Rozdział 7.2
Wilki biegły przez las. Śnieg znikł, a drzewa na nowo okryły się liśćmi. Zieleń ciągnęła się dalej, niż sięgał mój wzrok, a słońce przebijało się przez korony dębów, rosnących tak wysoko, że prawie sięgały nieba. Widziałam tylko dwa wilki. Duże, masywne wilki. Czarne futro jednego z nich lśniło w promieniach słonecznych, kiedy ten pędził przed siebie niczym strzała. Każdy jego krok był wykonany z precyzją, przemyślany na każdy możliwy sposób. Wydawało się, że unosił się nad leśną ściółką, niesiony przez wiatr. Drugi wilk doganiał go. W jego postawie czaiło się jednak zacięcie. Biegł, jakby nie mógł znieść myśli, że jego przyjaciel jest szybszy. Ciernie kąsały jego skórę, wplątując się w brązowe futro, ale on nie zatrzymał się ani na sekundę. Niemal poczułam jego determinację, która płonęła w jego żyłach, zmuszając go do biegu. Z każdą chwilą czarny wilk oddalał się od pędzącego za nim rywala, a krajobraz zaczął się zmieniać. Drzewa przerzedzały się, zielone liście ustępowały miejsca wysuszonym krzewom. Wielkie łapy wilka zanurzyły się w wodzie, a on odbił się od podłoża, szybując na głaz, wystający z szerokiej rzeki. Nie czuł lodowatej temperatury wody, ale dostrzegał jej porywisty prąd. Mimo to zgrabnymi susami przedostał się na drugi brzeg, gdzie zakończył wyścig. Odwrócił się, spoglądając mi prosto w oczy. Znałam jego czarno-błękitne ślepia. Ale kiedy kłapnął paszczą tuż przed moją twarzą, zacisnęłam powieki.
Poczułam mróz, który na nowo uszczypnął mnie w policzki, a potem lekki ból, kiedy upadłam na zaspę. Serce prawie wyskakiwało mi z piersi, a dziki oddech sprawiał, że lodowate powietrze otulało moje gardło. Na moment zapomniałam, gdzie była góra, a gdzie dół, dopóki nie zobaczyłam przed sobą wyciągniętej ręki. Spojrzałam na nią niepewnie, ale w końcu złapałam za dłoń, która pociągnęła mnie w górę.
– Żyjesz? – Głos Razera był daleki od troskliwego, ale mimo to zdradzał niepewność. – Teraz mi wierzysz? Wierzysz, że powiedziałem prawdę? Że jestem lycanem? Czy potrzebujesz jeszcze jakichś dowodów, co?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Patrzyłam w jego oczy, które znów przypominały ludzkie, chociaż takie nie były. On nie był człowiekiem. Mówił prawdę od samego początku, ale ja nie wierzyłam w takie bajki, bo... przecież to było chore, wilkołaki nie istniały. A on...
– Jak... co to... – Nie miałam pojęcia, jak sformułować pytanie.
– Jedno ze wspomnień wróciło dziś rano – wyjaśnił, dalej trzymając mnie w napięciu. – Wierzysz mi, prawda?
– Urodziłeś się taki? – wypaliłam, nie kontrolując tego, co mówiłam.
Razer zaśmiał się. Głośno i prawdziwie. Może spodziewał się innej reakcji z mojej strony, ale ja... nie wiedziałam, jak miałam zareagować na wieść, że ten chłopak naprawdę przemieniał się w wilka!
– Mój gatunek... – przeczesał włosy dłonią – z tego, co pamiętam... To nie choroba, Diaro. Nie przeniosę tego z krwią, ugryzienie spowoduje tylko bolesną ranę. Moi rodzice byli lycanami, ja też jestem.
– Jak wiele sobie przypomniałeś?
