Chcę Panią, a zawsze dostaję to czego chcę.

Claudia

Nokautuję przeciwniczkę, która z głuchym łomotem ląduje na deskach. Tłum ludzi, który nas otacza ryczy z radości wykrzykując przy tym moje nazwisko. Sędzia podchodzi do dziewczyny. Obydwoje wiemy, że nie będzie kontynuować walki. Odcięłam jej zasilanie kończąc tym samym tą walkę. Mężczyzna robi jeden ruch dłonią wskazując tym moją wygraną. Od razu po tym geście ruszam do szatni. Nieznajomi krzyczą coś w moją stronę, gdy przeciskam się pomiędzy nimi. Nikt nie próbuje mnie dotknąć. Nikt nie chce mnie zatrzymać. Wiedzą, że nie byłoby to dla nich bezpieczne. Nie z moją reputacją. 

Po wejściu do przebieralni od razu zaczynam rozwijać taśmy z dłoni. Krew brudzi materiał tak mocno, że nie pozostaje mi nic innego jak wyrzucić je do kosza. Adrenalina tak szybko krąży w moich żyłach, że aż za mocno otwieram metalową szafkę z własnym nazwiskiem. Nikogo oprócz mnie nie ma, dlatego korzystając z okazji zgarniam ręcznik i żel przechodząc prosto do łazienki. Niewiele myśląc rozbieram się ze sportowego stanika, spodenek, majtek i na boso wchodzę do jednej z kabin. Zimna woda od razu atakuje moje rozgrzane i obolałe ciało. Jęczę, gdy napięte mięśnie dają o sobie znać. Żebra pulsują tępym bólem od uderzeń, na które musiałam pozwolić. Opieram się dłońmi o kafelki analizujące całą walkę. Przypominam sobie każde potknięcie przeciwniczki. Myślę czy coś mogłam zrobić inaczej, ale dochodzi do mnie, że nie. 

Gdy moje zęby zaczynają stukać o siebie powoli zmieniam temperaturę wody. Namydlam ciało pozbywając się całego potu i krwi. Nie ruszam twarzy wiedząc, że jest najbardziej pokiereszowana. Spłukuję mydliny i już mam wyjść, gdy pozwalam sobie na jeszcze odrobinę luksusu i odpoczynku. Kabina paruje, ale wychodzę z niej dopiero w momencie, w którym zaczyna robić się za duszno. Oplatam się ręcznikiem i zgarniając swoje rzeczy ruszam do głównego pomieszczenia w szatni. Na widok trzech mężczyzn spinam się i zatrzymuję w miejscu. Kompletnie nie pasują do tego pomieszczenia. Metalowe szafki, dwie długie ławeczki i trzech facetów w garniakach. 

Pierwszego rozpoznaję od razu. To Remo Acone. Dwudziestoośmioletni właściciel klubu, w którym walczę i baru znajdującego się nad ringiem. Umięśniony blondyn z ciemnoniebieskimi oczami, który tyle razy mi już pomógł, że nie jestem wstanie tego zliczyć. To on wyraził zgodę na mój udział w walkach. To on doszkalał mnie, gdy uznał, że mam talent do tego. 

Drugi z mężczyzn jest chyba najmłodszy z całej trójki, choć na pewno starszy ode mnie. Ciemne włosy i równie ciemne oczy. Napakowany tak samo jak reszta. Tyle tylko, że to on jako jedyny ma krzywy uśmiech na twarzy. 

Ostatni z nich jest najwyższy. Może mieć z jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Białe włosy opadają mu na czoło, choć przy nasadzie są czarne. Krystalicznie niebieskie tęczówki skanują moją twarz, gdy mierzymy się spojrzeniami. Chłód bije z całej jego sylwetki, choć ten największy wyziera z oczu. Ciemna koszula i marynarka napina się, gdy splata ramiona na szerokiej piersi. 

