Rozdział 22.1

DIARA

Niektóre istoty miały tę zdolność do przewiercania kogoś wzrokiem na wskroś. Dotychczas znałam osobiście trzy z nich, ale tylko do jednej ostatecznie przywykłam. Razer Avery patrzył na mnie w ten sposób, odkąd go poznałam, ale to nie zawsze zwiastowało kłopoty. Jego przejrzyste oczy po prostu sprawiały wrażenie, jakby wwiercały się w moją duszę. Niestety spojrzenie Addison Wheeler i mojego ojca miało już zupełnie inne znaczenie.

A więc kiedy dzisiejszego ranka drogi moje i mojego ojca wreszcie się skrzyżowały, w końcu stanęłam pod ostrzałem. Stałam się zupełnie bezbronna i żaden lycan lub też wampir nie mógł mi pomóc. Owsianka smakowała metalicznie, a to wszystko przez to, że z nerwów przygryzałam policzek od wewnątrz, aż zaczął krwawić. Bez przekonania połykałam śniadanie, niepewna tego, co może, ale i nie musi, nadejść. Obliczałam rachunek prawdopodobieństwa wystarczająco wiele razy, jednak zdążyłam już zrozumieć, iż mój ojciec był nieobliczalny. Nie potrafiłam przewidzieć wszystkich jego ruchów, choć byłam biegła w te szachy.

Moja nocna eskapada, zwana też wyprawą na ratunek Razerowi, uszła uwadze rodziców. Gdyby nie Raze i jego dziwna umiejętność zakradania się do umysłów, możliwe, że tamtej nocy rodzice zauważyliby, jak wymykam się z domu, lub też zdali sobie sprawę z mojej nieobecności. A przede wszystkim – usłyszeliby odgłos zapalanego silnika. To wszystko jednak zostało stłumione przez magię, której nie rozumiałam. Wczorajsza nieobecność była usprawiedliwiona przez moją własną matkę, a mimo to stała się powodem tych dziwnych spojrzeń.

Ojciec patrzył na mnie, jakbym urwała się z choinki. Początkowo myślałam, że miałam coś na twarzy, później, że wyrosły mi rogi, a na końcu, że przez noc zamieniłam się z kimś ciałami. Nie wyglądałam na okaz zdrowia, miałam podkrążone i przekrwione oczy, ale to działało na moją korzyść – w końcu wczoraj nie czułam się najlepiej. I chociaż ojciec doskonale wiedział, co mi dolegało, Addison już nie, bo nie skontaktowałam się z nią wczoraj, a ona uznała to za zdradę majestatu lub też oznakę, że Diara Reed znów zaczęła wagarować.

A więc Addison ciągle miała mnie na celowniku, obserwując uważnie każdy mój ruch. Bynajmniej nie robiła tego w sposób subtelny, po prostu łapała każde moje spojrzenie i nie mrugała tak długo, dopóki ja tego nie zrobiłam. Przerażała mnie. Jednocześnie tak bardzo było mi jej szkoda, bo ubzdurała sobie, że dzięki temu będzie mieć mnie pod kontrolą. Miała chyba nadzieję, że ten wzrok bazyliszka sprawi, że wyśpiewam jej prawdę. Karmiłam ją w końcu tymi samymi bzdurami, co własnych rodziców.

Nagle zatęskniłam za Clair. Za Dominicą nie, bo uświadomiłam sobie – dokładnie tego samego poranka, kiedy lekceważąco łypnęła na mnie okiem – że nasze drogi nie idą już ze sobą w parze. Dominica interesowała się moją egzystencją tylko w dwóch przypadkach: kiedy widywała mnie z Liamem, a także wtedy, gdy miała do mnie jakiś interes. Nie miałam jej tego za złe, bo ja również nie zwracałam na nią uwagi. Nasza „przyjaźń" zaczęła się wypalać.

