Rozdział 13.2
Odłożyłam pamiętnik i notatnik na szafkę nocną. Oczy szczypały mnie trochę od pisania w świetle niewielkiej lampki do czytania, ale nie chciałam zapalać wielkiej iluminacji i zdradzić się przed rodzicami. Chociaż, tak właściwie, w tamtym momencie gdzieś miałam to, co by powiedzieli. Po tym, jak wyjawiłam prawdę o kamerach, długo się kłócili. Mama wytoczyła przeciwko ojcu każdy możliwy argument, a stopniowo jemu wracała zdolność do usprawiedliwiania wszystkiego, co zrobił. Chciałam tylko usłyszeć przeprosiny i obietnicę, że nigdy więcej nie zrobi czegoś podobnego, że obdarzy mnie chociaż minimalnym zaufaniem. Wypluł słowa, na które czekałam, ale... nie czułam satysfakcji. Nie czułam dumy, nie czułam się lepsza po tym, jak doprowadziłam do drugiej największej kłótni w rodzinie Reedów. Zamiast się cieszyć, martwiłam się, co na to wszystko powie Owen. Mój plan nie okazał się tak przemyślany, jak sądziłam. Brat trząsł się jak osika i patrzył na mnie w taki sposób, że jedyne, o czym myślałam, to o przepraszaniu go, ile wlezie.
W zadośćuczynieniu postanowiłam przeczytać mu bajkę na dobranoc. Miał już swoje lata i zdecydowanie tego nie potrzebował – od dawna zasypiał sam, nie potrzebował też nocnej lampki – ale chciałam spędzić z nim trochę czasu i przy okazji wszystko mu wytłumaczyć. Zasługiwał, by znać prawdę. Kiedy tak czytałam mu jedną z baśni, złapał mnie za dłoń i uśmiechnął się. Odłożyłam książkę i szczerze go przeprosiłam. Owen nie był na mnie zły, ale jego maleńki móżdżek ubzdurał sobie, że teraz rodzice się rozwiodą, a on już nigdy nie zobaczy taty. Wytłumaczyłam mu, że dorośli czasem musieli pokłócić się trochę bardziej, ale to nie znaczyło, że mieli się rozstawać. Może w pewnej chwili sama pomyślałam sobie wtedy, co by było, gdyby mama postanowiła się rozwieść. Nie potrafiłam sobie wyobrazić domu bez taty, nawet jeśli momentami wydawało mi się, że go nienawidziłam.
Nie mogłam przewidzieć niestety, jak teraz będzie. Miałam złe przeczucia i naprawdę chciałam się co do nich mylić. Bałam się, że teraz konflikt pomiędzy mną a rodzicami jeszcze bardziej się zaostrzy, że przez to wszystko zupełnie stracą moje zaufanie. Zamartwiałam się też – może na zapas – co powie Addison. Jeśli życie mnie nie zmyli, mama o wszystkim powie niedługo Veronice. Veronica wypapla wszystko Paulowi, bo ciocia i wujek mówią sobie o wszystkim, a Addison i jej gumowe uszy na pewno będą wtedy w pobliżu. Następnie, lawinowo oczywiście, Addison dopadnie mnie w najmniej odpowiednim momencie, kiedy będziemy w grupie, i zapyta mnie o kamery, które zainstalował ojciec. Wszyscy spojrzą na mnie, jak na wariatkę, nie dowierzając, a ja będę musiała od początku tłumaczyć im coś, o czym chciałam zapomnieć. Ten jeden raz zazdrościłam Razerowi, że cierpiał na zanik pamięci.