- Panowie to Claudia Velaris. Moja najlepsza zawodniczka. - Remo zwraca na siebie moją uwagę. 

- O co chodzi Remo? - pytam nie bawiąc się w zbędne uprzejmości. Zresztą jak zawsze. 

- To Ramero - wskazuje głową faceta z białymi włosami. - A to Cassian - przedstawia tego z rekinim uśmiechem na ustach. Robi przerwę, żebym mogła taktownie się z nimi przywitać, ale nie robię tego. Moją jedyną odpowiedzią jest mrugnięcie powiekami, które kompletnie nic nie znaczy. Remo niezrażony brakiem reakcji z mojej strony kontynuuje. - Panowie przyjechali z Las Vegas w interesach, a przy okazji chcieli zobaczyć Twoją walkę. - Niewzruszona jego słowami dalej stoję tak jak stałam. 

- Ma w sobie tyle uczuć co ta butelka żelu w jej dłoni - odzywa się Cassian szczerząc się jeszcze bardziej. Dziwię się, że tak można. Przewracam oczami i podchodzę do szafki nie przejmując się tym, że mam na sobie tylko ręcznik. Czuję ich spojrzenia, gdy wyciągam świeże ubrania, a tymi śmierdzącymi zapełniam torbę. Wbijam wzrok w lusterko wiszące na drzwiach dochodząc do wniosku, że nie jest tak źle. Mam tylko podbite oko, rozcięty policzek, łuk brwiowy i dolną wargę. Na szczęście szwy nie będą potrzebne. - Jak dla mnie będzie idealna, ale nie wiem co na to Ariana. 

Wpuszczam ich słowa jednym uchem, a drugim wypuszczam. Wyciągam apteczkę, która zalega w dalszej części szafki i po namoczeniu wacika przemywam twarz. Doprowadzenie jej do porządku zajmuje mi mniej czasu niż zazwyczaj. Rozmowa toczy się za moimi plecami, ale dotyczy klubowych interesów. Cassian stoi do mnie tyłem, Remo bokiem, a Ramero przodem. I to właśnie spojrzenie tego ostatniego krzyżuje się z moim w lustrze. Mruży nieznacznie powieki, a ja minimalnie przechylam głowę w bok. To on jako pierwszy odwraca wzrok skupiając się na rozmowie. Zgarniam ubranie i pod ich bacznym okiem wracam do toalety po drodze wyrzucając zakrwawione waciki. Zamykam za sobą drzwi od razu zrzucając z siebie ręcznik. Zakładam najzwyklejszą czarną bieliznę, a do tego granatowe jeansy i podkoszulek. Wsuwam na nogi skarpetki, a następnie przerzucam ręcznik przez ramię. Rozplątuję dwa warkocze pozwalając włosom opaść kaskadą na plecy. Przeczesuje je tylko palcami. 

- Mam nadzieję Remo, że masz moje pieniądze przy sobie i nie muszę lecieć do Antonio - przerywam męską rozmowę wracając do szafki. Zakładam tenisówki, które czasy swojej świetlności mają za sobą, upycham rzeczy do torby i przewieszam ją sobie przez ramię zwracając się w stronę Aconego. Blondyn wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki brązową kopertę i wyciąga rękę w moją stronę. Odbieram swoje pieniądze i wsuwam pomiędzy ubrania w torbie. - Jeśli to wszystko...

- Ramero miałby dla Ciebie propozycje pracy - wypala Remo, ale jedyne co to kręcę głową. 

- Zdecydowanie pasuje mi to co...

- Wiem o chorobie Twojego brata - do rozmowy wtrąca się białowłosy. Jego wypowiedź nijak na mnie wpływa. Nie szokuje mnie to, że wie. Wszyscy wiedzą, dlaczego robię to co robię. - Jestem w stanie zaoferować Ci o wiele większe pieniądze niż te, które zarabiasz walcząc.

