Dalej patrzysz na mnie tak jak wtedy

Claudia 

Biorę zamach kierując ostrze siekiery w gruby pień. Głowica wbija się w drewno, ale od razy wyszarpuję ją gwałtownym ruchem. Pot spływa mi po skroniach, ale nie mam czasu go zetrzeć. Raz za razem uderzam będąc bacznie obserwowana przez Chrisa i Samanthę siedzących na tarasie. Na początku skandowali z zapałem moje imię, ale im dłużej szło mi ścinanie tego półtora metrowego pnia tym szybciej stracili zainteresowanie. Aktualnie obydwoje grają w jakąś planszówkę popijając chłodną lemoniadę. 

Żar leje się z nieba, gdy próbuję wycelować kilka razy w jedno i to samo miejsce. Na moje nieszczęście zdecydowanie nie nadaję się do tego zadania. Przez ułamek sekundy zastanawiam się czy nie zadzwonić po Remo, który już ostatnio proponował ścięcie mi tego badyla. Nie zgodziłam się wtedy unosząc się dumą. Teraz mogę sobie tylko pluć w brodę. 

Wkładam w to zadanie wszystkie swoje siły oczyszczając tym samym głowę ze wszystkich myśli, które w ostatnim czasie mi się nagromadziły. Największy problem, który nie daje mi od wczoraj spokoju to Ramero Denaro. Znam ten typ mężczyzny. Nie odpuści dopóki nie zgodzę się na współpracę. Dopuści się wszystkiego. Groźny, prośby... Skoro spokojna rozmowa nic mu nie dała to teraz przejdzie do kolejnego etapu. Jestem ciekawa ile wytrzyma zanim zwróci się do mnie lub do moich bliskich z prezentami byle tylko nas przekupić. Ze mną mu się to nie uda, ale Pani Samantha na sto procent ugnie się twierdząc, że to przystojny gentelman. Dokładnie to samo powiedziała o Remo, gdy przywiózł mnie po pierwszej walce. Pani Jonson wie tylko tyle, że biję się za pieniądze. Nie wie nawet gdzie, z kim i za ile. Już dawno uzgodniliśmy, że ona nie pyta i pomaga mi w opiece z Chrisem, a ja kupuję jej leki i zapełniam lodówkę. Układ dla mnie idealny, choć ona co chwilę mi marudzi, że ma pieniądze na swoje potrzeby. Mi nie musi mydlić oczy. Wiem, że nie byłaby w stanie ze swojej marnej emerytury opłacić rachunków, leków, jedzenia i innych potrzebnych rzeczy takich jak artykuły higieniczne. 

Co do Chrisa to chłopak dopiero po półtora roku przekonał się do Aconego, żeby swobodnie z nim rozmawiać tak jak ze mną. Zdecydowanie pomogło to, że Remo raz w tygodniu przychodził na noc planszówek. Sam się wpraszał mimo moich usilnych protestów. Nawet teraz co sobotę poświęca nam trzy godziny. Dzisiaj zapewne też się pojawi z nową grą i górą popcorny lub paluszków. Gdyby stanął przez nami Remero Christopher na pewno uciekłby do pokoju. 

Siekierka znowu wbija mi się w nienaruszone miejsce. Klnę pod nosem obrzucając pień najgorszymi przezwiskami. Przekładam swoje narzędzie pracy do lewej ręki prawą unosząc skraj koszulki. Ocieram pot postanawiając zrobić sobie małą przerwę na łyk zimnego napoju. Na szybko oceniam postępy, ale na moje oko nie zrobiłam nawet dziesięciocentymetrowego nacięcia. Powstrzymuję wielką chęć skopania mojego przeciwnika, ale moje stopy mogłyby mi tego nie wybaczyć. Wbijam wzrok w ziemię i zastanawiając się czy nie poprosić o pomoc Remo ruszam w stronę niewielkiego tarasu. 

- O mój Boże!

Pisk Pani Samanthy wprawia mnie w stan najwyższej gotowości. Unoszę głowę chwytając siekierę w obydwie ręce gotowa użyć jej w razie niebezpieczeństwa. Widok jaki rozprzestrzenia się przede mną skutkuje tylko tym, że bardziej zaciskam palce na trzonku. 

