25

Kacchan

Gdy Eiji wyszedł z domu cicho westchnąłem i poszedłem zobaczyć czy chłopcy jeszcze śpią. Wszedłem do ich pokoju i gdy upewniłem się, że są bezpieczne i śpią przykryłem je bardziej kocykiem. Gdy wyszedłem z pokoju cicho zamykając drzwi usłyszałem pukanie do drzwi.

-pewnie teściowa- mruknąłem cicho idąc. Jednak gdy je otworzyłem zobaczyłem alfę.

- witaj Katsuki Kirishima

Deku

Martwiłem się o Kacchana...próbowałem się jeszcze kilka razy do niego dodzwonić, jednak bez skutku. Miałem jednak wielką nadzieje, że Kirishima został w domu...dlatego nie odbiera telefonu. Zostawiłem herbaty i poszedłem włożyć buty i ubrać kurtkę. Wyszedłem z domu dosyć szybkim krokiem mimo zaawansowanej ciąży. Niestety moja kondycja nie była w za dobrym teraz stanie, już po 5 minutach drogi musiałem zwolnić czując, że mam już lekką zadyszkę...resztę drogi musiałem przejść w zwykłym tempie. Gdy dotarłem na miejsce zdziwiłem się, że przez okno od pokoju dzieci widać włączone światło. Przecież jest jasno...poszedłem do ich klatki. Już się nie dziwie czemu kacchan w czasie ciąży nie lubił wychodzić z tego domu...

-schody...- westchnąłem cicho....nagle usłyszałem piskliwy krzyk. Dosyć szybko wdrapałem się na odpowiednie piętro i zobaczyłem mamę Kirishimy, która zasłaniała usta ręką i patrząc na otworzone drzwi. Na podłodze przed domem...wycieraczce i panelach...krew...dobrze znałem ten zapach krwi...

-...t-to krew k-kacchana!-pisnąłem, a kobieta się na mnie spojrzała-c-co tu się stało!?-złapałem się za brzuch i zacząłem się uspokajać...spokojnie Izuku wszystko da się jakoś logicznie wyjaśnić. Przecież to tylko kałuża krwi...nic takiego...boże! on mógł się wykrwawić!....a dzieci!? Mimo protestów pani Kirishima, która próbowała dodzwonić się do syna ja powoli wszedłem do środka. Ślady krwi prowadziły do...albo z pokoju dzieci...poszedłem tam...szafa była przywrócona...zabawki zepsute...a zdjęcie, które wcześniej stało na komodzie było teraz na podłodze zostało...jakby zgniecione butem.. nie było śladu wózka ani dzieci. Ręce...nogi zaczęły mi się trząść...nagle do domu weszła kobieta. Złapała mnie za dłoń jak najszybciej wyprowadzając z domu...

Bakugo

Nim zdążyłem cokolwiek zrobić ten jebany psychol wbił mi nóż w brzuch. Zaśmiał się, a ja syknąłem z bólu, kopnął mnie przez co upadłem na podłogę. Gdy podniosłem rękę w jego stronę by pozbyć się intruza, on jednak przytrzymał mnie, a potem szybko ubrał mi...metalową obrożę na szyję.. chciałem go wybuchnąć jednak nic nie mogłem wytworzyć z ręki. Walnął mnie kolanem w twarz

-więzienna obroża blokująca moc-zaśmiał się-zaprzyjaźnij się z nią tak samo, jak ja musiałem-złapał mnie za włosy i podniósł do góry. Trzymałem się za ranę, z której leciała krew robiąc małą kałuże, już po sekundzie miałem skute ręce z tyłu kajdankami. Próbowałem się wyrywać. Pociągnął mnie mocniej i poszedł ciągnąc mnie za włosy po podłodze do pokoju dzieci, które od razu zareagowały na zapach mojej krwi. Płakały kręcąc się w łóżeczku. Z kieszeni wyciągnął pistolet i wycelował w maluchy. -za głośne...nigdy nie lubiłem dzieci

-przestań!-krzyknąłem wyrywając się-zostaw je!- z wielkim bólem próbowałem go odsunąć od maluchów...

-którego mam zabić...tego z czarnymi czy tego z blond włosami?-zapytał mnie, a ja czułem tylko łzy w oczach-wybieraj albo zabije waszą całą trójkę!- nagle mój telefon zagrał. On spojrzał na mnie wrogo i przyłożył małej omedze broń do czoła. -odbierz-warknął-jeśli usłyszę, że mówisz o tym co się dzieje zabije go!-lekko się trząsłem...rzucił mi telefon na podłogę. Spojrzałem na ekran.

-d...deku?-mruknąłem patrząc na telefon-...kurwa! Zostaw go!-warknąłem wracając wzrokiem na synka, który płacząc dotykał rączkami pistolet

-może łagodniej co!? Pamiętaj, że w każdej chwili mogę pociągnąć za spust...i go zabić...a szkoda, bo jest tak bardzo podobny do ciebie-zaśmiał się chamsko. Ja pierdole co za pojebany debil!!-odbieraj!-nosem przejechałem po ekranie i po odebraniu wziąłem na głośnik

-kacchan?- usłyszałem nerda

-d-deku...-pisnąłem patrząc na dzieci w tym samym czasie alfa przycisnął swojego buta do mojej rany.

