Rozdział 17

DIARA

Razer zniknął już kilka razy, odkąd go poznałam. Przeważnie wracał po około dwóch dniach, czasem kręcił się wokoło, ale unikał mnie. Nigdy jeszcze nie powiedział mi, gdzie tak naprawdę się wtedy podziewał, a także, co wtedy robił, a ja jakoś nie czułam potrzeby, aby go o to pytać. Tym jednak razem, kiedy to pytanie wręcz cisnęło mi się na usta, jego nigdzie nie było. Odkąd dwa dni temu wysiadł z mojego samochodu po tym, jak się posprzeczaliśmy, nie widziałam go i nie zapowiadało się na to, by Razer niedługo się pojawił.

Szukałam go, chociaż wolałabym, by o tym nie wiedział. W sobotni poranek od razu pobiegłam do domku na drzewie, ale wnętrze wyglądało na nietknięte. Raze zapadł się pod ziemię, nie odbierał moich telefonów – właściwie nie miałam nawet sygnału. Zupełnie zapomniałam o wiadomościach, które wysyłał mi, kiedy byłam w szkole, więc przeczytałam je, kiedy przyjechałam do domu. Siedziałam w swoim pokoju, patrząc przez okno na szalejącą zamieć i próbowałam zrozumieć, o co chodziło w dziwnych SMS-ach chłopaka. Niektóre brzmiały normalnie, mówił coś o tym, że jest coraz bliżej, wysyłał też krótkie słowa, kilka w języku, którego nie rozumiałam. I na tym się skończyło, a dokładniej na „deuthum yn ôl", cokolwiek to znaczyło. Słuch po nim zaginął, a ja ciągle wpatrywałam się w okno z nadzieją, że gdzieś go dostrzegę.

Nie wiedziałam, co było ze mną nie tak, ale miałam nadzieję, że ostatecznie Raze jednak wróci. Czułam, nawet jeśli nie rozumiałam powodu, że brakuje mi chłopaka. Pomijając to, kim był, okoliczności, w jakich się poznaliśmy, a także kilka innych spraw, był najbardziej obiektywnym towarzyszem i kompanem do rozmów, jakiego znałam. Nawet na zajęciach z kreatywnego pisania nie spotkałam kogoś takiego, a naprawdę zdarzało mi się porównywać Raze'a do przypadkowych osób. Chciałam, żeby wrócił. Przy nim czułam się nie tyle, co specjalnie bezpieczna, ale pewniejsza. Obecnie odczuwałam po prostu spokój i siłę. Skomplikował wiele spraw, ale bałam się, że jego odejście wszystko jeszcze pogorszy. A on nie wracał i nie wiedziałam, gdzie go szukać.

Ciągle czułam na sobie czyjś wzrok. No dobrze, może nie ciągle. Kiedy odwiozłam Owena na pływalnię, pojechałam w miejsce, w którym Raze po raz pierwszy pokazał mi swoje wspomnienia. Czułam, że coś ciągnęło mnie w tamtym kierunku. Pogoda dalej nie była stabilna, w piątek napadało mnóstwo śniegu – na szczęście odśnieżono drogi – a ja i tak postanowiłam przedrzeć się przez zaspy, by dotrzeć w tamto miejsce. Ku mojemu zdziwieniu, znalazłam tam tylko przerwaną taśmę policyjną. Nie miałam pojęcia, skąd się tam wzięła, nie wiedziałam, czy znaleziono tam jakieś dowody. Zaczęłam się jednak niepokoić i wiedziałam, że nie powinnam była tam przychodzić. Miałam wrażenie, że ktoś uważnie mnie obserwował i dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam ruch wśród drzew. Ale to chyba nie był Razer... Dlaczego miałby się ukrywać?

Wraz z jego zniknięciem pojawił się Liam. Zaczęłam układać sobie w głowie cały monolog, w którym zawrę przeprosiny i przestrogę. Spodziewałam się, że zobaczę się z nim dopiero w poniedziałek, ale on sam napisał do mnie SMS-a z pytaniem, czy nasze korepetycje są nadal aktualne.

