Rozdział 4

DIARA

Brakowało mi możliwości przekreślenia rzeczy, które mi się nie podobały. Nie lubiłam groszku? Wystarczyło, że skreślę go z warzyw, które dla mnie istnieją. Nienawidziłam, gdy tata oglądał MMA? Mogłam zwyczajnie usunąć kanał z listy programów. Mogłam przekreślić tylko słowa, które i tak nie miały wielkiej wagi. Były tylko... literami. Prostymi, schludnie napisanymi literami, łączącymi się w zdania, których nie chciałam czytać. I właśnie dlatego je skreślałam. I skreślałam, i skreślałam, i skreślałam. Aż cała kartka w moim pamiętniku, ozdobiona delikatnym, kwiatowym wzrokiem, pokryła się plamami z czarnego tuszu. Chociaż nie wiem, jak mocno próbowałabym wymazać swoje słowa, wciąż miałam je przed oczami, wciąż siedziały w mojej głowie. A ja, nieudolnie się upominając, czytałam je w kółko i w kółko.

Nie jestem pewna, co się dzieje. Mam wrażenie, że nie jestem sobą. Coś ma nade mną kontrolę i przygląda mi się na każdym kroku. Nie mogę się ruszyć, nie mogę krzyczeć, jakby moje ciało nie należało do mnie. Nie wiem już, czy rzeczywiście ciągle śnię, czy może zaczynać popadać w paranoję. Może zginęłam w tamtym wypadku i tak wygląda teraz moje... Nie wiem, gdzie jestem. Boję się. Dla innych wszystko wraca do normy, a ja chcę tylko się obudzić. Nie proszę o wiele. Chcę tylko wrócić do świata bez strachu. Do tego wszystkiego jest jeszcze ten chłopak. Nie wiem, kim jest, nie wiem, czy jest prawdziwy i nie znam jego zamiarów. Boję się powiedzieć o tym rodzicom, nie uwierzą mi i wyśmieją mnie. Ale on gdzieś tutaj jest i czegoś chce. Patrzyłam w jego oczy. Były... były przejrzyste jak woda. Kryształowe i na swój kształt piękne. Ale wiem, że czyha w nich śmierć.

Końcówka długopisu zastukała o obicie zeszytu, znów miałam wrażenie, że to nie ja się nim bawiłam. Nie mogłam zasnąć, chociaż starałam się, jak mogłam. Podkradłam jakieś ziołowe leki na uspokojenie, kiedy rodzice nie patrzyli, próbowałam medytacji, w której tajniki zagłębiałam się od ponad roku. Liczyłam owce, przenosiłam się w myślach do pięknych krain, rajskich wysp na oceanie. Wcześniej nawet pisałam, licząc, że dzięki temu oczyszczę umysł. Esej był dla mnie ciężkim chlebem do zgryzienia, ale przebrnęłam przez niego, kiedy mama zajęła się ratowaniem przypalonej zapiekanki – nie miała mi za złe, że zrobiłam na obiad coś, co nie zawierało soczewicy. Dla odprężenia usadowiłam się przy biurku i stukałam w klawiaturę. Mój aktualny projekt nie był niczym szczególnym. Pisałam krótką historię dwójki młodych ludzi, którzy rozstali się po tym, jak mężczyzna postanowił wyjechać do Nepalu. Ich drogi się rozeszły, ale do ostatniej chwili wiedzieli, że byli dla siebie przeznaczeni. Myślałam, że będzie z tego coś więcej, jednak po niecałych dziesięciu stronach poczułam znudzenie. Historia mogła być piękna, ale krótka. Bo kto chciałby czytać o tym samym w kółko przez trzysta stron? Chociaż ci bohaterowie założyli rodzinę, pracowali i żyli, jak wszyscy inni, we wspomnieniach wciąż wracali do tego samego.

Światło lampki nocnej padało na moje dłonie, które z kolei rzucały cień na pamiętnik. Wpatrywałam się w niego, czując ogarniającą mnie bezsilność. Ja także wracałam myślami do tej jednej, jedynej rzeczy, która niepostrzeżenie wsunęła się do mojego umysłu i trwała tam, wyrządzając szkody. Normalnie o tej porze dawno bym już spała – było około trzeciej nad ranem – a nawet gdyby, pewnie myślałabym o tym, czy dam radę wstać rano wraz z budzikiem, czy ubrania do szkoły były wyprasowane i czy torba była już spakowana. Ku mojemu niezadowoleniu, sen nie nadchodził, a ja wręcz bałam się zamknąć powieki. Musiałam być czujna. Zamknęłam pamiętnik, wiedząc na pewno, że nie uda mi się niczego napisać. Potrzebowałam oczyszczenia myśli, a skoro medytacja mi nie pomagała – zwykle działająca na stres, przez który przechodziłam – nie potrafiłam wrócić na właściwy tor.