– Spędziłem całe dni na myśleniu o tym. Wiem niewiele. Takich wspomnień jak to, kiedy biegnę przez las, nie mam zbyt dużo. Ale niektóre rzeczy dotyczące mnie i bycia lycanem przychodzą naturalnie. Jakbym nigdy o tym nie zapomniał.
Zadrżałam, kiedy znikąd zerwał się chłodniejszy wiatr. Razer zmarszczył brwi, a potem potrząsnął głową, jakby odpowiadał na jakieś niezadane pytanie.
– Idź do samochodu i wracaj do domu.
– A co z tobą?
– Zmieniłaś zdanie, prawda? – zaśmiał się, chowając dłonie w kieszeniach bluzy. – Czuję to. Nie boisz się, jesteś... zagubiona. Ale się nie boisz.
– Nie wiem, jak teraz się czuję, Raze.
– Raze... – powtórzył, jakby sprawdzając, jak skrót jego imienia brzmi w jego ustach. – Jedź sama. Spotkamy się później. I tym razem powiem ci wszystko.
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Znikł, jakby nigdy wcześniej go tutaj nie było, zostawiając mnie samą w lesie.
Nogi drżały pode mną, kiedy wysiadłam z samochodu. Nie wiedziałam, czy to z zimna, czy ze strachu, ale trudno było nad tym zapanować. Narzuciłam torbę na ramię i zatrzasnęłam drzwiczki, opierając się o nie, jakbym zaraz miała stracić równowagę. W głowie wrzało mi od myśli i obrazów, wszystko było tak chaotyczne, że z trudem zmuszałam się do wykonywania zwyczajnych czynności. Nie mogłam tak po prostu wyrzucić z umysłu tego, co pokazał mi Razer. On nie malował wspomnień słowami. Nie usiadł ze mną w ustronnym miejscu, by nakarmić mnie historią, która miała sprawić, że mu uwierzę. On podzielił się ze mną tym, co udało mu się przypomnieć, oddając mi część swoich fantazji. Jego oczy od samego początku były tak... inne. Nie znałam nikogo innego o takim spojrzeniu, ale nie wiedziałam, jak wiele potrafiły. To przez nie wdarł się do mojego umysłu i złączył nasze myśli, bym ujrzała to, co on. Nie czułam bólu, ale... zagubienie. Zdążyłam pokochać zielony las, dostrzec zaciekłą walkę pomiędzy wilkami i poczuć to, co one. I nagle wszystko zniknęło.
Wcześniej kwestionowałam to, kim był Razer Avery. Ale teraz nie byłam w stanie dłużej zaprzeczać i śmiać się z jego opowieści, które były prawdą. Przez moment czułam to, co on i wiatr zapierał mi dech w piersiach, kiedy wilk biegł, dzieląc się ze mną swoimi wizjami. Chociaż nauka wykluczała istnienie istot nadprzyrodzonych, one istniały naprawdę i żyły tam, gdzie nie sięgał nasz wzrok. W książce, którą wypożyczyłam ostatnio z biblioteki, nie było mowy o tym, że wilkołaki istniały w obecnych czasach. Zresztą, co tu się dziwić. Ostatnie zapiski, jakie o nich znalazłam, pochodziły z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku, w dodatku ze Skandynawii. Nie było nic więcej, zupełnie tak, jakby zniknęły. Razer mówił, że wilkołaków nie było, przekonywał mnie, że istniał tylko jeden gatunek, silniejszy od tego, który ja znałam tylko z filmów i książek. Zawsze pragnęłam wiedzieć więcej, uczyć się nowych rzeczy, dlatego ciekawość zżerała mnie od środka. Teraz, gdy byłam już pewna, że Razer mówił prawdę, musiałam wiedzieć, czym były lycany.