A więc w niedzielne popołudnie czekałam na Liama ze zniecierpliwieniem, uderzając paznokciami o parapet, przy którym siedziałam. Warowałam przy oknie jak pies obronny, czekając, aż chłopak wreszcie się zjawi. Jego mama miała podrzucić go do nas jakieś dziesięć minut temu, ale jego dalej nie było. Teraz nie padało, a chociaż kolejna zamieć wisiała w powietrzu, na drogach było w miarę bezpiecznie. Jego spóźnienie tłumaczyłam sobie tym, że pewnie wyszedł z domu na ostatni moment. Wolałam nie wyobrażać sobie, że po drodze natknął się na jakiegoś szalonego lycana.

Owen był w swoim pokoju i pewnie zajmował się tym, czym zwykle – układał puzzle, rysował albo uczył się. Możliwe też, że po prostu czytał jakiś komiks. W każdym razie siedział na górze i zajmował się sobą. Ojciec miał służbę i najwcześniej miał wrócić w środku nocy, a mama pojechała do cukierni Ver, by trochę jej pomóc. Zgadywałam, że pewnie trochę zejdzie im na rozmowach. Mając dla siebie praktycznie cały dom, czułam się nieco pewniej. Ściany miały uszy, a ja miałam dość siedzenia z Liamem w jadalni i uczyć się tak, by rodzice mogli być pewnie, że nie obściskujemy się pod ich dachem.

Ostatni raz popędziłam do tylnego wyjścia. Otwierając drzwi, poczułam, że zadrżałam na całym ciele, a po plecach przebiegł mi oddech strachu. To w moim ogrodzie znalazłam Jennę. Dokładnie kilka metrów dalej. Znów zobaczyłam przed oczami jej zakrwawione ciało i poczułam mdłości. Zawróciłam. Nie dałabym rady wyjść na zewnątrz, nawet jeśli chciałam sprawdzić, czy Razer wrócił.

Usłyszałam dzwonek do drzwi, kiedy już traciłam nadzieję. Wielkimi susami dotarłam do nich i przygotowałam się na powitanie gościa. To faktycznie Liam stał w progu, uśmiechając się do mnie nieśmiało. Jego nos i policzki były zaczerwienione od mroźnego wiatru, kilka kosmyków jasnych włosów wydostawało się spod jego czapki z pomponikiem, a wielkie rękawice sprawiały, że jego dłonie wydawały się dwa razy większe. Wpuściłam go do środka, przed wejściem chłopak otrzepał buty ze śniegu, a kiedy wreszcie wszedł do ciepłego pomieszczenia, pociągnął nosem. Takiego Liama znałam i pamiętałam. Takiego go uwielbiałam. Lubiłam nasze korepetycje i zawsze się na nie cieszyłam. Teraz było trochę inaczej, właśnie ze względu na naszą kłótnię.

– Dzięki, że zgodziłaś się spotkać. Myślałem, że odmówisz... – powiedział nagle Liam, ściągając plecak.

– Dlaczego miałabym to zrobić? Przecież zawsze umawiamy się na korki – odparłam niby od niechcenia, uśmiechając się na pocieszenie. – Napijesz się czegoś? Chyba trochę przemarzłeś.

– Mama podwiozła mnie na najbliższe skrzyżowanie, musiałem iść pieszo, a na dworze jest trochę zimno. – Jego głos brzmiał całkiem neutralnie, co było chyba dobrym znakiem. – Jeśli mogłabyś zrobić herbatę, byłbym wdzięczny.

Zostawiłam go w przedpokoju, by mógł ściągnąć kurtkę, a sama pognałam do kuchni. Było mi lżej na sercu, odkąd tylko go zobaczyłam. Liam był taką dobrą duszą, przy której czuło się błogo. Dobra, nie zawsze tak było, zdecydowanie nie zawsze, ale zważywszy na to, jak się pokłóciliśmy, całkiem swobodnie się dogadywaliśmy. Postawiłam wodę na herbatę, a jedną z torebek wrzuciłam do kubka, z którego Liam zwykle pił. Miał nadrukowane flagi europejskich krajów. Dostałam go kiedyś za zajęcie trzeciego miejsca w konkursie językowym. To była tylko taka nędzna nagroda pocieszenia, bo zwycięzca miał lecieć na rozdanie nagród do Waszyngtonu. Na moje nieszczęście Chloe E. Donahue miała matkę Portugalkę, więc płynnie mówiła po portugalsku i jej wygrana była zaledwie formalnością.

– Twoi rodzice są w domu? – Liam zaczął iść w moją stronę, miętosząc w dłoniach ramię od plecaka.