Niektóre osoby w moim wieku potrafiły przenosić przedmioty siłą woli. To było... całkiem normalne. Moje hormony wariowały, okres dojrzewania uwolnił mnie od młodzieńczego trądziku, ale w podarował mi za to majaki. Rzeczy trudne do wyjaśnienia, wyjaśniano tym, że nie istniały. A ja? Ja robiłam to samo, nawet jeśli coraz ciężej było mi w to uwierzyć.

Sięgnęłam do włącznika lampki, ale kątem oka znów dostrzegłam ruch. Może i bywałam naiwna, ale nie byłam na tyle głupia, by nie wiedzieć, że on wróci. Kimkolwiek był i czegokolwiek chciał, mogłam tylko modlić się o to, by słowa „nie krzycz" wypowiedziane przez niego kilka godzin temu, oznaczały, że nie zamierza mnie zabić. Nie od razu.

Stał w mroku mojego pokoju. Nie potrafiłam znaleźć żadnego logicznego wyjaśnienia na to, skąd się tam wziął. Ze swojego łóżka widziałam każde okno i drzwi, wcześniej go tutaj nie było. Jak to zrobił? Pojawił się tak nagle, jak długo tam stał? Patrzyłam mu w oczy, bo tylko je widziałam, poza lekkim zarysem jego ciała. W głowie jak mantrę powtarzałam „to tylko przywidzenia", ale obawiałam się, że kłamstwo wypowiadane tysiąc razy wcale nie miało stać się prawdą. Czekałam, aż podejdzie. Czekałam, aż zrobi jakiś krok w moją stronę.

Przełknęłam gulę strachu, gdy wreszcie zbliżył się do krawędzi łóżka, stając w świetle. Miał na sobie to, w czym widziałam go po raz pierwszy. Spod rękawów jego koszulki wystawały zakrwawione bandaże, które mu zakładałam. Czyli zrobiłam to naprawdę? Byłam przekonana, że nie.

– Kim jesteś? – wyszeptałam, podświadomie wiedząc, że i tak mnie usłyszy.

Jego oczy przestały błyszczeć, kiedy zamknął je na moment. Podszedł jeszcze bliżej, przyglądając mi się. A jeśli istniał naprawdę i przyszedł tu, by coś mi przekazać? Strach delikatnie głaskał mnie po głowie, ale nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów.

– Boisz się.

Charczał, ledwo zrozumiale. Oblizał usta, odchrząknął cicho, co bardziej przypominało warknięcie. Podciągnęłam nogi do kolan, chcąc zwiększyć odległość między nami. Moja dłoń z wolna powędrowała do poduszki. Nigdy nikogo nie skrzywdziłam, więc dlaczego zabrałam scyzoryk, który znalazłam w kurtce ojca? Czy dałabym radę go użyć? Póki co siedziałam jak zaczarowana.

– Teraz nie musisz się bać – dodał trochę bardziej zrozumiale. – Jeśli mi pomożesz, nic ci nie zrobię.

– Pomogę? – powtórzyłam, prawie parskając nerwowym śmiechem. – Kim jesteś?

– Razer – odparł powoli, ważąc na języku każdą literę z osobna.

Pokiwałam głową, spuszczając wzrok na jego bandaże.

– Razer. Masz jakieś nazwisko? Skąd jesteś? – wypytywałam, próbując uśmiechnąć się do niego przyjaźnie, zupełnie tak, jakbym poznała go na ulicy. – Chciałbyś... jest ktoś, do kogo chciałbyś zadzwonić? Wiesz, gdzie jesteś?

– Razer Avery. I niewiele pamiętam. – Skrzywił się, przechylając głowę.

– Dobrze, Razer. – Uśmiechnęłam się szerzej, siadając na kolanach. Moja dłoń spoczywała w połowie drogi do scyzoryka. – W czym mam ci pomóc?

