Rozdział 28.2
DIARA
Owen był przemarznięty. Kazałam mu natychmiast wrócić do łóżka i zrobiłam mu gorącą herbatę, by trochę się rozgrzał. Chciałam być na niego zła, że nie ubrał się odpowiednio – miał tylko spodnie od piżamy, kurtkę i szalik – ale nie miałam na to siły. Razer nic nie zauważył i wątpiłam, by interesowało go to, co miał na sobie mój brat, a sam krasnal był tak zaabsorbowany wspólnym lepieniem bałwana, że z własnej woli ominął śniadanie.
Spałam tak mocno, że nie zauważyłam, kiedy wyszedł. Plułam sobie za to w brodę, bo coś mogło mu się stać, ale na szczęście Owen po prostu poszedł za Razerem. Nie dość, że zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam ich razem, to widok napoczętego bałwana wrył mnie w podłogę. Nie sądziłam, że Raze dobrowolnie spędzi czas z moim bratem, gdy mnie nie będzie w pobliżu.
Kiedy zmarzluch popijał herbatę, od czasu do czasu jęcząc, że parzy go w język, ja przygotowywałam dla nas kanapki. Razer siedział na sofie, wpatrując się w obraz, ale w mig znalazł się tuż za mną, nie zdążyłam nawet mrugnąć. Oparł się o szafkę, a palcami zaczął wystukiwać rytm. Chociaż wydawał się zrelaksowany, mocno zaciśnięta szczęka i krótkie oddechy zdradzały jego zdenerwowanie. Raze przechodził przez różne fazy, w których zaczynałam się gubić.
– Zaczynam się tutaj dusić – wyznał nagle, ściszając głos do szeptu. – Ta cisza zaczyna mnie niepokoić, nie mogę wiecznie siedzieć w motelu.
– Wybierzemy się później na spacer, muszę zrobić kilka zdjęć – opowiedziałam, ale Razer nie wyglądał na przekonanego. – Dlaczego przeszkadza ci cisza?
– Potrzebuję dźwięków. Gdybyś słyszała tyle, ile ja, zrozumiałabyś, że można od tego oszaleć.
Pokiwałam głową, ale faktycznie niewiele zrozumiałam. Razer mówił, że słyszał nawet najcichszy szmer. Nie wiedziałam, jaki był zasięg jego słuchu i mogłam sobie tylko wyobrażać, że nagły brak otaczających go dźwięków powodował, że czuł się nieswojo. Ale jak bardzo? To było dla mnie zagadką.
Nagle rozdzwonił się mój telefon. Boje drgnęliśmy zaskoczeni, a spłoszony Razer posłał mi spojrzenie, które odczytałam jako zarzut. Z przepraszającym wyrazem twarzy odłożyłam plastikowy nożyk do masła i pokierowałam się w stronę telefonu, leżącego na szafce nocnej. Owen już się do niego nachylał, chcąc sprawdzić, kto dzwoni, ale ubiegłam go, chwytając za komórkę nieco wcześniej. Pokazałam mu język i w końcu spojrzałam na ekran. Myślałam, że to rodzice się do nas dobijali, jasne było, że zadzwonią po raz kolejny. Kiedy jednak zobaczyłam numer Addison, oblał mnie zimny dreszcz. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Powinnam odebrać? A jeśli odbiorę, co takiego mam jej powiedzieć?
Raze dostrzegł moje zawahanie i ledwo zauważalnie skinął głową. A może wcale tego nie zrobił? Może tylko mi się przywidziało? W każdym razie przeciągnęłam zieloną słuchawkę, wracając do robienia kanapek. Głos Addison prawie natychmiast rozbrzmiał po drugiej stronie.
– Wreszcie ktoś odebrał! – zawołała, a w tle usłyszałam silnik samochodu. – Od samego rana próbuję się z wami skontaktować, a wy ciągle odrzucacie moje połączenia!
– Hej, Addison – przywitałam się, ignorując jej dziwne powitanie. – Coś się stało?