Skanuję go wzrokiem. Jego twarz nie zdradza żadnych emocji. Chłodne opanowanie i pustka. To jedyne co pokazuje i mnie, i naszym towarzyszą. Znając Remo i jego powiązania z półświatkiem domyślam się, że stojący przede mną faceci nie są zwykłymi biznesmenami. Groźba pobrzmiewa w każdym ich kroku. Są drapieżnikami gotowymi w każdej chwili rzucić się do gardła swojej ofiary. Nie zamierzam być ich przystawką. 

- Nie mam zamiaru wdawać się w jakieś szemrane interesy bardziej niż jest to konieczne. Jeśli wiesz o chorobie mojego brata to równie dobrze wiesz, że jest ode mnie uzależniony. Jestem z nim przez cały czas nie licząc kilku godzin w tygodniu, które zajmują mi walki, jego rehabilitacja i nauka domowa. Przyjmując Twoją ofertę zapewne będę musiała przeprowadzić się do Las Vegas, a nie mogę zrobić tego bez Chrisa. Z kolei nie mam środków, żeby opłacić dla niego przelot, zakwaterowanie, pomoc, gdy nie będzie mnie przy nim, leki i rehabilitację. Nie wspominając oczywiście o odpowiednim przystosowaniu mieszkania czy domu do standardów osoby poruszającej się o wózku. 

Moje słowa sprawiają, że w pomieszczeniu zapada cisza. Cassian patrzy to na mnie, to na Ramero. Brzęczenie mojej komórki odwraca moją uwagę od mężczyzn. Wyciągam smartfon z bocznej kieszonki torby. Widok numeru mojej sąsiadki, emerytowanej pielęgniarki, która pomaga mi z Christem wprawia moje ciało w stan najwyższej gotowości. Przepycham się między Ramero, a Cassianem odbierając połączenie. Przykładam urządzenie do ucha wychodząc na korytarz. Muzyka i krzyki ludzi są dość mocno słyszalne, ale wiem, że nie przeszkodzi mi to w rozmowie. 

- Tak Pani Samantho? Coś się stało? - Zamiast na salę skręcam do wyjścia awaryjnego, z którego korzystają zawodnicy. Szare ściany i tego samego koloru podłogi oświetlone są słabymi jarzeniówkami. 

- Nie, nie kochanie. Dzwonię tylko, żeby powiedzieć, że Chris właśnie zasnął. 

Kamień spada mi z serca, gdy tylko słyszę jej słowa. Chłopak był dzisiaj od rana zmęczony. Noc nie była dla niego łaskawa. Budził się z krzykiem, cały zlany potem. Nieważne jak bardzo chcę mu pomóc to nie jestem w stanie. Nie było mnie wtedy w samochodzie...

- Mam nadzieję, że nie był dla Pani nieprzyjemny? - Otwieram drzwi wychodząc na parne powietrze. Lato w pełni daje o sobie znać nawet po dwudziestej pierwszej. Ślepy zaułek za budynkiem powinien mnie przestraszyć w szczególności, że na jego końcu dostrzegam napakowanego, aż przesadnie karka ściętego na jeża. Moja czujność od razu się wzmacnia, gdy widzę jak obserwuje mnie kątem oka. 

- Ależ skąd. Zjedliśmy kolację, pograliśmy w planszówki, a na końcu obejrzeliśmy "Shrek'a" i poszedł spać. 

Kiwam głową do jej słów. Nieznajomy odpycha się od budynku, gdy coraz bardziej się do niego zbliżam. Od razu wiem, że zaraz mnie zaczepi. 

- Muszę kończyć. Za niedługo będę w domu.

