Rozdział 12

DIARA

Śmiech Addison brzmiał jak chrumkanie całego stada świń, ale jakimś cudem nie miałam nic przeciwko temu. Przywykłam do tego tak jak do pieprzyka między kciukiem a palcem wskazującym. Znowu. I znowu, i znowu, i znowu. A może po prostu przestałam zwracać na niego uwagę, bo inaczej zwyczajnie nie mogłabym funkcjonować. Usłyszałam kiedyś, że każdy człowiek widzi swój nos, ale nauczył się go ignorować. Zupełnie tak, jak ja ignorowałam śmiech kuzynki.

Wszyscy byli w dobrych humorach, więc i ja postanowiłam się uśmiechać. Tego ranka obudziłam się lżejsza, jakby przez noc kamień spadł mi z serca. Zwyczajny, miły grymas twarzy przychodził mi z łatwością i wcale nie zmuszałam się, by wybuchać śmiechem z żartów najlepszego przyjaciela. Myślałam, że Liam będzie chował do mnie urazę za to, co się stało. Poniekąd czułam się tak, jakbym go zdradziła, a przecież wszystko, co robiłam, robiłam w dobrej wierze. Na moje szczęście chłopak nie mógł się na mnie długo gniewać i byłam mu za to po stokroć wdzięczna. Gdzie znalazłabym takiego drugiego Liama? Ten typ faceta chyba już nie istniał.

Takiego zdania była Clair. Wszyscy razem spędzaliśmy przerwę, siedząc w pełnej grupie niedaleko męskiej łazienki. Liam protestował, co do wyboru miejsca, bo twierdził, że zdecydowanie wolałby znaleźć się w pobliżu damskiej toalety, jednak został przegłosowany. Czasami jego kumpel, który także do nas dołączył, dokuczał mu, że ten jest kompletnym pantoflem, ale Liam zdążył do tego przywyknąć. Przyjaźnił się z nami od lat i chyba nauczył się, jak udawać zainteresowanego nudnymi tematami. Z tak długim stażem mógł śmiało udać się na poszukiwania dziewczyny. Niektóre informacje wpadały mu do głowy jednym uchem, a wypadały drugim, ale Liam i tak nauczył się, jak rozmawiać z płcią przeciwną. W końcu faceci w moim liceum dzielili się na trzy ścisłe grupy, z których każda z nich była tak odrębna, że nie było mowy o tym, by się połączyły. Niejednokrotnie wspominałam o hierarchii. W gatunku, do którego należał Liam, gama była trochę uboższa, ale przy tym pożądana.

Na szczycie, co nie było niczym dziwnym, znajdowała się grupa fajnych chłopaków, za którymi szalały wszystkie przedstawicielki płci pięknej. Należeli do niej sportowcy, przewodniczący kółek – Clair rozpływała się na widok Bena, który był liderem kółka matematycznego – a także typki spod ciemnej gwiazdy. Traktowali dziewczyny jak zabawki, grali książąt na białych koniach albo udawali złych chłopców, by zdobyć większe zainteresowanie. Mieli wszystko to, o czym wielu mogło marzyć. Dean Hovelock do nich należał. Bez względu, jakiej był orientacji, dziewczyny zawsze się za nim uganiały. Chyba musiałam przyznać się, że i ja czasem patrzyłam na niego maślanym wzrokiem. Dean był idealny, bo jako jedyny z osobników mi znanych pasował do obu kategorii. Był popularny, przystojny, był sportowcem, a przy tym miał łeb na karku i w zeszłym roku chodził na szkolne debaty!

