Rozdział 27

DIARA

Gwałtownie uniosłam się łokciach. Nie widziałam wyraźnie, oddychałam spazmatycznie, a moje dłonie desperacko szukały czegoś znajomego w dotyku. Pościel, którą się okrywałam, była odrobinę zbyt szorstka, materac trochę zbyt miękki, a wokół pachniało stęchlizną, jakby pokój od dawna nie był wietrzony. Próbowałam uspokoić oddech, jednocześnie przecierając oczy. Nie byłam w swoim domu. Znajdowałam się w niewielkim pomieszczeniu z aneksem kuchennym, sofą i dwoma pojedynczymi łóżkami. Otynkowane, beżowe ściany były zabrudzone i odrapane, ciężkie kotary z ciemnego materiału wyglądały na niesamowicie stare, a maleńka lodówka dawno zdążyła zżółknąć. Na drugim łóżku leżał mój brat, pod sam nos okryty kraciastą kołdrą. Na sofie znajdowała się kolejna postać, kłęby czarnego materiału, które nie pasowały do tego miejsca. Jak do każdego innego. Przeszukałam wzrokiem ściany, szukając zegara, ale dostrzegłam jedynie obraz w niepasującej do wystroju ramie, przedstawiający stado jeleni.

Nie wiedziałam, gdzie znajdowała się moja komórka, gdzie tak naprawdę byliśmy i jak znalazłam się w łóżku. Właściwie nic nie pamiętałam. Ostatnie wspomnienie, jakie mocno wyryło się w mojej głowie, to moment, w którym Razer wsiadł za kółko mojego jeepa. Uciekaliśmy przed burzą śnieżną, jadąc do Willow Creek. Na miejscu mieliśmy znaleźć jakiś motel, ale jak przez mgłę pamiętałam wynajmowanie tego pokoju. Coś mi świtało – były tylko dwuosobowe, dość tanie, a kobieta, która nam go wynajmowała, patrzyła dość sceptycznym wzrokiem na Razera, myśląc chyba, że nas porwał. Tylko tyle pamiętałam. Nie miałam więc pojęcia, jak znalazłam się w łóżku.

Byłam w ubraniach, w których jechałam. Miałam na sobie ciemne dżinsy i stary sweter w nadruk pingwina. Zgadywałam, że padłam do łóżka ze zmęczenia, innej opcji nie było. Westchnąwszy, wystawiłam nogi za łóżko i skarpetkami dotknęłam szorstkiej wykładziny, która w niektórych miejscach wyglądała na przypaloną od papierosów. Na małej szafce nocnej leżała moja komórka – bingo, nawet nie musiałam jej szukać – a tuż obok niej stała lampka bez klosza, popielniczka i ramka ze zdjęciem, które było tak wyblakłe, że ledwo co widziałam zarys jakiejś sylwetki. Podeszłam do łóżka Owena i nachyliłam się nad bratem. Oddychał i nawet lekko ruszał palcami, mandragora pewnie jeszcze działała, ale widząc, że zaczynał się poruszać, odetchnęłam z ulgą. W samochodzie leżał jak kłoda. Razer także spał, otulony swoją bluzą.

Na samo wspomnienie wczorajszej podróży moje policzki zmieniły się w dorodne pomidory. Nie powinnam była mówić mu aż tylu rzeczy, nie powinnam była przy nim płakać, a tymczasem kompletnie się załamałam. Czy dalej widział we mnie kogoś, kogo warto było chronić? Mógł rzucić mnie na pożarcie, myśląc, że jestem tylko słabym człowiekiem. Wcale nie było inaczej, nie zamierzałam protestować. Wczoraj przestałam myśleć trzeźwo. Spełniłam swoje skrywane marzenie i dotknęłam jego włosów, bawiąc się nimi, a on w zupełności mi na to pozwolił. Czułam się, jakbym oswoiła dzikie zwierzę i może rzeczywiście tak było.

Nie chciałam go budzić. Chciałam się trochę odświeżyć, a potem przygotować dla nas śniadanie. Byłam strasznie głodna i niemożliwie chciało mi się pić. Nim poszłam do łazienki, sąsiadującej z naszym pokojem – drzwi prowadzące tam były otwarte – podeszłam do okna i lekko uchyliłam zakurzoną firankę. Mieszkaliśmy na parterze, motel pewnie nie miał nawet piętra – nie przyjrzałam mu się, kiedy tutaj dojechaliśmy, nie pamiętałam również tego momentu. Znajdował się przy drodze, tyle wiedziałam, ale ze swojego pokoju mieliśmy widok na góry. Wszystko było zasypane śniegiem, zamieć mocno uderzyła w Willow Creek, miałam nadzieję, że ulice niedługo miały być przejezdne.