Ocknęłam się, kiedy lodowaty powiew wiatru liznął moją szyję. Zablokowałam zamki i podążyłam w kierunku domu. Rodzice nie powinni dowiedzieć się, że skończyłam lekcje wcześniej, inaczej musiałabym tłumaczyć się im z tego, dlaczego nas zwolnili. Zeszłej zimy było podobnie. Coś w instalacji nawaliło, więc zwolniono nas przed południem. Wróciłam do domu, bo Owen był chory, a mama miała urlop, by opiekować się nim. Kiedy wróciłam, natychmiast poddała mnie przesłuchaniu, patrząc na mnie oskarżycielskim wzorkiem. Zadzwoniła do dyrekcji, chociaż powtarzałam jej, że nie uciekłam ze szkoły. Nie wierzyła mi.
Weszłam do domu, ciesząc się z przyjemnego ciepła, które roztaczało się wewnątrz. W tym roku zima zaczęła się wcześnie, bo już w drugiej połowie listopada i póki co jej końca nie było widać. Zrzuciłam torbę na podłogę i wysunęłam zmarznięte stopy z butów. Tak naprawdę nie wiedziałam, jak długo byłam z Razerem w lesie. Wydawało mi się, że to wszystko trwało tylko chwilę, ale może stałam tam o wiele dłużej? Czułam na swoich udach mrowiące mnie igiełki zimna, a palce dłoni były skostniałe, kiedy nimi ruszałam. Mogłam włączyć ogrzewanie, ale zupełnie o tym nie pomyślałam; ledwo dotarłam do domu, nie mogąc skupić się na drodze.
Udałam się prosto do swojego pokoju, ale przechodząc przez salon, zauważyłam, że na kuchence coś się gotuje. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się po pomieszczeniu, ale nie widziałam tutaj ni żywej duszy. Bez żartów, Razer chyba nie postanowiłby ugotować dla mnie ciepłego obiadu, skoro ledwo pamiętał, jak się nazywał, tak? Dostrzegłam światło palące się w pralni.
– Mamo?! – zawołałam niepewnie, przyśpieszając kroku.
Coś spadło na podłogę.
– Wreszcie jesteś! – Głos matki dobiegł mnie szybciej, niż ją ujrzałam. Dostrzegłam ją dopiero wtedy, gdy rzuciła się na mnie z uściskiem. – Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
To, co wydawało mi się uściskiem, wcale nim nie było. Złapała mnie za ramiona, dokładnie oglądając każdy kawałek mojej odsłoniętej skóry, szukając czegoś, czego ewidentnie jednak nie potrafiła tam znaleźć.
– Dlaczego miałoby nie być w porządku? – spytałam nieco z rezerwą, łapiąc ją za nadgarstki, by uwolnić się od jej rąk i zachować dystans.
Mama przeważnie wyglądała na miłą. Na jej pucołowatej twarzy zwykle malował się uśmiech i nawet wtedy, gdy była zła, nie wyglądała tak, by budzić we mnie wielki respekt. Tym razem mimika jej twarzy zdecydowanie zmieniła się na nieprzyjemną, kiedy kobieta skrzywiła się. Wyminęła mnie, sapiąc pod nosem z irytacją, a potem wróciła do kuchni, jak gdyby nigdy nic.
– Nie spodziewałam się tego – odezwała się po dłuższej chwili, włączając okap, który zaczął głośno szumieć.
– Czego się nie spodziewałaś?
Byłam zbyt zdezorientowana, by chociaż spróbować zabrzmieć mile. Mój głos do najsympatyczniejszych nie należał, ale wciąż byłam skupiona na tym, co stało się w lesie i nie przypuszczałam, że przyjdzie mi się kłócić z matką. Nawet nie wiedziałam, że wróci do domu przede mną!
– Addison do mnie zadzwoniła. Wiem, że zwolniono was z zajęć – wyjaśniła z wolna, mieszając coś w jednym z garnków.
– Dzwoniła po to, by powiedzieć ci o awarii instalacji? Świetnie – skwitowałam bez namysłu, krzyżując ramiona.
– Nie, Diaro. Zadzwoniła, żeby powiadomić mnie, że odjechałaś spod szkoły z chłopakiem, którego widziała po raz pierwszy w życiu.