Kiedy uważało się kogoś za swojego przyjaciela, czuło się ten ogień. Spotkania nie męczyły, a napawały energią, rozmowy trwały godzinami, a wszystkie uśmiechy były prawdziwe. Ani ja, ani Dominica, nie potrzebowałyśmy już siebie nawzajem. Moje relacje z osobami, które uważałam za przyjaciół, z każdym dniem stawały się coraz bardziej napięte. Dlatego tęskniłam za Clair. Pomimo jej wad, przy niej jedynej nie czułam presji. Poświęciłam jej nawet cały wpis w swoim pamiętniku, który przeglądałam, gdy Addison wreszcie spuściła nieco z tonu, skupiając się tylko i wyłącznie na pracy domowej z matematyki.

Clair to suka, ale właściwie ją lubię. Czasem wydaje mi się, że jest tylko pustą blondynką, którą interesuje czubek własnego nosa, ale czasem tylko z nią jestem w stanie się dogadać. Zwykle zamienia ze mną parę słów i cieszę się z tego, bo właściwie nie jestem pewna, czy w ogóle interesuje ją to, co mam do powiedzenia. Tylko Clair Hovelock nie baczy jednak na to, co działo się w gimnazjum. Ruszyła do przodu i tego jej zazdroszczę.

Nie szczędziłam w słowach, ale nie było mi z tego powodu wstyd. W pamiętniku pisałam prawdę i tylko prawdę. Zwykle. Czasem obsmarowywałam też siebie, bo i ja nie byłam bez winy. Kiedy człowiek prowadzał się z ludźmi fałszywymi, stawał się taki sam.

– Twój znajomy wrócił już z Utah? – Addison nagle podniosła głowę, wbijając we mnie kolejne ostre spojrzenie.

– Wrócił. – Nie pamiętałam, bym mówiła kuzynce, gdzie dokładnie pojechał Razer. Liam musiał się wygadać. – Dlaczego pytasz?

Addison wzruszyła ramionami, a następnie uśmiechnęła się pod nosem. Ktoś za moimi plecami odchrząknął znacząco. Przekonana, że to tylko Liam, nie ruszyłam się, za to odsunęłam się lekko, by zrobić mu miejsce obok siebie.

– Diaro, możemy porozmawiać w moim gabinecie?

Ledwo powstrzymałam przekleństwo, które cisnęło mi się na usta. Niech to! Steigerwald wyrastał znikąd, kiedy był najmniej potrzebny. Nagle żałowałam, że nie wyjechałam z Razerem do chociażby Laramie, by tam szukać jego mandragory. Ile bym dała, by się stąd wyrwać...

– Wydaje mi się, że nie ominęłam ostatniego grupowego spotkania – powiedziałam uprzejmie, odwracając się do pedagoga.

Posłał mi miły uśmiech, od którego zaczęło mnie skręcać. Ten człowiek sprawiał, że miewałam koszmary, a przecież kiedyś tak go lubiłam.

– Chciałbym jeszcze o czymś z robą porozmawiać, Diaro. To dość pilne – odparł, kiedy nie ruszyłam się na krok.

– To naprawdę nie może poczekać? – Wskazałam dłonią na swój pamiętnik, licząc, że łyknie to i pomyśli, że pilnie się uczę.

– Już zwolniłem cię z lekcji.

Zacisnęłam pięści. Miałam ochotę warknąć, jak robił to Razer. Steigerwald powinien liczyć się z moim zdaniem, a nie zwalniać mnie z zajęć, kiedy tylko mu się chciało. Byłam zmuszona wstać i zostawić Addison, by pójść z pedagogiem do jego gabinetu. Jego kilkudniowy zarost działał mi na nerwy, jego taneczny chód także, podobnie jak przydługawe włosy i sztruksowa marynarka.

– Czy ta rozmowa potrwa długo? Naprawdę wolałabym pójść na lekcje – powiedziałam, kiedy dochodziliśmy do jego gabinetu.