A jeśli o nim mowa... Nie dowierzałam, że naprawdę mi pomógł. Nie miałam żadnego fizycznego dowodu na to, że to zrobił, ale czułam to. Po prostu wiedziałam, że kiedy mój głos miał złamać się od nadmiaru emocji, jakaś niewidzialna siła zmuszała mnie do tego, bym się nie poddawała. Dalej nie miałam pojęcia, jak to działało. Jakim cudem mógł kontrolować moje zachowanie i wykorzystywać moje ciało i umysł tak, jak tylko chciał. Może to dzięki niemu ojciec nie potrafił wydusić słowa, a mama zareagowała tak gwałtownie. Bez niego nie dałabym sobie rady. Miał rację, on pomagał mnie, a ja jemu. Chociaż jeszcze niedawno się go bałam, teraz starałam się mu zaufać. Nie wiedziałam jednak, jak mogłam się mu odwdzięczyć, więc pomyślałam, że po prostu przygotuję mu coś do zjedzenia.
Razer wciąż był jednak człowiekiem. Każdy organizm musiał jeść, starałam się więc zawsze dawać mu coś, co mógł przekąsić w ciągu dnia i zawsze wystawiałam na taras butelkę wody. Znikała, więc byłam pewna, że ją zabierał. Dziś po kolacji, szykując sobie kanapki do szkoły, zrobiłam też coś dla Razera. Wszystko zapakowałam do osobnej torebki, chowając w niej także trochę ciastek i innych smakołyków. Po nią wymykałam się właśnie z pokoju.
Długo czekałam, aż wszyscy zasną. Mogłam mieć kłopoty ze wstaniem do szkoły następnego dnia, ale chciałam mieć pewność, że jeszcze dziś przekażę Razerowi paczkę. Na palcach zeszłam więc na parter, ostrożnie przemykając pod drzwiami sypialni rodziców. Nawet nie zapalałam światła, tylko po omacku sunęłam do kuchni. Po chwili spędzonej w ciemności oczy zapiekły mnie, kiedy otworzyłam lodówkę. Wyciągnęłam papierową torebkę i położyłam ją na blacie. Modliłam się, by rodzice mieli mocny sen. Nie przygotowałam żadnego wytłumaczenia na to, dlaczego w środku nocy buszowałam w kuchni. Nie zamykając lodówki, by zapewnić sobie choć trochę światła, z podajnika na długopisy wyciągnęłam marker, którym mama każdego ranka podpisywała nasze śniadania, a następnie najwyraźniej, jak tylko mogłam – nie miałam nawet pojęcia, czy Razer pamiętał, jak się czyta – nabazgrałam na papierze „Dziękuję, R". Uśmiechnęłam się pod nosem, jak gdybym właśnie skończyła malować obraz wart miliony dolarów. To głupie.
Złapałam za torebkę, zamknęłam lodówkę i ruszyłam w kierunku tylnego wyjścia, prowadzącego na taras. Noc dalej była zimna, ale wystarczyło przejść kilka kroków, postawić moją przesyłkę w takim miejscu, by rodzice nie dostrzegli jej przez okno, a potem zwiać z powrotem do ciepłego pokoju. Ostrożnie otworzyłam zamek w przesuwnych drzwiach i jakoś przecisnęłam się przez niewielką szparkę. Zimny wiatr natychmiast liznął moje gołe nogi i odkryte przedramiona. Skuliłam się, stawiając kroki na lodowatych deskach. Śnieg był w zasięgu mojej ręki, kiedy posuwałam się naprzód.
Riverton było w nocy prawie tak spokojne, jak za dnia. Po zmroku zgiełk ludzi zagłuszał zew natury. Las znajdował się tuż na granicy mojej posesji, a wśród mroku kryło się mnóstwo zwierząt, które zawsze dawały o sobie znać. To ich cichy śpiew roznosił się echem po smacznie śpiącym mieście. Latem często wsłuchiwałam się w niego. Spędzałam czas w ogrodzie, bo tutaj lepiej mi się pisało. Natura mnie inspirowała. Bywałam też wystarczająco cicho, by nie spłoszyć saren, które czasem podchodziły do naszej szopy, za którą zwykle zostawialiśmy im coś do schrupania. Nocą ogród nie wyglądał na miłe miejsce. Sprawiał, że zapominałam o ogniskach, zabawach i domku na drzewie. Oświetlony przez księżyc, powoli zbliżający się do pełni, przypominał mi tylko o potworach, które czaiły się niedaleko.