Widziałam to kiedyś na filmach. Rozwścieczanie napastnika było najgorszą rzeczą, jaką można było zrobić. Kimkolwiek był chłopak o dziwnie brzmiącym imieniu, może był tylko zagubionym człowiekiem, szukającym... czegoś. Skoro niewiele pamiętał, czy to oznaczało, że miał amnezję? Cierpiał na zaniki pamięci?

– Muszę tutaj zostać.

– Tutaj? Zostać?

– Tutaj.

Prawie wybuchłam śmiechem. Krzyczałam na siebie w myślach, by zachować spokój, nie panikować i nie prowokować Razera.

– Dlaczego chcesz tutaj zostać, Razer? Masz jakiś dom, prawda? Ktoś na pewno się o ciebie martwi.

Jego wyraz twarzy zmienił się w mgnieniu oka. Był tak kpiący, mogłam przysiąc, że śmiał się ze mnie w myślach.

– Zostanę tutaj.

– Zawrzyjmy układ, okej? – Moje dłonie zaczęły drżeć. – Ja pozwolę ci tutaj zostać, pokażę ci, gdzie możesz spać, a ty odpowiesz na moje pytania. Pasuje?

– Zawsze jesteś tak wścibska?

Moja szczęka uderzyła o podłogę. Niech mi ktoś powie, że się przesłyszałam.

– Tylko wtedy, gdy ktoś zaczyna mnie prześladować – odpowiedziałam i niemal w tej samej sekundzie tego pożałowałam.

Oczekiwałam, że za swoje słowa zrobi to, czego bałam się najbardziej. Ale on się uśmiechnął. Nieudolnie, krzywo, ale uśmiechnął się. A przynajmniej próbował.

– Odpowiem na twoje pytania, jeśli zmienisz opatrunki. – Posłał mi jeszcze jeden uśmiech i odsunął się w stronę okna. – A cokolwiek znajduje się pod tamtą poduszką... nie radzę próbować.

Głośno przełknęłam ślinę, powoli wstając z łóżka. W takim czy innym wypadku i tak musiałam spróbować się czegoś dowiedzieć. Strach był jak burzowa chmura, która nade mną wisiała. Wiedziałam, że niedługo zacznie padać, grzmoty sprawiały, że szyby trzęsły się w swoich ramach, ale nic się nie działo. Czekałam, aż spadnie deszcz, ale coś go wstrzymywało. Najbezpieczniejszym wyjściem byłoby zawiadomić policję, ale kiedy próbowałam zrobić to ostatnio... Co się wtedy stało? Obudziłam się z samego ranka, myśląc, że to sen. Ale tym razem przecież nie spałam. A kimkolwiek był ten chłopak, tak czy siak potrzebował pomocy, która mogła dać mi trochę czasu. Grałam o niego z kimś, kogo nie znałam, mając nadzieję, że stawka była tego warta.

Po raz kolejny zeszłam do kuchni po apteczkę. Robiłam to tamtego dnia, kiedy wydawało mi się, że spałam. A więc skoro udało mi się zrobić coś w „koszmarze", potrafiłam zrobić to też teraz. Zabrałam bandaże z apteczki, zostawiając ją na miejscu, a z szafki pod zlewem wyjęłam także parę gumowych rękawiczek, których używałam zwykle do zmywania. Nie zrobiłam tego poprzednio, ale nie chciałam mieć kontaktu z krwią tego chłopaka. Mógł być bezdomnym, który szukał jakiegoś miejsca i liczył na moje dobre serce, mógł przenosić choroby zakaźne. Pędząc z powrotem na górę, zatrzymałam się na moment przy drzwiach pokoju Owena. Tak długo, jak on i rodzice byli bezpieczni, musiałam robić to, czego chciał niejaki Razer Avery.

Stał przy mojej biblioteczce, kiedy wróciłam do pokoju. Przyglądał się książkom na półkach, przekrzywiając głowę, by przeczytać tytuły. Zamknęłam drzwi na klucz i uniosłam wyżej bandaże i środki odkażające, które także zabrałam, wskazując mu, by usiadł. Na bank musiał mieć więcej niż metr osiemdziesiąt, choć wydawał mi się jeszcze wyższy. Wcisnęłam rękawiczki na dłonie i zaczęłam odplątywać bandaże, kiedy ten pozbył się koszulki.

