Rozdział pierwszy. Ucieczka.

Syriusz oparł się plecami o drzwi do swojego pokoju. Oczy znowu zalały się łzami. To było niesprawiedliwe, tak cholernie niesprawiedliwe. Czym zasłużył sobie takie traktowanie?

Czemu każdy, oprócz przyjaciół, traktował go jak śmiecia? Śmiecia, który nic nie czuje? Którego można nawet zabić i dostać za to dyolom z podziękowaniami?

To bolało, tak strasznie bolało, gdy matka krzyczała mu prosto w twarz, że ją rozczarował, że miał być inny, gdy go uderzała w przypływach złości. Miał dosyć - tego było za wiele. Usłyszał pukanie do drzwi.

- Można?

Delikatny, cichy, dziewczęcy głos, który Syriusz poznałby wszędzie. Wcześniej kojarzył mu się z miłością, troską, szczęściem, a teraz w miejscu, gdzie powinny być wspomnienia związane z jego siostrą, była ogromna dziura. Dziura, tak naprawdę będąca raną, istnienie której Syriusz starał się ignorować, nie pokazywać, skończyć. Wszystko na próżno - gdy tylko w pełni odprężał się w słodkiej rutynie Huncwotów, już trzeba było się pakować. A to oznaczało powrót do Grimmauld Place 12 - miejsca, którego tak bardzo nienawidził.

- Nie.

Zapadła chwilowa cisza, ale Syriusz czuł, że Raslgethi wciąż tam stała. Ile jeszcze zamierzała tam sterczeć?

- Cóż. Skoro nie, to nie.

Nutka prawdziwości i szczerości zniknęła z jej głosu. Syriusz myślał nad tym, co odpowiedzieć, a potem machnął na to ręką. Po chwili usłyszał kroki - to Rasalgethi odchodziła od drzwi do pokoju. Kroki z każdą sekundą robiły się coraz cichsze, aż w końcu ucichły.

Rodzice nie raz sprawiali mu ból. Naprawdę, w domu Blacków to była codzienność. Ale nigdy jeszcze, nigdy, nie użyli na nim crucio. Syriusz po raz pierwszy w życiu zaczął się naprawdę bać swoich rodziców. Wcześniej ich nienawidził - to fakt, ale nigdy jeszcze ich się nie bał. Teraz zaś wpadł w panikę na samą myśl o tym, że jutro, że następnego dnia, czeka go to samo.

W końcu podjął decyzję.

Wziął pierwszy lepszy kawałek pergaminu, napisał na nim krótką notatkę dla rodziców i zaczął wrzucać wszystko, co niezbędne do walizki. Po raz pierwszy nie kierowała nim wściekłość. Pierwszy raz, zamiast rozwiązać problem albo mu się postawić, po prostu od niego uciekał.

Zatrzasnął kufer i usiadł na miotle. Kufer był dosyć lekki - miał tam tylko ubrania, pieniądze i różdżkę. Całą resztę mógł kupić na Pokątnej.

Otworzył okno. Wiatr i deszcz nieprzyjemnie chlasnęły go po twarzy, ale starał się nie zwracać na to uwagi. Wyskoczył.

★★★

Rasalgethi płakała tylko trzy razy w życiu.

Nie płakała, gdy matka na nią krzyczała (ale jej się chciało, bez wątpienia).

Nie płakała, gdy ojciec powiedział jej, że ma ją gdzieś (ledwo powstrzymywała łzy).

Nie płakała, gdy Syriusz powiedział jej, że jest jak Walburga (za to przywaliła mu w nos i rzuciła czasowe Obliviate - ale nie płakała).

Ale płakała, gdy mama po raz pierwszy sprawiła jej ból. (Miała wtedy cztery lata i przypadkiem zaśmiała się na głupi żart Syriusza).

Płakała, kiedy mama torturowała Syriusza. Płakała tak, że przekrzykiwała wraski bólu brata.

Płakała, gdy zanosiła Syriuszowi pod drzwi lekarstwa, a on ją odesłał z kwitkiem.

Ale kiedy Walburga pociągnęła ją za sobą do pokoju z gobelinem, aby zniknąć Syriusza z rodziny Blacków, nie płakała (łez nie starczyło). Wymsknęła jej się łza, gdy mama sobie poszła, a Syriusza wciąż nie było. Nie płakała, gdy odkryła, że Syriusz zostawił notatkę dla rodziców, mówiącą, jak okropnymi ludźmi są, a o niej jakby zapomniał.

Rasalgethi płakała tylko trzy razy w życiu, bo chciała, żeby rodzice byli z niej dumni. Chciała, żeby ktokolwiek był z niej dumny. Problem w tym, że dla Syriusza była zbyt podobna do rodziców, a dla rodziców zbyt podobna do Syriusza.

Nazywała Walburgę mamą, nawet jeśli była za to karana, bo wierzyła, że kiedyś wyrzuty sumienia przejmą nad nią górę. Że przeprosi, że się zmieni, że powie im, że ich kocha. Nie chciała widzieć w Walburdze matkę, chciała widzieć w niej mamę.

Leżąc w łóżku i nie mogąc spać, pisząc list do przyjaciół i myśląc o Syriuszu, nie płakała, bo nie miała już na to sił. Na nic nie miała sił - na płakanie, na udawanie silnej, na udawanie dobrej córeczki. Jedyne, czego chciała, to mieć komu się wyżalić, dlatego wyprosiła u taty (do mamy lepiej było się nie zbliżać następne kilka dni) pozwolenie na wyjazd do Rosierów.

Najwidoczniej, rodzeństwo Black dla szczęśliwych wakacji potrzebowało wszystkiego, oprócz rodziny Black. Co chyba nie świadczy dobrze o ich rodzinie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top