– Myślę, że nie. Chcę tylko przekazać ci kilka rzeczy. Twoi rodzice mnie o to prosili.

– Słucham? Rozmawiał pan z moimi rodzicami?

Nagle moje serce znalazło się w gardle. Myślałam, że ostatni raz Steigerwald widział się z moimi rodzicami, kiedy zaczynałam pierwszą klasę liceum. Nie sądziłam, że jeszcze się kontaktowali. Poczułam się zdradzona, bo nie miałam o niczym pojęcia. Rodzice słowem mi o tym nie pisnęli. Może i nie rozmawiałam z ojcem, ale mama też zataiła prawdę.

– Kilka dni temu spotkałem twoich rodziców na posterunku. Musiałem złożyć zeznania w sprawie Jenny. Owen strasznie wyrósł. Przypomnisz mi, ile ma lat?

– Dziesięć – wydusiłam, czując, jak mój język zdrętwiał.

– Nie do wiary... Dzieci rosną tak szybko. Ostatnio przeglądałem zdjęcia twojego rocznika... Ile to lat minęło.

Zaczął rozwodzić się nad rzeczami, które mnie nie interesowały. Może i pił do czegoś konkretnego, ale ja byłam zbyt zdenerwowana, by wyłapać kontekst. Z trudem usiadłam w ulubionym fotelu, bo moje nogi były jak z galaretki. Pojawienie się moich rodziców i Steigerwalda w jednym zdaniu nie wróżyło nic dobrego. Żałowałam, że Razera ze mną nie było, udałoby mu się postawić mnie do pionu.

– Gdzie ja je położyłem... – powiedział nagle mężczyzna, szukając czegoś na kompletnie zagraconym biurku.

– Je? – spytałam, a drżący głos zdradził moje zdenerwowanie.

– Ulotki. Nie masz się czego bać, Diaro. Rodzice chcieli tylko – wytargał jakąś kartkę spod grubaśnej teczki – żebym przekazał ci numery do terapeutów.

– Terapeutów?

– Nie rozmawiałaś o tym z rodzicami? – Na jego twarzy malował się szok. – Wybacz, myślałem, że już ci powiedzieli. Pewnie nie mieli czasu, teraz tyle się dzieje. To nic wielkiego, rodzice po prostu postanowili zapisać cię do terapeuty.

– Terapeuty? – powtórzyłam, a mój głos coraz bardziej wiązł mi w gardle. – Ale dlaczego?

To nic wielkiego, nic wielkiego, nic... Ciągle słyszałam w głowie jego słowa, które sprawiały, że dostawałam szału. Chciałam stamtąd wyjść.

– To był ciężki czas, dla każdego, Diaro. Pomoc terapeuty może być tylko doraźna, ktoś z zewnątrz pewnie spojrzy na sytuację świeżym okiem.

– Przepraszam najmocniej, ale o jakiej sytuacji mowa? – Zdenerwowana, nie panowałam nad swoimi emocjami. – Z tego, co mi wiadomo, wszystko jest w porządku. Przynajmniej było. Starałam się i dalej się staram, nie macie mi nic do zarzucenia. Nie potrzebuję żadnego terapeuty, nie jestem wariatką!

„Nie jestem wariatką", mówiła Diara Reed, która obcowała z mitycznymi kreaturami, zwanymi wilkołakami, znalazła ciało martwej koleżanki, uciekała przed krwiożerczym kuzynem swojego znajomego lycana i powoli traciła rozum. Nie byłam wariatką.

– Nikt nie twierdzi, że nią jesteś, Diaro. Rodzice stwierdzili po prostu, że najlepiej będzie, jeśli znajdziesz się pod opieką kogoś spoza szkoły.

