Rozdział 23

DIARA

Z kuchennego radia grała ulubiona piosenka mojej mamy. Life is a Flower od Ace of Base kochała z całego serca, a gdyby się tak zastanowić, naprawdę mądrze wybrała. Kiedyś mama przypominała mi takiego kwiatka, kogoś niezwykle energicznego i trzeźwo patrzącego na świat. Oczywiście w ciągu minionych lat wiele się zmieniło, ale piosenka wciąż pozostawała taka sama. Wesoła, pozytywna i skoczna. Nawet jeśli zupełnie nie nadawała się na zimowy poranek, przywodziła na myśl wiosnę, która niedługo miała nadejść. Mieliśmy już początek lutego, więc do dłuższych i cieplejszych dni było coraz bliżej.

Miałam serdecznie dość zimy, która w tym roku nie przyniosła nic miłego. Była mroczna i nieprzyjemna; zamknęła mnie w swoich sidłach. Zazdrościłam teraz wszystkim mieszkańcom cieplejszych stanów, gdzie nawet w zimę termometr wskazywał trzydzieści stopni na plusie. Ależ to musiało być życie...

Śpiewałam pod nosem słowa piosenki, a Owen tupał nogą do rytmu. Od dawna nie odrabiałam pracy domowej w towarzystwie muzyki, ale tym razem postanowiłam włączyć radio, by jakoś poprawić sobie humor. Byłam zmęczona po wielu godzinach lekcji i nie w smak było mi uśmiechanie się od ucha do ucha, ale ja i Owen zostaliśmy sami w domu, więc chciałam spędzić z nim czas w miłej atmosferze.

Brat siedział naprzeciwko mnie, w lewej dłoni trzymał średnio naostrzony ołówek – mimo że był praworęczny – którego końcówkę z gumką wtykał sobie do ust, kiedy się nad czymś zastanawiał. Machał nogami, delikatnie kiwając głową, jego usta poruszały się, kiedy niemo wyśpiewywał piosenkę, a kosmyki ciemnych włosów wpadały do oczu, ilekroć pochylał się nad zeszytem.

– Czy Raze lubi takie piosenki? – Jego pytanie zawisło nagle nad stołem, zupełnie mnie dezorientując.

Nie przerwałam liczenia zadania z trygonometrii od razu, a dopiero wtedy, gdy poczułam na sobie spojrzenie Owena. Był naprawdę ciekawy, nic nie kryło się za jego słowami. Ostrożnie odłożyłam długopis, wcześniej stukając nim parokrotnie o grzbiet podręcznika od matmy.

– Nie wiem, chyba woli inną muzykę. Dlaczego pytasz? – odpowiedziałam wymijająco, uśmiechając się krzywo.

– A tak sobie – rzekł, uśmiechając się szybko. – Myślisz, że ma jakieś zwierzątko?

– Chyba ma alergię na sierść.

– W takim razie może mieć rybki! Czy Raze ma rybki?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

Czar prysł. Już wczorajszego wieczoru zapytał mnie o Razera. Avery dawał głowę, że Owen nie pamiętał tego, że ostatnio z nim rozmawiał, ale byłam nieco sceptyczna, bo mój brat zdawał się być jakoś odporny na te wszystkie czary. W każdym jednak razie nagle bardzo zainteresował się Razerem, a to zaczynało być coraz bardziej niebezpieczne. Nie chodziło już o jego kolegów ze szkoły, którzy także mieli kręćka na punkcie mojego lycana, ale o całą rodzinę Averych, pragnących jego krwi.

– A czy...

– Owen, dlaczego ciągle pytasz mnie o Raze'a? – przerwałam mu w pół słowa, tracąc zainteresowanie trygonometrią.

– Lubię go.

Coś we mnie kazało mi się uśmiechnąć, chociaż był to powód do smutku. Owen był tylko dzieckiem, który widział Razera zaledwie raz czy dwa – w zależności od tego, co pamiętał – a już wyglądało na to, że się do niego przyzwyczaił. Co najgorsze – polubił go. Chciałam trzymać Owena z dala od lycana, ale najwyraźniej taka opcja po prostu nie wchodziła w rachubę. Jeszcze nie potrafiłam wytłumaczyć bratu, że Raze niedługo zniknie. Sama nie wiedziałam, kiedy to nastąpi, ale wiedziałam, że kiedyś odejdzie. Kiedy ta myśl zakradła się do mojej głowy, czułam jeszcze większy smutek. Co było nieuniknione, ja też się do niego przywiązałam. Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, i co było nam pisane, istniała między nami specyficzna więź, której szkoda było mi zrywać.

– Owen, to... naprawdę fajnie, że lubisz Razera. Ale nie pamiętasz, jak prosiłam cię, byśmy nie podejmowali jego tematu?

– Przecież rodziców tutaj nie ma – zauważył sprytnie.

– Nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać, Owen...