– Nie, tata jest w pracy, a matka okupuje cukiernię ciotki. Pewnie niedługo wróci – odparłam luźno, wyczekując, aż woda zacznie wrzeć. – Chciałabym z tobą porozmawiać, nim zaczniemy się uczyć.

– Ja też – wszedł mi w słowo.

Położył dłoń na mojej, bezwiednie leżącej na blacie. Spojrzeliśmy na nasze ręce, przełknęłam ślinę, czując ciepło skóry chłopaka. Trzymanie się za ręce z Liamem nie było dla mnie nowością. Nigdy nie chodziliśmy nigdzie w ten sposób, ale czasami dotykaliśmy swoich dłoni, w różnych okolicznościach i z różnych powodów. Teraz zdawało mi się, że Liam w jakiś sposób starał się mnie pocieszyć lub uspokoić. Mimo że przywykłam do naszego niewielkiego, fizycznego kontaktu, niewielka cząstka mnie podpowiadała mi, że powinnam była trochę się odsunąć i wyraźniej zaznaczyć granicę pomiędzy nami.

– Nie powinienem był zachowywać się w ten sposób... – zaczął, spuszczając wzrok, jakby był speszony. – Nie powinienem był w ogóle podnosić głosu. Byłem wtedy... wiadomość o śmierci Jenny spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba. Przyznaję, że trochę... kierowała mną adrenalina. Przepraszam, że potraktowałem cię, jakbyś była egoistką. Wiem, że się martwisz...

Pokiwałam głową, odwracając się do czajnika, by zalać wodą torebkę herbaty. Nagle cały mój przygotowany monolog zniknął gdzieś w odmętach myśli i nie wiedziałam, co powiedzieć. To ja chciałam przepraszać Liama jako pierwsza.

– Ja naprawdę nie chcę, żebyś polował – wyznałam więc, zapełniając tymi słowami nieprzyjemną ciszę. – Jedyne, czego chcę, to by policja wreszcie złapała to coś, co krzywdzi mieszkańców. Ale słowem kluczowym jest tutaj „policja", Liam. Nie wątpię w twoje umiejętności i odwagę, jestem z ciebie dumna, wiedząc, że chcesz pomóc, ale to nie jest szukanie wielkanocnych jajek.

– Masz rację, wielkanocne jajka łatwiej znaleźć.

Ton głosu Liama uległ zmianie. Nagle stał się pewniejszy, tym samym jego oczy zaczęły podejrzanie błyszczeć. Zmarszczyłam brwi. Przyglądałam mu się uważnie, jednocześnie zanurzając i wynurzając torebkę herbaty, przyczepioną do długiej nitki.

– Wczoraj byłem w lesie z ojcem. – Uśmiechnął się w taki sposób, że tylko jeden kącik jego ust podjechał w górę. – Pozwolił mi ze sobą pójść, kiedy powiedziałem mu, że znałem Jennę.

– Wy... natknęliście się na coś? – spytałam ostrożnie.

Gdyby Razer przemienił się w to coś, czym był naprawdę, gdyby Liam go postrzelił... nie wiedziałabym, co zrobić. Na własne oczy widziałam, jak rany Razera się zagoiły. To zajęło mu zwyczajnie jeden dzień, pewnie nawet nie aż tak długo. Ale rana postrzałowa? Czy Raze byłby w stanie samodzielnie wyciągnąć kulę? Mój Boże... Nie powinnam była się martwić o niego do takiego stopnia, a mimo to nie mogłam przestać myśleć o tym, że Raze był... gdzieś, ale nie tutaj, nie u mnie.

– Ojciec ustrzelił zająca, a mnie udało się trafić w budkę dla ptaków. Las jest praktycznie pusty, nie znaleźliśmy nawet marnej sarny. Przeczesaliśmy kilka hektarów, ale chyba po prostu kręciliśmy się w kółko.

– Jeśli wcześniej były tam jakieś ślady, pewnie przysypał je śnieg – zauważyłam, a on pokiwał głową.

Liam słodził herbatę dwoma kostkami cukru. Wyjęłam torebkę i pocukrowałam jego napój, oddając mu kubek. Chwycił go w dłonie i zaczął iść w stronę jadalnianego stołu, ale powstrzymałam go, prosząc, by poszedł do mojego pokoju.