Stopień niżej w hierarchii zaczęli figurować chłopaki, których Clair uwielbiała ponad wszystko. Najlepsi przyjaciele, romantycy, słuchacze, którzy zawsze wiedzą, co zrobić. W tej kategorii znajdował się nasz Liam, a opis jak najbardziej się zgadzał. Clair mogłaby rozpływać się nad chłopakami z książek od rana do nocy, ale nigdy nie zamierzała się z żadnym umówić. Stwierdziła bowiem, że dostałaby szału, gdyby była z facetem, który ciągle na wszystko by się zgadzał. Dominice by to jednak pasowało. Uwielbiała się rządzić, to też z łatwością pomiatałaby kimś takim. Najniżej w hierarchii znajdowali się już tylko ci chłopcy, którzy uchodzili za pryszczatych kujonów z ujemnymi szansami, by znaleźć dziewczynę.

Siedzieliśmy więc przed męską toaletą i czekaliśmy na nadejście kolejnej lekcji. Dominica z zapartym tchem oglądała filmiki na YouTubie, a Addison i Clair komentowały urodę chłopaków, którzy akurat się napatoczyli. Ja za to dyskutowałam z Liamem na temat najnowszych zapowiedzi filmowych. Chłopak bardzo chciał zobaczyć „Czarną Panterę" w kinie, ale spodziewał się, że Gem nie wypuści produkcji. Zastanawiał się, czy jego mama pozwoliłaby mu wybrać się do jednego z większych miast w okolicy, był prawie pewny, że gdyby obiecał jej sprzątanie naczyń przez miesiąc, kobieta nie widziałby przeszkód. Z grzeczności Liam zapytał, czy nie chciałabym pójść z nim, ale z łatwością się wymówiłam. Nawet gdybym chciała pójść z nim do kina, samo udanie się do Gem musiałabym anonsować rodzicom z dwumiesięcznym wyprzedzeniem.

Rodzice lubili Liama. Znali jego rodzinę i jego samego tak długo, że pozwalali mi spędzać z nim czas. Oczywiście nadal mieliśmy uczyć się razem tylko w salonie, ale nie znaczyło to, że mu nie ufali. Mama chyba chciała, byśmy byli razem. Parę lat temu właśnie to mi zasugerowała, ojciec nie był przekonany, ale chyba zagryzłby zęby, gdybym umawiała się ze swoim przyjacielem. Wiedzieli w końcu, że Liam był porządnym chłopakiem i mogli mu ufać. Mimo to wątpiłam, by pozwolili mi jechać z nim na drugi koniec stanu, by obejrzeć jakiś tam film. Nie byłam pewna, czy czary Razera dałyby sobie z tym radę. Może mamę dałoby się jeszcze jakoś namówić, ale ojca? Nie, zdecydowanie nie. Oczami wyobraźni widziałby już pewnie, jak wracam do Riverton z dwójką dzieci i długiem na czterdzieści tysięcy, a w dodatku w starym vanie.

– Jeśli mama się nie zgodzi, obejrzę go w domu – rzucił po chwili namysłu chłopak, pocierając brodę dłonią. – Możesz wtedy do mnie wpaść i razem go obejrzymy jak dawniej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz to robiliśmy.

– Lata świetlne temu – odrzekłam, a mój głos mimowolnie zabrzmiał niemalże melancholijnie. – To nie taki zły pomysł, dawno nic razem nie robiliśmy.

– Dawno nie rozmawialiśmy w ten sposób, Diara – podkreślił, patrząc mi prosto w oczy. – Nie zauważyłaś tego? Odkąd pojawił się Raze...

– Och, proszę, nie wracaj do tego tematu – przerwałam mu w pół zdania, a na twarz wpełzł mi grymas niezadowolenia.

– Jak mam do tego nie wracać, skoro ty ciągle widujesz się z tym chłopakiem?

Prychnęłam głośno, wstając z miejsca. Narzuciłam sobie torbę na ramię i bez słowa zaczęłam odchodzić, chociaż wiedziałam, że Liam i tak za mną pójdzie. Zniszczył moment, w którym wreszcie rozmawialiśmy tak jak dawniej. Nie chciałam, by dziewczyny słuchały naszej rozmowy, a wiedziałam, że robiły to pewnie od momentu, w którym tylko pojawiło się imię Razera. Addison miała zbyt gumowe uszy, by tłumaczyć Liamowi wszystko krok po kroku w jej obecności.