W końcu udałam się do łazienki, mijając torby, które przywieźliśmy. Wykopałam ze swojej kosmetyczkę, bieliznę i ręcznik i zamknęłam się w łazience. Trochę się brzydziłam. Nie byłam nauczona do takich warunków, w moim domu wszystko lśniło czystością, ale nie mogłam narzekać. Szybko zrzuciłam z siebie ubrania, kładąc je na klapie toalety, a potem weszłam pod prysznic, którego brodzik był zrobiony z tego samego materiału, co podłoga. Zasunęłam plastikową kotarę i puściłam wodę. Chwilę walczyłam z pokrętłem, bo woda była lodowata. Dopiero po jakimś czasie zaczęła robić się cieplejsza, więc szybko umyłam się i wyskoczyłam spod prysznica. Nie należał do relaksujących, ale musiałam zmyć z siebie łzy i dziwny zapach stęchlizny. Ten pokój naprawdę trzeba było wywietrzyć.

Stanęłam przed dużym lustrem, rozczesując splątane, wilgotne włosy. Moje policzki nabrały żywego koloru, a oczy, chociaż smutne, nie wydawały się już tak puste. Miałam kilka powodów, by się cieszyć. Byłam w końcu poza domem, poza Riverton, z dala od rodziców. Po raz pierwszy pojechałam dokądś „sama" i musiałam polegać tylko na sobie. Teraz musiałam tylko dowiedzieć się, czy u rodziców było wszystko w porządku. Komórkę miałam włączoną, ale wyciszoną, pamiętałam też, że przez burzę śnieżną zgubiłam zasięg. Musiałam mieć pewnie milion połączeń od mamy, która niesamowicie się martwiła, w końcu wyjechaliśmy o wiele wcześniej.

W końcu ubrałam się i udałam się do wyjścia, zostawiając swoją kosmetyczkę na umywalce. Dobrze było się trochę odświeżyć, chociaż wzięcie prysznica okazało się wyzwaniem. Teraz czułam się jednak odrobinę lżejsza. Ale jeszcze głodniejsza. Wzięłam ze sobą trochę kanapek i zupek chińskich, wystarczyło zagotować wodę – mieliśmy tutaj czajnik elektryczny – i gotowe. Śmieciowe jedzenie może nie było najlepsze, w szczególności dla Razera, ale miałam wrażenie, że w promieniu kilku kilometrów nie było żadnego sklepu. Może niedaleko znajdowała się stacja benzynowa, ale tam i tak sprzedawano pewnie stare hot dogi.

Wyszłam z łazienki, od razu spostrzegając Razera, który siedział na skraju mojego łóżka, przeglądając jakiś notes. Przywitałam się z nim i już miałam zrobić krok w stronę aneksu, kiedy zdałam sobie sprawę, jaki notes kartkował chłopak. Zerwałam się z miejsca w trymiga.

– Oddawaj to! – rzuciłam, natychmiast rzucając się, by wydostać zeszyt z jego dłoni.

Raze śmiał się bezczelnie, również wstając. Nie dość, że górował nade mną wzrostem, to jeszcze uniósł wyżej rękę, bym nie mogła dosięgnąć zeszytu. Mój Boże, przecież on czytał mój pamiętnik!

Ma najbardziej przeźroczyste oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Nie znam żadnego górskiego potoku, który mógłby dorównać im barwą. Świecą w mroku jak dwie latarnie morskie i jest w nich coś niesamowitego, ale mimo to wiem, że kryje się za nimi mrok. Tak potężny, że boję się na samą myśl – czytał na głos jeden z moich wpisów, kiedy ja bezskutecznie próbowałam odebrać mu pamiętnik.

– Raze, to nie jest śmieszne, oddawaj to! – krzyczałam, ale on tylko objął mnie ramieniem, by unieszkodliwić moje ruchy.