Jeden z potworów szedł w moją stronę. Zdawało mi się, że Razer mówił, iż wszystkie lycany miały błękitne oczy. Ja byłam jednak pewna, że te należały do niego. Łaknąc szczegółów, dostrzegałam cechy, którymi charakteryzował się chłopak. Pewnie nie miał pojęcia, że zawsze, kiedy szedł, pochylał się lekko w lewą stronę. Nie wiedział, że prawe ucho odstaje trochę bardziej niż drugie. Pewnie nie zdawał sobie też sprawy z tego, że jego lewa powieka lekko opadała. Uśmiechnęłam się do niego.
Spuściłam wzrok, ale coś przykuło moją uwagę. Coś w śniegu. Zrobiłam jeszcze jeden krok i wychyliłam się, by widzieć lepiej.
– Diara, nie!
RAZER
Ledwo zdążyłem cokolwiek zrobić, by się zatrzymała, ale było już za późno. W ułamku sekundy doskoczyłem do dziewczyny i zakryłem jej usta dłonią. Wykorzystałem całą energię, by powstrzymać jej strach i obrzydzenie, które czuła. Prawie ugryzła mnie w rękę, a ja nie wiedziałem, czy mogłem ją puścić. Nie powinienem był. Nie powinienem był jej ufać, nie powinienem był się odsuwać. A jednak to zrobiłem. Puściłem ją, ale ona upadła na kolana, jakby straciła grunt pod nogami. Zaskomlała pod nosem, okrywając usta.
– Diara. – Nie reagowała. – Diara, skup się.
Nie patrzyła na mnie. Nie patrzyła na nic konkretnego. Po prostu siedziała na deskach, skulona, przemarznięta i przerażona. Odwróciłem się przez ramię. Wszystko wydawało się nieskazitelne. Śnieg odbijał promienie księżyca, stłamszone przez chmury. Ale powietrze wibrowało. Już z daleka czułem, że coś było nie tak. W tak spokojną noc – przynajmniej na taką się zapowiadała – nie powinienem czuć, jak wiatr rezonował wokół drzew. Echo nie powinno być tak głębokie, ptaki nie powinny być tak głośne. Ludzie dostrzegali zmianę w otaczającym świecie tylko przed nadejściem burzy. Dostrzegali, że niebo zasnuwało się chmurami i orientowali się, że zwierzęta bywały niespokojne. Ja, wyczuwając więcej, od dawna wiedziałem, że coś się święciło. Nie miałem jednak pojęcia, co takiego miało nadejść.
Zapach krwi sprawiał, że z trudem nad sobą panowałem. Był świeży, słodki i jeszcze bardziej pociągający. Walczyłem z wilczym instynktem, ale powalał mnie na kolana jak Diarę. Dziewczyna ciągle nie wydobyła z siebie żadnego innego dźwięku, nie wiedziałem, co robić. Nasłuchiwałem tylko, czy jej rodzice dalej spali. Byliśmy jedynymi żywymi istotami, które tej nocy wyszły na zewnątrz. Nie dostrzegałem nikogo innego, nie czułem obcego zapachu.
A mimo to na śniegu leżała martwa dziewczyna. A raczej to, co z niej zostało. Widziałem niewiele, choć wzrok jeszcze mnie nie zawodził. Z trudem udało mi się dostrzec koniuszki blond włosów, kawałek piersi i uda z dziwnym tatuażem. Krew zalewała prawie każdy centymetr jej ciała, postrzępione ubrania ledwo się na niej trzymały. Nie wiedziałem, którą ranę zadano jako pierwszą. Czaszka była rozłupana, jakby ktoś przeciął ją w pół i z całych sił próbował rozdzielić obie części. Żuchwa oderwała się od szczęki i zwisała nędznie, gubiąc ułamane zęby. Wypatroszona ofiara leżała nienaturalnie na śniegu, a ślad krwi pojawiał się znikąd i równie nagle się urywał. Dziewczyna chyba nie miała już oczu, ale ciężko było stwierdzić, kiedy jej twarz była nie do rozpoznania.