Wyciągnął ku mnie plik ulotek. Przez chwilę jego ręka wisiała nad biurkiem, a ja zastanawiałam się, co zrobię, kiedy już odbiorę ulotki. Zastanawiałam się nad wrzuceniem ich do rzeki, ale prąd nie był zbyt wartki, a w takiej temperaturze woda pewnie zamarzła. Mogłabym je też spalić, bo kusiło mnie, by popiół wrzucić do herbaty rodziców; dobrze, że nie byłam aż tak żądna zemsty. Nim Steigerwald nabrał podejrzeń, że coś jest nie tak, szybkim ruchem wyciągnęłam, a właściwie wyrwałam mu ulotki z dłoni, wciskając je do torby.

– Dziękuję, czy to już wszystko? Chciałabym jednak pójść na lekcję. – Mój głos ociekał jadem; chciałam, by otruł tego mężczyznę, który godził się na spiskowanie za moimi plecami.

– Niepotrzebnie, już cię zwolniłem. Pomyślałem, że przy okazji możemy porozmawiać – odparł lekko, kompletnie nie zauważając, że ledwo powstrzymywałam się od rzucenia się na niego z pazurami.

Zacisnęłam szczękę. Pedagogowi zajęło chwilę, nim dodał dwa do dwóch. Zrozumiał wreszcie, że nie chciałam z nim rozmawiać, zauważając moją minę. Jego wyraz twarzy uległ zmianie, zmarszczył lekko brwi, a między nimi pojawiła się wielka zmarszczka. Także jego oczy zrobiły się mniej przyjazne.

– Nie chcę stawać pomiędzy tobą a twoimi rodzicami, Diaro. Moim zadaniem jest ci pomóc i doradzić...

– Więc dlaczego mi pan nie pomoże i nie powie moim rodzicom, że nie potrzebuję żadnego terapeuty? Ja... mam już tego dość, nie rozumie pan?

Nagle opadłam z sił. Cała złość i energia, która się we mnie kumulowała, wyparowały. Poczułam się słaba i bezsilna jak dawniej. Łzy szczypały mnie pod powiekami, a ja mrugałam szybko, by nie pozwolić im ujrzeć światła dziennego. Chciałam powiedzieć Steigerwaldowi o tym, że ja nie zamieniam się w Diarę z czasów gimnazjum. Zamieniłam się w Diarę, która za wszelką cenę chce uratować swoją rodzinę od krwiożerczych bestii. Póki co jednak to moi rodzice krzywdzili mnie bardziej.

Steigerwald nie odpowiedział. Zrezygnowany spuścił wzrok na swoje dłonie, bawiąc się materiałową bransoletą, którą miał na nadgarstku. Chciałam, by przekonał mnie, że mimo wszystko trzyma moją stronę, ale wreszcie coś do mnie dotarło. Jeden mały szczegół.

Szeryf miejskiej policji w Riverton był szeryfem tylko z nazwy. Praktycznie nie opuszczał posterunku, a kiedy to robił, musiał jechać tylko do IHOP. To mój ojciec, jego zastępca, zajmował się wszystkim. Ludzie znali Gordona Reeda, lubili go, a co najważniejsze – nie śmieli podważyć jego autorytetu. Bo chociaż ojciec, jakiego pamiętałam sprzed kilku lat, był jak najlepszy przyjaciel dla każdego z nas, był też kimś, kogo trzeba było szanować. Steigerwald musiał zrobić to, co każe mu sam zastępca szeryfa. Mógł się z nim nie zgadzać, ale i tak musiał spełnić jego prośbę. A może rozkaz.

– Dziękuję za ulotki, będę się zbierać – powiedziałam w końcu, nadal nie doczekując się żadnej reakcji z jego strony.

Wstał, by odprowadzić mnie do drzwi, a kiedy byłam jedną nogą na korytarzu, odchrząknął znacząco. Obejrzałam się przez ramię.

– Wierzę we wszystko, co mówisz, Diaro. I trzymam za ciebie kciuki – rzekł poważnym tonem, po czym zamknął za mną drzwi.