Chłopak zaśmiał się. Bynajmniej nie w sposób, który już znałam. Nie. Zaśmiał się najbardziej ludzkim śmiechem, jaki słyszałam, dźwięcznym i przyjaznym. Tak radosnym, że aż zamarłam. Raze popatrzył mi prosto w oczy, unosząc kąciki ust. A potem zatrzasnął pamiętnik i podsunął go w moim kierunku. Myślałam, że się ze mną droczy, ale naprawdę oddał mi notatnik, z powrotem siadając na łóżku.

Teraz byliśmy tego samego wzrostu. Przyciągnęłam pamiętnik do piersi, trzymają go mocno jak pluszowego misia. Raze złapał za koniuszek mojej luźnej koszulki, ciągnąc za niego. Albo chciał zwrócić moją uwagę, albo przyciągnąć mnie bliżej. Zrobiłam krok do przodu, patrząc na niego z uwagą.

– Piszesz tam o mnie? – spytał cicho; nie wydawał się zły, był raczej zaciekawiony.

– To mój pamiętnik, piszę w nim o wszystkich. Skąd w ogóle go wytrzasnąłeś?

– Szukałem czegoś do jedzenia, znalazłem go przypadkiem – wyjaśnił, dalej bawiąc się moją koszulką.

– Zamierzałam przygotować śniadanie, ale ktoś postanowił przeczytać moje prywatne notatki – odparłam zgryźliwie, a on znów zaśmiał się. Nie uszło mojej uwadze, że zerknął w stronę śpiącego Owena.

– Ten fragment był o mnie, więc miałem do tego prawo – stwierdził dzielnie, posyłając mi perskie oko.

Było mi wstyd, policzki piekły mnie z zażenowania. Nie powinien był tego przeczytać, nie powinien nawet wiedzieć, że prowadziłam pamiętnik. Nie chciałam, by wiedział, że o nim pisałam. Bo przecież pisałam dużo, przekształcając notatki w badania naukowe nad lycanami. Jego imię znajdowało się dosłownie wszędzie. Prześladowała mnie litera R. Kiedy liczyłam zadania na matematyce i trafiałam na obliczenia promienia, uśmiechałam się pod nosem. Kiedy szukałam czegoś innego, w Internecie wyświetlały mi się czasem reklamy firmy, która nazywała się tak samo, jak Razer. Nic więc dziwnego, że chłopak zagościł w moim pamiętniku.

– Dalej jesteś głodny? – zapytałam, by jakoś urwać ten żenujący temat.

– Strasznie. Coraz bardziej przyzwyczajam się do ludzkiego jedzenia, to niezbyt dobrze.

– Z powodu...?

– Uzależnia – rzucił tylko, puszczając moją koszulkę. Była wymięta w miejscu, w którym jej dotykał. – Kiedy całe życie żywisz się mięsem dzikich zwierząt, a potem zaczynasz jeść kanapki z masłem orzechowym, zaczyna ci odbijać.

Zamyśliłam się na moment, odkładając zeszyt na materac.

– To znaczy, że oszalałeś na punkcie moich kanapek?

Znowu się zaśmiał, a ja na moment straciłam dech. Był taki... ludzki. W tym momencie jedyne, co przypominało mi o tym, że był lycanem, to jego niesamowite oczy. Wszystko inne mogło być tak zwyczajne. Nawet jego blizna, która z jednej strony szpeciła jego twarz, a z drugiej była równie piękna. Razer widział, jak na niego patrzę, więc zamilkł, mrużąc oczy. Zaczął wstawać tak powoli, że coś w mojej głowie kazało mi zrobić krok w tył. On ruszył ku mnie najwolniej, jak mógł, a kiedy znalazł się tuż nade mną, zagryzł dolną wargę aż do krwi. Słowo daję, że moje serce znalazło się nagle na mojej dłoni.

– Diara?

Cichutki głos Owena całkowicie mnie ocucił. Razer nagle zniknął sprzed moich oczu, a ja spojrzałam w stronę łóżka, na którym spał. Chłopiec wyściubił nos zza kołdry i patrzył w naszym kierunku zdezorientowanym wzrokiem. Natychmiast ominęłam Razera i pomknęłam w kierunku brata. Usiadłam na łóżku i utuliłam Owena najmocniej, jak potrafiłam.

– Gdzie jesteśmy? – spytał słabym, sennym głosem.

– W motelu w Willow Creek. Strasznie długo spałeś, wiesz?

– Przespałem całą podróż?