– Diara, zaczekaj! – wołał, biegnąc za mną.

Udało mi się dojść do skrzyżowania korytarzy, kiedy on wreszcie zrównał się ze mną, łapiąc mnie mocno za przedramię, by zmusić mnie do zatrzymania się.

– Proszę, porozmawiajmy...

– O czym chcesz rozmawiać, Liam? O tym, jak według ciebie Raze jest złym człowiekiem? O tym, jak bardzo go nie znasz i nie masz o nim pojęcia? Naprawdę?

Rozejrzałam się, sunąc wzrokiem po twarzach mijających nas osób. Nikt nie zwracał na nas uwagi, dzięki Bogu.

– Masz rację, nie znam go – złagodniał niczym szczeniak – ale kiedy go zobaczyłem, pomyślałem, że jest w nim coś takiego, od czego powinnaś trzymać się z daleka. Musisz mnie zrozumieć, Diara. Boję się, że ten chłopak cię skrzywdzi. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką na całym świecie i nie chcę, żebyś znowu...

– Liam, proszę. – Mój głos nie miał w sobie ani krzty energii. – Nie będzie żadnego „znowu", obiecuję ci to z ręką na sercu. Raze to tylko mój znajomy, który niedługo zniknie z mojego życia i nigdy nie wróci. Nic nas nie łączy, po prostu dobrze nam się ze sobą rozmawia. To dobry chłopak, stara się być dobry i nie zamierza mnie skrzywdzić.

– Skąd możesz to wiedzieć, skoro znasz go tak krótko. Naprawdę mu ufasz?

Byłam łatwowierna od lat. Byłam naiwna. Chyba mu ufałam. Nie w taki sposób jak swojej rodzinie czy przyjaciołom, ale byłam pewna, że gdzieś tam narodziła się jakaś nić zaufania. Obiecałam, że mu pomogę i nie pisnę słówka o tym, kim był. On obiecał mi, że mnie nie skrzywdzi. Chyba byłam zmuszona obdarzyć go zaufaniem.

– Ufam mu, Liam. Ale to nie znaczy, że cokolwiek się zmieni. Powtarzam: on odejdzie, ja zostanę.

Patrzył na mnie z wyrzutem, ale mimo to uśmiechał się lekko. Kąciki jego ust wyginały się pod takim kątem, że ledwo dostrzegałam ten grymas. Niesamowicie ciężko było go przekonać, domyślałam się, że potrzebował jeszcze dużo czasu, by zaakceptować obecność Razera. To nie była dla mnie łatwa rzecz. Liam panikował, martwił się może trochę na zapas, a mnie było go żal. Z drugiej strony byłam na niego zła za to, jak reagował. Byłam zamknięta pod kloszem z każdej możliwej strony, a ściany zaczęły się do mnie przybliżać.

– Naprawdę chciałbym ci wierzyć – rzekł cicho, spuszczając wzrok na swoje buty.

– Więc to zrób, Liam. Tak po prostu.

Odeszłam szybciej, niż zdążył zareagować. Tym jednak razem nie poszedł za mną, a ja nie odważyłam się spojrzeć przez ramię, by sprawdzić, czy jeszcze tam stał. Po prostu szłam przed siebie, licząc na to, że chłopak nie wróci więcej do rozmowy o Razerze. Przynajmniej aż do lunchu.


Na stołówce jak zawsze panował gwar, prawie nie dało się w spokoju rozmawiać. Główną atrakcją były naleśniki z sosem klonowym, lekko spieczone od spodu, a także para znajomych, którzy siedzieli kilka stołów dalej. Nie znaliśmy ich z imienia, nie wiedzieliśmy nawet, z którego rocznika byli. Dziewczyna siedziała po jednej stronie stołu, chłopak po drugiej. Wyglądało na to, że w ciszy jedli swoje kanapki, unosząc je tak wysoko, że pewnie majonez dostawał im się do nosa. Wymieniali się spojrzeniami, jednak ciężko było stwierdzić, kim dla siebie byli. Dominica twierdziła, że byli dziwnymi bliźniakami. Byli ubrani w jakieś ciemne ubrania i wyglądali mizernie, jak para wampirów. Clair, jak na niepoprawną romantyczkę przystało, była zdania, że ta dwójka była zakochanymi w sobie, nieśmiałymi nastolatkami, którzy pierwszy raz jedli wspólnie lunch i nie czuli się jeszcze w pełni komfortowo. Mówiła o motylkach w brzuchu, stresie i chichotaniu.