– Jesteś na mnie zła za to, że pojechałem na to polowanie? Wiem, że kusi cię, żeby powiedzieć „a nie mówiłam", bo w końcu na nic nie trafiliśmy. Śmiało, możesz to zrobić.

– Nie powiem tego, Liam. W ostateczności sam powiedziałeś, że zrobisz, co chcesz. Nic mi do tego.

– Świetnie – skomentował zgryźliwie, ale w porę ugryzł się w język. Szedł za mną na górę, głośno tupiąc nogami. – Jak spędziłaś weekend? Widziałaś się z tym swoim kumplem z sekty?

– Kumplem z sekty?

– Z Razerem czy jak mu tam – wyjaśnił prędko, starając się nie splunąć.

– Razer wyjechał na kilka dni.

– Dokąd?

– Do rodziny w Utah.

– Kiedy wróci?

– Liam, czy to przesłuchanie? – przerwałam jego napływ pytań, rzucając mu karcące spojrzenie.

Uniósł dłoń na zgodę i ściągnął plecak, rzucając go na moje łóżko. Zaczął rozglądać się po pokoju, bo od dawna w nim nie był. To miejsce się nie zmieniało. Wciąż wyglądało tak samo, zupełnie jak jego właścicielka.

Moją uwagę zwrócił dziennik, który nieuważnie zostawiłam na szafce nocnej od strony okna. Ktoś mógł tutaj wejść – miałam na myśli Owena, bo tylko on był w domu – a potem go przeczytać. Za żadne skarby nikt nie mógł dostać się do moich zapisków. Rzuciłam się na ratunek dziennika. Złapałam go tak gwałtownie, że Liam podniósł na mnie zaciekawiony wzrok. Uśmiechnęłam się niewinnie i wskazałam na biurko, prosząc chłopaka, by tam rozpakował swoje podręczniki. Kiedy się odwrócił, westchnęłam w duchu i szybko przeczytałam ostatnie zdania mojej dzisiejszej notki.

Razera dalej nie ma, ślad po nim zaginął. Przed zniknięciem mówił coś o pełni, wiem, że musi wrócić lub ukryć się gdzieś, nim wzejdzie księżyc. Nie powinnam się o niego bać, ale coś podpowiada mi, że nie powinien znikać na tak długo. Coś musiało się stać. Muszę go odnaleźć.

Przez Liama dostawałam szału. Materiał z matematyki chłonął jak gąbka, a zadania rozwiązywał z palcem w nosie, ale przez to, że tak dobrze mu szło, przestał skupiać się na pracy i ciągle mnie zagadywał. Sprytnie manewrował pomiędzy najgorętszymi tematami, a ja miałam coraz bardziej dość i byłam zdolna mu zapłacić, by przymknął się choć na moment. Bywałam niedomyślna, ale Liam przeszedł samego siebie. Wzdychałam, próbowałam zmieniać temat, śmiałam się nerwowo, wychodziłam do łazienki, a w końcu zaczęłam nawet krążyć po pokoju i mamrotać pod nosem. Ale jedynym pozytywnym aspektem naszego spotkania nie był tylko pochłonięty zakres materiału. Oficjalnie zeszliśmy ze ścieżki wojennej, chociaż Liam musiał najpierw „sparzyć się", by uwierzyć w moje słowa. Dalej był cięty na Razera i nie bardzo mu ufał, ale w gruncie rzeczy chyba mogło być gorzej.

W ostateczności udało mi się przetrwać półtorej godziny. Z nieukrywaną satysfakcją zatrzasnęłam książkę i posłałam Liamowi najjaśniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać. Chłopak otarł z czoła niewidzialną kroplę potu i zaczął się zbierać. Rodziców dalej nie było w domu, Owen zajrzał do mnie tylko raz, by zapytać, czy może pooglądać telewizję. Wyszliśmy z mojego pokoju i natychmiast skierowaliśmy się na parter. Zwykle po korepetycjach siedzieliśmy jeszcze przez chwilę, rozmawiając o głupotach, ale Liam chyba wreszcie zorientował się, że to nienajlepszy moment. Nie chciałam okazać mu jakiejś niechęci, nie chciałam też, by pomyślał, że nasza przyjaźń jest... nadszarpnięta. Ale chyba była, z mojego powodu, oczywiście.

– Mama napisała, że odbierze mnie z drugiego końca ulicy – rzekł nagle Liam, chowając komórkę w kieszeni.

– Odprowadzę cię.