Policja naprawdę sądziła, że to puma była zdolna w ten sposób zabić człowieka. Przecież żadne zwierzę nie mogło dokonać takich zniszczeń. Moja rodzina była niedaleko. Przełknąłem ślinę. Podrzucili ciało, wcześniej je masakrując. Nieraz widziałem, jak to robili. Przez niesamowicie silny zapach krwi kolejne wspomnienia wdarły się do mojej głowy, ale teraz nie miałem czasu, by je analizować. Diara dalej dygotała z zimna.
Uklęknąłem przed dziewczyną, ściągając swoją bluzę. Od wewnątrz była równie lodowata, co moje ciało, ale chciałem, by jakoś jej pomogła . Diara spojrzała na mnie załzawionymi oczami, a jej mała pięść zacisnęła się na krawędzi mojej koszulki.
– To ty... to ty jej... – bełkotała niewyraźnie.
– Zgłupiałaś – syknąłem w odpowiedzi. Oczywiście, że byłbym zdolny doprowadzić ciało tamtej dziewczyny do stanu, w którym obecnie się znajdowała. Ale naprawdę rzadko to robiłem. – Nie było mnie w pobliżu tylko na chwilę...
– To jest... to moja znajoma, Raze, wiem to – załkała, a zaraz potem wtuliła się we mnie.
Nigdy nikogo nie obejmowałem. Nigdy. Nie w ten sposób. Automatycznie jednak owinąłem ją ramionami. Musieliśmy pozbyć się ciała. Ja musiałem to zrobić. Nikt nie mógł go zobaczyć, nikt nie mógł dowiedzieć się, że kiedykolwiek się tutaj znajdowało. Odsunąłem się od Diary na tyle, by spojrzeć jej w oczy.
– Diara, skup się i popatrz na mnie. Jesteś mi potrzebna – wyszeptałem gorączkowo, bo czas naglił. Słyszałem, jak ojciec dziewczyny rzucał się niespokojnie w łóżku przez dręczący go koszmar. – Musisz przestać płakać.
– Jenna...
Nie potrafiłem się rozdwoić, szczególnie nie teraz, kiedy moje myśli zajmowało ciało tej dziewczyny i słodki zapach krwi, przez który wariowałem. Moje serce biło szybciej niż zwykle, byłem zbyt blisko. Nie mogłem odpędzić koszmarów ojca Diary, by się nie przebudził, i zmusić dziewczynę, by przestała się bać. Musiałem dokonać wyboru.
– Popatrz mi w oczy, tylko na moment. Musisz być teraz spokojna, musisz mi pomóc, rozumiesz? Potrzebuję ciebie i twojego mózgu. Patrz na mnie – powtarzałem, trzymając jej twarz w dłoniach.
Była tak blisko mnie, kiedy próbowałem wpłynąć na jej psychikę. Musiałem ją zatrzymać, spowolnić tętno, wrócić jasność umysłu, a było to trudniejsze niż się spodziewałem. Skupiłem się na zapachu jej krwi, który od dłuższego czasu mącił mi w głowie. Oczy piekły mnie niemiłosiernie, a w palcach czułem prąd. Diara patrzyła prosto na mnie, niemal widziałem, jak trybiki w jej umyśle zwalniały. Nie dawałem rady, nie potrafiłem nad tym zapanować. Była tak blisko. Obie były tak blisko. Jej ciało było tak ciepłe, miękkie i...
– Raze.
Oddychałem głęboko, kiedy jej para, wydobywająca się z jej ust, wplotła się w zimowe powietrze. Była moja, potrafiłem ją kontrolować. Musiała mi pomóc, chociaż wiedziałem, że utrzymanie jej nerwów na wodzy będzie trudne.
– Kto jej to zrobił, Raze? – pytała, a jej głos nadal drżał. – Jak to się stało?
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
– Mój Boże... – zawodziła nadal, a jej ciałem wstrząsały mordercze dreszcze, jakby zaraz miała zwymiotować. – Musimy zawiadomić ojca... policja musi się dowiedzieć.