– Pomyślałam sobie, że możemy wybrać się do centrum handlowego. Problem w tym, że Clair i Dean mają jakieś rodzinne spotkanie, Dominica jest kompletnie spłukana i ma do nadrobienia jakiś serial na Netflixie, a Liam stwierdził, że za żadne skarby ze mną nie pojedzie. Jesteś moją jedyną nadzieją, Diara. O której się spotkamy?
Chciałam prychnąć. Chciałam zaśmiać się jej w twarz, ale powstrzymałam napływ złości. Addison nawet nie zapytała mnie, co o tym wszystkim myślę. Przeszła do konkretu, znów chcąc zmusić mnie do tego, bym zrobiła to, co chciała. Raze, który doskonale słyszał słowa mojej kuzynki, skrzywił się i przewrócił oczami.
– Spędzam czas z Owenem i robię projekt, nie mogę jechać do centrum, wybacz – powiedziałam krótko i zwięźle, nie wdając się w zbędne szczegóły.
– Nawet na godzinkę? Proooszę – błagała.
– Nie ma szans, Addison. Może innym razem.
– Daj spokój, naprawdę jesteś na mnie zła? Co ja ci zrobiłam? To przez to, że gadałam z Raze'em? Widziałam, jak na ciebie patrzył, ślinił się na twój widok, nie nagadałam mu żadnych głupot, okej?
Szybko przeniosłam spojrzenie na Razera, czując piekące policzki. Kąciki ust chłopaka drgnęły lekko, ale nie wygięły się w uśmiech. Tym razem to ja przewróciłam oczami, ciężko wzdychając. Przytrzymując komórkę ramieniem, wróciłam do przygotowywania śniadania, chwytając za nóż.
– Nie jestem na ciebie zła, Addison. Jestem po prostu zajęta. Właściwie to muszę już kończyć. Powodzenia na zakupach – rzuciłam i natychmiast rozłączyłam się, nie czekając na żadne pożegnanie.
Przez moment myślałam, że uderzającemu o blat telefonowi rozwaliła się szybka. Właściwie miałam gdzieś, co się z nią stanie. Byłam nieludzko wściekła, nawet nie miałam pojęcia, co tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi. Addison zachowywała się normalnie. To znaczy... normalnie, jak na nią.
– Kiedy będzie śniadanie? Umieram z głodu – zawodził Owen, przywracając moje myśli na właściwy tor.
– Nie denerwuj się – szepnął Raze, nonszalancko wzruszając ramionami. – Pomóc ci trochę?
– Pomóc?
Przełożyłam kanapkę dla Owena na talerzyk i już miałam mu ją zanieść, kiedy Razer płasko położył dłonie na moich skroniach, stając za mną. Chłód szczypał moją skórę, ale udawało mi się go znieść. Złość sprawiła, że byłam rozpalona, myśli kotłowały mi się w głowie, a teraz miałam wrażenie, że lodowate ręce Razera zamrażały je.
– Co robisz tym razem? – spytałam luźno, a odpowiedział mi tylko cichy śmiech. – Zanieś Owenowi śniadanie.
Nie byłam w humorze na jego czary. Może to, co robił, rzeczywiście mi pomagało, ale musiałam poradzić sobie z tym sama. W końcu wiedziałam, że Razer kiedyś odejdzie. A kiedy to zrobi – będę sama przeciwko wszystkim. Musiałam być na to gotowa.
– Rozmawiałaś z Addison – powiedział po chwili Raze, wracając do części z aneksem. Słyszał całą moją rozmowę, więc jego słowa nie brzmiały jak pytanie. – Owen wspominał o twoich kłótniach z rodzicami.
Mocno przywarłam do blatu, próbując się uspokoić. Nie chciałam patrzeć Razerowi w oczy. Odkąd się pojawił, kłóciłam się z rodzicami częściej, to prawda, ale w gruncie rzeczy nasze stosunki już od dawna były... nadszarpnięte.
– Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? – spytał, ale ton jego głosu brzmiał raczej jak rozkaz. – Dlaczego oni ciągle cię kontrolują? Dlaczego Addison kazała mi zapytać cię o twoje gimnazjum?
– A więc jednak coś ci powiedziała? – sapnęłam ze złością, nagle czując się wręcz zdradzona.