Westchnęłam ze zrezygnowaniem, czując, że zaraz się poddam. Nic do niego nie docierało. Prosiłam go i prosiłam, by nikomu nie mówił o Razerze, by o nim nie rozmawiał, ale on dalej ciągnął swoje. Chłopiec zeskoczył z krzesła i podreptał w moją stronę. Niechętnie popatrzyłam mu w oczy. Wydawało mi się, że dostrzegłam w nich jakiś rodzaj... smutku. Owen w jakiś sposób wpełzł mi na kolana, chociaż ważył sporo i doskonale wiedział o tym, że będzie zgniatać mi nogi swoim ciężarem.

– Lubię być lubiany – wyznał nagle, a ja zaniemówiłam. – Koledzy naprawdę zazdroszczą mi, że znam kogoś tak fajnego. Znam wszystkich twoich przyjaciół, dlaczego nie pozwalasz mi przyjaźnić się z Razerem?

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nawet gdyby Owena nie ścigała grupa lycanów, to i tak nie pozwoliłabym mu na częsty kontakt z Razerem. On nadal nie panował nad sobą w stu procentach. Raz wydawało mi się, że tak jest, a później rzucał się na kogoś. Nie zamierzał mnie skrzywdzić, nie zamierzał pozwolić nikomu mnie tknąć, jak sam wyznał, ale skąd mogłam wiedzieć, że przypadkiem nie zrobi czegoś Owenowi?

Nie miałam siły o tym rozmawiać, ale musiałam coś wymyślić.

– Owen, proszę cię tylko o jedno. Powiedz kolegom prawdę. Razer nie jest żadnym wampirem. Przestań o nim wspominać i najlepiej w ogóle o nim nie myśl, dobrze? Jeśli nie – zmieniłam taktykę – ja naprawdę pofatyguję się do twojej szkoły i wszystko wyjaśnię.

– Ale...

– Owen! – Podniosłam lekko głos, by dać mu do zrozumienia, że to koniec tematu. Miałam już serdecznie dość.

– Jesteś sztywniarą – rzucił brat, ostentacyjnie zamykając podręcznik. Złapał go pod pachę i zsunął się z krzesła.

– Chwila moment, a ty gdzie się wybierasz? Miałeś odrobić pracę domową.

– Odrobię ją w swoim pokoju.

– Słucham? – Odwróciłam się, patrząc, jak chłopiec kierował się w stronę schodów. – Owenie Thomasie Reedzie, masz natychmiast tutaj wrócić!

– Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – odkrzyknął i pognał na górę.

Zrezygnowana ukryłam twarz w dłoniach, ciężko wzdychając. Chciałam winić Raze'a za to, że moja relacja z bratem znacznie się pogorszyła, ale nie mogłam tego robić; po prostu szukałam kozła ofiarnego. Raze unikał wszystkich jak ognia, pozwolił moim przyjaciołom, by go zobaczyli, a także wdał się w słowną potyczkę z Liamem, ale od mojej rodziny trzymał się z daleka. Owen z jakiegoś powodu go polubił i wyraźnie go do niego ciągnęło, a przerażająca myśl w mojej głowie podpowiadała mi, co Raze robił kiedyś z dziećmi. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ten chłopak, który niedawno ukląkł przed nim, by obiecać mu, że będzie mnie bronić, był w stanie zwabiać dzieci do lasu, by z zimną krwią pozbawić ich życia. Poczułam, że zrobiło mi się słabo.

Zamknęłam podręcznik, niezdolna do dalszej pracy. Z westchnieniem odwróciłam głowę w kierunku schodów, mając nadzieję, że Owen jednak zmieni zdanie i zejdzie na parter. Nie mogłam postąpić inaczej, musiałam postawić sprawę jasno za wszelką cenę. Owen mógł się na mnie wściekać i nazywać mnie sztywniarą tak długo, jak tylko chciał, o ile tylko był bezpieczny. Nie mógł gniewać się długo, wiedziałam, że wkrótce mu przejdzie i zrozumie, że powinien trzymać się z daleka od Razera. Z jednej strony naprawdę cieszyłam się, że zaakceptował go jako osobę, która pojawiła się w moim życiu. Owen jako jedyny mnie nie oceniał i nie powiedział, że wszystko zmieniło się, kiedy Avery się pojawił. A jednak...

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Uprzątnęłam stół jadalny, nastawiłam zmywarkę i trzykrotnie zmyłam patelnię, która leżała na kuchence. Próbowałam zająć czymś ręce. Oparłam się o blat, wyglądając za okno. Niebo przybrało barwę grafitu, ale nie zapowiadano na dziś żadnych opadów śniegu. Skupiałam się na koronach drzew, które falowały na wietrze w dramatycznym tańcu. Czułam dziwny niepokój, wiedząc, że na zewnątrz szumiał wiatr.