– Nie! – Mój spokojny głos przerodził się w warkot. – Jeśli się dowiedzą, zaczną pytać.
Ojca Diary nadal dręczył koszmar. Ale właściwie nawet nie chciałem mu pomagać. Był nędzną kreaturą, podobnie jak większość jego gatunku. Miałem wyśmienitą pamięć i doskonale pamiętałem, jak podnosił głos na swoją córkę, która nie zrobiła nic złego. Współczucie było mi nieznane, ale gdybym tylko mógł, torturowałbym go, aż wydałby ostatnie tchnienie. On powinien skończyć jak tamta dziewczyna.
– Ona zaginęła, Raze – biadoliła dalej Diara, trzymając mnie za rękę, choć to sprawiało jej ból. – Jej rodzice nie mają pojęcia, że... Niby co mamy zrobić? Nie możemy... muszą się dowiedzieć.
– Najpierw ja muszę wiedzieć, kto ją zabił.
Wysunąłem rękę z uścisku Diary. Łzy szkliły się na jej czerwonych policzkach. Wyglądała jak cień samej siebie. Dziewczyna była silna psychicznie, ale nie tak, by poradzić sobie z obrazem, który miała przed oczami. Wiedziałem, że będzie o nim śniła, a na widok krwi będzie drżeć. Musiałem wymyślić coś, by jej pamięć pokryła się mgłą.
Skierowałem się w stronę zmasakrowanego ciała i uklęknąłem nad nim. Zapach krwi przybierał ludzką postać i kusił mnie, owijając szpony wokół mojej szyi. Był tylko jeden sposób, aby dowiedzieć się, kto, jak i dlaczego zabił tę dziewczynę, a następnie podrzucił ją pod dom Diary. Gdybym nie znał trzęsącej się z zimna postaci, obserwującej każdy mój ruch, zignorowałbym wszystko, co działo się wokół. Zaciągnąłbym truchło do lasu i zrobił z niego pożytek. Wilcze instynkty mogłyby szaleć. Teraz musiałem je temperować. A kiedy gniew i pożądanie wzrastało, wszystko stawało się mniej wyraźne. Mogłem zemdleć, mój gatunek już tak miał.
Nikt nie mógł pytać. Obcy musieli zostawić Diarę w spokoju. Nie wiedziałaby, co powiedzieć. Nie wiedziałaby, jak wytłumaczyć fakt, że ciało jej znajomej leżało w ogródku za domem. Musiałem chronić siebie i tego, który dokonał aktu brutalnego morderstwa, będącego jedynie pokazem siły. Diara zakrywała usta dłonią, płakała cicho, ale patrząc na mnie, jej oczy stopniowo rozszerzały się.
– Odwróć wzrok – poprosiłem, a raczej zażądałem. Nie powinna była na to patrzeć, ale ona była jak z kamienia i nie zamierzała spełnić prośby.
– Ty chyba nie... – zaczęła, ale nigdy nie skończyła zdania.
Moje kły wbiły się w aortę. Górnymi objąłem dolną żyłę, dolnymi komorę serca. Robiłem krok w tył, którego już nigdy mogłem nie naprawić. Zassałem, czując powoli rozpływającą się na języku krew. Smakowała tak, jak od dawna sobie wyobrażałem. Słodka, delikatna i robiąca spustoszenie w moim organizmie. A wraz z ciemnym płynem, tryskającym na moją twarz, wsysałem także wszystkie wspomnienia dziewczyny, wszystkie jej uczucia, wszystko to, co miała, kiedy jej serce jeszcze biło. Kiedy samodzielnie zamordowałem myśliwych jakiś czas temu, jak najszybciej chciałem pozbyć się z głowy ich myśli. Ale co mogła mieć w głowie siedemnastoletnia dziewczyna?