– Więc, Razer, jak długo chcesz tutaj zostać? – Podtrzymywanie rozmowy z obcym mężczyzną może i było ponad moje siły, ale w ten sposób mogłam się czegoś dowiedzieć.

– Tak długo, jak będzie trzeba – wymamrotał. W jego akcencie zdecydowanie przeważała amerykańska nuta.

– Co to znaczy?

– Im szybciej coś znajdę, tym szybciej stąd zniknę – wytłumaczył z wolna, zachowując stoicki spokój.

Mdliło mnie, kiedy ściągałam bandaż z jego ręki, ale trzymałam się w ryzach. Nie spodziewałam się, by do ran miało dostać się zakażenie, ale już tym bardziej nie spodziewałam się, że znikną. Gapiłam się na jego ramię, próbując zlokalizować ranę. Przecież ta krew musiała skądś pochodzić! Ale pod bandażem nie było nawet maleńkiego zadrapania. Chłopak zauważył, że odrobinę zbyt długo nie wykonuję żadnego ruchu, więc spojrzał na swoje ramię.

– Poszło szybciej, niż myślałem – skomentował, jakby znikająca rana była dla niego najzwyklejszą rzeczą na ziemi. – To niedobrze.

– Niedobrze? – Prawie dławiłam się wypowiedzianymi słowami.

Rzuciłam się do odwiązywania kolejnego bandażu, co zdecydowanie go rozśmieszyło. Nieważne było już, czy nasze pierwsze spotkanie było tylko koszmarem, pamiętałam doskonale, jak wyglądały te rany. Były ohydne i krwawiły zdecydowanie zbyt mocno. A te na jego torsie? Dopiero teraz zwróciłam na nie uwagę, a raczej na ich brak.

– To znaczy, że posiedzę tu trochę dłużej.

Odsunęłam się, kiedy kolejny bandaż został w moich rękach, a na jego skórze nie było nawet zadrapania. Zwrócił ku mnie lodowate oczy, ale nie wstawał. Kiedy pozostawał mojego wzrostu, nie bałam się aż tak.

– Dłużej?

– Dopóki moje ciało nie zacznie reagować na wasze leki.

Jego słowa były bardziej zrozumiałe, ale dalej stanowiły dla mnie zagadkę. Mówił tak, jakby urwał się z choinki, licząc, że ja poleciałam tuż za nim.

– Dlaczego przyszedłeś akurat do mnie, Razer? Mamy w mieście lekarza – spytałam w końcu, wrzucając stare bandaże do kosza na śmieci. Musiałam się tego pozbyć.

Włożył koszulkę jak gdyby nigdy nic. A potem uśmiechnął się z urazą wymalowaną na twarzy.

– Bo to twoja wina.

– Moja? Dlaczego moja? Nawet cię nie znam – mówiłam, myśląc, że może tym przekonam go do wybicia sobie z głowy tych słów.

– Ale ty prowadziłaś samochód, którym o mało mnie... Nie dałabyś rady... – ględził, jakby rozmawiał sam ze sobą, przekonując się o czymś. – Moja krew została na twoim zderzaku, chyba coś mi się za to należy.

– Twoja krew? Ale przecież...

Próbowałam ułożyć to w logiczną całość. Nie zderzyłam się z sarną, tylko... z nim? Z tym chłopakiem? Jakim cudem przeżył? Dlaczego znikł tak nagle? Adrenalina kazała mu biec dalej?

– Dlaczego nie zaczekałeś, kiedy to się stało? Przecież bym ci pomogła. I dlaczego wbiegłeś mi pod koła?

– Uciekałem.

– Ale przed kim?

– Pytanie powinno brzmieć „przed czym" – poprawił mnie, powoli wstając. Znów górował nade mną wzrostem, a ja mogłam tylko odsunąć się, by nie stać mu na drodze.

Uciekał przed czymś. Nie przed człowiekiem, więc przed zwierzęciem. Mój Boże.

– Uciekałeś przed tym samym zwierzęciem, które zabiło pana Akiyamę! – Prawie podniosłam głos, ale w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że nie mogłam tego zrobić. – Widziałeś je? Wiesz, co to było?