– Robi się ciemno, chcesz wychodzić o tej porze? – upewnił się, a ja energicznie pokiwałam głową.

Musiałam wyrwać się z domu. Wierzyłam, że chłodne powietrze dobrze mi zrobi. Owen zostawał czasem sam w domu, a ja i tak miałam przejść się jedynie kawałeczek. Kiedy zeszliśmy na parter, zastałam brata z nosem przed telewizorem, oglądającego jakąś kreskówkę.

– Idę odprowadzić Liama, zaraz wrócę. Owen, słuchasz mnie? – Zatupałam nogą, widząc, że chłopiec nie zareagował.

– Kiedy wrócisz? Gdzie mama? – ocknął się wreszcie, zasypując mnie pytaniami.

– Mama jest z Veronicą w cukierni, powinna wrócić lada chwila. Nie będzie mnie góra dziesięć minut. Wezmę klucze, nie otwieraj nikomu drzwi, rozumiesz?

– Przecież wiem, nie jestem już mały – odparł pewnym siebie głosem, pokazując mi język.

Przewróciłam oczami, posyłając mu uśmiech. Kiedy ja rozmawiałam z bratem, Liam już zdążył się ubrać. Szybko dotarłam do garderoby, włożyłam buty i narzuciłam na siebie kurtkę.

– Właściwie mogłam cię odwieźć, to nie problem – podzieliłam się z nim kłamliwą, błyskotliwą myślą, na którą Liam tylko machnął ręką.

– Nie będę cię fatygował, może następnym razem. No i poza tym... chyba kupię sobie nowy samochód.

– Nie wierzę, pozbędziesz się Kylie?! – Byłam w niemałym szoku.

– Och, no wiesz... Kylie jest już stara, więcej kaszle, niż faktycznie odpala, nie ma sensu jej męczyć. Ojciec powiedział, że mogę sprzedać ją na złom, a on dorzuci się trochę do nowszego modelu – wyjaśnił, rumieniąc się lekko. – Mój brachol i tak nie będzie nią już jeździć.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Wyszliśmy na zewnątrz, zapinając kurtki pod same szyje. Wiatr zrobił się jeszcze zimniejszy, a osnute chmurami niebo zwiastowało, że niedługo znów zacznie sypać śnieg. Tęskniłam za czystym błękitem w trakcie dnia i rozgwieżdżonymi nocami. Wyoming i samo Riverton kochałam właśnie za to, że – co w tym wypadku było plusem – znajdowaliśmy się właściwie pośrodku niczego. Letnimi nocami często przesiadywałam na tarasie, wpatrując się w niebo. Nie byłam fanką komarów, których mieliśmy tutaj mnóstwo, ale potrafiłam docenić niektóre chwile.

– Owen może zostać sam w domu? – Liam zaniepokoił się, kiedy wrzucałam klucze do kieszeni, kierując się w stronę drogi.

– Jasne, że tak. Poza tym już mówiłam, za chwilę wracam do domu.

– Diaro... słyszałem o twoich problemach z rodzicami. Addison mówiła, że nie jest zbyt kolorowo. Gdybyś potrzebowała pomocy albo wsparcia, ciągle możesz do mnie dzwonić.

– Wiem, Liam. Jesteś kochany, naprawdę – powiedziałam szczerze, uśmiechając się do chłopaka.

Było ciemno. Drogę oświetlały tylko latarnie uliczne, ale mimo to widziałam, jak oczy Liama zabłyszczały.

– Staram się nie myśleć o tym, że Raze niedługo wróci i znów zaczniesz się z nim widywać, tylko... błagam, gdyby coś się działo, przyjdź do mnie, jasne?

Nagle zapragnęłam, by ulica skończyła się szybciej. Na szczęście widziałam miejsce, w którym Liam umówił się z mamą, a jeśli wzrok mnie nie mylił, na niewielkim parkingu stał jej samochód.

– Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? – zapytałam, nawet nie myśląc o tym, jak zabrzmiało moje pytanie.

– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, troszczę się o ciebie, to przecież normalne, tak? Poza tym niezliczoną ilość razy mówiłem ci, że temu chłopakowi nie patrzy z oczu dobrze.

Poklepałam Liama po ramieniu i zatrzymałam się w cieniu, wskazując na samochód jego mamy, który właśnie oślepiał nas światłami.