Finalnie podniosłam głowę, rzucając chłopakowi oskarżycielskie spojrzenie. Cicho westchnął i oparł się o blat obok mnie, przez moment przyglądając się mojemu bratu, który w ciszy zajadał się kanapką. Kiedy w końcu znów się do mnie odwrócił, wyraz jego twarzy uległ zmianie – jego rysy stały się miększe.
– Nic nie powiedziała, kazała cię tylko spytać. Te wszystkie wasze ludzkie sprawy są naprawdę pokręcone, ale chciałem... po prostu chciałem wiedzieć, co takiego wydarzyło się w gimnazjum – rzekł, załamując ręce.
Tysiące wspomnień napłynęło mi do głowy, szturmem przebijając się przez mur, którym próbowałam się otoczyć. Niestety to nic nie dało, to całe „próbowanie iść naprzód", bo przeszłość, której się wstydziłam, zawsze do mnie wracała.
– W gimnazjum... – zaczęłam, robiąc większy wdech. Byłam zdecydowana, by powiedzieć Razerowi prawdę. On nie miał mnie oceniać, pewnie pytał tylko z ciekawości. – W gimnazjum poznałam parę osób, które, powiedzmy, były trochę... Och, po prostu jedyne, co ich interesowało, to tani alkohol i całe góry papierosów.
Raze słuchał mnie uważnie. Skamieniał, jego oczy zrobiły się zamglone. Nie chciałam o tym mówić, nie zamierzałam jednak przestać. Chyba musiałam to z siebie wyrzucić.
– Byli... wydawali się ciekawi. Polubiłam ich. Goonie potrafił przekabacić każdego do kupna alkoholu nieletniemu, a Harley zabawiała mnie rozmowami. No i... wychodziłam z nimi po lekcjach, czasem w czasie lekcji, siedzieliśmy pod starym wiaduktem i spędzaliśmy miło czas. To znaczy, tylko wtedy myślałam, że to miły czas. Z początku po prostu z nimi siedziałam, później postanowiłam trochę poeksperymentować. Do grupy dołączyło kilka osób i wtedy po prostu... – zawiesiłam głos, wznosząc oczy ku niebu. – Powiedzmy, że moi rodzice kiepsko przyjęli fakt, że ich trzynastoletnia córka upija się i pali z grupą dziwaków. Zaczęłam się buntować, Harley mnie do tego przekonywała, zamykałam się w sobie, stąd wizyty u pedagoga szkolnego. Rodzice zaczęli mnie kontrolować, odcięli mnie od tamtej grupy, a tata postarał się, by wszyscy dostali kuratora.
Na ustach Razera pojawił się uśmiech. Spodziewałam się czegoś innego, tymczasem on po prostu wybuchł śmiechem. Razer Avery, panie i panowie, po prostu zaśmiał się tak głośno, jak nigdy wcześniej, tym samym zwracając uwagę Owena. Jego śmiech był głęboki, czysty i, co najważniejsze, zaraźliwy. Sama również się uśmiechnęłam.
– Naprawdę rodzice dalej rozpamiętują coś, co wydarzyło się, ile... pięć lat temu? – zapytał, kiedy przerwał salwę śmiechu i nabrał tchu.
– Będą rozpamiętywać to przez całe życie – rzekłam ze smutkiem, wzruszając ramionami. – Oni nie widzą, że się zmieniłam. Wiem, że zrobiłam źle, nie powinnam była kumplować się z tamtymi ludźmi, ale byłam tylko dzieckiem. Do dziś wydaje im się, że skoro spóźniłam się o piętnaście minut, to musiałam się z nimi szlajać. Kiedy ja nawet nie wiem, co stało się z tymi wykolejeńcami!
Raze pokiwał głową w zrozumieniu, chociaż na jego ustach dalej majaczył uśmiech, co sprawiało, że nie byłam do końca pewna, czy rozumiał mnie tak w stu procentach. Kiedy opowiedziałam o tym na głos, dotarło do mnie, w jak idiotycznej sytuacji się znalazłam. Spłacałam dług, który powinnam spłacić już dawno. Straciłam zaufanie rodziców, przyjaciół, a to wszystko dlatego, że chciałam się dopasować, chciałam... spróbować czegoś nowego. Ale w Riverton nie można było próbować nowych rzeczy.