– Calutką! – Uśmiechnęłam się, głaszcząc go po włosach. – Jesteś głodny? Zaraz przygotuję śniadanie.

– Jak wilk! – odparł, odwzajemniając mój uśmiech.

– Jak się czujesz? Wyspałeś się?

Pokiwał głową. Zaraz potem zerknął za mnie, witając się z Razerem. Chłopak odpowiedział mu, ale nie mówił już nic więcej. Owen znów okrył się szczelnie kołdrą i posłał mi jeszcze jeden uśmiech. Mandragora zadziałała i wyglądało na to, że Owen naprawdę był bezpieczny.

Raze nie kłamał.


Popołudniu wybraliśmy się na szybki spacer, żeby rozejrzeć się po okolicy. Było niesamowicie mroźnie, Owen dalej był trochę zmęczony i chyba lekko przestraszony hulającym wiatrem, więc postanowiliśmy skrócić nasz spacer. Nie chciałam, by chłopiec się przeziębił, tylko tego brakowało. Szliśmy się wzdłuż głównej ulicy, która była przejezdna, wypatrując jakichś sklepów czy stacji benzynowych. Razer nie dostrzegał jednak niczego w promieniu kilku kilometrów – jakim cudem widział aż tak daleko? – więc wyglądało na to, że naprawdę wylądowaliśmy na pustkowiu.

Przez całą drogę Owen starał się nas zagadywać. Był tak opatulony szalikiem, że ledwo rozumiałam, co mówił, ale jemu to nie przeszkadzało. Razerowi właściwie też nie. Patrzył na niego uważnie, a czasami nawet potakiwał, kiedy Owen się do niego zwracał. Raz mój brat złapał go nawet za dłoń, bo Raze zwolnił kroku. Całe szczęście, że Owen miał na sobie rękawiczki.

Przed pójściem na spacer napisałam do mamy SMS-a. Jak się spodziewałam, miałam kilka nieodebranych połączeń. Odetchnęłam z ulgą, widząc je, chociaż bałam się, jak zareagują rodzice, kiedy oddzwonię. Więc, unikając tego, odsłuchałam tylko wiadomość, którą nagrała mama, a potem w długim SMS-ie napisałam jej, że dotarliśmy szczęśliwie przed burzą śnieżną, że Owen smacznie spał i że pogoda już się poprawia. Nie chciałam, by mama się martwiła, nie miała przecież powodów, prawda?

Po powrocie do motelu kazałam Owenowi wziąć gorący prysznic. Po nim zjadł kanapkę z Nutellą i stwierdził, że bardzo chce mu się spać. Na osobności Razer powiedział mi, że to, co dzieje się z Owenem, jest całkowicie normalne. Mandragora przestawała działać, ale Owen potrzebował jeszcze trochę snu. Zawsze był strasznie energiczny, więc trochę się martwiłam, ale z drugiej strony... czy poradziłabym sobie z nim, gdyby zaczął szaleć?

Kiedy Owen zasnął, ja usadowiłam się na swoim łóżku, oparłam się o wezgłowie i zaczęłam pisać. Najpierw pisałam coś, co było kompletnie bez sensu, ale nadawałoby się na zajęcia z kreatywnego pisania, gdybym miała na nie iść. Drugi weekend z rzędu nie pojawiałam się na nich i zaczynało mnie to irytować, ale kompletnie straciłam zapał do pisania. Czułam się... taka pusta. Chciałam pisać, chciałam móc nazwać się pisarką, tymczasem nie miałam nawet czasu i ochoty, by stukać w klawiaturę, zbyt wiele się działo. Tym razem napisałam jakąś krótką scenę spod górskiego schroniska, ale szybko przerzuciłam się na pisanie w pamiętniku. Było tyle rzeczy, które musiałam opisać, począwszy od tego, że Raze przeczytał kawałek mojej notki, a skończywszy na naszej „wycieczce".

To miejsce nie jest takie złe. Ważne, że nie jestem tutaj sama, inaczej pewnie bym oszalała. Wiatr huczy za oknem i tylko on napawa mnie niepokojem. Raze mówił, że jesteśmy tutaj bezpieczni. Ufam mu. Powiedziałam mu, że mu ufam i powtórzyłam to kilka razy. Gdyby się zastanowić, jeszcze nigdy mnie nie zawiódł, więc i tym razem tego nie zrobi.