– Może chłopak zapłacił biedaczce, żeby z nim siedziała – rzuciła głośno Addison, od niechcenia machając ręką.

– Dlaczego miałby jej płacić? – Liam po raz pierwszy podjął temat.

– No spójrz na niego. – Oboje zwrócili się w tamtym kierunku. – Na pierwszy rzut oka widać, że nie należy do popularnych i pewnie nie ma znajomych. Ona szuka zarobku, więc zgodziła się z nim usiąść, jeśli kupi jej lunch czy coś takiego.

– Ja też nie jestem popularny, a nie płacę wam za to, żebyście ze mną siedziały – zauważył, a Clair roześmiała się cicho.

– Bo trzeba jeszcze umieć się ustawić – odpowiedziała, mrugając do niego.

Liam zatrzymał na niej wzrok o sekundę za długo, po czym przeniósł go z powrotem na tamten stolik. Para znajomych wreszcie zaczęła ze sobą rozmawiać, kiedy dziewczyna wyjęła z kieszeni komórkę. W jednej dłoni trzymała kanapkę, a w drugiej aparat, sunąc kciukiem po ekranie. Chłopak naburmuszył się, mocno ściągnął brwi i wyglądało na to, że karcił dziewczynę za używanie telefonu.

– Spójrzcie! – Addison aż podskoczyła. – Teraz pewnie mówi coś w stylu „odłóż to, inaczej wszyscy zobaczą, że siedzisz tu tylko dla pozorów".

– Diara, a ty co myślisz? – Dominica odezwała się do mnie po raz pierwszy, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Może powinnam była odebrać to jako atak.

– Nie wiem, wasze teorie są lepsze – oznajmiłam szczerze, wzruszając ramionami. Nie potrafiłam wymyślić na poczekaniu nic lepszego.

– A może... – Addison wstała, okrążyła stół i usiadła tuż obok mnie, obejmując mnie ramieniem. Cała się spięłam, nie wiedząc, czego się po niej spodziewać. – Ta biedna dziewczyna zaczęła się spotykać z kimś, z kim nie powinna? Ten chłopak na pewno ma na nią zły wpływ, ale ona jest zbyt uparta, by to zrozumieć.

Myślała, że podejmę temat, nie zauważając, jak bardzo piła tym do mnie. Próbowała subtelnie przekazać mi to, że ja jestem biedną naiwniaczką. Zamknęłam oczy, próbując oddychać spokojnie. To robił Razer, kiedy coś działo się w jego głowie, a on nie chciał, by wszystko wyszło na zewnątrz, widziałam takie zachowanie parę razy. Oddychałam więc powoli, wiedząc, że moi znajomi czekali na kolejny ruch.

– Jaki on jest, Diaro? – Clair poszła na pierwszy ogień.

Nie otworzyłam oczu od razu. Ich głosy były tylko niegroźnymi dźwiękami, dopóki nie widziałam, do kogo należały. Ton pozostawał neutralny, oczy nie. To właśnie dlatego nie chciałam ich widzieć, nawet jeśli zmuszona byłam unieść powieki. Clair przyglądała mi się z lekkim uśmiechem na ustach. Gdzieś tam w środku byłam jej wdzięczna za zadanie tego pytania. Naiwnie wmawiałam sobie, że może jednak moje życie nie było jej tak obojętne, że może i ona naprawdę się o mnie martwiła. Ale coś podpowiadało mi, że szukała tylko czegoś na wzór sensacji. Czegoś, o czym mogła gadać, bo w końcu ona i Dominica nie były w temacie. Widziały Razera, ale to głównie Addison i Liam dotychczas na niego narzekali.