Rozłączam się nim Samantha wciągnie mnie do rozmowy. Chowam komórkę, a wtedy tak jak podejrzewałam facet zwraca się w moją stronę. Utrzymuje poważny wyraz twarzy, choć bardzo dobrze widzę kpinę próbującą przebić się na pierwszy plan. Splata ramiona na szerokiej klacie, a wtedy jego koszulka, a raczej jej materiał napina się grożąc rozerwaniem na strzępy. Blokuje mi przejście dając jasno do zrozumienia, że coś do mnie ma. Mierzę go wymownym spojrzeniem od stóp po sam czubek wielkiej głowy. 

- Mój szef chciałby z Tobą porozmawiać. 

- Nie mam czasu. Jak widzisz jestem już po robocie, a poza tym nie mam go wpisanego w kalendarz. 

Mruży oczy na moje słowa, ale nijak na to nie reaguję. 

- Nie musi się wpisywać w Twój harmonogram. Pan Denaro chce się z Tobą spotkać i albo pójdziesz po dobroci, albo zawlekę tam Twoje zgrabne dupsko - uśmiecha się złośliwie. 

- Ah tak... Ja mam lepszą propozycję - robię dramatyczną pauzę. - Albo przepuścisz mnie po dobroci, albo będę musiała skopać Twoje wielkie dupsko. - Trzepoczę rzęsami i wymuszam na usta coś na kształt uśmiechu. Moja twarz nieprzyzwyczajona do tego musi wyglądać albo przerażająco, albo komicznie. Spojrzenie, które posyła mi nieznajomy mówi mi, że raczej wyglądam jak wariatka. 

- Nie bądź śmieszna. Jestem w stanie złamać Cię jak zapałkę. - Na potwierdzenie swoich słów napina bicepsy. Pff... Jakby to miało mnie w jakikolwiek przekonać do zmiany decyzji...

- Jestem śmiertelnie poważna. 

Dziwny błysk przemyka po jego oczach, ale znika równie szybko jak się pojawia. Obserwuję go ze skupieniem i gdy robi pierwszy krok w moją stronę od razu to wykorzystuję. Biorę zamach i kopię go w goleń. Nie będąc na to przygotowanym cofa się do tyłu sycząc z bólu. Przesuwam się do przodu chwytając go za dłoń. Zapierając się w odpowiedni sposób i wykorzystując to, że puszczają mu nerwy przerzucam go przez ramię, choć muszę przyznać, że nie jest to łatwe. Moje żebra krzyczą o litość. Facet jest cholernie ciężki, ale gdy z głuchym łomotem ląduje plecami na ziemi zbijam sama z sobą mentalną piątkę. Już mam odejść, kiedy niespodziewanie chwyta mnie za kostkę i ciągnie w swoją stronę. Upadam z cichym stęknięciem, wypuszczając z ręki torbę. Sprawnie przetaczam się na plecy i niewiele myśląc robię wykop drugą nogą, która od razu trafia w jego twarz. Trzask łamanego nosa daje mi odrobinę satysfakcji. Klnie luzując uścisk na mojej kostce. Instynktownie unoszę wolną stopę i z całych sił wbijam mu piętę w nadgarstek. 

- Kurwa - stęka puszczając mnie. Sprawnie podnoszę się na nogi omijając jego zdrową dłoń. Od razu cofam się na bezpieczną odległość zgarniając z ziemi torbę. Poprawiam włosy, które wpadły mi do oczu. Idę tyłem patrząc na podnoszącego się nieznajomego. W jego oczach dostrzegam tak wielką furię, że aż mnie nie zadziwia. 

- Następnym razem radzę słuchać ze zrozumieniem - polecam na przyszłość. Nagle jego wściekłość znika. Coś porusza się za moimi plecami, dlatego gwałtownie odwracam się do tyłu przygotowana na atak. 

Po raz pierwszy od bardzo dawna ktoś mnie zadziwia. W tym wypadku jest to białowłosy, który przyciska mi lufę pistoletu do głowy. Wbija we mnie mrożące krew w żyłach spojrzenie. 

- Mam nadzieję, że teraz już jestem wpisany w Twój grafik. 