Pani Jonson trzyma w dłoniach gigantyczny bukiet czerwonych róż. Spogląda to na Cassiana, to na Ramero, którzy stoją przed nią w garniturowych spodniach i białych koszulach. Po uśmiechu tego pierwszego wnioskuję, że to on wręczył kobiecie kwiaty zapewne z jakimś czarującym komplementem. Denaro z kolei stoi z pudelkiem prezentowym skierowanym w stronę mojego brata. Widzę niepewność wymalowaną na twarzy Chrisa. Tak jak go uczyłam zachowuje bezpieczną odległość. Przyśpiewam kroku powstrzymując się przed biegiem. Wiem, że to tylko wzmocniłoby strach w Christopherze. 

Zastanawiam się czy użycie siekiery nie będzie w tym wypadku idealnym pomysłem. Może jeśli zamachnę się na nich kilka razy to zrozumieją, że mają mnie nie nachodzić. Naruszyli moją prywatność. Wtargnęli do azylu, do którego nie mieli prawa wejść bez mojego przyzwolenia. Jeśli myślą, że kwiaty i prezent mi to wynagrodzą to są w wielkim błędzie. 

Ramero zauważa mnie jako pierwszy. Zaraz potem jego czarnowłosy towarzysz z konspiracyjnym uśmieszkiem mówi coś do Samanthy. Słowa nie dochodzą do moich uszu, ale po reakcji kobiety wnioskuję, że było to coś bardzo zabawnego. Wbijam lodowate spojrzenie w Ramero wiedząc, że to on jest mózgiem całej tej szopki. Powoli odkłada pakunek na stolik uważając na rozstawioną planszę. 

- Och Claudio... Zobacz, mamy gości - świergocze niska, pulchna kobieta o kręconych siwych włosach. Ignorując jej słowa zwracam się do Christa, gdy wskakuję na taras. Podejrzliwość błyska w jego szarych oczach, gdy słyszy moją prośbę. 

- Chris idź proszę do swojego pokoju i przygotuj gry na wieczór z Remo. 

- Ale on obiecał przywieść tą najnowszą planszówkę - zauważa. Tarmoszę go po włosach, a gdy tylko Pani Jonson wyłapuje ten gest dochodzi do niej, że Christophera nie powinno być przy tej rozmowie. 

- Tak właściwie to miałeś policzyć gry, żeby Remo mógł przygotować odpowiednią ilość półek, pamiętasz? 

Chłopak mierzy wszystkich podejrzliwym spojrzeniem, ale gdy widzi mój stanowczy wzrok odpuszcza. Kładzie dłonie na kółkach i bez pomocy Pani Samanthy odjeżdża od stołu i wjeżdża do domu. Kobieta idzie za nim, a kiedy zamyka za sobą drzwi kiwam jej głową. Widzę niepewność czającą się w jej oczach, ale gdy nie reaguję znika mi z pola widzenia. Minimalna część napięcia ucieka z mojego ciała, gdy wiem, że Chris znajduje się z daleka od tych mężczyzn, na których skupiam całą swoją uwagę. Cassian przesuwa sobie krzesło zajmowane wcześniej przez starszą Panią. Wyciąga przed siebie długie nogi splatając ręce za głową. Jest wyluzowany, jakby był panem sytuacji, choć przecież to ja dzierżę siekierę w rękach. Ramero z kolei tak jak ostatnio splata ramiona na piersi mierząc mnie chłodnym spojrzeniem. 

- Odłóż to, bo się pokaleczysz - rzuca do mnie beznamiętnym tonem. 

- Zaryzykuję - poprawiam chwyt tak ostentacyjnie, żeby mogli to zobaczyć. 

- Nie potrafisz poradzić sobie ze ścięciem tego czegoś - macha ręką w kierunku pnia. - A chciałabyś... - posyła mi tak szelmowski uśmiech, że mam ochotę się zamachnąć. 

- To ostrze wejdzie w Ciebie zdecydowanie lżej niż...