– Uważaj na siebie, D – rzucił Liam na obchodne i pomachał do mnie, nim odwrócił się i pośpieszył w kierunku samochodu.

Nie czekałam, aż odjedzie. Prędko odeszłam w swoją stronę, wracając do domu tą samą drogą. Znów ciągnęło mnie do lasu, ale to dziwne uczucie bycia obserwowanym na dobre zniknęło. Ulica była pusta. Słyszałam dźwięk silnika – pewnie z samochodu Liama – a także ciche krakanie kruka w oddali, ale w okolicy nie było ani żywej duszy. A mimo to nie czułam niepokoju, jaki powinien mi towarzyszyć. Szłam dzielnie w kierunku swojego domu, nie oglądając się za siebie. Czy zrobiłabym to samo, nie wiedząc, że to lycany polowały na ludzi, a nie jakiś psychopata z piłą mechaniczną? Gdyby się tak zastanowić, psychopata i tak byłby chyba lepszą opcją.

Kiedy po jakimś czasie weszłam na swoją posesję, byłam już zmarznięta. Kilka płatków śniegu opadło też na moje lodowate policzki. Mama dalej nie wracała, radiowóz też nie stał na podjeździe, ale za to światło wciąż paliło się w salonie. Obiecałam sobie, że obejrzę z Owenem jakąś kreskówkę.

Ale coś poruszyło się przy domku na drzewie. Prawie nie zauważyłam ruchu, bo w ułamku sekundy zniknęłam za rogiem. Wiedziona ciekawością, wychyliłam się zza niego. Czułam, że zaczynałam robić się lekka, jakbym nie panowała nad swoim ciałem. A może nie nad ciałem, raczej nad umysłem. Bo coś podpowiadało mi, że nie muszę się bać.

Lodowate, błękitne oczy rozpoznałabym z daleka. Świeciły w mroku jak neony. Długo nie zastanawiałam się nad tym, co zamierzam zrobić. Po prostu podbiegłam do chłopaka i rzuciłam mu się na szyję.


RAZER 


Całym moim ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy Diara rzuciła się na mnie, a jej ramiona owinęły się wokół mojej szyi, gdy mnie ściskała. Przez moment nie wiedziałem, co robić, dopiero po chwili dotarło do mnie, że powinienem ją objąć. Nieudolnie uścisnąłem ją w talii, ale przerwałem czułości dziewczyny, bo kiedy była tak blisko mnie, ledwo oddychałem.

Jej oczy szkliły się, ale nie od łez. Były po prostu błyszczące, jakby coś dopiero tchnęło w nie życie. Diara patrzyła na mnie w sposób, który sprawił, że kącik moich ust sam powędrował w górę. Ludzie potrafili zmienić się tak szybko, a mimo to Diara wciąż wyglądała tak samo. Kiedy widziałem ją po raz ostatni? Dwa dni temu? Wydawało mi się, że minęły całe miesiące.

– Gdzieś ty był?! Myślałam, że... Raze, nie możesz znikać bez słowa! – zaczęła biadolić, mocno trzymając mnie za kołnierzyk.

Złapałem ją za dłonie. Nie okrywały ich rękawiczki i wiedziałem, że to sprawi jej ból, ale jej emocje były tak rozszalałe od gniewu i radości, że musiałem ją utemperować. Poza tym dziewczyna była strasznie głośna, a moja głowa pękała w szwach od wspomnień.

– Diara, ciszej, proszę – wybłagałem wreszcie, kiedy ta dalej się nie zamykała.

Dzielnie wytrzymała mój uścisk, ale nasze stykające się dłonie sprawiały, że zaszumiało mi w uszach. Puściłem ją, przystępując krok do tyłu. Jej oczy były jak otwarta księga i wprost zmuszały mnie, bym z nich czytał, chociaż wciąż były skomplikowane.

– Dlaczego zniknąłeś bez słowa? Gdzie byłeś? Martwiłam się, próbowałam cię szukać, ja... – zaczęła się jąkać, a ja uśmiechnąłem się pod nosem na jej marne próby przekazania mi tego, co chodziło jej po głowie.

Sam nie wiem, dlaczego lubiłem się nad nią pastwić. Trochę utrudniałem jej wysławianie się i nie powinienem był tego robić, ale wydawało mi się, że Diara czasem nie była ze mną do końca szczera. Naprawdę mogło mi się tylko wydawać, ale w ten sposób mówiła jakby prawdę.

