Watykan vol 1
Dojeżdżamy właśnie do Watykanu. To koniec naszej wycieczki. Jeśli wszystko gładko pójdzie to już niedługo ReTo odzyska swoje ciało. Natomiast jeśli nie będzie szło gładko, to użyjemy wazeliny, bo jest jej trochę na zbyciu...
-Uwaga uwaga!- krzyczał Malik- Jesteśmy w Rzymie! Teraz tylko musimy przedrzeć się do centrum i będziemy w Watykanie.
-Skoro mamy trochę czasu- zaczął Taco- to może by tak coś zwie...
-NIE!- zaprotestowaliśmy jednogłośnie.
-Mam już po ikrę tego zwiedzania- mówił Żabson- zawsze wpakujemy się w coś złego. Jak uda nam się dotrzeć do Bazyliki Sante Pablo to już będzie sukces..
-Racja-przytaknęłam.
Zatrzymaliśmy się jeszcze przy rzymskiej Żabce, ponieważ Żabson nalegał aby kupić kawior.
-Słuchajcie! Ten jest pryma sort! Bierzemy go! -płaz podszedł do kasy, a ja zaczęłam przyglądać się Malikowi nagrywającemu coś na instastory.
-Słuchaj zielona budka, ty mi tu nie rób jakichś marnych podrób Zappa, bo Zappa to ci się nie uda podrobić!- mówil Mosa do podrabianego Iphona 7. Ludzie skrzywili się na widok ciapacza z telefonem w sklepowej zamrażarce.
Wróciliśmy ze sklepu i wsiedliśmy do vana.
Jesteśmy tak blisko, więc jak teraz coś się spieprzy to..
-No rzesz عاهرة!- zaklął Don- Oni robią jakiś włoski strajk czy co? Ten korek ciągnie się i ciągnie!
-Pokaż im Fak Ju przez okno- zaproponował Cypis.
Café Arabica otwiera okno vana i wystawia przez nie swą potężną łapę zgiętą w niechlubny znak.
-Presto!- wydziera się na włoskich kierowców.
Nagle wszystkie twarze kierują się na naszego kierowcę. Tłum wściekłych Włochów wpadł w szał. Wszyscy zaczęli krzyczeć coś w niezrozumiałym dla mnie języku Pastalliano wymachując przy tym rękoma.
- Trzepoczą się jak gołębie- powiedział Que- a wiem coś o tym, bo w końcu znam Krzy Krzysztofa..
-Zróbcie mi miejsce!- rozkazał przedstawiciel rodu Rak- ja z nimi pogadam.
Solo podchodzi do okna. Składa dłoń w narodowy gest Makaroniarza i zaczyna wydzierać się jak Janusz przy otwarciu nowej kasy:
-Mortadella! Gusseppe adagio kurviduplo Picolo! Andante! Andante! Da capo al Fine! Fortissimo piano forte!
Rozwścieczony tłum z pochodniami i widłami rozstępuje się jak na widok mesjasza.
-Jak ty to zrobiłeś?- pytam z niedowierzaniem.
-Normalnie- odpowiada Patus- pogadałem z nimi i poprosiłem żeby nas przepuścili, bo mamy audiencje u Popa Françisa.
-Nie wiedziałem, że znasz Pastalliano- zdziwił się Hemingway.
-Jak byłem mały tata kazał mi uczyć się grać na Fiutolecie. Wszystkie pojęcia w muzyce są po włosku, więc z czasem nauczyłem się tego języka.- mówił- wy to pewnie nie wiecie nawet co to glissando, tacy z was muzycy
-Ja wiem co to- wtrącił się Quebo- Lasid mnie tego nauczył. To taka technika wkładania swojego chu...
-Nie chcemy tego słuchać!- przerwałam.
Ten cały Łysy musi być obrzydliwcem. Nie zamierzam poznawać tajników branży Brazzersów.
10 Minuten später
Moim oczom ukazuje się wspaniała Bazylika Św. Piotra. Stoimy właśnie na placu papieskim. Pamiętam to miejsce, chodź nigdy tu nie byłam. Wyczuwam złą aurę. Jakby wydarzyło się tu coś złego, a ja była tego świadkiem. To dziwne, przecież nigdy tu nie byłam...
-Ej mam żart- powiedział Żabson- Jak inaczej nazywa się Watykan?
-Mati, tylko nie zgrywaj Straßburgera!- przerwał mu Solo.
-No dawać!- nalegał Frogman.
-Dobrze -zaczął Bona Fidiasz- Jak inaczej nazywa się Watykan?