Nagle Razer Avery mógł stać się kartą przetargową. Kimkolwiek był, może był w stanie pomóc w śledztwie. Nie rozmawiałam z ojcem na ten temat, zostawiłam to na rano, bo ciągle siedział na komisariacie. Dalej nie było go w domu, a ja nie wiedziałam, kiedy wróci. Musiał mieć ręce pełne roboty.

– To był potwór – odparł, uśmiechając się przerażająco. – Coś, co zniszczyłoby cię nawet w twoich snach.

Moje plecy zderzyły się ze ścianą, nawet nie wiedziałam, że zaczęłam się wycofywać. Teraz nie miałam żadnej drogi ucieczki. Zostałam zapędzona w kozi róg. Nogi ugięły się pode mną jak dwie zapałki. Kurczowo złapałam się stojącej nieopodal komody. On był coraz bliżej.

– Kim jesteś i czego chcesz, Razer? – Mój głos był słaby, zdradził mój strach.

Razer stał nade mną i przeszywał mnie wzrokiem. Ale, nim się obejrzałam, zrobił kilka kroków w tył, pozwalając, by na jego ustach wykwitł krzywy uśmiech.

– Jestem jednym z nich.

Jego oczy zabłysnęły. Wstrzymałam oddech, patrząc prosto w dwa kryształy. On był chory. Niepełnosprawny na umyśle i dlatego tutaj przyszedł.

– Jestem lycanem – dodał po chwili, oblizując usta. – I potrzebuję pomocy.

Tym razem miał rację. Miałam do czynienia z wariatem. Uciekinierem z więzienia lub zakładu psychiatrycznego i ktoś musiał się o tym dowiedzieć, ale najpierw musiałam upewnić się, że tu zostanie i nie zamarznie gdzieś na zewnątrz. Nocami temperatura bardzo spadała, a on miał na sobie tylko zwyczajną koszulkę, która nie chroniła go przed mrozem. Skierowałam się w stronę garderoby, musiałam mieć tam jakieś zapasowe koce, które mogłam mu dać. Musiałam wymyślić plan działania, dowiedzieć się o nim czegoś więcej, bo to, o czym mówił, zakrawało o absurd.

– Wierzysz mi? – zapytał nagle, kiedy wyszłam z garderoby z kocami dla niego. Wlepiłam w niego spojrzenie, zastanawiając się, czy sobie ze mnie żartował. – Możesz się bać, tylko powiedz, czy potrafisz mi zaufać.

– Razer, ale ja zupełnie cię nie znam – odparłam, rzucając koce na łóżko. – Nie wiem, kim jesteś, nie wiem, co to znaczy, że jesteś lycanem. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego te paskudne rany nagle zniknęły, a także jak wszedłeś do mojego pokoju! Nie ufam ludziom, których nie znam.

– Dobra odpowiedź. – Skinął głową, zupełnie zbijając mnie z tropu.

– Nie rozumiem – przyznałam więc szczerze, ale on spojrzał na mnie w taki sposób, że nie zamierzałam ciągnąć tej rozmowy. – Możesz wziąć te koce – wskazałam na kupkę materiału – i zatrzymać się w szopie lub domku na drzewie, teraz i tak nikt tam nie zagląda. Mogę cię jeszcze o coś zapytać?

– Wiem już, że jesteś wścibska, nie krępuj się.

Rozgryzienie tego chłopaka graniczyło z cudem. Raz mordował mnie wzrokiem, raz był spokojny, jak baranek, a raz kpiący, próbując mnie obrazić. Może i moje życie leżało w jego rękach, ale co z jego życiem? Jeśli był tylko uciekinierem, musiałam postarać się, by zabrano go tam, skąd przyszedł.

– Jeśli teraz obiecam, że zrobię wszystko, co mogę, by pomóc ci z tym, z czym się tu zjawiłeś, nie zrobisz mi krzywdy? Mnie i mojej rodzinie?

Jak wiele warte było jego słowo? Mogłam ważyć je jak złoto czy od razu spuścić w toalecie?

– To byłoby jak krok w tył – zauważył, wzruszając ramionami. – Jak masz na imię?

– Diara.

– Więc, Diaro, powiem ci wszystko, co musisz wiedzieć, kiedy znów się spotkamy. Wygląda na to, że wrócił twój ojciec. – Wskazał dłonią na drzwi. – Bądź tak miła i wypytaj go o śledztwo, jestem ciekaw, czego się dowiedzieli.