Najsilniej czułem jednak uczucia Diary. Była obrzydzona, z trudem hamowała odruch wymiotny. Spojrzałem w jej kierunku tylko jeden raz, ale wyglądała tak, jakby się mnie bała. Moje ciało zaczęło reagować na krew. Czułem się silniejszy, oczy zapiekły, a prąd w palcach stał się nie do wytrzymania. Tej nocy Diara nie powinna widzieć wielu rzeczy: ciała swojej znajomej, mnie, pijącego jej krew i przybierającego formę hybrydy.
Hybryda była czymś, czego nigdy nie rozumiałem. Wisiałem gdzieś pomiędzy ciałem człowieka, a ciałem wilka. Przypominałem człowieka, ale moje oczy zachodziły czernią i widać było tylko błyszczące tęczówki, pazury stawały się dłuższe i zakończone ostrymi szpicami. Ale Diara patrzyła tylko na moje ramiona, pokrywające się czernią od koniuszków palców, aż po łokcie. Tusz rozlał się po skórze, ona nigdy wcześniej go nie widziała.
Walczyłem ze sobą, próbując oderwać się od ciała dziewczyny. Chciałem zlizać każdą kropkę krwi, ale ocucił mnie głos na piętrze, mówiący „mamo". Oderwałem się od zwłok, upadając na śnieg. Wszystko wokół było zbyt wyraźne, wszystko zaczynało pokrywać się jaskrawymi światłami. Oczy hybryd były najsilniejsze. Było w nich coś, do czego nigdy nie przywyknąłem. Widziałem poświatę nad wszystkim, co miało duszę. Diara dalej patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami, kiedy wstałem z ziemi i powoli zacząłem iść w jej kierunku. Słuch nigdy mnie nie mylił, a jej mały brat obudził się nagle i zupełnie niespodziewanie. Jego stopy sięgały już wykładziny, chciał wyjść z pokoju i pójść dokądkolwiek, byle nie pozostawał samotny.
Moje dłonie pokryte były krwią, skapywała też po mojej brodzie, opadając na koszulkę. Diara wstawała powoli, robiąc krok w tył. Bała się mnie. Zatrzymałem ją w miejscu, ubrudzone palce wplatając w jej ciemne włosy. Otworzyła usta.
– Idź na górę i nie pozwól bratu podchodzić do okien – wyszeptałem prędko.
Jej oczy błądziły po moim ciele. Patrzyła na tusz, nie rozumiejąc, czym był i skąd się wziął, patrzyła na moje oczy i kły, wystające z ust. Patrzyła na krew. Pogubiłem się w tym, co czuła.
– Raze, ty nie możesz...
– Jeśli chcesz chronić brata, idź stąd. Ale już! – Gwałtownie wysunąłem dłoń z jej włosów i wskazałem na drzwi.
Zagryzła wargę, skinęła głową. Położyła mi rękę na piersi, tuż nad sercem, które niemiarowo wybijało rytm. Chciała upewnić się, że żyłem? W końcu odeszła, zabierając ze sobą moją bluzę. Ciągle trzymałem jej umysł na wodzy, starając się ją uspokoić. Nie mogła się bać. Następnego dnia musiała przestać czuć obrzydzenie, musiała przestać czuć strach. Musiała być czujna. Otarłem usta wierzchem dłoni. Zrobiłem krok w tył, ale przypadkiem na coś nadepnąłem. Podniosłem papierową torebkę i przyjrzałem się jej, pachnęła Diarą. Nabazgrała na niej kilka liter, które po chwili ułożyły się dla mnie w sensowne słowa. Nie miałem pewności, czy ona jeszcze kiedykolwiek mi pomoże. Nie miałem pewności, czy ją zobaczę.
Wróciłem po ciało. Podniosłem je tak, by głowa, ledwo trzymająca się na ostatnich ścięgnach, przypadkiem na spadła. Stałem w miejscu, ale moja dusza szybowała dalej, zataczając wśród drzew, pokazując mi, dokąd powinienem pójść. Spojrzałem w puste oczodoły dziewczyny.
Byłem potworem, ale wiedziałem, że Diara nigdy nie mogła tak skończyć.
Nie wybaczyłbym sobie, że nie ochroniłem jej przed samym sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top