– Cokolwiek powiem – zawiesiłam na moment głos, wyplątując się z objęcia Addison – dla was będzie tylko kłamstwem. Więc pozwólcie, że nie odpowiem na to pytanie.

– Och, D, proszę – wystękała gniewnie Clair. – Chciałabym o nim coś wiedzieć. Ten chłopak jest nieziemsko przystojny! Sama wiesz, że istnienie takich facetów zawsze jest podejrzane.

Próbowałam nie przewrócić oczami. Clair chyba jako jedyna z moich przyjaciół nazwała Razera przystojnym, bo dotychczas słyszałam tylko, że coś było z nim nie tak. Kalkulowałam w myślach, co powiedzieć. Przecież bezustannie o niego pytali. Czułam się przez nich osaczona, wszyscy patrzyli tylko na mnie, nikt nie zwracał już uwagi na tamtą parę. Zazdrościłam im.

– Mówiłam już. Raze to miły chłopak, który interesuje się pisarstwem, medycyną i europejskimi klubami piłki nożnej. Jest bardzo cichy, woli słuchać i szuka pracy poza Riverton, bo chce kupić sobie samochód. Niedługo wyjeżdża na studia i nie zamierza więcej tutaj wracać, woli miejskie życie. Mówił, że może poleci do Nowego Jorku, jeśli Wyoming mu się znudzi – wyrecytowałam, starając się, jak mogłam, by wypaść na wiarygodną.

Liam spuścił głowę i przestał mi się przypatrywać. Całą uwagę skupił na talerzu naleśników. Za to oczy Clair przypominały mi lampki choinkowe, które miałam ochotę rozbić. Ze znudzeniem wsadziłam sobie kęs swojego naleśnika do ust, przeżuwając go najdłużej, jak tylko mogłam.

– Przystojny, przyszły lekarz i do tego dobry słuchacz. Nie rozumiem, dlaczego się jej czepiacie – wypaliła Clair, chyba nawet nie zastanawiając się nad tym, co mówiła.

Nawet ja spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Addison wcale nie była zadowolona z takiego obrotu spraw, ale nie odważyła się nic powiedzieć. Westchnęłam ciężko i machnęłam dłonią, zmuszając się do uśmiechu.

– Nie rozmawiajmy już o tym – poprosiłam, jakby nic wielkiego się nie stało, jednocześnie wskazując na przypadkowego ucznia, siedzącego za Clair. – Założę się, że tamten chłopak jest elfem.

Dominica prychnęła głośno, najwyraźniej rozbawiona moją próbą zmiany tematu, ale przyszła mi z pomocą, zaczynając rozwodzić się nad chłopakiem-elfem. Ich zbędna paplanina doprowadzała mnie do szału, ale jednocześnie pomagała mi zrozumieć, że... może faktycznie się o mnie martwili. Istniała jednak znacząca różnica pomiędzy nimi a moimi rodzicami. Nie musiałam ich słuchać i robić tego, co chcieli. Musiałam być gotowa na walkę z rodzicami.


RAZER

 Obiecałem Diarze, że nie będę więcej przychodzić pod miejsce, w którym się uczyła, ale obietnice nadal niewiele dla mnie znaczyły. I tym razem, znudzony siedzeniem w domku na drzewie, w którym dostawałem klaustrofobii, udałem się na spacer po dziewczynę. Kiedy śnieg powoli zaczął topnieć, czułem, że coraz bardziej wtapiałem się w tło. Moje ubrania nie wyróżniały się już na tle przeraźliwej bieli. Te, które dała mi Diara, ostatecznie były całkiem wygodne, chociaż niesamowicie mocno pachniały duszącą starością. Dałbym głowę, że zapach ten był zbyt słaby, by Diara zdołała go wyczuć, albo nie obchodziło ją to, co sobie pomyślę. Właściwie nie miałem zbyt wielkiego wyboru. Poza koszulkami i spodniami dziewczyna wcisnęła mi też czapkę i rękawiczki. Nigdy nie nosiłem czegoś takiego, nigdy nie miałem nawet zimowej kurtki.


