-Będzie zabijać sztywnych. Pokażę jej, co robić, by przetrwać. Teraz jest jedną z nas. Czy ci się to podoba, czy nie...
-Dobra, idź się przespać, bo coś mi się zdaje, że zaczynasz majaczyć.
Daryl chwycił Cloe za nadgarstek i już chciał zaprowadzić ją w miejsce, gdzie będzie mogła bezpiecznie spędzić noc, gdy zatrzymał go brat.
-Dokąd to? Królewna zostaje ze mną...
-Wolałabym...
-Zamknij się - wycedził przez zęby brat Daryla.
Cloe spojrzała błagalnie na mężczyznę, któremu o wiele bardziej ufała.
-Jeśli zostanie u ciebie, obiecujesz, że nic jej nie zrobisz?
-Jasne, masz moje słowo - brat uniósł dwa palce, jak do przysięgi.
Daryl zbliżył się do Cloe, pochylił nad nią lekko, a następnie wyszeptał najciszej, jak się dało:
-W razie czego, krzycz.
Dziewczyna kiwnęła przytakująco głową. Daryl uśmiechnął się lekko, wyprostował i ruszył do oddzielnego pomieszczenia. Cloe zerknęła na jego brata, który przejechał językiem po swojej dolnej wardze.
-Och, jaki ze mnie gentleman! Nawet się nie przedstawiłem! - wykrzyknął, wyciągając swoją pooraną bliznami dłoń do dziewczyny. - Merle Dixon, Madame...
Cloe niepewnie podała mu swoją delikatną dłoń, a wtedy on szarmancko ją cmoknął. Dziewczyna nie chciała być nie miła, jednak brat Daryla napawał ją paraliżującym strachem, przez co nie potrafiła zebrać do kupy swoich myśli. Miała tylko nadzieję, że w opuszczonym budynku nic jej nie grozi.

~ Od autorki ~

Witajcie! Tak, dawno nie wstawiłam żadnego rozdziału, ale powód był bardzo prosty. Szkoła, a co za tym idzie brak czasu, weny i chęci do pisania -.- No, ale w końcu zebrałam potrzebne siły i napisałam tą oto część. Jak Wam się podoba? Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że moje postacie z TWD będą miały nieco inne charaktery od oryginałów. Mam swój własny pomysł, własną historię, którą tworzę i tylko niewielką, na prawdę minimalną część zaczerpnę od twórców serialu. Nie mniej jednak, mam nadzieję, że spodoba Wam się moja historia. Zachęcam do oddawania głosów i komentarzy, gdyż to bardzo motywuje mnie do dalszego pisania 😉 Pozdrawiam cieplutko 💞

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top