Zaciskam szczęki mieląc w ustach przekleństwo. Od razu zaczynam rozmyślać o tym czy uda mi się podbić jego dłoń zanim pociągnie za spust. Jeden rzut oka na jego minę mówi mi, że nawet mam nie próbować. Wiem, że nie pozwoli mi odejść, dopóki nie powie tego co chce. Domyślam się, że zawsze dostaje to na co ma ochotę, a najwidoczniej ma ochotę na rozmowę ze mną. Postanawiam nie przeciągać dłużej powrotu do domu i wymuszam na twarz krzywy uśmiech. 

- Nie uwierzy Pan, ale właśnie zwolniło mi się wolne miejsce na audiencję - zdobywam się na kpiący ton, choć w mojej sytuacji może to być głupota. Jego źrenice rozszerzają się, ale odwracam od niego wzrok, gdy za jego pleców wyskakuje Cassian. 

- Kobieto jesteś szalona. 

Przewracam oczami przenosząc je ponownie na Pana Denaro. 

- Może Pan schować broń. Obiecuję, że będę grzeczna. 

Prychnięcie wyrywa się z ust młodszego z mężczyzn. 

- Właśnie powaliłaś dwa razy cięższego od siebie faceta. Myślę, że gnat może Cię powstrzymać przed kolejną próbą - zauważa Cassian. 

- Skoro mam wziąć udział w konkursie na największą lufę to dajcie mi choć szansę jakąś znaleźć. 

Cass wybucha śmiechem, a Denaro rzucając mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie chowa broń do kabury doczepionej do paska. Zapisuję sobie tą informację w głowie. Splatam ramiona pod biustem przechylając lekko głowę w bok. 

- A więc słucham. Ma Pan całą moją uwagę. 

Jego dłonie wykonują dokładnie ten sam ruch co moje chwilę wcześniej. Z boku zapewne wygląda to komicznie. Moje sto siedemdziesiąt centymetrów kontra jego sto dziewięćdziesiąt. Jego potężna postura z moją o wiele drobniejszą. On w garniturze, a ja w ubraniach, które proszą o zmianę. On ociekający luksusem, a ja biedą. On z bronią, a ja z gołymi rękami. Poza tym on ma pomoc, a ja nie. 

- Tak jak wspomniałem chciałbym zaproponować Pani...

- Tak jak wspominałam nie jestem zainteresowana - wchodzę mu w słowo specjalnie używając tych samych słów.

- Powiedzmy, że nie lubię, gdy ktoś mi odmawia nie wysłuchując wcześniej mojej oferty - oświadcza niewzruszony. - Chciałbym zatrudnić Panią jako ochronę dla mojej narzeczonej. Chodziłaby Pani z Arianą, gdy ta opuszczałaby moją posiadłość. W dużym skrócie do sklepów, koleżanek, restauracji... Proponuję Pani pięć, a nawet sześć razy większą wypłatę niż ta, którą otrzymuje Pani na walkach w miesiąc. 

Uśmiecham się kpiąco pod nosem wiedząc, że za takimi pieniędzmi kryje się coś więcej niż dotrzymywanie towarzystwa jego lasce. Poza tym to byłaby za łatwa kasa, gdyby nie niosła za sobą pewnego ryzyka. 

- Gdzie jest haczyk? 

- A skąd myśl, że jakiś może być? - Nie odpowiadam. - Wie Pani kim jestem? - Znowu zero reakcji. - Nazywam się Ramero Denaro. Jestem nowym capo w Las Vegas i okolicach. 

Mafia... Oczywiście. Czego innego mogłam się spodziewać. Ja i moje chujowe szczęście. Nie ma mowy, żebym dla niego pracowała. Skoro on jest najwyżej w hierarchii to jego panienka też będzie kimś ważnym co oznacza, że obydwoje mogą być na celownikach. Z jego słów wnioskuję, że mam być jej żywą tarczą i wstawić się na odstrzał. Nie ma takiej opcji. Nie mam zamiary podpisywać na siebie wyroku. Nie pomogę Chrisowi, gdy będę gnić w worku kilka metrów pod ziemią. Kto by się nim zajął po mojej śmierci?