Otworzyłam szeroko usta, chcąc coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziałam, co. On za to spojrzał na mnie ostatni raz, a potem otworzył okno, pozwalając, by chłodne powietrze i padający śnieg wdarły się do środka.

– Pamiętaj o jednym – dodał na odchodne – to nie jest żaden sen.

Miał rację. To był koszmar.


Nieprzespana noc odcisnęła piętno na mojej twarzy i umyśle. Przeglądając się w lustro, miałam wrażenie, że widziałam zombie. Byłam mniej więcej tak samo blada, jak Razer Avery, i wątpiłam, by tona różu mogła jakoś to naprawić. Zresztą nie dysponowałam zbyt dużą ilością kosmetyków, niewiele byłam w stanie zrobić. Mogłam zdać się jedynie na mróz na zewnątrz, który mógłby poszczypać moje policzki, by nabrały żywszej barwy. Inaczej przypominałam tego chłopaka, który pojawił się tutaj znikąd.

Całą noc myślałam o tym, co mi powiedział. Po raz kolejny otworzyłam pamiętnik i zapisałam w nim wszystko to, czego się dowiedziałam. A potem powędrowałam po zeszyt, używany na kreatywnym pisaniu, i właśnie tam zanotowałam wszystko, co mogłoby być przydatne podczas szukania kogoś, kto znał Razera. Człowiek nie pojawiał się ot tak. On musiał mieć rodzinne miasto, jakąś narodowość, rodzinę i wspomnienia. Niewiele pamiętał, jak sam mi powiedział, ale może, gdyby się postarał, dałby radę przypomnieć sobie jakiś szczegół, cokolwiek. Skoro on i tak twierdził, że byłam wścibska, nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Musiałam zdobyć jego zaufanie.

Owen zaczynał lekcje później, niż ja, dlatego mama miała odwieźć go do szkoły. Smacznie spał, kiedy ja zeszłam na śniadanie, mając nadzieję, że spotkam ojca. Wrócił bardzo późno, Razer miał rację, chociaż nie miałam pojęcia, skąd o tym wiedział. Byliśmy zajęci rozmową, niemożliwe, by słyszał, jak auto ojca podjeżdżało pod dom. Nawet w ciszy nikt nie zdołałby tego usłyszeć, bo mój pokój znajdował się po drugiej stronie budynku. Los musiał jednak uśmiechnąć się do mnie, bo tata siedział w jadalni, ze znudzeniem wpatrując się w talerz pełen jajecznicy.

Nie wiedziałam, od czego zacząć. Coś ciągle kusiło mnie, bym powiedziała mu o tym chłopaku, ale czułam jakąś wewnętrzną blokadę. I to nie tylko dlatego, że bałam się wyśmiania. Tym razem byłam pewna, że Razer nie był istotą z mojego koszmaru – był człowiekiem i należał do mojego wymiaru. Mówił, że nie może mnie skrzywdzić, bo to jak krok w tył. Niech coś przeklnie moją wyobraźnię, ale dla mnie jego słowa były wręcz zbyt dwuznaczne. To znaczyło, że wcześniej mógł już kogoś skrzywdzić, ale nie zamierzał robić tego drugi raz. Boże, to brzmiało tak absurdalnie.

Tata przyjrzał mi się sceptycznie, kiedy bez słowa odebrałam od mamy śniadanie i powędrowałam w jego kierunku, siadając naprzeciwko niego. Chciałam powiedzieć „weź broń i idź do szopy", ale zupełnie inne słowa opuściły moje usta.

– W całej szkole trąbią o panu Akiyamie.

Podniósł na mnie ciężkie spojrzenie, ale to szybko złagodniało. Mógł stawać na głowie, żeby wieści o śledztwie nie wyszły na jaw, ale Riverton było małym miasteczkiem. Otoczeni przez góry, siedzieliśmy w tym kamienistym gnieździe. Plotki rozchodziły się po mieście w mgnieniu oka, wystarczyło przejść się do sklepu i rozpuścić jakąś, a zaraz po tym pojechać do marketu po drugiej stronie Riverton, by usłyszeć o tym, co się stało. Oczywiście w nieco upstrzonej wersji. Więc jeśli ojciec jeszcze czegoś się nie nauczył, to tego, że tutaj niczego nie dało się ukryć. Niektórzy próbowali – na przykład ja – i nawet im się to udawało, ale konsekwencje zawsze wisiały w powietrzu.