Idąc po Diarę, pomyślałem jednak, że może powinienem ubrać zimowe części garderoby, żeby jeszcze bardziej wtopić się w tłum. Po raz pierwszy zszedłem też ze ścieżki, którą zwykle szedłem – prowadziła przez las – i postanowiłem przejść się przez miasto. Nigdy nie otaczało mnie aż tyle ludzi. Zapach ich krwi stawał się nie do zniesienia i ledwo dawałem radę skupić się na chodzeniu prosto. To był zdecydowanie zły pomysł. Nie byłem wystarczająco stabilny, by przebywać w towarzystwie ludzi. Jednej nastolatce dawałem radę, ale nie całemu miastu. Najgorsze było to, że gdybym zaatakował – a idąc główną drogą, tylko tego pragnąłem – mógłbym pożegnać się z byciem człowiekiem. Powtarzałem sobie w myślach, że gdyby nie to, wybrałbym losową osobę, przechadzającą się ulicami, zaciągnąłbym ją do lasu i zamordował. Obiecałem, że nie skrzywdzę tylko Diary.

Mijałem blondynkę, która wyglądała na niewiele starszą od Diary. Chowała twarz w kraciastym szaliku, ale kiedy zbliżyła się do mnie, uniosła wzrok. Czułem mieszankę jej uczuć, którymi mnie obdarzyła. Strach, fascynacja. To trwało zaledwie sekundę, dziewczyna zostawiła za sobą delikatny zapach perfum i ciężki odór krwi, tłoczącej się w jej ciele. Przez moment moje pragnienia nabrały kształtów na tyle nieulotnych, że zdołałem sobie wyobrazić, co robię. Wystarczyło wedrzeć się do umysłu dziewczyny, skusić ją, by poszła za mną. Nie bałaby się, robiłaby to, co kazałbym jej robić. Oparłaby się o drzewo, a ja dotknąłbym jej ciała. Zdjąłbym jej ubranie, te niepotrzebne łachmany, które tak nieudolnie zakrywały piękny zapach. Myślałaby, że ją pocałuję, a moje wargi dotknęłyby jej gładkiej szyi tylko po to, by kły mogły zatopić się głęboko w skórze i rozszarpać jej tętnicę. Niczego nie pragnąłem równie mocno.

Diara.

Jej imię przywoływało mnie jeszcze do pionu, chociaż także bywało zgubą. Udało mi się skupić na tyle, że bez problemu wydostałem się z centrum miasta i dotarłem pod szkołę dziewczyny. Jej samochód zawsze stał w tym samym miejscu, zawsze pachniał tak, jak ona, więc nie miałem problemu z odnalezieniem go. Stanąłem za nim, czekając, aż Diara w końcu skończy lekcje. Jako że czas dalej był dla mnie pojęciem względnym, nie wiedziałem, ile stałem przy jeepie, czekając na nią. W końcu jednak znów znalazłem się blisko tłumu ludzi, którzy opuszczali budynek. Trochę to trwało, nim ujrzałem Diarę. Szła z jedną ze swoich znajomych, rozmawiając z nią o czymś. Panował tam taki gwar, że nawet mnie ciężko było przebić się przez barierę dźwięku, by usłyszeć pojedyncze słowa. Bez względu na to, o czym rozmawiały, obie były złe. Wydawało mi się jednak, że ich złość nie wychodziła na zewnątrz, bo na ich twarzach widniały uśmiechy.

Diara pożegnała się z dziewczyną i zaczęła iść w stronę auta. Dopiero teraz wychyliłem się zza niego tak, by mogła mnie zobaczyć. Kiedy jej oczy spotkały moje, Diara uśmiechnęła się lekko, a jej złość splotła się z uczuciem, którego jeszcze nie rozpoznawałem.