Usłyszałam trzask. Zerwałam się w popłochu, odwracając się, ale w salonie nie było ani żywej duszy. Trzask brzmiał tak, jakby ktoś otwierał okno. Nim zdążyłam uzmysłowić sobie, kto mnie odwiedził, poczułam przemożną potrzebę pójścia na piętro. Raze. Wrócił w idealnej chwili, bo ja wprost musiałam z nim porozmawiać. Mówił naprawdę niewiele i zwykle to mnie słuchał, ale lubiłam jego towarzystwo, a jemu nie przeszkadzała moja gadatliwość. Podążyłam na piętro, ale kiedy byłam w połowie schodów, ktoś zadzwonił do drzwi.

Zatrzymałam się w pół kroku. Moją pierwszą myślą był Halwyn, dopiero po chwili przybiłam sobie piątkę z czołem. Kto to widział, by jakiś lycan używał dzwonka do drzwi? Ale mimo że wiedziałam, iż to nie kuzyn Razera, zawahałam się. Czy powinnam była otworzyć? Może to był tylko akwizytor, który późnym popołudniem postanowił przedrzeć się przez zaspy, by sprzedać komuś nowy odkurzacz. A może sąsiadka chciała pożyczyć szklankę cukru? Tak czy siak – chyba wolałam nie otwierać, rodzice mieli klucze, nie używaliby dzwonka. A mimo to – chwilę później przybysz zapukał, dzwoniąc po raz kolejny. Głośno przełknęłam ślinę.

Pragnienie pójścia do mojego pokoju zdawało się mnie opuszczać, jakby Razer zwalniał sznurki, na których mnie trzymał. Jeśli i on dawał mi wolną rękę, to za drzwiami nie mogło czekać niebezpieczeństwo. Uwierzyłam w jego zapewnienia, że będzie mnie chronić. Mówił to z taką energią w głosie, że serce stanęło mi w gardle.

Pukanie rozległo się kolejny raz.

– Diara, wiemy, że tam jesteś! Otwieraj! – Usłyszałam stłumiony głos Addison.

Natychmiast odetchnęłam z ulgą, chociaż pojawienie się mojej kuzynki chyba nie zwiastowało niczego dobrego. Razer musiał poczekać. Poszłam otworzyć drzwi, mając nadzieję, że to, czego ode mnie chciała, nie potrwa zbyt długo. Kiedy zsunęłam wszystkie zasuwy i przekręciłam zamki, wreszcie otworzyłam drzwi. Lodowate powietrze wdarło się do środka.

Na ganku stali moi przyjaciele. Poza Addison i Liamem pojawiły się nawet Clair i Dominica. Stali w kupie, ogrzewając się jak pingwiny, a ich zęby szczękały z zimna.

– Co tutaj robicie? – Otworzyłam szeroko oczy, przyglądając się ich twarzom.

– Możemy o tym porozmawiać w środku? Zaraz tutaj zamarznę – rzuciła Dominica, przepychając się do środka.

Oczywiście nie miałam serca, by powiedzieć jej, że nie może wejść, więc odsunęłam się, by zrobić przyjaciołom przejście. Zamknęłam za nimi drzwi, a oni zaczęli ściągać swoje kurtki.

– Chwila, co wy robicie? O co chodzi? – Próbowałam ich jakoś powstrzymać.

– Mamy mleczne pianki, popcorn z masłem i dobre humory – zaczął niewzruszony Liam. – Przychodzimy trochę cię wesprzeć.

– Odrabiam z Owenem pracę domową, nie potrzebuję wsparcia – odparłam nieco oschle, ale nikt się tym nie przejął.

– Dowiedzieliśmy się, że rodzice chcą wysłać cię na terapię, więc pomyśleliśmy, że przyda ci się parę przyjacielskich uścisków.

Otworzyłam szeroko usta, nie wiedząc, co powiedzieć, kiedy moi przyjaciele ruszyli w kierunku schodów. Moją jedyną reakcją, chociaż chciałam uzmysłowić im, że jestem na nich zła, było tylko stanięcie na ich drodze.

– Znacie zasady, siedzimy w salonie – rzuciłam, mając nadzieję, że nie postanowią pójść na górę, gdzie wciąż mógł znajdować się Razer.

– Może to i lepiej, obejrzymy jakiś film – zakomenderowała Addison, panosząc się w moim domu, jak u siebie.

Zalewała mnie krew na samą myśl o tym, że moja paczka jakoś dowiedziała się o decyzji mojej rodziców. Przypuszczałam, że to wszystko stało się za sprawą domino. Mama powiedziała Veronice, Veronica mojej kuzynce, a Addison rozpowiedziała to reszcie. I teraz wleźli mi na głowę, podczas gdy nie miałam najmniejszej ochoty na oglądanie filmów. Z drugiej strony... może tego było mi trzeba? Bo patrząc trzeźwo – kiedy po raz ostatni się z nimi spotkałam? Ciągle wymigiwałam się od wyjść, unikałam ich i spędzałam czas w swojej wieży. To nie była dobra pora na koleżeńskie schadzki – zwłaszcza, że polował na mnie lycan – ale przed przyjaciółmi musiałam grać. A oni zdążyli już rozsiąść się na kanapie.