- Nie zapędzaj się - ostrzega mnie Ramero. Zagryzam zęby rzucając mu spojrzenie spod byka. Moje chłodne opanowanie zastępuje tak wielka wściekłość, że przez ułamek sekundy zastanawiam się czy to oni są w stu procentach za nią odpowiedzialni. 

- Nie mów mi co mam robić. Jesteście na terenie prywatnym i to w dodatku bez mojej zgody. Może i policja nic nie zdziała, ale ja nie zawaham się użyć tego... - przekręcam siekierę w dłoni. - Do obrony koniecznej. 

- Tylko, że nikt Cię nie atakuje. Nie przyjechaliśmy tu, żeby zrobić Ci krzywdę. 

- Nie odnoszę takiego wrażenia. 

Ramero szykuje dla mnie odpowiedź, gdy przerywa mu mój telefon. Głośna melodyjka jest zdecydowanie nie na miejscu pośród panującej wśród nas ciężkiej atmosfery. Odbieram bez sprawdzania kto do mnie dzwoni. 

- Velaris słucham... - Macham ostrzegawczo siekierą, żeby dać moim gościom jasny sygnał do tego, żeby nie ruszali się z miejsc. 

- Co tak oficjalnie? - roześmiany głos Remo sprawia, że przewracam oczami. 

- Co tam Remo? Właśnie wyrosły mi w ogródku dwa gigantyczne chwasty i przymierzam się do ich wyplewienia. - Cassian prycha pod nosem patrząc na mnie z urazą. W odpowiedzi unoszę kpiąco kącik ust. Acone częstuje mnie bliżej nieokreślonym dźwiękiem, którego nie potrafię zidentyfikować. - Błagam powiedz mi, że nie siedzisz w kibelku - rzucam nasz zwyczajowy żart. 

- Gdzież bym śmiał. Siedzę w biurze - tłumaczy. Minimalny błysk zaciekawienia pojawia się w błękitnych tęczówkach Denaro. Odwracam się na pięcie i odchodzę na tyle, żeby mieć choć odrobinę prywatności. Miękka, zielona trawa prosi się już o skoszenie. 

- Coś się stało? 

- Nie. Zastanawiałem się tylko czy zamiast mojego zwyczajowego menu nie przywieźć pizzy. No wiesz... Tej z ulubionej pizzerii młodego. 

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie musisz się podlizywać Chrisowi? Uważa Cię za najlepszego przyjaciela i najfajniejszego faceta na świecie. 

- Myślisz, że kocha mnie bardziej niż Ciebie? - Jest rozbawiony, choć czuję, że to pytanie ma drugie dno. 

- Niee... Chyba, że przychodzisz do niego z najnowszymi grami. Wtedy choć przez kilka minut jesteś jego top jeden. 

- Ale przynajmniej wiem coś czego ty nie wiesz - mówi zadowolony czym od razu zdobywa całą moją uwagę. 

- A o czym Ty możesz wiedzieć, o czym nie wiem ja?

- Uznajmy, że to pozostanie moją słodką tajemnicą. 

Flirtuje ze mną. Słyszę tą specyficzną nutę w jego głosie. Pojawia się odkąd tylko pamiętam. Nie było rozmowy, w której Acone nie próbowałby mnie oczarować. Tyle razy mówiłam mu, że to na nic, ale on nigdy się nie poddał. Obawiałam się, że może posunąć się za daleko. Bałam się, że może zacząć mnie dotykać, obłapiać, żeby na końcu... Cieszę się, że chociaż on tego nie zrobił. 

- Jeśli myślisz, że zacznę błagać Cię o wyjaśnienie...

- Wiem, że tego nie zrobisz - wcina mi się w wypowiedź, ale od razu zgrabnie zmienia temat. - O co chodzi z tymi chwastami? 

- Ramero Denaro i Cassian... Nazwiska nie znam. 

- Denaro. 

Marszczę brwi na jego wiadomość. Odwracam głowę w kierunku mężczyzn. Ramero pochyla się nad Cassianem mówiąc coś do niego. Przyglądam im się ze skupieniem, ale nie widzę między nimi żadnego podobieństwa. Kolor oczu się nie zgadza. Rysy twarzy i sylwetka też nie. Jedynie kolor włosów, które Ramero farbuje na biało. Moje milczenie mówi mu, że nie miałam o niczym pojęcia. 