Chciałam ukryć twarz w dłoniach, jęknąć z beznadziei, a potem trzasnąć o blat stołu i wrzasnąć. Addison była tak... głupia. Mogłam się tego po niej spodziewać, mogłam domyślić się, że mnie sprzeda. Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie wierzyła w moje słowa i patrzyła na Razera z odrazą, jakby był chorobą, która nagle pojawiła się znikąd. Mimo to jak miałam przewidzieć, że zadzwoni do mojej matki szybciej, niż ja zdążę zastanowić się, co zrobić?
– Kim on jest? Skąd go znasz? Gdzie byliście? – mama zasypywała mnie pytaniami. Przestała udawać, że jest zainteresowana gotowaniem i usiadła przy stole, splatając dłonie na blacie, jakby przekazywała mi śmiertelnie ważną wiadomość.
Usiadłam naprzeciwko niej tylko dlatego, że to lepiej wyglądało w jej oczach. Mama wiedziała, że nie potrafiłam kłamać, wiedziała, że nie spojrzę na nią i nie skłamię jej prosto w twarz. Ale musiałam to zrobić, jeśli chciałam chronić siebie i Razera. Bo nagle zdałam sobie sprawę, że o istnieniu tego chłopaka nie mogła dowiedzieć się żadna inna osoba. Tak, widzieli go już moi przyjaciele, ale dla nich Razer był tylko człowiekiem. Ja wiedziałam, że zmieniał się w zwierzę.
– Znam go z zajęć kreatywnego pisania – odpowiedziałam na początek, bez zająknięcia. – Mówimy na niego Raze. Rozmawialiśmy ostatnio o szkołach średnich i powiedziałam mu, gdzie się uczę. Akurat był w pobliżu i wpadł, żeby się przywitać. Odwiozłam go do wulkanizatora i wróciłam tutaj.
– Dlaczego nie powiedziałaś nam o tym chłopcu? Ile ma lat? Gdzie się uczy? – kontynuowała przesłuchanie, jednak zaczynała się uspokajać.
Nie wiedziałam, jakim cudem potrafiłam mówić jej o rzeczach, które nie były prawdą. Dłonie mi się nie pociły, oddech nie przyśpieszał. Patrzyłam jej prosto w oczy, tak podobne do moich. Czułam, że to przez Razera. Wdarł się do mojego umysłu i zostawił tam po sobie coś, czego nie potrafiłam i chyba nie chciałam się pozbyć.
– Bo to nikt ważny. Nie wiedziałam nawet, że zapamięta, gdzie chodzę do szkoły. – Wzruszyłam ramionami. – W lutym wyjeżdża do Laramie, niedługo kończy kurs.
– Jak dobrze go znasz? Byłaś z nim gdzieś?
Słuchałam jej pytań, modląc się, by nie wyskoczyła z pomysłem zadzwonienia do mojego instruktora na zajęciach. Gdyby to zrobiła, oczywiście, że moje kłamstwo spaliłoby na panewce. Mogłam mieć tylko nadzieję, że w ciągu roku mimo wszystko nabrała do mnie trochę większego zaufania.
– Nie. Odwiozłam go i tyle, po drodze trochę rozmawialiśmy. Mamo, to tylko znajomy, porządny chłopak. Chce zostać lekarzem i wydać książkę, wiesz? To n i e jest ktoś, kogo powinnaś się obawiać!
– Musisz zrozumieć, że kiedy Addison do mnie zadzwoniła...
– To co, mamo?! – Nie potrafiłam dłużej udawać. – To sobie pomyślałaś? Minęło tyle lat, a ty ciągle zachowujesz się tak, jakbym miała wyjść i nigdy nie wrócić. Czy naprawdę nie mogę mieć znajomych spoza szkoły? Czy muszę ukrywać się z tym, że świat nie kończy się na Liamie i Addison? Powinnaś wiedzieć, że nie zrobię nic złego! Naprawdę chcesz wszczynać alarm, żeby skończyło się tak, jak zwykle? Na mojej kłótni z ojcem?