– Mówiłem ci, że spróbuję skontaktować się z kuzynem – odpowiedziałem trochę wymijająco, patrząc jej prosto w oczy. – Byłem pod twoim nosem, tylko trochę źle patrzyłaś.

– Raze, proszę, nie mam ochoty na metafory. Myślałam, że odszedłeś na dobre.

– A czy nie tego właśnie chciałaś?

Zarumieniła się. Jej policzki gwałtownie okryły się czerwienioną. Ludzka część mnie podpowiadała mi, że może było jej zimno. Ludzie nie byli odporni na chłód, a ona wystarczająco dużo czasu spędziła na dworze.

– Idź do pokoju, zaraz przyjdę – poleciłem jej, wskazując na okno jej sypialni, wychodzące na ogród.

– Na pewno?

Pokiwałem głową i dopiero wtedy dziewczyna oddaliła się, pędząc w kierunku drzwi wejściowych. Odetchnąłem z ulgą. Kiedy upewniłem się, że zniknęła z zasięgu wzroku, odwróciłem się, pomaszerowałem w kierunku cienia, a schylając się, zwymiotowałem całą zawartość żołądka. Właściwie nie miałem nic w ustach od dwóch dni, ale moje ciało i tak zmuszało mnie do wymiotów. Wcześniej krwawiłem. Cała moja twarz była zalana krwią, która lała się z każdego możliwego miejsca: z nosa, ust i uszu. Teraz zaczęło mnie mdlić. Chciałem, żeby to wreszcie się skończyło.

Pierwsza przemiana w wilczą postać niemożliwie bolała. Ból był nie do zniesienia i zdarzały się przypadki, kiedy młodziki nie przeżywały zmiany. Z każdą następną ból stawał się lżejszy, ale pozostawał zawsze. Jak na coś, co było częścią nas, był wyjątkowo inwazyjny. Ból, który czułem podczas ostatniej przemiany, nie mógł równać się temu, który czułem teraz. Znałem uczucie łamanych kości aż za dobrze, ale mdłości, krwotok i zawroty głowy były czymś nowym. Pocieszające było jedynie to, że wraz z wracającymi wspomnieniami, koniec był coraz bliższy.

Słyszałem, jak Diara rozmawiała z bratem. Kazała mu wziąć prysznic i przebrać się do piżamy przed przyjazdem matki. Chłopiec protestował, ale ona była nieugięta. Nie ingerowałem w to, co robiła, jej zdecydowanie było częścią charakteru, o której nie wiedziała. Jej brat w końcu uległ i poczłapał na piętro. Ona ruszyła tuż za nim, a kiedy zamknęła na klucz drzwi swojego pokoju, wspiąłem się na górę i wlazłem do pomieszczenia przez okno. Nigdy nie rozumiała, jak to robiłem, ale we wspinaczce nie było nic trudnego, uwielbiałem to robić.

Po raz pierwszy od kilku dni poczułem ciepło, kiedy zamknąłem za sobą okno. Przywyknąłem do niego i nawet polubiłem to uczucie na skórze. Pozostawiało poczucie spokoju i rozładowywało moją energię. W zimnie byłem czujny, a w wysokiej temperaturze zaczynałem robić się ospały.

Diara oparła się o drzwi. Jej pierś falowała gwałtownie, a emocje zalewały jej ciało, sprawiając, że krew wrzała w jej członkach. Musiałem pokazać jej swoje wspomnienia. Musiała wiedzieć, czego się dowiedziałem. Mówiła o współpracy i chyba wreszcie zrozumiałem, co oznaczała. Nasza rozmowa w jej aucie nie miała dla mnie znaczenia, chociaż wiedziałem, że ona pewnie przez nią czuła się skrępowana. Byłem pamiętliwy, ale Diara czasem nie wiedziała, co mówiła. Ja zresztą też nie. Moim celem było połączenie dusz, ale odkąd mój kuzyn wpełzł na teren miasta, chciałem go stamtąd wykurzyć. To było moje miejsce. To nie był mój dom, ale odkąd trzymałem się z ludźmi, miałem wrażenie, że zachowywanie balansu nie było bujdą.

Podszedłem do dziewczyny i wplotłem jej dłonie we włosy. Sapnęła ze zdziwienia, unosząc wysoko głowę. Ledwo uchyliła usta, a moje pazury wszczepiły się w tył jej czaszki. Musiała wiedzieć. Patrzyła prosto w moje oczy, a wspomnienia zalewały jej umysł. Widziała to, co zobaczyłem ja.