Te wszystkie ulotki wypalały dziurę w mojej torbie, ale nagle poczułam strach przed wyrzuceniem ich. Westchnęłam, nie wiedząc, co teraz ze sobą zrobić. Byłam zwolniona z lekcji, więc mogłam pójść gdziekolwiek. Chyba nie chciałam widzieć się teraz z Addison. Musiałam szybko podjąć jakąś decyzję.

Najprzyjemniejszą opcją wydawało się teraz pójście do samochodu. Pobiegłam do szafki po swoją kurtkę i narzuciłam na głowę kaptur, by osłonić się przed padającym śniegiem. Z każdym przebytym krokiem moje serce nieco przyśpieszało, a strach robił się bardziej namacalny, jakby był człowiekiem, który spacerował tuż obok mnie. Na korytarzu byłam jednak tylko ja. Wyszłam ze szkoły, ale gwałtownie przystanęłam u szczytu schodów, kiedy mój wzrok powędrował w kierunku jeepa. Dziś zaparkowałam nieco bliżej, tuż obok samochodu Deana. Najpierw myślałam, że to Razer na mnie czeka, ale potem zorientowałam się, że zakazałam mu wychodzić z domu.

To nie był Razer. Nie przypominał go nawet swoją posturą. Razer był umięśniony, ale kiedy się na niego patrzyło, raczej trudno było na pierwszy rzut oka ocenić, czy nie był tylko szczupłym mężczyzną, który w życiu nie widział siłowni. Ten był postawny. Wzięłabym go zwyczajnego ucznia, który wyszedł zapalić, gdyby nie fakt, że stał tam w zwyczajnej koszulce i czarnej, dżinsowej kurtce. Nikt przy takiej temperaturze nie dałby rady wystać na dworze bez szczękania zębami. Chyba że nie czuł chłodu. Ostatnim razem nie widziałam twarzy Halwyna dokładnie, ale mogłam przysiąc, że to był on.

Staliśmy w miejscu, patrząc na siebie. On wodził po mnie wzrokiem, ja po nim. Wyobrażałam go sobie nieco inaczej. Jego włosy były jednak o kilka tonów jaśniejsze od włosów Razera, oczy rzeczywiście ciemniejsze. W jego spojrzeniu nic się nie kryło, ale czułam, że to tylko pułapka. Bałam się, że w każdej chwili zaplecie sieć wokół mojego umysłu i każe mi podejść bliżej, a wtedy mnie zabije. Powinnam była uciekać, a mimo to nie mogłam się ruszyć.

– Czego ode mnie chcesz? – wymamrotałam cicho, wiedząc, że z łatwością mnie usłyszy.

Halwyn przekrzywił głowę i uśmiechnął się. Nie mogłam być w stu procentach pewna, ale wydawało mi się, że z jego ust wystawały kły. Zrobiłam krok do tyłu.

– Dziwne, że jeszcze o to pytasz.

Chociaż Halwyn stał daleko, z jakiegoś powodu słyszałam, jakby szeptał mi wprost do ucha. Ton jego głosu był leniwy i pozornie spokojny. Obleciała mnie gęsia skórka. Halwyn też mówił z akcentem, który jednak różnił się od tego, jakim władał Razer. Na początku była to mieszanina amerykańskiego, brytyjskiego i kanadyjskiego, ale ostatecznie mówił wciąż z tym pierwszym. Halwyn za to... ciężko było go gdzieś zaklasyfikować. Wiedziałam tylko tyle, że ta jego mieszanka była podejrzanie hipnotyzująca.

Pokręciłam głową, licząc, że rozumie, iż nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Pamiętałam o tym, co powiedział mi Razer, ale miałam głęboką nadzieję, że do jego kuzyna dotrze fakt, iż... O czym ja myślałam, kierowały nim wszystkie zwierzęce instynkty. Spuściłam wzrok tylko na moment, a kiedy na nowo go podniosłam, Halwyn znikł. Rozpłynął się w powietrzu, zostawiając mnie całkiem samą. Moje ręce drżały, nie miałam pojęcia, że byłam bliska paniki.