-KRAINĄ PEDOFILA!- wykrzyknął Płaz.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Mati, ty to się do kabaretów polsatowskich nadajesz- powiedziałam.
-Nie no- zaczął Takos- on to tylko Karolaka w tych komediach mógłby zastąpić!
Wszyscy przytaknęli. Żabson był dumny z tego, że tak bardzo doceniliśmy jego żarciki.
Po chwili zebraliśmy się i ruszyliśmy w stronę St. Pablo Basilica. Mosa jako nasz boss zapukał grzecznie do drzwi. Otworzył nam jakiś kardynał.
-Bonjorno! Czego tu szukacie pielgrzymi?- spytał.
-Chcemy zobaczyć się z Papieżem Françisem- odparł Don.- Mamy do niego sprawę nie cierpiącą zwłoki.
-Si, si. Za tem zapraszam- wpuścił nas do środka- Gabinet Papieża znajduje się na górze w lewym skrzydle. Trzeba wejść po tamtych schodach- wskazał na marmurowe schody naprzeciw wejścia.
-Grazie!- zawołało Arabisko, po czym odeszliśmy w stronę schodów.
Dotarliśmy do wielkich, mosiężnych drzwi, na których wyryte były sceny z Biblii. Ojciec zastukał kołatką. Wrota otwarły się i weszliśmy do środka.
-O Wielki Szanowny Panie Watykański- zawołał Ghawsi- mamy do ciebie sprawę.
Wszyscy padliśmy na nasze facjaty bijąc pokłony. W końcu staliśmy nie przed byle kim. Nawet Don jako Arab szanował Katolickiego Papieża.
-Benvenuto Compagne!- powitał nas Franek.- Z chęcią wysłucham waszego błagania.
Ciapak popchnął mnie w jego stronę. Mruknął coś o tym, że to mnie dotyczy ta sprawa.
-Czego ode mnie chcesz Donna? Modlitwy o zbawienie? Mszy z intencją? Autografu dla babci?
-Przywrócenia do życia mojego kolegi- wypaliłam.
Argentyńczyk popatrzył się na mnie jak na chorą umysłowo. Siedział tak chwile wyraźnie zastanawiając się nad czymś. Po chwili zwrócił się do mnie:
-Ja nie mogę ci tego dać-zaczął- ale znam kogoś kto przywróci waszego compadre do świata żywych.
-Naprawdę?- krzyknęłam uradowana- Kto to? Gdzie jest? Dziękuje!
-Nie ciesz się tak dziecko- Francis pozbawił mnie entuzjazmu- Z tym człowiekiem nie ma żartów. Z pewnością ma moc która ożywia umarłych, ale nie zrobi tego za darmo. To straszny sknera. Ale zaprowadzę was do niego.
Byłam szczęśliwa. Zapłacę każdą cenę za ReTo. Ciekawe kim jest ten Sknerus McKwacz?
-To tutaj- oznajmił Pope F.- dalej musicie iść sami. Powodzenia.
- Dziękujemy bardzo- powiedział Young Salao.
-Nie dziękuj chłopcze. I tak czeka cię wieczne potępienie przeklęty ateisto!- zagroził.- Ciao Amigos!
Zostaliśmy sami. Dobra jestem gotowa, cokolwiek mnie czeka- nie boje się!
-Otwieraj- rozkazałam Cypisowi.
Raperzyna posłusznie popchnął drzwi. To co tam ujrzeliśmy kompletnie nas zamurowało. Znaleźliśmy się w wielkiej ciemnej sali. Ściany wymalowane były burgundem, podłoga zasłana czarnym marmurem, nie było okien. Popatrzyłam w górę. Ujrzałam czarny jak smoła wysoki, kościelny sufit, na którym wisiały ogromne grafitowe żyrandole. Pośród nich dyndały ciała..
-Ej, jesteśmy chyba w jakimś Szatańskim Kościele- wydukał Bona Fidiasz.
Widziałam, że chłopcy trzęsą się ze strachu. Zaczęliśmy kierować się w stronę czegoś co wyglądało jak ołtarz. Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się, że to nie ołtarz tylko biurko jakiegoś biznesmena. Za nim siedział, odwrócony do nas plecami człowiek. Ubrany w coś co przypominało sutannę. Wyglądał jak adwokat diabła. Wtem odwrócił się w naszą stronę:
-Witam państwa!- zawołał donośnie.
Chyba właśnie zesrałam się ze strachu. Przed nami stał jeden z największych zbrodniarzy, którego noga skaziła tą Ziemię...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top