Mama skrzywiła się po raz kolejny, ale zaraz potem na jej twarz wpełzło współczucie. Złapała moją dłoń, myśląc pewnie, że tym gestem doda mi otuchy. Nic bardziej mylnego.
– Mam prawo się o ciebie martwić, dziecko. Addison brzmiała na zdenerwowaną – wytłumaczyła, chyba próbując udawać, że nie zrobiła nic, co mogłoby mnie zaboleć. – Oczywiście, że nie chcę, żebyś kłóciła się z tatą.
– Ale i tak powiesz mu o wszystkim, a on nawet nie wysłucha cię do końca, tylko znów zacznie krzyczeć.
Krzyki taty zawsze były łatwe do wytłumaczenia. Powtarzano mi, że miał stresującą pracę, że tak wpływał na niego brak snu, że martwił się o dorastającą córkę i że to wszystko było moją winą.
– Tata nie będzie krzyczeć, wszystko już sobie wyjaśniłyśmy. Wierzę ci, że ten chłopak to tylko twój znajomy, naprawdę – zapewniła mnie, głaszcząc moją dłoń.
Pokręciłam głową, wiedząc, że dyskusja z nią nie miała sensu. Nie wierzyłam jej, tak jak ona mnie.
Czasami wyobrażam sobie, jak robię jej krzywdę. Ale to nie ja, to... ja nigdy nie zrobiłabym nikomu krzywdy. Słowa są czasem zbyt słabe, by wyrazić nienawiść, którą czuję, gdy wszyscy znów są przeciwko mnie. Zabijam ich wzrokiem.
Skreśliłam kolejne zdania. To weszło mi w nawyk. Bałam się, że jeśli tusz zostanie na kartce mojego pamiętnika, kiedyś stanie się prawdą, a nie tylko moim wyobrażeniem. A przecież niektóre obrazy powinny na zawsze zostać w głowach ich autorów. Dokładnie przyjrzałam się swoim zapiskom, delikatnie sunąc palcami po czarnych literach. Kilka z nich rozmazało się, tusz jeszcze nie wysechł. Przekartkowałam pamiętnik, na wyrywki czytając to, co zdarzało mi się pisać.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz uczyłam się tak długo. Na tym polegało moje życie. Oglądałam serial z Addison i przypaliłam nasze naleśniki. Miałyśmy wiele miłych wspomnień. Wyszłam do ogrodu, a kiedy wracałam, usłyszałam wycie wilków.
Wróciłam do miejsca, w którym skończyłam pisać. Wilki. Tu chodziło o wilki. To o nim musiałam napisać, by całkiem nie zwariować. Jak jeden człowiek, obarczony taką odpowiedzialnością, miał dać sobie radę, skoro nie mógł podzielić się z kimś swoim problemem? Mój pamiętnik pełen był narzekania. Wielokrotnie opisywałam, jak świetnie się bawiłam, jak dobrze spędziłam dzień, ale w każdą stronę zawsze wplatałam jad. Bywały okresy, w których wszystko było nim przesycone, aż notatnik stawał się od niego ciężki i zatęchły. Nie chciałam pisać dziś o tym, co zrobiła Addison, nie chciałam używać jej imienia.
Przez ostatnie lata dorastałam wśród ludzi, którzy sobie nie ufali. Patrzyliśmy sobie na ręce i nigdy, ale to nigdy, nie robiliśmy niczego na słowo. Dlatego mu nie wierzyłam. To chyba nic dziwnego, nikt by mu nie uwierzył. Teraz po prostu wiedziałam, że mówił prawdę. Udowodnił mi, że jest tym, za kogo się podawał. Nie wiem, jak to możliwe i skąd się wziął. Podzielił się ze mną tajemnicą, o której nikt nie powinien wiedzieć. Może prościej byłoby go wydać i pozbyć się go na zawsze, ale ja zamierzałam zostawić jego tajemnicę dla siebie, nawet jeśli mnie o to nie oprosił.