- Ramero i Cassian Denaro. Bracia z czteroletnią różnicą wieku. Obydwoje mieszkają w Las Vegas. Ramero rok temu został nowym capo, a brata mianował na swoją prawą rękę. Ich przodkowie przeprowadzili się z Sycylii do Las Vegas. Od pokoleń władza pozostaje w rękach tej rodziny, choć wielu próbowało zmienić ten stan rzeczy. - Sypie informacjami jak z rękawa. Analizuję jego słowa dochodząc do wniosku, że mam przed sobą prawdziwych członków mafii z krwi i kości. Powstrzymuję chęć wsunięcia palca do buzi, żeby zacząć obgryzać paznokieć. - Miesiąc temu Ramero oficjalnie zaręczył się z Arianą Minelli, córką capo Nowego Jorku. Ślub ma się odbyć za kilka miesięcy i ma być umową na mocy, której zostaną sojusznikami. 

Kurwa...

- Jak bardzo wpadłam? 

Mój ton jest ostrzejszy niż ta siekiera trzymana w mojej dłoni.

- Bardzo. Ramero jest typem, który nie odpuszcza, także...

- Także będzie mnie nękał dopóki się nie zgodzę. - Przytakuje mi, a wtedy moje ciało wpada w tak dobrze mi znane odrętwienie. Odrzucam siekierę i dziękując Remo za informację kończę rozmowę. Blondyn prosi mnie, żebym nie robiła głupstw, ale nie raczę go odpowiedzią. Chowam telefon do tylnej kieszeni spodenek czując, że po raz kolejny moje życie zmienia swój bieg bez mojego udziału. Złość już nawet nie zakorzenia się w moim wnętrzu. Przecież to nie pierwszy raz, gdy los gra mi na nosie pokazując jak wielką jest suką.  

Jedyne co mi pozostaje to tępe wpatrywanie się przed siebie z chęcią, żeby to wszystko okazało się jednym wielkim koszmarem, z którego zaraz się obudzę. Chris będzie zdrowym, pełnym energii chłopcem. Rodzice będą cali i zdrowi, a przed wszystkim żywi, a ja będę... Będę osobą, którą nie jestem teraz. 

Nie pierwszy raz zastanawiam się, dlaczego los tak bardzo skrzywdził moją rodzinę. Jedna sytuacja pociągnęła za sobą cały łańcuch wydarzeń, aż dotarliśmy do tego momentu. Gdyby nie ta jedna osoba, jeden wieczór... Nic by się nie stało. Wszystko byłoby dobrze. 

Przez moje ciało przetacza się dziwny spazm, gdy skrzyneczka ze wspomnieniami, które trzymam pod kluczem zaczyna drżeć grożąc wypłynięciem ich na wierzch. Nie chcąc do tego wracać odwracam się do tyłu, żeby zmierzyć się z kolejnym problemem. Nie robię nawet kroku, gdy odbijam się od twardego torsu. 

- Nie ładnie tak podsłuchiwać. 

Nie komentuje moich słów. Wbija stalowe spojrzenie w moje oczy szukając w nich sobie tylko znanych odpowiedzi. Unoszę hardo głowę podejmując decyzję, która na pewno odbije mi się czkawką. 

- Powiedźmy, że zgadzam się na pracę u ciebie, ale pod kilkoma warunkami. 

- Myślisz, że masz prawo mi jakieś stawiać? - po raz pierwszy w jego oczach dostrzegam jakąś emocję. Moje słowa go śmieszą. Jest rozbawiony. Pozostaję poważna. 

- Oczywiście. W końcu to Ty mnie potrzebujesz.

***

Po spisaniu warunków umowy dotyczącej mojej nowej pracy idę do pokoju Chrisa. Chłopak siedzi na łóżku i skrupulatnie pisze coś na kartce raz za razem patrząc na stosy gier. Samantha, którą w pewnym momencie zaprosiłam do stołu obrad poszła już do domu. Ramero i Cassian wrócili do hotelu, w którym zatrzymają się jeszcze przez kilka dni. 