- Moja odpowiedź wciąż jest taka sama. Nie jest Pan w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa, gdy zdecyduję się chodzić z tarczą wymalowaną na plecach. Mam trzynastoletniego brata, który ma tylko mnie. Żadne pieniądze świata mnie do tego nie przekonają - oznajmiam twardo. Nikt na moim miejscu by się na to nie zgodził. 

- Pani byłaby najbliżej niej, ale w bezpiecznej odległości byłoby jeszcze dwóch ochroniarzy. Nie ma zagrożenia, a przynajmniej ja o nim nie wiem. Moja i jej Famiglia są najpotężniejsze na świecie. Nikt nie zaatakuje jej, bojąc się otwartej wojny. Ryzyko wynosi pełne zero procent. 

- Teraz, a co będzie za miesiąc? Dalej będzie wynosiło zero procent? - chowam dłonie do kieszeni. Nie dostrzegam żadnego zawahania w jego słowach. Nie wyłapuję żadnych nerwowych ruchów. Jest w stu procentach pewny własnych słów. 

- Jestem w stanie zapewnić Pani bratu najlepszych lekarzy, fizjoterapeutów i pielęgniarzy... Zapłacę za wszystkie badania pod warunkiem, że się Pani zgodzi. Brat oczywiście zamieszkałby z Panią na terenie mojej posiadłości. 

Kręcę głową. 

- To bardzo hojna oferta, ale niewarta mojego życia i życia mojego brata. Niech Pan zrozumie, że gdybym była sama na pewno bym się zgodziła, ale mam rodzinę. Chris na mnie liczy. Stracił rodziców i nie pozwolę, żeby stracił siostrę. 

- Nie straci. 

Zgrzytam zębami mając wrażenie, że rozmawiam ze ścianą. Moje słowa najwidoczniej nie docierają do niego lub nie chcą dotrzeć. Postanawiam zmienić taktykę. 

- To niech mi Pan powie co się stanie z moim bratem, jeśli zawiodę lub zginę? - Wbijam w niego natarczywe spojrzenie. Nie milknie. Nie analizuje. Od razu udziela mi odpowiedzi. 

- Gdyby coś się Pani stało, a nie sądzę, że tak się stanie to obiecuję, że zaopiekuję się Pani bratem.

 - Oddanie go do domu dziecka czy ośrodka nie jest pomocą, o którą proszę. 

- Zostanie ze mną. 

Prycham pod nosem. Jest capo. Ma tyle na głowie, że nie sądzę, żeby zaprzątał sobie myśli obecnym dzieckiem. 

- Powiedźmy, że Panu uwierzę... Jak Pan sobie wyobraża to, że przejmie opiekę nad chłopcem, z którym nie będziecie się w ogóle znali? - przecieram oczy wierzchem dłoni czując zbierający się pod powiekami piasek. Zmęczenie powoli daje o sobie znać. 

- Proszę postawić swoje warunki - odpowiada zamiast tego. 

Ta rozmowa zaczyna mnie męczyć. Poprawiam torbę na ramieniu i ponownie kręcę głową omijając Ramero, a następnie Cassiana. Jak dla mnie i tak nie dojdziemy do porozumienia, więc nie ma sensu tracić na to więcej czasu. Niespodziewanie przypomina mi się, że miałam jeszcze skoczyć do apteki. Szybko wyciągam telefon, a widząc, że apteka będzie otwarta jeszcze przez kwadrans rzucam się biegiem. Wypadam gwałtownie za zakrętu i mijając przechodzących obok mnie ludzi pędzę do odpowiedniego budynku. Przekładam komórkę do lewej dłoni gmerając prawą w torbie w poszukiwaniu recept. Dosłownie w ostatniej chwili wpadam do apteki i wykładam recepty na blat. Stojąca po drugiej stronie młoda kobieta rzuca mi rozbawione spojrzenie, bo to nie pierwszy raz, gdy tak przybiegam jak wariatka. 