– Diara, zejdź na dół!
Długopis zjechał z linii, kiedy wzdrygnęłam się, słysząc krzyk mamy. Przez otwarte drzwi od dawna czułam z dołu zapach czegoś, co pichciła na kolację. Chciałam zostać u siebie i pisać, nie tylko pamiętnik. Kłopot w tym, że wtedy któreś z rodziców weszłoby na górę. Przykryłam zeszyt poduszką i ubrałam bluzę, bo nagle zrobiło mi się jakoś zimno. Spojrzałam w stronę okna, przekonana, że zobaczę tam Razera, ale nie dostrzegłam nic w mroku. Zbiegłam po schodach, po drodze mijając swojego brata.
– Moją szkołę też zamkną? – zapytał, próbując mnie wyprzedzić.
– Mojej nie zamknęli, to i twojej nie zamkną. Jeszcze będziemy uczyć się w zaspach, wiesz? – odparłam szczerze, uśmiechając się do niego.
– A może nie naprawią twojej szkoły i już nigdy do niej nie pójdziesz! Co wtedy zrobisz?
Udałam, że się nad tym zastanawiałam, aż w końcu stanęłam za nim i połaskotałam go po brzuchu, wywołując jego głośny śmiech.
– Wtedy przepiszę się do twojej szkoły! – zawołałam, unikając jego rąk, którymi starał się bronić.
– Jesteś za stara! Jesteś za stara!
Wygłupialiśmy się tak długo, aż nie weszliśmy do kuchni, w której panowała grobowa atmosfera. Mama w ciszy wyciągała naczynie żaroodporne z piekarnika, a tata chodził od blatu do blatu ze spuszczoną głową i surową miną. Owen posłał mi zaciekawione spojrzenie, ale ja wzruszyłam ramionami. Po obiedzie poszłam do swojego pokoju i więcej nie rozmawiałam z mamą, nie miałam pojęcia, o której wrócił tata. Nadal miał na sobie mundur, a jego odznaki błyszczały w świetle lamp. Przynajmniej ściągnął kaburę.
– Siadajcie, zaraz będzie kolacja – ogłosiła mama, posyłając Owenowi lekki uśmiech.
Mój brat niewiele dostrzegał. Nie był drapieżnikiem, nie był obserwatorem. Nadal miał tylko dziesięć lat, zajmował dalekie miejsce w łańcuchu pokarmowym i niewiele wiedział o otaczającym go świecie. Nie wiedziałam nawet, czy zdawał sobie sprawę z tego, że świat nie ograniczał się do Riverton. Bo ja... ja czasem nie miałam o tym pojęcia.
Usiadłam obok Owena, tak jak każdego wieczora. Przez okno w kuchni widziałam, że śnieg wreszcie przestał padać. Ciekawe, czy naprawili już ogrzewanie? Fajnie byłoby, gdyby odwołali jutrzejsze lekcje. Po raz kolejny nie chciałam spotykać Addison na szkolnych korytarzach. Kuzynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak miały się fakty, ale nie była po mojej stronie. Nie miała żadnego argumentu na swoją obronę. Wydzwaniała do mojej mamy, chociaż nie musiała.
– Wydaje mi się, że umawialiśmy się na coś, Diaro.
W pierwszej sekundzie nawet nie usłyszałam twardego głosu ojca, który wreszcie przystanął i wbił we mnie spojrzenie, które mogło zabijać. Tupał nogą ze zdenerwowaniem, a ja nie byłam na tyle głupia, by nie wiedzieć, do czego zmierza.