To działo się, kiedy jakieś zbyt słabe zwierzę oznaczyło swój teren, ale nie potrafiło go obronić. Inne wchodziły mu na głowę, nie licząc się z tym, że to było jego miejsce. Jego i tylko jego. Zwierzęta były brutalne i nie liczyły się z innymi.

– Macie ochotę na jakiś romans? – zarzuciła pomysłem Clair, podając Addison pilot od telewizora.

– Żartujesz? Nie będę oglądać jakichś ckliwych romansideł, nie ze mną te numery – wtrącił się poszkodowany Liam.

– Nikt nie ma ochoty oglądać z tobą filmów akcji, rodzynku – odgryzła mu się dziewczyna, uśmiechając się wyzywająco.

– A może pozwolimy, żeby to Diara wybrała film? – zaproponowała Dominica, zachowując resztki prawdziwej terytorialności.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku mnie. Przełknęłam ślinę, ochoczo kiwając głową.

– No to, na co masz ochotę? – Addison pomachała mi pilotem przed twarzą, a Liam poklepał wolne miejsce obok siebie.

– Na... jakąś komedię. Albo dramat. Widzieliście „Gone Girl"? – Pokręcili głowami, Clair już zajęła się googlowaniem nazwy, którą podałam.

– Matko, gra tam Ben Affleck, musimy to obejrzeć! – zapiszczała ochoczo, wyrywając Addison pilot.

– Liczysz tylko, że zobaczysz jego klatę – mruknął Liam.

Patrzyłam na nich, czując się zupełnie obco. Byli w moim domu, znałam ich od lat, a mimo to czułam się, jakbym to ja była osobą, którą obgadują na stołówce. Wycofałam się, licząc, że nikt nie zauważy, jak czmycham do pokoju.

– A ty dokąd? – Addison niestety miała czujność pantery.

– Sprawdzę, czy Owen nie potrzebuję pomocy, powiem mu, że przyszliście. W szafce nad lodówką są ciastka, a tata przemycił colę do piwnicy, częstujcie się – rzuciłam szybko, odchodząc w takim tempie, by nie zdążyli zadać mi żadnego pytania.

Pobiegłam do swojego pokoju, jakby się paliło. Kiedy wpadłam do środka, natychmiast zatrzasnęłam drzwi na zasuwkę. Oddychałam szybko, szukając wzrokiem Razera. Dopiero po chwili spostrzegłam, że stał w ciemnym kącie obok biurka. Wyszedł mi naprzeciw z pytającym spojrzeniem.

– Moi przyjaciele przyszli w niezapowiedziane odwiedziny – wyszeptałam, patrząc mu prosto w oczy, w których szukałam ratunku.

– Wiem.

– To nie potrwa zbyt długo.

– Mam nadzieję.

– Wszystko w porządku?

Razer odetchnął cicho, siadając na moim łóżku. Musiałam wracać na dół, a przy okazji naprawdę chciałam zajrzeć do Owena, by upewnić się, że dalej jest na mnie śmiertelnie obrażony. Niespokojnie popatrzyłam na drzwi, ale przecież nie miały się zaraz otworzyć, więc usiadłam obok Razera, popychając go lekko ramieniem.

– Muszę ci o czymś powiedzieć, to naprawdę pilne – rzekł cicho, wpatrzony w swoje dłonie.

– To nie może poczekać? Wszyscy zaczną się zastanawiać, co zajmuje mi tak długo. Obejrzymy jeden film i jakoś się ich pozbędę.

– Diara, ale to naprawdę ważne...

– Raze, proszę. – Ułożyłam dłonie jak do modlitwy.

Chłopak podniósł na mnie wzrok, ale nie patrzył mi w oczy. Wydawało mi się, że wygłodniałym spojrzeniem gapił się na moje usta, więc w moim gardle od razu zrobiło się sucho jak na Saharze. Serce znów podeszło mi do gardła. Coś było ze mną nie tak, reagowałam zbyt dziwnie. Na twarzy Razera pojawił się chytry, nonszalancki uśmiech. Doskonale wiedział, co działo się ze mną, kiedy tak na mnie patrzył, a to sprawiło, że poczułam ciepło na policzkach.

– Wrócę najszybciej, jak się da, obiecuję – powiedziałam, wstając z materaca.

Razer złapał mnie za nadgarstek, osłonięty materiałem bluzy. Wydawało mi się, że i tak czułam chłód bijący od jego skóry. Niedawno był tak rozpalony...

– Jeżeli nie wyjdą zaraz po filmie, sam się ich pozbędę – zagroził, a ja zachichotałam pod nosem.

– Jasne, groźny wilkołaku.