Zbyt bliska.


Owen sięgnął do wyłącznika radia, kiedy w polu jego widzenia znalazł się nasz dom. Muzyka nagle ucichła, więc w samochodzie zapanowała cisza. Wjechałam na nasz podjazd z duszą na ramieniu, bowiem okazało się, że przed garażem stał już radiowóz ojca. Wyszedł do pracy dziś rano, więc nie powinno go tutaj być. A jednak. Śledztwo w sprawie Jenny trwało, chociaż wydawało się, że stało w miejscu – zapewne tak było – a jeśli ojciec przyjechał do domu w trakcie swoich godzin pracy, to tylko z naprawdę ważnego powodu.

– Nie jesteś już na mnie zła, prawda? – Owen dotknął mojej dłoni, zwracając moją uwagę.

– Nie jestem...

Nie mogłam być na niego wkurzona w chwili, kiedy jego życie wisiało na włosku. Najpierw musiałam zająć się tym, by był bezpieczny, a potem faktem, że jacyś gimnazjaliści ewidentnie mu dokuczali.

Zaciągnęłam hamulec ręczny, parkując obok radiowozu. Moje serce wybijało niespokojny rytm, kiedy patrzyłam na dodge'a chargera, stojącego lusterko z lusterkiem z moim jeepem. Ogromny zderzak nie różnił się niczym od tego, który znajdował się na moim aucie, a mimo wszystko – wraz z towarzystwem policyjnych świateł – wprawiał mnie w pewnego rodzaju niepokój. Z tym autem nie było żartów. Owen wyskoczył z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwiczki, pędząc w kierunku domu. Ja z ociąganiem się wyjęłam swoją torbę z bagażnika i dopiero wtedy ruszyłam za bratem. W radiowozie paliła się kontrolka, a na siedzeniu pasażera leżały kapelusz i telefon. Ojciec musiał przyjechać tylko na chwilę, jeśli zostawił swoje rzeczy w środku. Pomyśleć, że gdybym przyjechała później, mogłabym się z nim minąć.

Kiedy jednak przekroczyłam próg domu, zmieniłam zdanie. W środku panowała aura oczekiwania, ojciec nie wyszedłby bez rozmowy ze mną, a przekonało mnie o tym także spojrzenie, które mi posłał, gdy weszłam na korytarz. W milczeniu ściągałam kurtkę, robiąc to najwolniej, jak potrafiłam. Owen zdążył już wyplątać się z zimowych ubrań i teraz skakał po kuchni, mówiąc, jak głodny był. Miałam nadzieję, że to na nim rodzice skupią największą uwagę, ale oczywiste było, że tak się nie stanie. Idąc do kuchni, tęsknie patrzyłam w stronę schodów.

– Diara, możemy cię prosić? – Ojciec postukał palcami o blat stołu, przy którym siedział.

Zerknęłam na Owena, któremu mama wręczyła właśnie miskę parującej zupy z soczewicy, prosząc go, by zjadł w swoim pokoju. Brat nie domyślił się, że zaraz będę maglowana. Nie wiedziałam, co zrobić. Chciałam wyłgać się zbyt wieloma obowiązkami, ale tęgi wyraz twarzy ojca podpowiedział mi, że muszę zgodzić się na wszystko.

Usiadłam naprzeciwko niego, a mama dosiadła się do nas, zajmując miejsce u szczytu stołu, pomiędzy nami, jakby to właśnie ona miała czuwać nad tym, jak przebiegnie ta rozmowa. Chciała być naszym rozjemcą, gdyby coś miło pójść nie tak. Dusiłam się.

– Zadzwonił do nas pan Steigerwald – podjęła mama, uśmiechając się sztucznie. – Podobno rozmawiałaś z nim o... naszej decyzji. Rozumiesz... chcieliśmy ci o wszystkim powiedzieć, po prostu nie zdążyliśmy.