Dlatego kino od tak dawna puszczało jeden film w kółko i w kółko.
Rozległo się pstryknięcie. Odsunęłam aparat sprzed twarzy i spojrzałam na wyświetlacz, na którym pokazało się zrobione przeze mnie zdjęcie. Nie miałam zbyt wielkiego talentu do robienia zdjęć, ale czasami miewałam farta, dlatego też fotka – przedstawiająca biegnącego przez śnieg Owena – wyszła całkiem nieźle. Od czasu do czasu skupiałam się na robieniu zdjęć tego, po co w teorii tutaj przyjechałam, ale wolałam chwytać w kadr inne rzeczy. Na przykład mojego brata i Raze'a, który rzucał się z nim śnieżkami. Zrobiłam kolejne zdjęcie, kiedy wiejący wiatr pchnął w naszą stronę całe naręcze śnieżynek.
Owen szedł kilka metrów przed nami, torując drogę. Śnieg sięgał mu prawie do kolan, więc cieszyłam się, że miał swoje spodnie od skafandra, inaczej byłby cały mokry. Mniej więcej jak ja. Czułam, że nogawki moich dżinsów były przemoczone do suchej nitki, ale to mi nie przeszkadzało. Trochę gorzej było z butami, które jakimś cudem też były lekko wilgotnawe. Razerowi nic nie robiło większej różnicy. Gdyby mógł, szedłby tędy na bosaka i najlepiej bez ubrań – nic wielkiego, przynajmniej dla niego. Ciągle miałam brata na oku, raz na jakiś czas powtarzając mu dobitnie, by uważał i patrzył pod nogi. Nie znaliśmy tego terenu, niedaleko płynęła rzeka – słyszeliśmy głośny strumień – a pod śniegiem mogły znajdować się jakieś dziury czy uskoki.
Ja i Raze szliśmy za nim, wlokąc się, jak tylko mogliśmy. Byłam zajęta robieniem zdjęć, a Razer, który od rana kręcił się po motelu jak zagubiony pies, chłonął każdy szczegół, obracając głową tak szybko, że czasem miałam wrażenie, iż wykonywała pełny obrót.
Rozkoszowałam się zapachem sosen, skrzypiącym pod nogami śniegiem i przyjemnym chłodem na policzkach. Rozpogodziło się. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów widziałam najprawdziwsze błękitne niebo i delikatne promienie słońca. Natychmiast zrobiło się cieplej i od razu chciało się żyć. W takich chwilach zapominałam o tym, że moje życie wisiało na włosku. Chciałabym już na zawsze czuć tę sielankę. Czułam się... taka wolna. Może nie do końca, bo głowę wciąż miałam zaprzątniętą myślami, ale poza tym... było wspaniale. Owen uśmiechał się od ucha do ucha, dawno nie widziałam go tak wesołego. A Razer? W jego spojrzeniu było coś tak radosnego, że wzruszałam się od samego patrzenia na niego. Wyglądał tak, jakby mrok zupełnie go opuścił. Wierzyłam, że nadal tam był, ale teraz, przez te parę godzin, znikł gdzieś, zupełnie jak chmury.
Zrobiłam kolejne zdjęcie. Tym razem schyliłam się i cyknęłam fotkę siedzącego na krzewie ptaka. Odleciał, kiedy tylko usłyszał spust migawki; zdjęcie było pewnie rozmazane, ale to nic. Zagubiona śnieżka trafiła prosto w mój but, a śmiech Owena rozniósł się echem po lesie. Posłałam mu karcące spojrzenie, grożąc mu palcem, chociaż uśmiechałam się szeroko. Przed wyjściem na spacer skontaktowałam się z mamą, a ona wydawała się całkiem spokojna, miałam tyle powodów do radości. Nie myślałam o Addison, nie myślałam o lycanach i martwej Jennie, więc wszystko było cacy.
Słyszałam ciche śpiewy ptaków. Miałam nadzieję, że luty szybko minie i wiosna zapuka do naszych drzwi. Byłam gotowa wpuścić ją tu i teraz.