- Ciężki wieczór? - pyta Sierra zgarniając recepty Chrisa i Pani Samanthy. 

- Jeden z gorszych - wyznaję szczerze. Brunetka zaczyna przygotowywać dla mnie leki, a ja odznaczam je w telefonie, żeby upewnić się czy wszystko jest. Nie muszę jej nawet prosić o leki bez recepty. Sama szykuje dla mnie leki przeciwbólowe, które są ogólnodostępne i jakieś witaminy. Dorzuca gazy, bandaże i środki odkażające. 

- Nie dałaś mi recepty na tą maść przeciwodleżynowo- przeciwbólową i leki nasenne. 

- Jesteś pewna? - Gmeram w torbie, ale nie znajduję już żadnej kartki. - Zobacz jeszcze raz. 

Wykonuje moje polecenie, ale nie znajduje jej. Dochodzi do mnie, że musiałam ją zgubić, gdy biegłam tu na złamanie karku. Zaciskam powieki czując narastający ból głowy. Biorę kilka głębokich oddechów, żeby nie pozwolić sobie na wybuch złości. Drzwi za moimi plecami otwierają się, więc biorę się w garść i wyciągam kopertę z pieniędzmi. 

- Trudno. Zadzwonię jutro do lekarza i poproszę o nową receptę. Przyjadę...

- Nie będzie takiej potrzeby. 

Niski, męski głos odzywa się tuż przy moim uchu, gdy wielka dłoń kładzie na ladzie receptę. Sierra posyła mi zagadkowy uśmieszek, po czym znika na zapleczu. Wbijam wzrok w półkę z lekami, a moje mięśnie od razu się napinają. 

- Śledzi mnie Pan?

- Zgubiła to Pani. 

Stoi za mną. Jest tak blisko, że czuję ciepło bijące z jego ciała. Czuję zapach jego wody kolońskiej i ciepły oddech na moim karku. Nie ruszam się, żeby nie pomyślał, że czuję się nieswojo. 

- Proszę zostawić mnie w spokoju, bo...

- Nie jest Pani dla mnie żadnym zagrożeniem. 

Zaciskam wargi, a wtedy Sierra wraca na salę. Czując napiętą atmosferę rzuca mi pytające spojrzenie, ale uspokajam ją skinieniem głowy. Podaje mi resztę leków i odbiera gotówkę. Chowa wszystko do siatek, które mi podaje i życząc miłego wieczoru odprowadza nas do drzwi. Przed aptekę dostrzegam zaparkowany dość luksusowy samochód marki BMW. Czarna szyba nie pozwala mi dostrzec kto jest w środku, ale nie muszę być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że jest tam Cassian i koleś, któremu spuściłam łomot. Zaciskam dłonie na rączkach siatek i odwracam się do Ramero. Stoi niewzruszony mierząc mnie bacznym spojrzeniem jasnych oczu.

- Decyzji nie zmienię. Niech Pan poszuka sobie kogoś innego. - Odchodzę kierując się w stronę przystanku modląc się w duchu, żeby nie uciekł mi autobus. 

- Problem polega na tym, że jest Pani najlepsza do tego zadania - mówi za moimi plecami. - Chcę Panią, a zawsze dostaję to czego chcę. 

I może trzy lata temu te słowa wywołałyby we mnie gęsią skórkę, ale dzisiaj nawet nie zwracam na niego uwagi. Z wysoko podniesioną głową odchodzę zostawiając za sobą Ramero i jego propozycję. 


___

I wpadł pierwszy rozdział na zachętę. Mam nadzieję, że czujecie się zaintrygowani!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top