– Nie jestem wilkołakiem, tylko lycanem – sprostował jak zwykle, sprawiając, że tym bardziej chciało mi się śmiać. – I wcale nie żartuję, oderwę im głowy.

Walczyłam z ochotą, by go przytulić. Zawsze, kiedy go obejmowałam, on sztywniał jak posąg. Chciałam wpleść dłonie w jego włosy i sprawdzić, jakie są naprawdę w dotyku. Chciałam przesunąć dłońmi po jego twarzy i zbadać każdą jej krzywiznę. Kręciło mi się w głowie, do cholery.

– Tylko jeden film – powtórzyłam. – Zapytałabym cię, czy chcesz dołączyć, ale to chyba niezbyt dobry pomysł...

– I tak usłyszę każdą kwestię – odparł, a ja przyznałam mu za to punkt. – Zostaw dla mnie trochę ciastek.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Razer miał w swoim charakterze niewielką ilość dziecięcej niewinności. Nie mogłam mówić tak o kimś, kto kogoś zabił, ale gdzieś tam w środku miał coś z dziecka, które dopiero teraz poznawało świat. A jego miłość do ciastek była fenomenalna.

– Upiekę dla ciebie lepsze – obiecałam i skierowałam się do wyjścia. – Zamknij za mną zamek – poprosiłam i wysunęłam się na korytarz.

Z parteru dochodziły do mnie wesołe rozmowy przyjaciół, którzy pewnie znaleźli już film i czekali już tylko na mnie. Zajrzałam jeszcze do pokoju Owena. Chłopiec siedział skulony na łóżku ze swoim Nintendo i słuchawkami na uszach. Pomachałam do niego, ale on ledwo podniósł na mnie wzrok.

– Moi znajomi przyszli, możesz zejść do nas, jeśli chcesz – rzuciłam beztrosko, co spotkało się z brakiem reakcji. – Odrobiłeś lekcje? – Pokiwał głową. – Mama powinna niedługo wrócić, nie graj zbyt długo.

I wyszłam z jego pokoju, nie zamykając za sobą drzwi. Z ciężkim sercem wróciłam do salonu, gdzie spotkały mnie szerokie uśmiechy znajomych.

– No wreszcie! – zawołała Clair, niemal śliniąc się na myśl, że Affleck rozbierze się w filmie. – Odpalajcie!

Zajęłam miejsce obok Liama, a on natychmiast przerzucił swoje ramię na oparcie za mną, praktycznie mnie obejmując. Kiedyś wtuliłabym się w jego bok, ale teraz pozostałam na swoim miejscu. Tylko jeden film... Nie mogło być przecież tak źle. 

RAZER

Przez ponad dwie godziny siedziałem u szczytu schodów w domu Diary, czekając, aż skończy oglądać jakiś film ze swoimi przyjaciółmi. Ten chłopak, z którym się kumplowała, dostawał palpitacji serca, ilekroć dziewczyna się ruszała, gdyby mógł, pewnie by się na nią rzucił. A reszta darła się na widok czegoś, co wyświetlało się na ekranie. Nie widziałem ich w całości, dostrzegałem jedynie kawałek sofy, ale to wystarczało, bym czuł się swobodniej, mając na nich oko. Owen siedział w swoim pokoju i długo grał w grę, której nie rozumiałem. Diara mówiła wcześniej, że to gra, ja widziałem tylko, jak wyżywa się na jakimś urządzeniu.

Kiedy byłem w jego wieku, jedynymi grami, jakie znałem, były uganianie się za królikami, rozcinanie żołądków i walka wręcz. Spędzałem dnie swojego dzieciństwa na tym, by nauczyć się, jak skutecznie pozbawić kogoś życia. Mordowałem małe króliki, pędząc za nimi przez las, by zrozumieć, jak działa umysł uciekającej ofiary. Nie miałem gier, jakie miał Owen. Coś kusiło mnie, bym wszedł do jego pokoju i poprosił go, by pokazał mi, w co gra. Diara jednak zabiłaby mnie – gdyby tylko mogła – a ja nie chciałem bardziej go narażać, więc po prostu siedziałem na schodach jak kamień, słuchając filmu.

Umiejętność, której niegdyś się nauczyłem, wreszcie się przydawała. Siedziałem nieruchomo, dostosowując oddech tak, by moja klatka piersiowa ledwo się poruszała. W ten sposób polowaliśmy. Czailiśmy się w mroku, nie ruszając się na krok, zlewając się z tłem. Niektórzy zawieszali na nas wzrok, patrzeli w nasze oczy, ale wciąż niczego nie dostrzegali. Teraz wykorzystywałem ją, by nie drgać ze zdenerwowania.