– Zaraz oszaleję.
Razer nie odzywał się już od jakiegoś czasu. Byliśmy pogrążeni we własnych myślach, dlatego jego słowa nieco mnie zdziwiły. Posłałam mu pytające spojrzenie, a on westchnął ciężko, załamując ręce. Podniósł rękawy bluzy do łokci, natychmiast zauważyłam, że jego dłonie drgały. Widziałam objawy... braku przemian. Zaczynało się od bólu głowy, potem pojawiły się krwotoki z nosa, teraz drgawki. Było źle. Naprawdę źle. Razer nie mógł dłużej być tylko człowiekiem. Bał się, że już na zawsze utknie w wilczym ciele, ale teraz... teraz powinien do niego wrócić. Mówiłam mu o tym jakiś czas temu, ale mnie nie słuchał.
– Co się dzieje? – Chociaż znałam odpowiedź, zadałam najgłupsze pytanie.
– Nic wielkiego...
– Kogo próbujesz oszukać, Raze? – Pozwoliłam, by aparat zwisał luźno na pasku, wsadzając dłonie do kieszeni. Palcami miętoliłam wsuwkę, którą tam znalazłam.
Chłopak przeczesał czarne włosy, zamykając na moment oczy. Patrzyłam na niego, starając się chłonąć każdy szczegół.
– Potrzebuję krwi. – Jego głos brzmiał dziwacznie, trochę niestabilnie. – Żywię się krwią, nie kanapkami z masłem orzechowym. Robię się coraz słabszy, nie daję już rady.
Jego wyznanie nie zdziwiło mnie tak bardzo, jak powinno. W końcu od dawna wiedziałam, że to właśnie krwią się żywił, z niej czerpał wszystkie wspomnienia i... tak dalej, nie byłam do końca pewna.
– Jak dużo jej potrzebujesz?
– Niedużo. Wystarczyłoby kilka kropel, by choć trochę wróciły mi siły. Ale nie myśl o tym, jakoś to przeżyję.
Zagryzłam wargę, patrząc na Owena, który znalazł gdzieś wielki kij i podpierał się nim jak laską. Nie zwracał na nas uwagi, nie słyszał też naszej rozmowy, był zajęty zabawą. Myślałam o tym, jak pomóc Razerowi. Bo przecież chciałam mu pomóc, prawda? Chociaż przyniósł ze sobą mnóstwo kłopotów, pomógł mi i ja też chciałam mu pomóc. Nie wyobrażałam sobie, co przeżywał. Był trochę jak narkoman, który nagle nie mógł dostać kolejnej działki. Przechodził przez odwyk, bo desperacko pragnął odzyskać kontrolę nad sobą i swoim życiem. Rozważałam wszystkie za i przeciw, nie wiedząc, co zrobić. Nie miałam zbyt wielu opcji.
Podjęłam błyskawiczną, najbardziej idiotyczną decyzję pod słońcem. Kiedy Raze odwrócił wzrok, wyjęłam z kieszeni wsuwkę, podwinęłam rękaw najwyżej, jak tylko mogłam, a następnie ostrą końcówką przejechałam po skórze. Syknęłam, kiedy pojawiło się pieczenie, a krew zaczęła wypływać z małego nacięcia. Raze natychmiast odwrócił się ku mnie, a kiedy spostrzegł, co nawyrabiałam, oczy prawie wyszły mu z orbit.
– Czyś ty oszalała?! – Ledwo powstrzymywał się od krzyku.
Czułam ból w miejscu, którym się rozcięłam, ale przełknęłam ślinę i skinęłam głową na Owena. Nie mógł tego zobaczyć. Razer odwrócił głowę w jego kierunku i patrzył na niego tak długo, że wiedziałam już, co robił.
– Mógłbyś się pośpieszyć? Wykrwawiam się – zawodziłam, chociaż ranka była na tyle płytka, że nic mi nie groziło. Chyba że tężec.
Znów na mnie spojrzał. Był wściekły, ale patrzył na moją rękę, jakby była cudem. Przewróciłam oczami.