– Nie wierz w to, co mówią. Pewnie te bzdury nie mają w sobie ani grama prawdy – odparł chłodno, nadziewając jajecznicę na widelec.

– Wiedzą już, co się stało? Jakie zwierzę zabiło pana Akiyamę? Kiedy odbędzie się pogrzeb?

– Diara, nie mogę mówić w domu o takich rzeczach – upomniał mnie, jak małe dziecko.

– Wtedy dowiem się wszystkiego z mediów, a sam mówiłeś, że wszystko przekręcają. Masz wiadomości z pierwszej ręki. A ja chciałabym po prostu wiedzieć, co się stało. Pani Akiyama była moją doradczynią w sprawie college'u, nie znałam jej męża, ale ona bardzo to przeżyła.

Tata pokiwał głową ze smutkiem. Nie często spotykał się ze śmiercią. W końcu Riverton było spokojnym miastem. Widzieć ciało staruszki, która zwyczajnie umarła podczas snu, a zobaczyć rozszarpanego człowieka, to różnica, która pewnie mocno wstrząsnęła ludźmi zaangażowanymi w śledztwo. Ja wolałam nawet o tym nie myśleć, ale jeśli Razer mógł jakoś pomóc w odnalezieniu tej bestii, która to zrobiła...

– Wciąż niewiele wiadomo. To mógł być albo wilk, albo puma. – Wzruszył ramionami.

– Od czego to zależy?

– Nie wiem, dziecko, nie znam się na zwierzętach – sapnął, przeczesując dłonią krótkie włosy. – Powiedzieli tylko: puma albo wilk. Mówili coś o jakichś wymarłych wilkach, ale mówiłem ci, że się na tym nie znam.

– Wspominali o wilku tasmańskim? – zgadywałam, chociaż widziałam, że zaczynał się irytować. – Ich szczęki otwierały się na szerokość ponad stu stopni. Ale przecież zamieszkiwały tylko Australię, nikt nie widział ich od osiemdziesiątego szóstego.

– Coś mówili... – Machnął ręką. – Nie mogę powiedzieć nic więcej, Diara.

– Ale... to coś nie zaatakuje po raz kolejny, prawda? Zajmiecie się tym?

Wstał od stołu, zabierając ze sobą talerz z niedojedzoną jajecznicą. On też musiał być potwornie zmęczony, w końcu późno położył się spać, a od siódmej rano był już na nogach. Mógł nie zmrużyć oka, a już musiał wracać na posterunek. Ale mimo to zaszczycił mnie jeszcze jednym, zmartwionym spojrzeniem. Tylko w połowie zmartwionym, bo dalej zachowywał czujność, jakby coś nie pasowało mu w naszej rozmowie.

– Nie musisz się bać, wszystko jest pod kontrolą – próbował mnie uspokoić, nawet jeśli wiedziałam, że kłamał. Nawet nie wiedzieli, jakie zwierzę zaatakowało brata pastora, jak mógł mówić, że wszystko jest pod kontrolą. – Wszystko z tobą dobrze, Diara?

– Słucham?

– Wyglądasz, jakbyś od tygodnia nie spała – uznał, a potem ruszył w kierunki kuchni, przyciszony tonem zwracając uwagę mamy: – Widziałaś, jak wygląda twoja córka?

– Myślisz, że coś jest nie tak? – zapytała mama, chyba nie domyślając się, że przecież wszystko słyszałam.

– Wiesz, o czym myślę...

Mocno zacisnęłam pięści, gwałtownie wstając od stołu. Straciłam apetyt, jak najszybciej udając się w kierunku drzwi. Czułam na sobie palący wzrok rodziców, ale musiałam wyjść z domu jak najszybciej, bo nie mogłam tego dłużej słuchać. Oni nie mieli pojęcia, co się ze mną działo, ale myśleli tylko o tym, o czym ja od lat chciałam zapomnieć. I nawet jeśli bałam się wyjść z domu, nie wiedząc, co czeka mnie na dworze, ledwo zawiązałam swoje buty, narzuciłam na siebie kurtkę, wzięłam pod pachę plecak wraz z szalikiem i czapką, a następnie pognałam do wyjścia, rzucając tylko krótkie „do później".

Chyba nigdy nie wyjeżdżałam z podjazdu tak szybko, jak tego dnia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top