Podniosłam oczy w kierunku okna. Robiło się już ciemno, Owen cicho pochrapywał, a Razer... zniknął. W Riverton robił to samo. Wiedziałam, że potrzebował przestrzeni i lepiej czuł się na zewnątrz, ale ja z kolei wolałam, kiedy był blisko. Napisałam jeszcze kilka akapitów w swoim pamiętniku i w końcu zatrzasnęłam go. Nie miałam pojęcia, gdzie podziewał się Razer, a nie chciałam wychodzić z motelu, by go szukać. Logicznie myśląc: był lycanem, co mu tutaj groziło? Nic. Nie mogłam zostawić Owena samego; gdyby się obudził, a mnie nie byłoby w pobliżu, mógłby się przestraszyć.

Podeszłam do okna i odchyliłam lekko firankę. Wtedy właśnie zauważyłam błysk błękitnych oczu. Podskoczyłam ze strachu, ale zdałam sobie sprawę, że to tylko Razer. Stał tam na śniegu w koszulce z krótkim rękawem, a jego pierś falowała tak szybko, że szybko domyśliłam się, co się działo. Jego przedramiona znów pokrywał tusz. Odwróciłam się, by sprawdzić, czy Owen dalej spał, a potem ostrożnie otworzyłam okno.

– Właź do środka – szepnęłam, klepiąc lekko parapet. Może wpuszczanie do pokoju hybrydy nie było najmądrzejsze, ale nic innego mi nie pozostało. – To przez wspomnienia?

Pokręcił głową, ale z jakiegoś powodu mnie nie przekonał. Wlazł do środka, a ja zamknęłam za nim okno. Jego oczy powoli zaczęły wracać do normalności, kły zniknęły, podobnie jak pazury, ale tatuaże nadal widniały na przedramionach.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego znikają – przyznałam, wskazując na dziwne malunki. Naprawdę wyglądały tak, jakby Raze zanurzył ręce w smole aż po łokcie. Każdy skrawek skóry był po prostu czarny.

– Zostały zrobione, kiedy byłem hybrydą, więc pokazują się tylko wtedy, kiedy nią jestem – odparł szybko, stabilizując oddech.

– Twoje oczy są tak niemożliwie przejrzyste...

– Jak potok, co nie? – zaśmiał się, przywodząc na myśl mój wpis w pamiętniku.

– Powinieneś przejrzeć się w lustrze i je zobaczyć.

Popatrzył na mnie z czymś, co mogło być albo wyrzutem, albo zmartwieniem. Ciężko opadł na sofę i westchnął, chociaż wydawało mi się, że pozornie nie był już hybrydą, tatuaże wciąż tam były.

– Już ci mówiłem: trzymam się z daleka od luster.

– To głupie – oceniłam dzielnie. – Patrzenie w lustra nie przynosi pecha, to rozbijanie tak działa.

– Śmiem twierdzić, że na przesądach znam się ciut lepiej.

Przewróciłam oczami, podeszłam do niego i złapałam go za nadgarstki. Jego skóra, chociaż zimna, nie była na tyle nieprzyjemna w dotyku. Może to sprawka tych tatuaży? W każdym razie – z łatwością mogłam go dotknąć. Pociągnęłam go, dając mu znak, by się podniósł. Chłopak zrobił to niechętnie, a kiedy zaczęłam ciągnąć go w kierunku łazienki, zaparł się nogami.

– Diara, to nie jest dobry pomysł – wybełkotał, a oddech trochę mu przyśpieszył.

– Cała ludzkość spogląda w lustra, nie wierz w kit, który wcisnęli ci rodzice.

Razer próbował wyplątać się z mojego uścisku. Zrobiłby to z łatwością, ale słabo się starał. Zamiast tego, kiedy się do niego odwróciłam, posłał mi najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziałam. Razer nigdy nie był smutny. Zły, wściekły, wesoły – tak. Ale nie smutny. Poniekąd wydawało mi się, że nie znał tego uczucia, aż do teraz.

– Nie chcę widzieć swojego odbicia, Diara – rzekł, kiedy stanęliśmy pod drzwiami łazienki.

– Dlaczego?

– Jestem potworem. Widzę siebie jako potwora. Chcę nim pozostać i żyć ze świadomością, że zawsze nim jestem.

Coś złapało mnie za serce. Może i Razer był potworem, ale nie mogłam zrozumieć, co to miało znaczyć.