– Zrób, co trzeba – powiedziałam, a on tylko skrzywił się.
Nie był pewien, ale ja byłam. Przewróciłam oczami, machając mu ręką przed nosem. W końcu westchnął, złapał mnie za nadgarstek i przedramię i nachylił się. Serce biło mi z niewyobrażalną prędkością, kiedy jego usta zawisły tuż nad moją skórą. Z jakiegoś powodu to wydało mi się niezwykle intymne. Policzki mnie zapiekły. Odliczałam sekundy, Razer się nie śpieszył. Oddychał ciężko, podobne jak i ja.
Jego usta zderzyły się z moją skórą, a ja poczułam ból. Większy, niż się spodziewałam. Miałam wrażenie, że coś wwiercało się w moją rękę, jego zęby wpijały się w ranę. Ugryzłam swoją rękawiczkę, by nie przegryźć sobie wargi. Zacisnęłam oczy i czekałam. Nie potrafiłam opisać tego, co czułam. Chłód ust Razera sprawiał mi ulgę, ale jego zęby były jak młoty pneumatyczne. W dodatku niezwykle ostre. Przestałam liczyć, straciłam rachubę czasu i na moment urwał mi się film. Kiedy otworzyłam oczy, Razer oderwał się od mojej ręki. Jego wargi i broda były umorusane moją krwią; spojrzałam na swoją rękę. Rana wyglądała fatalnie, ale liczyłam, że to tylko przez ten krwisty bałagan. Oddychaliśmy ciężko, patrząc sobie w oczy.
– Jesteś szalona – powiedział w końcu Raze, ocierając usta rękawem bluzy. – Jesteś...
– Podziękujesz mi kiedy indziej – rzuciłam tylko, sięgając po trochę śniegu, by jakoś przemyć okolicę rany.
Kiedy ja zajmowałam się swoimi sprawami, Owen w końcu odwrócił się do nas, by nam pomachać.
– Idziemy dalej?! – zawołał, a ja skinęłam głową, uśmiechając się niewinnie.
– Dlaczego to zrobiłaś? Mówiłem, żebyś nie... – Razer nie potrafił ubrać w słowa swoich myśli. – Diara, powinienem trzymać się z daleka od...
– Wcale nie – przerwałam mu w pół słowa. – Nie widzisz, co się z tobą dzieje? Tak uciekałeś od bycia wilkiem, że... To zaczyna cię niszczyć, Raze. To już czas, żebyś znów zaczął się przemieniać.
Patrzył na mnie wzrokiem skrzywdzonego szczeniaka. Wiedział, że miałam rację. Przełknęłam ślinę i zdobyłam się na odwagę, by podejść do niego i go przytulić. Trzymałam rękę w górze, bo kilka kropel krwi dalej wydostawało się z rany, ale mimo to objęłam go najmocniej, jak tylko mogłam.
– Jutro musimy wrócić do Riverton. Wszystko znów się zmieni – zapowiedziałam, odsuwając się od niego. – Będziemy czekać na ciebie w motelu, idź.
Pchnęłam go lekko, a on zawahał się. Wiedział, o co mi chodzi. Jego oczy zapłonęły. Pragnął się zmienić i byłam pewna, że to mu pomoże. Chciałam go tylko przekonać. Zawołałam Owena, mówiąc, że jednak wracamy do motelu. Był niepocieszony, ale szybko znalazł się tuż obok, łapiąc mnie za rękę. Miałam nadzieję, że uda mi się opatrzyć skaleczenie, nim je zauważy. Pociągnęłam go w kierunku motelu, uśmiechając się do Razera.
– Raze nie idzie z nami? – spytał Owen, kiedy powoli się oddalaliśmy.
– Chce się jeszcze przejść, niedługo wróci. Masz ochotę na kakao?
Owen uśmiechnął się szeroko, a ja pogłaskałam go po głowie. Odwróciłam się przez ramię. Razera już tam nie było, przyglądał nam się wielki wilk, a jego niebieskie oczy błyszczały jasno. Dałabym głowę, że do mnie mrugnął, ale tak szybko, jak się zorientowałam, tak zniknął.
I tyle go widziałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top