– Nie za bardzo trzymasz się reguł, prawda? – westchnęła, ale o dziwo nie była na mnie zła. – Wsiadaj do środka. Śmiesznie wyglądasz w tej czapce. Widziałeś się w ogóle w lustrze?

– Nie używam luster.

– Uwielbiam te zdawkowe odpowiedzi.

Przyjrzałem się jej lepiej. To na pewno była Diara? Byłem pewien, że dziewczyna ciągle się mnie bała i nie przepadała za moją obecnością. Dziś emanowała czymś innym.

– Nie rozumiem, co czujesz – powiedziałem, kiedy wsiadaliśmy do samochodu. – Byłaś zła na tę dziewczynę, a na mnie nie. Dlaczego?

Diara spuściła wzrok na kierownicę i postukała o nią palcami.

– Ta dziewczyna, to moja wścibska kuzynka. Powiedziałam jej, że jesteś przyszłym studentem medycyny i że nie musi się o mnie martwić. Jestem na nią zła, bo mówi tylko o tym, jak zdarta płyta. Myślisz, że powinnam być na ciebie zła? Za co?

– Za... – namyśliłem się, a ona w międzyczasie kontynuowała.

– Robisz, co możesz, żeby się nie zmienić. Zrobiłeś rzeczy, na których myśl mi niedobrze, ale właściwie to jesteś moim sprzymierzeńcem. Musimy grać w jednej drużynie, tak?

Pokiwałem głową, chociaż nie byłem pewien, o co chodziło jej z tą drużyną. Zgadywałem, że mieliśmy zwyczajnie współpracować. Czasem słowa, których ostatnio się nauczyłem, znów znikały z mojej głowy, tak na wyrywki. Jednego dnia pamiętałem, co oznacza „aberracja", drugiego nie wiedziałem, jak poprawnie włożyć spodnie. Było zdecydowanie lepiej, niż na samym początku, ale moja pamięć ciągle szwankowała. Nie mogłem się doczekać, aż w pełni wróci.

– Prawie zabiłem dziś jakąś dziewczynę – rzuciłem nagle, wywołując tym zszokowanie Diary.

– Co zrobiłeś?!

– Nic. – Skrzywiłem się. – Pragnąłem jej tak mocno, że...

– Pragnąłeś? – Teraz to na twarzy Diary pojawił się zniesmaczony grymas.

– Jej krwi. Tak samo, jak pragnę twojej.

Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Chciałem ją nastraszyć, bo to strachem się żywiłem. Złapałem ją za przegub i lekko pociągnąłem jej rękę w swoim kierunku. Moje dłonie w rękawiczkach były jak płetwy, nie czułem się w nich dobrze, więc zębami złapałem za końce jednej z nich i szarpnąłem ją z ręki. Od razu czułem się lepiej. Tą samą dłonią odsłoniłem wnętrze nadgarstka Diary. Ona obserwowała mnie z szeroko otwartymi oczami, ale jej oddech wciąż pozostawał spokojny. Nasze skóry zetknęły się, Diara zadrżała. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak reagowała, ilekroć mnie dotykała. Nie mogłem tego zmienić, nie wiedziałem jak.

– Razer, co robisz? – spytała ostrożnie, ale nie odważyła się wyrwać ręki.

Chciałem tylko coś sprawdzić. Na świeżą krew zawsze reagowaliśmy tak samo. Jak rekiny. Musiałem tylko powstrzymać się w odpowiednim momencie, by nie zrobić dziewczynie krzywdy. Przyłożyłem jej nadgarstek do miejsca pomiędzy górną wargą a nosem. Pod ustami czułem pulsowanie żyły, jednocześnie zaciągając się zapachem krwi. Oczy zaczęły piec, a nawet wręcz płonąć. Kiedy je otworzyłem, spojrzawszy z powrotem na Diarę, ona odsunęła się lekko, powoli wysuwając nadgarstek z mojej dłoni.