Opieram się ramieniem o framugę pozwalając sobie na chwilę normalności. W pewnym momencie mój mały braciszek tak bardzo przypomina mi tatę, że to boli. On zawsze był skórą zdjętą z ojca. Te same rysy twarz. Te same oczy i uśmiech. Moje serce gubi rytm, gdy unosi wzrok znad kartki i odwraca głowę w moją stronę. Ten wzrok... Boże jak to boli. 

Zmuszam się do uśmiechu. Wchodzę w głąb pokoju, w którym znajduje się biurko, specjalistyczne łóżko, szafa, komoda i kilka stosów gier. Wszystko jest na takich wysokościach, żeby Chris sam mógł dosięgnąć do ubrań czy innych potrzebnych mu rzeczy. Przysiadam na materacu łącząc ze sobą dłonie. 

- Chciałabym z Tobą o czymś porozmawiać - zaczynam. Odwraca się w moją stronę odkładając na jeden ze stosików kartkę z zapiskami. Skupia się w stu procentach. 

- Chodzi o tych Panów co do nas przyszli? 

- Tak. - Biorę głęboki oddech. Nachodzi mnie mała obawa przed tym, że Christopher może się na mnie zezłościć z powodu tego, że chcę przewrócić jego życie do góry nogami. - Ramero, ten Pan w białych włosach zaproponował mi pracę. Bardzo chciałby, żebym pilnowała takiej jednej Pani. 

- A kim jest ta Pani? Też jest niepełnosprawna?

- Nie kochanie. Jest zdrowa, a przynajmniej tak mi się wydaje - marszczę brwi zapisując sobie w pamięci, żeby dopytać o ten szczegół. - Ta Pani to jego narzeczona. Ramero bardzo się o nią troszczy i chciałby, żeby była bezpieczna. 

Brunet kiwa głową. Drapie się po policzku co mówi mi, że o czymś intensywnie myśli. Jego twarz nagle się rozpromienia. 

- Będziesz taka jak tata. Tata też chronił ludzi, prawda?

Dosłownie przez ułamek sekundy mam wrażenie, że czas spowalnia. Myśl o tym co robił tata, a ja przyprawia mnie o mdłości. On walczył z przestępcami, strzegł prawa i sprawiedliwości, a ja? Ja będę pracować dla mafii, którą tak potępiał i będę dostawała od nich pieniądze splamione krwią. Już nie wspominając o walkach, w których wzięłam udział...

- Prawda - jakoś przeciskam to słowo przez gardło.

- No to super! Będziesz taką bohaterką - posyła mi tak niewinny uśmiech, że coś we mnie pęka. Matko, gdyby on tylko wiedział na jakie narażam go niebezpieczeństwo... Ci ludzie nie wybaczają najmniejszego potknięcia. Są bezlitości, żądni krwi... - Jak dla mnie to brzmi jak ciekawa praca. 

- Tylko jest jeden problem. - Przełykam ślinę. -Musielibyśmy przeprowadzić się do Las Vegas.

Jego uśmiech znika.

- Dlaczego? - marszczy brwi. 

- Bo oni tam mieszkają. 

- I zostawimy Remo i Panią Samanthę? - Jego oczy zachodzą łzami. Od wypadku nie dopuścił do siebie nikogo oprócz mnie i Pani Jones. Potem jeszcze Remo. Domyślam się, ze boi się straty kolejnych osób. Wiedząc o tym postanowiłam się zabezpieczyć. 

- Pani Samantha pojedzie z nami. 

Zaryzykowałam i powiedziałam jej wszystko co powinna wiedzieć. Kamień spadł mi z serca, gdy też postanowiła podjąć to ryzyko. Dla Chrisa i dla mnie. 

- A Remo?

- Remo będzie przyjeżdżał tak często jak będzie mógł i będzie przez cały czas pod telefonem - obiecuję, choć nie rozmawiałam z nim. Znając jednak Aconego śmiało mogę stwierdzić, że powiedziałby dokładnie to samo. 