Pragnąłem coś zniszczyć. Kochałem chaos tak samo, jak on kochał mnie, dlatego pragnąłem wbić w coś pięść. Wokół nie było jednak niczego, na czym mógłbym się wyżyć. Zniknąłem na moment w domku na drzewie, szukając tam czegoś, co mogę zdetronizować, ale pomyślałem, że te rzeczy mogą być ważne dla Diary. Ludzie byli sentymentalni. Byle ubranie czy zdjęcie znaczyło dla nich strasznie dużo, potrafili rozpłakać się jak dzieci, zachowując się irracjonalnie. To przecież nie miało żadnego znaczenia. Ja kolekcjonowałam wspomnienia swoje i tych ludzi, których zabiłem, ale wiedziałem, że były mi zbędne. Ludzie z kolei... kochali je.

Przyjaciele Diary zdawali się ignorować fakt, że było już późno. Okupowali salon, śmiejąc się w najlepsze. Diara była smutna, zapach tego uczucia sprawiał, że kręciło mnie w nosie. Czuła się zdradzona, zmęczona i jedyne, czego pewnie chciała, to pozbyć się tej hołoty. Siedziała jednak w ciszy, odzywając się od czasu do czasu, kiedy ktoś próbował nakłonić ją do rozmowy. Parę razy przeszło mi przez myśl, by jakoś ich stamtąd wykurzyć. Chciałem ich nastraszyć, ale dalej niczego nie zrobiłem. Kiedy przyszli rodzice Diary, podniosłem się wreszcie i wróciłem do jej pokoju, zamykając za sobą drzwi. Byli niesamowicie zdziwieni, kiedy ujrzeli, że w ich domu panoszy się banda nastolatków. Ojciec Diary, któremu chciałem połamać wszystkie kości po kolei, zalał się falą złości, ale szybko mu przeszło i zdławił ją. Za to matka dziewczyny była wręcz wniebowzięta na widok znajomych swojej córki.

Lata świetlne mijały, a Diara dalej nie przychodziła do pokoju. Zdążyłem przejrzeć całą zawartość jej biurka, poznać jej charakter pisma i dowiedzieć się, że była niezwykle skrupulatna w tym, co robiła. Z każdą chwilą byłem coraz bardziej zdenerwowany, więc prawie zniszczyłem jej zeszyt, moje pazury wydłużały się, a oddech przyśpieszał. Zwierzęce instynkty zaczęły brać nade mną górę.

Gdyby Diara spławiła przyjaciół wcześniej, byłoby po problemie. Chciałem po prostu powiedzieć jej o tym, co widziałem. Dziś po południu włóczyłem się po lesie, szukając dla siebie zajęcia. Biegałem za sarnami i obserwowałem myśliwych, trafiłem na patrol policji, która przeczesywała las – najpewniej w poszukiwaniu mordercy – ale po prostu zabijałem czas. Chciałem pójść po Diarę do jej szkoły, ale nie chciałem znów być na celowniku jej znajomych, więc dalej przeczesywałem las za jej domem. Wtedy natknąłem się na kogoś, kogo nie powinienem spotkać.

Vanessę i Kyreda w swoich ludzkich wcieleniach widziałem dawno temu. Wręcz zapomniałem, jak wyglądali. Spędziłem tyle czasu w wilczej skórze, że ich twarze – choć znałem ze wspomnień – stały się zamazane. A jednak, kiedy natknąłem się na nich w lesie, wiedziałem, że to właśnie oni. Stali po drugiej stronie potoku, badając ziemię. Wiedziałem, że to robią, bo Kyred schylał się, przekopując śnieg. Pewnie upewniali się, czy nikt nie rozłożył w lesie pułapek na niedźwiedzie. Zawsze to robili. Moi kuzyni, z wyjątkiem Halwyna, należeli do grupy zwiadowców. Wychodzili w teren przed nami, zachowując się niepozornie. Dopiero wtedy, gdy wracali na pustkowia, zdając nam raport, do akcji wkraczali mordercy. To zawsze ja do nich należałem. Ja i tylko ja, odkąd nasi rodzice osiedli na laurach i zrobili ze mnie maszynę do zabijania. Później dołączył do mnie Halwyn, a wszystko zaczęło się walić.

Vanessa spostrzegła mnie jako pierwsza. Po jej twarzy przebiegł cień wyzywającego, aroganckiego uśmiechu. Jednocześnie skrzywiła się, przypatrując mi się badawczo. Praktycznie zlewała się ze śniegiem, który dalej otulał las. Jako jedyna z naszej rodziny miała wręcz białe włosy. Ten dziwny błąd genetyczny – tak nazywała go Zana, jej matka – czasem występował u jej rodziny na Alasce, skąd pochodziła. W połączeniu z mleczną skórą, Vannesa wyglądała w sposób, który zwabiał wszystkie spojrzenia. Kiedyś byliśmy nierozłączni, ale im starsi byliśmy, tym bardziej się od siebie oddalaliśmy. Vanessa była pyskata, szukała zaczepki, a ja nigdy nad sobą nie panowałem. Ostatecznie poróżnił nas fakt, że Zana nie chciała, bym krzywdził jej córkę. Za żadne skarby nie zamierzała też pozwolić, bym to ja spłodził jej dziecko, gdybyśmy mieli dalej ciągnąć nasz gatunek.