– Dlaczego twoje oczy zmieniają kolor? – Wciąż się odsuwała, ale w końcu ułożyła dłonie na kierownicy, mocno ją ściskając.

– Tak już mamy – odpowiedziałem szybko, potrząsając głową.

Musiałem pozbyć się ich najszybciej, jak mogłem. Wytrzymałem, ale zmieniające się oczy były tylko objawem kolejnych przemian. Raz, że nie mogłem na to pozwolić, dwa, że były wyjątkowo ohydne i Diara nie powinna czegoś takiego widzieć.

– Zmieniłam zdanie. Nienawidzę twoich zdawkowych odpowiedzi. – Przewróciła oczami i sięgnęła kluczykami do stacyjki, ale zastygła, nim zdążyła włożyć je do środka. – Ty krwawisz.

Zmarszczyłem brwi. Dopiero wtedy poczułem, jak coś ciepłego spłynęło po moich ustach. Diara gorączkowo zaczęła przekopywać kieszenie, aż wyjęła z jednej z nich foliową paczuszkę. Wyciągnęła chusteczkę i przytknęła mi ją pod nos, nawet się nie zastanawiając.

– Masz strasznie dziwną krew – stwierdziła po chwili, składając przesiąkniętą chustkę. – Dobrze się czujesz? Kręci ci się w głowie?

– Nie panikuj – powiedziałem, odsuwając materiał sprzed nosa. – To normalne, nic poważnego się nie dzieje.

– Krwotoki z nosa nie są normalne. Założę się, że nawet lycany nie powinny ich mieć.

– Jestem abstynentem, zdarza mi się. Błagam, nie wygłupiaj się.

Dziewczyna fuknęła, ciskając we mnie chusteczką. Złapałem ją, przyglądając się, jak Diara ze złością wsunęła kluczyk do stacyjki i wyjechała z parkingu. Teraz to ja przewróciłem oczami, posłusznie ścierając krew spod nosa. Jeep wyjechał spod szkoły i ruszył w drogę. Diara ciągle nie skręcała jednak tam, gdzie znajdował się jej dom. Jechała zupełnie inną trasą, a ja czułem się przez to zagubiony. Znów włożyłem rękawiczkę, nawet jeśli miała mi przeszkadzać. Pomyślałem sobie, że nie chcę jej zgubić.

Odchyliłem głowę i zamknąłem na moment oczy. Skupiałem się jedynie na otaczających mnie dźwiękach. Silnik szumiał miarowo, kierunkowskazy od czasu do czasu tykały, a dłonie Diary z lekko ślizgały się po kierownicy. Słyszałem tupot nóg, dźwięk otwieranych drzwi, rozmowy i strzały. Wszystko to otaczało mnie nawet w tej pułapce na czterech kółkach.

– Odbieram dziś brata, resztę drogi musisz przejść sam – odezwała się nagle Diara, a kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że zatrzymywała wóz pod budynkiem podobnym do tego, w którym się uczyła. – Owen nie może cię zobaczyć, Razer. Naprawdę musisz już iść.

Spojrzałem na nią z wyrzutem, ale nie odezwałem się słowem. Chwyciłem za klamkę i wyszedłem z samochodu, okrążając go. Usłyszałem, jak dziewczyna otwiera drzwiczki i robi kilka kroków w moją stronę. Zatrzymałem się, odwracając się przez ramię. Wyglądała na zmartwioną. I pomyśleć, że martwiła się o mnie.

– Przyjdź do mnie wieczorem. Zrobię coś do jedzenia. Uważaj na siebie, Raze, mówię poważnie – pouczyła mnie na koniec i odwróciła się, by odejść do samochodu.

Ja poszedłem w stronę lasu. Czułem napływającą falę obcych zapachów, świeżą krew i wszystko to, czym dotychczas się żywiłem. Kiedy zniknąłem z zasięgu wzroku Diary, upadłem na kolana. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top