– Szukasz swojej ludzkiej strony – zauważyłam – ale jak chcesz stać się człowiekiem, nie wiedząc, jak wyglądasz? Wejdę tam z tobą. Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale lustra nie są takie złe. A ty... powinieneś zobaczyć, jak niezwykłe masz oczy.

Kiedy na moich policzkach wykwitły dorodne pomidory, Raze uśmiechnął się. Wysunął dłoń i złapał między kościste palce kosmyk moich włosów. Nie znałam osoby, która czerwieniłaby się bardziej ode mnie, ale jemu sprawiało to radość. Od razu się rozchmurzył. Cholera z niego.

– Diara, ja... wystarczy, że mi o nich mówisz – powiedział w końcu, ale zrobił krok w kierunku łazienki. – Od dwudziestu trzech lat nie widziałem swojego odbicia. Nawet gdybym w końcu to zrobił, co by to dało? Nie widziałem siebie, jako dziecko. Nie wiem, jak wyglądałem, jak długie były moje włosy. Teraz zobaczę dorosłego mężczyznę i co?

– Gdybyś naprawdę nie był ciekawy, jak wyglądasz, porzuciłbyś ten temat już dawno. Przyznaj, że w głębi duszy też chcesz wiedzieć, kim jesteś.

Razer oparł się o ścianę za sobą, a mnie pociągnął tak, że opierałam się o jego klatkę piersiową. Byliśmy złączeni w dziwacznym uścisku, który był nawet przyjemny. Bałam się, że Owen przebudzi się i nas tak zastanie, ale ciągle słyszałam ciche pochrapywanie, musiał być naprawdę zmęczony. Razer w końcu przewrócił oczami.

– Jestem ciekawy – wyznał, spuszczając wzrok. – Ale równie mocno po prostu się boję. Moja rodzina od lat mówiła mi, że patrzenie w lustro niszczy duszę.

– Mówiłeś, że twoja i tak jest zniszczona, co to zmienia? – spytałam, śmiejąc się cicho. Wzmocniłam uścisk naszych dłoni. – Ufasz mi, Raze?

Po jego twarzy przemknął cień jakiegoś uczucia, ale nie potrafiłam stwierdzić, co to takiego. Wyraźnie się zastanawiał, nie wiedząc, co zrobić. Pierś znów szybko mu falowała, a kiedy tak na niego patrzyłam, pilnowałam się, by po prostu go nie przytulić. Z jakiegoś powodu pragnęłam jego dotyku bardziej, niż tak naprawdę chciałam. Mógłby mnie po prostu objąć. W końcu Raze skinął głową. Ufał mi. Naprawdę mi ufał. Odwróciłam się do niego plecami, sięgnęłam po jego ramiona i objęłam się nimi w talii. Słyszałam, jak chłopak wciągnął powietrze ze świstem.

– Gotowy?

Otworzyłam drzwi łazienki i włączyłam światło. Raze miał zamknięte oczy, zaciskał powieki tak mocno, że na jego twarzy pojawiły się zmarszczki. Obejmował mnie kurczowo, a ja mogłabym przysiąc, że czułam, jak biło jego serce. Nim zdążyłam jednak zaciągnąć go do łazienki, poczułam, że paznokcie chłopaka zaczęły robić się ostre jak brzytwy. Czułam na karku jego oddech, dyszał coraz ciężej. Obejrzałam się przez ramię, ale postanowiłam iść dalej. Już prawie byliśmy w łazience, kiedy za mną rozległ się zwierzęcy warkot. Odruchowo wyplątałam się z objęć Razera.

On myślami był już gdzieś daleko. Z jego zwierzęcych oczu biło przerażenie. Patrzył na mnie, ale miałam wrażenie, jakby nie rozpoznawał mojej twarzy. Krew zaczęła cieknąć z jego nozdrzy, a jego oddech urywał się. Kręcił głową, próbując coś powiedzieć.

– Ni-nie mogę. Nie dam rady – wydyszał, robiąc krok w tył.

Był jak spłoszone zwierzę, wydawało się, że zaraz po prostu stąd ucieknie. Patrzyłam, jak resztki jego zimnej krwi znikały. Zwierzęce oczy wpatrywały się we mnie. Wstrzymałam oddech i pchnęłam go w kierunku wyjścia.

Jego pazury minęły moje gardło o milimetr. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top