Całą gromadę wilków, polujących za lasem, na pustkowiach. Zobaczyła moją matkę i mojego ojca, pędzących przez wyschnięte jezioro. Zobaczyła moich kuzynów, którzy zwabiali sarnę w ich okolice. Zobaczyła też jednego z kuzynów, który szedł przez miasto, wypatrując kolejną ofiarę. Kiedy jej oczy zalśniły przerażeniem, puściłem ją, a jej bezwładne ciało zatoczyło się i padło prosto na mnie. Złapałem ją, kiedy jeszcze miałem ku temu możliwość. Diara odzyskała panowanie nad sobą, głośno przełykając ślinę. Jej dłoń majaczyła gdzieś nad moim sercem. Czekałem na jej reakcję.

– Poszedłeś ich szukać? – wyjąkała, nie unosząc głowy.

– Poszedłem szukać swojego kuzyna. Na nich trafiłem przypadkiem. Ciągnęło mnie na pustkowia, musiałem za tym podążyć.

– Pamiętasz już wszystko?

– Moja matka ma na imię Yasmin. – Diara wstrzymała oddech, jej serce zgubiło uderzenie. – Do ojca zwracałem się Grimm i to on zawsze starał się zabić mnie w moich snach.

Diara uniosła głowę, a kiedy na mnie spojrzała, zmarszczyła brwi. Delikatnie zsunęła dłonie po moich torsie, odsuwając się ode mnie. Nie zrozumiała moich słów, a ja naprawdę nie chciałem tłumaczyć jej tego wszystkiego. Nie chciałem wracać pamięcią do tortur ojca.

– Grimm i Yasmin Avery – wyszeptała dziewczyna, wymijając mnie. Usiadła na łóżku, chowając dłonie między nogami. – Co z resztą twojej rodziny? Pamiętasz ich imiona?

– Kiedy ich zobaczyłem, wszystko sobie przypomniałem. – Usiadłem obok niej, przecierając twarz dłońmi.

– To znaczy, że twoja dusza...

– Nie – przerwałem jej. – Jeszcze nie. To znaczy tylko tyle, że teraz wiem, gdzie znaleźć Halwyna.

– Halwyna? – powtórzyła zdziwiona.

– Halwyn to mój kuzyn. Próbowałem z nim porozmawiać, ale uciekł przede mną jak ostatni tchórz. Jeśli zabije kolejną osobę i pozwoli, by ktoś się o tym dowiedział, wkrótce ktoś się domyśli. Muszę go uciszyć.

– Raze... ja...

Kiedy na nią spojrzałem, zamilkła. Spuściła głowę i posmutniała.

– Gdy pełnia minie, będę mógł zacząć go szukać. Jeśli on nie znajdzie mnie – oznajmiłem, wstając z materaca.

– A jeśli znajdzie cię jako pierwszy?

Wzruszyłem ramionami. Znów mnie zemdliło i nie czułem się na siłach, by odpowiedzieć na to pytanie. Zamiast tego wskazałem na drzwi łazienki. Diara zrozumiała, o co mi chodzi, pozwalając mi wziąć prysznic. Zaoferowała, że da mi także coś do jedzenia. Jej wdzięczność była dla mnie niezrozumiała. Nie pojmowałem, dlaczego robiła to wszystko, a jednocześnie sam czułem, że powinienem odpłacić jej się tym samym. Chroniąc ją przed Halwynem, mogłem zrobić coś, co ona uznałaby za „dobre". Tonąłem w mroku, ale ona mogła być światłem.

Pod prysznicem nadstawiałem uszu. Słyszałem, jak brat dziewczyny otwierał książkę i zakopywał się pod pierzyną, jak matka Diary wróciła do domu i zagadywała córkę, a następnie słyszałem Diarę, która wróciła do pokoju, odstawiła coś na blat i zaczęła pisać. Wyraźnie słyszałem charakterystyczne szuranie długopisu o kartkę. Nie rozumiałem, dlaczego pisała ręcznie, skoro teraz wszyscy pisali wszystko przez telefon. Tak robiła Jenna, której wspomnienia dalej plątały się wśród moich.

Słyszałem, jak mówiła do siebie.

– Wrócił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top