ZaGiNiOnY RoZdZiAł

PeR. ToRdA

(Chwilę przed samobójstwem Toma)

WyBiEgŁeM Z PoKoJu ToMa. MóJ UmYsŁ SiĘ RoZjAśnIł. WiEdZiAłEm Co ZrObIłEM. MoJa ChOrObA NiE PoZwAlA Mi MyŚlEć LoGiCzNiE. To TrOcHę JaK Z ZaĆmIeNiEm SłOŃcA. Ta ChOrObA PrZyĆmIłA Mi MuZg WiĘc NiE MoGłEm NiC ZrObIć.

PłAkAłEm JaK MaŁe DzIeCkO. ToM, OsObA, Na KtÓrEj Mi ZaLeŻaŁo...T-tAk BaRdZo Go SkRzYwDzIłEm.

ToM

T-tOm

Tom....Tom!

SkRzYwDzIłEm G-gO TaK BaRdZo....

ZaRaZ PeWnIe PrZyJdZiE I Mnie ZaBiJe. ZaSłUżYłEm SoBiE Na To.

PoŁoŻyŁeM SiĘ Na ŁóŻkU I ZaMkNąŁeM OcZy. PrZeCiErZ On NiE PrZyJdZiE Bo KlUcZ JeSt Za DrZwIaMi.

WsTaŁeM

WySzEdŁeM Z PoKoJu I PoBiEgŁeM PoD PoKóJ Toma. ZaPukAłEm Do DrZwI.

-Mh...-OdPoWiEdZiAł Mi CiChY JęK.

ZaPuKaŁeM ZnÓw I PoDnIoSłEm KlUcZ.

-E-edd? To ty?!-JeGo GłOs ŁaMaŁ SiĘ PoDoBnIe JaK MóJ UmYsŁ.

PrZeKrĘcIłEm KlUcZyK W DrZwIaCh I OtWoRzYłEm Je PoWoLi. W PoKoJu ByłO CiEmNo, JeDyNie ŚwIaTłO WpAdAjĄcE Do ŚrOdKa, LekKo RoZśWiEtLaŁo DaNe PoMiEsZcZeNiE. PrZy BiUrKu StAł PrAwIe NaGi ToM..Tom. TrZyMaŁ W DłOnI OłÓwEk A Na BiUrku LeŻaŁa KaRtKa. PaTrYł Na MnIe WzRoKiEm PoStRzElOnEgO ZwIeRzĘcIa. BaŁ SiĘ RuSzYć.

-Nie skrzywdze Cię-PoDnIoSłEm RęCe W GeŚcIe ObRoNnYm.

-Proszę..o-odejdź.-PrZeŁkNĄł GłOśNo ŚlInĘ-Zostaw mnie w spokoju słyszysz?!

-Tom przepraszam, mówiłem ci o mojej chorobie...

-Nie wierze w a-ani jedno twoje słowo..-CzArNoOki ChWyCiŁ SwOjĄ GiTaRę.

-Przwcierz pokazałem ci badania!-NiE, NNniE, NIe krzyCz.

-...-Tom OdSuNąŁ Się W GłĄb PoKoJu.

-Będę się leczyć, dla ciebie, Tom

-Mam cię w dupie, jesteś śmieciem! Odsuń się bo zadzwonię na policję!-Tom...PrOsZę..

-Zależy mi na tobie...mówiłem Ci już pare razy...rozumiem, że jestem dla ciebie ochydny ale daj mi szanse...tak bardzo proszę-MóWiŁeM PłAcZlIwYm ToNeM.

W TyM MoMeNcIE ObErWaŁeM W TwArZ GiTaRą. WySzEdŁeM Z JeGo PoKoJu, ZaMyKaJąc Go ZnÓw Na KlUcZ. ZrOzUmIaŁeM, Że On Mi NiGdY NiE WyBaCzY...

***

PÓźniEJ Tom JUż NiE ŻYł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top