Kyred długo udawał, że mnie nie widział, ale kiedy w końcu się podniósł, posłał mi wrogie spojrzenie. Był... bardziej opanowany, był prawą ręką Fydara i jako jedyny nadawał się do tego, by stać się naszymi oczami w centrum miasta. Potrafił wpasować się do towarzystwa. Nie nienawidził mnie aż tak, jak mi się wydawało, lecz po moim odejściu zaczął pałać do mnie niechęcią.

Patrzeliśmy na siebie, nie wykonując żadnych ruchów. Chłodno kalkulowaliśmy sytuację. Ani Kyred, ani Vanessa, nie spodziewali się pewnie, że spotkają mnie na swoim patrolu, nikt nie powiedział im, jak mają się zachować. Ja natomiast też nie spodziewałem się ich tak blisko domu Reedów. Nie wymieniliśmy żadnego słowa, chociaż widziałem, jak Vanessa walczyła ze sobą. Ciekawość zżerała ich od środka, chcieli mi zadać mnóstwo pytań, ale powstrzymywali się ostatkiem woli.

Ich pojawienie się na tym terenie nie zwiastowało niczego dobrego. Skoro zwiadowcy wyruszyli w trasę, polowanie było coraz bliżej. Miałem zaledwie kilka dni, by wymyślić, jak ochronić Diarę i Owena przed moją rodziną. Im dłużej zwlekałem, tym większe niebezpieczeństwo się na nich czaiło. Dlatego musiałem powiedzieć o wszystkim Diarze, tym razem szczerze, by to ona mogła coś wymyślić. Wiedziałem, że wpadnie na jakiś pomysł.

Wściekły łaziłem po pokoju dziewczyny, wydeptując dziurę w wykładzinie. Długo trwało, nim jej przyjaciele wreszcie zabrali się w długą. Później odbyła jeszcze rozmowę z rodzicami, dostają burę za to, że nie zawiadomiła ich o przyjściu gości, usiadła z nimi do stołu, by dopiero wtedy powiedzieć im, że powinna iść wcześniej spać. Zajrzała jeszcze do Owena, który był na nią obrażony, a wtedy wreszcie zapukała do własnych drzwi.

Zerwałem się z łóżka, by jej otworzyć. Nie potrafiła otwierać zamków tak, jak ja to robiłem. Pomyślałem, że może warto byłoby ją tego nauczyć.

– Mogę wejść? – Kiedy ujrzałem ją w progu, jej twarz rozświetlił uśmiech.

– Dłużej się nie dało? – burknąłem, a ona natychmiast straciła dobry humor.

– Nie złość się – rzuciła, zamykając za sobą drzwi. – Nie miałam serca ich wyrzucić. Pozwolisz, że wezmę szybki prysznic i wtedy porozmawiamy?

Przewróciłem oczami, a kły zaorały moje usta. Musiałem wreszcie to z siebie wyrzucić.

– To nie może dłużej czekać – warknąłem.

– Raze, to tylko dziesięć minut, proszę...

Nie chciałem jej przestraszyć, nie chciałem zrobić jej krzywdy. Skręcałem się w myślach, widząc ból na jej twarzy, kiedy z całej siły złapałem ją za przedramiona, przyciągając ją do siebie. Dyszałem, bo mój oddech stał się zwierzęcy. Ledwo zdołałem spojrzeć na swoje ręce, które pokrywały się czernią. Tusz wracał, stawałem się hybrydą.

– To boli – wyjęczała dziewczyna, a w kącikach jej oczu zalśniły łzy. – Błagam, puść mnie.

Natychmiast zabrałem ręce. Zrobiłem to jednak tak szybko i agresywnie, że dziewczyna zachwiała się i poleciała prosto na drzwi. Oparła się o nie plecami, zapierając się nogami. Płonął w niej prawdziwy strach, jakiego nie czuła względem mnie od dawna. A ja... poczułem autentyczny smutek. Nie zamierzałem wywołać takiej reakcji.

– Diara... – zdobyłem się tylko na szept. Przymknąłem oczy, próbując jakoś się uspokoić.

Nie powiedziała nic, ale usłyszałem, jak się poruszyła. Myślałem, że wyśliźnie się i zamknie się w łazience, ale poczułem dotyk jej dłoni na swoim policzku. Wstrzymałem oddech, otwierając oczy. Patrzyła na mnie w sposób, którego nie rozumiałem. Nadal była przerażona, a mimo to próbowała jakoś mnie uspokoić. Wytrzymywała ból, dzielnie patrząc mi prosto w oczy. Słodka krew dudniła jej w żyłach, a ja, nie mogąc się opanować, nachyliłem się do miejsca, w którym znajdowała się jej tętnica szyjna. Teraz to ona zesztywniała, wciąż mnie dotykając.