To brzmiało tak idiotycznie. Absurdalnie! Mama zachowywała się tak, jakby chodziło o zakup nowego samochodu. Chcieli mi powiedzieć, że zamierzają pozbyć się mojego jeepa, ale nie zdążyli. Co takiego ich zatrzymało? Co kazało im podjąć decyzję za mnie?

– Pan Staigerwald mówił, że nie spodobała ci się nasza decyzja – ciągnęła, a ojciec przewrócił lekko oczami, najwyraźniej zirytowany tym, jak mama rozpoczynała temat.

– Pójdziesz na terapię i koniec – wtrącił gniewnie ojciec, przerywając mamie w pół zdania.

– Dlaczego?

Mój spokojny ton głosu zaskoczył nie tylko ich, ale także i mnie. Bo cała kipiałam ze złości dosłownie sekundę temu, a teraz byłam oazą spokoju. Razer. Był niedaleko i czuwał nad tym, żebym nie wybuchła. Rodzice spojrzeli na siebie, całkowicie zdezorientowani. Pewnie spodziewali się innej reakcji i pewnie by ją dostali, gdyby nie Raze. Zdawało mi się, że wcześniej rodzice mieli całą listę powodów, dla których zaczynali uszczelniać klosz, w którym kiedyś mnie zamknęli. Ojciec założył kamery, by mnie szpiegować, zabronił mi wychodzić z domu, spotykać się ze znajomymi za zamkniętymi drzwiami, oczywiście przez obawy mamy, że przypadkiem zajdę w ciążę. Tym razem jednak w jakiś sposób zamknęłam im usta. Nie znali odpowiedzi na moje pytanie? W końcu coś musiało skłonić ich do tego, by podjąć decyzję o wysłaniu mnie do psychologa albo psychiatry. Pomyślmy, może to moje słuchanie się wszystkich ich rozkazów? Robienie tego, czego sobie życzyli?

– Ostatnio wiele przeszliśmy. Jenna nie żyje i... – zaczęła mama, ale tym razem to ja jej przerwałam.

– Przeszliśmy? Mamo, jeśli tak bardzo chcesz usłyszeć te słowa, to proszę: śmierć Jenny nie sprawiła, że zaczęłam się bać, panikować czy uciekać do alkoholu. Jenna nie była nawet moją bliską koleżanką, przepraszam, ale nie czuję się wstrząśnięta. Nie na tyle, by sięgać rady psychologa.

Kolory odpłynęły z jej twarzy. Nic dziwnego, teraz wszyscy w Riverton przeżywali jej żałobę, nawet ci, którzy jej nie znali, a ja zalewałam ją takimi rewelacjami.

– Diaro... – mama westchnęła cicho – ale...

Zabrakło jej argumentów.

– Proszę was, potraktujcie mnie wreszcie jak homo sapiens. To oznacza „człowiek rozumny". Czy dałam wam ostatnio powód do zmartwień? Nie. Mamo, tato – popatrzyłam na nich nagląco – nie zachowuję się dziwnie. Zachowuję się jak nastolatka, która za parę tygodni będzie miała osiemnaście lat i nie chce być pod obsesyjną kontrolą. Wracam do domu w porę, zawsze mówię wam, z kim spędzam czas. Robię wszystko, co chcecie, a wy i tak mi nie ufacie. Wiecie, jak ja się czuję?

Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem. Wydawało mi się, że już na wieki będziemy toczyć tę zażartą bitwę, w której żadne z nas nie wyraża tego, co naprawdę myśli lub czuje. Żadne z rodziców nie reagowali, patrzyli na siebie z zaskoczeniem i bezradnością. Miałam tego dość, wstałam i skierowałam się do kuchni, gdzie na blacie czekał mój obiad.

– Pozwólcie, że od teraz to ja będę o sobie decydować – powiedziałam jeszcze, powoli odchodząc. – Obiecuję, że was nie zawiodę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top