-za ile będziesz -mruknął podejrzliwie chyba skapnął się, że cos się dzieje-zrobiłem już herbatę-modliłem się w duchu żeby nadal udawał debila i nie powiedział od razu "co się dzieje!?" Kirishima by tak zrobił...

-t...trochę się spóź...-nie dokończyłem, bo mocniej przycisną nogę do mojej rany. Cicho jęknąłem, a on odsunął mnie od telefonu tym odchodząc od dzieci. Z całej siły nadepnął na mój telefon psując go. Do pomieszczenia wszedł drugi człowiek. Zaczęło mi się kręcić w głowę, a alfa mnie podniósł i zarzucił na ramię

-zabij bachory-warknął chyba do wspólnika...zacząłem się wiercić, krzyczeć

-n-nie lepiej.... zabrać... je na okup?-miał kaptur na głowie stał tyłem do Alfy

-pierwszy raz coś mądrego wymyśliłeś- mruknął- zabieraj je i jakieś potrzebę dla nich rzeczy..-czułem się słabo...rana coraz bardziej krwawiła-weź coś zrób z tym pokojem-...nagle straciłem przytomność.

Ocknąłem się po pewnym czasie. Nie wiedziałem dokładnie co się dzieje, dookoła mnie była ciemność. Może było to spowodowane tym, że miałem opaskę na oczach. Pociągnąłem mocniej za ręce, które były przyczepione do ściany. Sam leżałem prawdopodobnie na jakimś chyba materacu. Na szyi ciągle czułem tą jebaną obroże. Chciałem zacząć krzyczeć jednak nie pozwolił mi na to knebel w mojej buzi. Przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułem czyjeś ręce na moim brzuchu. Zacząłem się bardziej szamotać, bałem się najgorszego. Jednak, zamiast usłyszeć przekleństw czy krzyk usłyszałem spokojny głos...bet? Nie pachniał jak alfa.

-s-spokojnie...nie ruszaj się chce ci pomoc..-poczułem lekkie ciepło tam gdzie rana powinna być. Automatycznie ból zniknął, a tajemniczy osobnik zdjął mi opaskę. To był ten wspólnik tej popierdolonej alfy. Nie widziałem jego twarzy cały czas miał kaptur.-użyłem mojej...mocy...powinno nie boleć

Nasze dzieci!

Zacząłem ponownie się wyrywać. Nagle usłyszałem krzyki i płacz
-gdzie ty się szlajasz?! Te gówna krzyczą! zrób coś z tym albo sam je uciesz raz, a dobrze!-chłopak szybko się wyprostował poprawił moją koszulkę zabrał resztki po opatrunku i szybko bez słowa wyszedł. Gdzie ja jestem?! Nie musiałem długo czekać aż ktoś wrócił do mnie.

-oj widze, że omega się obudziła-zaśmiał się wyciągając mi gówno z ust.

-zajebie cię! Kurwa! Kim ty chuju jesteś!? Po chuj mnie i mojej dzieci porwałeś! -szarpałem się

-wszystko w swoim czasie-zaśmiał się i podniósł moją bluzkę-wiedziałem...-warknął-ej szmato! Chyba dawno kary nie miałeś!-wstał z ziemi odchodząc ode mnie po chwili w progu pokoju stanął tamten chłopak. Miał spuszczoną głowę nic nie mówił. Jakby było mu to zabronione....-znowu nosisz tą starą szmatę?!-podszedł do niego i niemal zerwał z niego za dużą bluzę. Moim oczom ukazał się drobny chudy...omega...widocznie brał leki maskujące. Wyciągnął rękę w stronę bluzy jakby to była to jego tarcza. Nie wiedziałem co w tej sekundzie się dzieje. Alfa z całej siły dał jemu w twarz, a on się wywrócił. Następnie rzucił w kąt jego bluzę.-kazałem ci go opatrzyć!?-pokręcił głową patrząc na swoje ręce 

-o...on b..by się..wykrwawił..-pisnął

-  co ci kazałem zrobić!?-złapał za jego włosy

-z..zajać się dziećmi...-mruknął cicho.

-to czemu one ryczą!?-złapał go za policzki jednał ręką i podniósł do góry

-b...bo się nimi ....nie zajmuje...

-co teraz powinieneś dostać?

-...k...k..kare...-odwrócił wzrok ten go puścił i znowu dał mu z plaskacza. Był gotowy do wymachu, by go kopnąć, gdy ten szybko zasłonił rękoma brzuch. Przez co dostał parę kopnięć w ręce-...p..pro...szę....nie..brzuch...w...wiesz....n..nasze..d..z -Uderzył go w twarz

-w dupie mam twoją ciążę! nie kazałem ci w  nią zachodzić! Nie będziesz dostawał kar jak będziesz grzeczny!

-....juz bę...dę-trzesąc się lekko wstał i biorąc bluzę powoli wychodził z pokoju alfa jeszcze klepną go w dupe z uśmiechem-...idę...zając się dziećmi...-wyszedł...to jest chore! Eijiro zabierz mnie stdą

-grzeczny chłopiec-drzwi zostały zamknięte, a alfa na mnie spojrzał- zabawa się zaczęła -zaśmiał się, przeszedł mnie dreszcz.

///

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top