– Oddychaj, Raze – poprosiła cicho, a wtedy jej broda lekko zadrgała. – Już dobrze. Co takiego chciałeś mi powiedzieć?

– Nie chciałem zrobić ci krzywdy.

– Wiem.

– Nie chciałem cię przestraszyć.

– To też wiem, Raze – zapewniła mnie. – A teraz odetchnij i powiedz mi, co się stało. Naprawdę przepraszam, że musiałeś tyle czekać.

Chciałem ogryźć sobie głowę. Zamiast tego, usiadłem na łóżku Diary i odetchnąłem, zgodnie z jej prośbą.

– W lesie niedaleko twojego domu spotkałem dzisiaj swoich kuzynów, wyszli na zwiady i szukali pułapek na niedźwiedzie. Robią to tylko wtedy, kiedy szykują się do grupowego polowania. Sprawdzają, czy teren jest bezpieczny. Nie zapuszczają się tak blisko ludzi, o ile... o ile nie mają w tym celu – powiedziałem w końcu, mówiąc jej całą prawdę.

– Co to oznacza? – Diara miała poważny wyraz twarzy, zachowywała spokój.

– To oznacza, że przyjdą tutaj, a jeśli was znajdą... – Zwilżyłem gardło i wstałem, przeczesując włosy palcami. Diara gapiła się na mnie, kiedy to robiłem. – Rozumiesz?

– Staram się zrozumieć. Trójka lycanów chce nas zabić, świetnie.

– Właściwie to jest ich trzynastu.

– Mój Boże...

Teraz to ona usiadła, chowając twarz w dłoniach. Jej serce wybijało niespokojny rytm. Jedyne, o czym myślałem, to czym dam sobie radę z całą swoją rodziną. Nie wiedziałem, czy byłem aż tak silny.

– Diara, musisz stąd zniknąć. Ty i Owen – powiedziałem w końcu, ale ona nie zareagowała. – Musisz znaleźć się poza miastem, przynajmniej na kilka dni.

– Poza miastem? – prychnęła. – Rodzice ledwo godzą się na to, bym poszła do szkoły, Raze! Najchętniej zamknęliby mnie w domu i kazali uczyć się online. Jak mam ich przekonać, by pozwolili mnie i Owenowi wyjechać? I niby dokąd mamy uciec?!

Wtedy zaczęła panikować. Tatuaże dalej okrywały moje przedramiona, dalej byłem hybrydą, ale przełknąłem to jakoś. Oboje nie byliśmy w najlepszym stanie.

– Niezbyt daleko. Nie pobiegną za wami, jeśli znajdziecie się poza granicami Riverton. Mają ważniejsze rzeczy na głowie, to nie zabawa w kotka i myszkę. Poza tym będę z wami przez cały czas.

– Jeszcze lepiej. – Złapała się za głowę, chodząc po całym pokoju jak ja wcześniej.

– Wymyślisz jakąś bajeczkę, sprawię, że twoi rodzice połkną haczyk. Obiecałem, że będziesz bezpieczna, więc wyciągnę cię z tego miasta, choćbym miał użyć siły.

Diara chciała krzyknąć. Wiedziałem, że to zrobi. I prawie jej się to udało, ale w ostatniej chwili przysłoniłem jej usta ręką. Miękkie wargi musnęły wnętrze mojej dłoni, dziewczyna oddychała ciężko.

– Przemyśl to, Diara. To jedyne wyjście. Oni tutaj przyjdą, czy tego chcesz czy nie. Nie wiem, czy dam radę ich powstrzymać.

– W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo...

– Przynamniej czterdzieści, Diara – wszedłem jej w słowo, wiedząc, co miała na myśli.

– Obiecujesz, że nam pomożesz?

– Wezmę za ciebie każdą kulkę – zaśmiałem się, szczerze i z serca, ale ona tylko się skrzywiła.

– Mówiłeś, że jesteś nieśmiertelny – przypomniała, kręcąc głową – ale własnoręcznie cię zabiję. Na śmierć, Razer.

Pogłaskałem ją po włosach, a ona rzuciła mi pochmurne spojrzenie. Nie była w nastroju. I choć powinienem karmić się jej strachem, nie robiłem tego.

– Te twoje tatuaże... bolało, kiedy je robiłeś?

Były znakiem klątwy. Wypalano je w mojej skórze.

– Nie – skłamałem, uśmiechając się pod nosem. – Nie bolały.

Diara pokiwała głową, a następnie wyminęła mnie i poszła prosto do łazienki. Zakląłem pod nosem, podchodząc do okna. Na dworze panował tylko mrok. Nie spostrzegłem nikogo pośród drzew i miałem nadzieję, że nikt się tam nie kryje. Ale mimo to czułem niepokój.

Wiedziałem, że są blisko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top