– Miałaś nie spotykać się z chłopakami, prawda? – Udawał, że nie jest zły, ale pilnowanie tonu słabo mu szło. – Miałaś wracać prosto do domu i nie widywać się z nikim. Dlaczego więc twoja mama mówi mi, że Addison wydzwania do niej przerażona, bo ty spotykasz się z jakimś typem spod ciemnej gwiazdy i jeździsz z nim nie wiadomo gdzie!
– Przecież powiedziałam mamie, że to tylko mój znajomy z... – próbowałam się usprawiedliwić, ale nie było mi dane dojść do głosu.
– Nie interesuje mnie to! Miałaś się z nikim nie spotykać, a tymczasem ty znów pokazujesz nam, że nie możemy ci ufać! Nie będę więcej...
I urwał. Jakby zabrakło mu pomysłu na to, co powiedzieć dalej. Rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, mówiące, że go zawiodłam, a potem wyszedł z kuchni i poszedł prosto do sypialni. Siedziałam z rozdziawionymi ustami, podobnie jak Owen i mama, która patrzyła, jak ojciec znikał w korytarzu. A wtedy zauważyłam coś za oknem. Dwa światła, które wyglądały jak reflektory. Poderwałam się w górę, prawie wylewając przy tym lemoniadę, stojącą na stole.
– Dokąd idziesz? – Mama wyglądała na zszokowaną, kiedy ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych.
– Zapomniałam czegoś z samochodu.
Moje wytłumaczenie było idiotyczne, szczególnie przez to, co właśnie miało miejsce, ale musiałam wyjść z domu i dopaść Razera. Musiałam też zaczerpnąć świeżego powietrza. Mama nie protestowała, kiedy ubrałam buty, nawet ich nie wiążąc. Nie wzięłam kurtki, zgarnęłam tylko klucze i wypadłam na zewnątrz. Zimny wiatr otulił mnie, więc zadrżałam, ale szybko pobiegłam w stronę samochodu. Wsiadłam do środka i zaczęłam pocierać ramiona dłońmi. Nie musiałam czekać zbyt długo. Drzwi po drugiej stronie otworzyły się niedługo później, a Razer wsunął się do wozu.
– To ty to zrobiłeś, prawda? – zapytałam prosto z mostu, nie patrząc na niego.
– Czułem jego złość z daleka. Często to robi?
Odważyłam się podnieść głowę, kiedy mnie o to spytał. Trudno było wyczytać cokolwiek z jego oczu, bo ciągle wyglądały tak samo. Nie mogłam skupić się na niczym innym, jak na tym błękicie.
– Od dnia, w którym sobie na to zasłużyłam. Dzięki, że to przerwałeś.
– Myślałem, że pękniesz – odpowiedział, ale widząc moje skonsternowanie, ciągnął dalej: – Kiedy twoja matka cię o mnie pytała. Myślałem, że powiesz jej prawdę.
– Ja też tak myślałam – przyznałam, spuszczając wzrok na swoje dłonie. – Ale zastanów się, jak by to brzmiało. Mamo, jakiś wilczy chłopak ciągle za mną łazi i powtarza, że potrzebuje mojej pomocy. Wolę być uznawana za nieposłuszną, nie za wariatkę.
Moje słowa wywołały uśmiech na jego twarzy. Nie taki, jak dotychczas. W tym było coś subtelniejszego, ale nie potrafiłam tego rozszyfrować.
– Ty pomożesz mnie, ja pomogę tobie – rzucił cicho, zawierając między nami układ, na który nie musiałam się godzić. Już to zrobiłam. – Idź do domu, twój ojciec wrócił i pyta, gdzie jesteś.
Pokiwałam głową, a potem nachyliłam się do schowka. Wyciągnęłam stamtąd portfelik, w którym zawsze trzymałam jakieś drobniaki na parkingi, a potem schowałam go do kieszeni. Razer wyszedł pierwszy, a mrok zaraz okrył go, sprawiając, że chłopak stał się niewidzialny. Chyba mu tego zazdrościłam. Ja czasem też chciałam być niewidzialna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top