Myśli intensywnie zastanawiając się nad tym czy to wszystko jest tego warte. Nie wie, że sama zadaję sobie to samo pytanie. 

-  Zgoda. Jeśli Pani Samantha pojedzie z nami, a Remo będzie dalej mnie lubił to możemy jechać. 

- Jak mógłbym przestać lubić swojego najlepszego kumpla? 

Remo wchodzi do pokoju z tak wielkim entuzjazmem i pewnością w głosie, że opuszczam głowę. Nie jestem w stanie znieść jego wzroku, który mówi mi jak bardzo zależy mu na mnie i Chrisie. Serce po raz kolejny ściska się nieprzyjemnie, a ja po raz pierwszy od wypadku mam ochotę przytulić się do kogoś kto nie jest moim bratem. 

- Remo! - krzyczy uradowany trzynastolatek. Podjeżdża do mężczyzny i zbija z nim piątkę. - Przywiozłeś...

- Razem z pizzą - przerywa mu tarmosząc go po włosach. - Wszystko jest w kuchni, więc...

- Pójdę już przygotować planszę do gry! - Tym razem to on mu przerywa i wyjeżdża zostawiając nas samych. Blondyn odprowadza go roześmianym wzrokiem, po czym przenosi na mnie uwagę. 

- Ramero dzwonił do mnie, że już dawno nie natrafił na tak twardą negocjatorkę. 

- Nie było, aż tak źle - naginam trochę prawdę, bo w rzeczywistości było koszmarnie. Macha lekceważąco ręką pokazując tym, ze kompletnie tego nie kupuje. Odwracam głowę wyglądając przez okno. Remo zajmuje miejsce po mojej prawej stronie. 

- Martwi Cię coś - ni to pyta, ni stwierdza. 

- Nie wiem czy dobrze robię - wyznaję szczerze. 

- Sam chciałbym znać odpowiedź na to pytanie. - Marszczę brwi. Jego niebieskie tęczówki, ciemniejsze niż te Ramero patrzą na mnie z powagą. - Bardzo dobrze pamiętam dzień, gdy do mnie przyszłaś. Stałaś z taką pewnością siebie... - kręci głową nie spuszczając ze mnie wzroku. - Twoja postawa, siła, stal w głosie przekonały mnie na miejscu, ale to nie te rzeczy zaważyły na mojej zgodzie. To nie Twoja determinacja i talent, który mi zaprezentowałaś. To Twoje oczy sprawiły, że chciałbym poruszyć dla Ciebie niebo i ziemię. Patrzyłaś na mnie z tak wielkim bólem, rozpaczą i prośbą, że obiecałem sobie chronić Ciebie i Chrisa. Ale wiesz co boli najbardziej? To, że przez dwa lata ten wzrok się nie zmienił. - Skanuje uważnie moją twarz. - Dalej patrzysz na mnie tak jak wtedy. - Posyła mi smutny uśmiech. - Nie wiem co Cię złamało, ale śmierć rodziców, niepełnosprawność brata... To nie wszystko. 

- Remo - zaciskam powieki chcąc uciec przez całym światem. Schować się, bo nie wiem co mam teraz zrobić, ani powiedzieć. 

Nie odpowiada. Nie naciska, a ja po raz pierwszy od trzech lat łamię swoje postanowienie. Przywieram do mężczyzny zarzucając mu ręce na szyję. Chwytam się go jak koła ratunkowego, a on od razu zapewnia mi bezpieczeństwo chowając w ramionach. Wplata dłoń w moje włosy dając mi tak wielkie wsparcie, że staje się dla mnie przytłaczające. Ból, rozpacz i prośba... Tylko to czuję. Tylko to miesza się we mnie odkąd pamiętam. Najwidoczniej nie udało mi się tego przed nim ukryć mimo moich usilnych prób, ale skąd...

- Remo - odsuwam się od niego ponownie stawiając wszystkie mury i wyznaczając granice. - Skąd...

- Bo już kiedyś widziałem równie smutne oczy co Twoje. Tylko, że tej osoby nie udało mi się uratować. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top