A co jeśli to ja cię skrzywdzę?
Claudia
Głośne pukanie do drzwi wybudza mnie z płytkiego snu. Otwieram oczy, ale światło wpadające do salonu sprawia, że od razu zaciskam powieki. Ktoś ponownie dobija się pukając w drewno, ale nic sobie z tego nie robię. Wiem, że nie może to być Samantha, bo ona ma klucze. Wymieniłyśmy się w razie nagłych wypadków. Ona weszłaby tutaj jak do siebie, więc to na milion procent nie ona. Przewracam się na drugi bok, a wtedy mój nos dociska się do czegoś co zdecydowanie nie jest poduszką. Nieznacznie unoszę powiekę, a wtedy mój wzrok zatrzymuje się na męskim torsie. Moje serce nieznacznie przyśpiesza pracę, gdy tracę kontrolę nad sytuacją. Osoba po drugiej stronie drzwi dalej puka, osoba przede mną porusza się, a mi żółć podchodzi do gardła. Chcę powoli wycofać się do tyłu, ale nie przewiduję tego, że kończy się kanapa. I wtedy, gdy uderzam z głuchym łomotem o podłogę wszystko wchodzi na swoje miejsce.
Po wczorajszym wieczorze gier wysłałam brata do spania. Młody jest tak wytrwały, że na spokojnie mógłby nie spać do rana. Remo po posprzątaniu po grach i pizzy zaproponował jakiś film, mówiąc że nie musi dzisiaj wracać do klubu. Nie widząc przeciwskazań zgodziłam się, ale wychodzi na to, że w połowie seansu zasnęłam. Tylko pytanie brzmi jak znalazłam się z Remo na kanapie w pozycji leżącej?
- Ktoś puka do drzwi. - Zaspana twarz blondyna pojawia się nade mną. Jest w takim stanie, że kompletnie nie rejestruje tego, że leżę na podłodze.
- To idź otwórz - mamroczę dźwigając się z ziemi z ciężkim wetchnięciem. Blondyn kładzie się na plecach zakrywając oczy ramieniem. Porzucam chęć przywalenia mu poduszką i przecierając twarz ruszam w stronę wyjścia. Droga nie jest daleka, bo dom składa się z pokoju Chrisa, łazienki i kuchni połączonej z salonem. Bez zastanowienia otwieram drzwi, ale odbijam się od nich. Potrząsam głową, żeby się dobudzić, a następnie odbezpieczam zamki. Tym razem już normalnie je otwieram.
- No w końcu raczyłaś otworzyć. Myślałem, że ręka zaraz mi odpadnie.
Cassian rusza do przodu, ale od razu wyciągam dłoń przed siebie. Mój zamglony mózg próbuje zrozumieć co się właśnie dzieje, ale nie jestem w stanie wymyślić teraz żadnego sensownego rozwiązania. Mężczyzna patrzy na mnie z wysoko uniesionymi brawami, gdy skanuję go wzrokiem. Dzisiaj wygląda inaczej. Zapewne wiele wspólnego ma z tym jego ubiór. Nie ma na sobie eleganckich ubrań tylko zwykłe jeansy i białą koszulkę. Opieram się ramieniem o futrynę splatając ramiona pod piersiami.
- Co tutaj robisz?
Nie zaszczyca mnie odpowiedzią. Jego oczy przenoszą się na coś za moimi plecami, a sekundę później wiem już co zwrócił jego uwagę. Ciepło ciała Remo przypomina mi, że właśnie wstałam. Wyrwanie mnie ze snu zdecydowanie nie działa dobrze na mój humor. Pierwsza zasada moja i Chrisa to niewyrywanie nas ze snu, bo potem przez cały dzień chodzimy jak tykające bomby. Ja przynajmniej skutecznie ukrywam to za chłodem, który jest moją najlepszą bronią i obojętnością, która dotyczy wszystkich wyłączając z tego brata. On z kolei wybucha jak odbezpieczony granat. Do tego jest nieznośnie kapryśny i nie do wytrzymania. Nocki nie są dla nas łatwe. To wtedy wszystkie koszmary wychodzą na wierzch. Każda spokojna noc jest dla nas jak najlepsza nagroda.
- Cassian? - Sądząc po głosie Remo jest tak samo zdezorientowany jak ja. - Co Cię tu sprowadza?
- O to samo mógłbym zapytać Ciebie. Czyżby twoje dziewczynki już ci się znudziły? - kpiący ton jego głosu sprawia, że powietrze między mężczyznami gęstnieje.
- A skąd wiesz czy ona przypadkiem nie jest jedną z moich dziewczynek?
Panowie mierzą się wściekłymi spojrzeniami. Atmosfera robi się tak napięta od niewypowiedzianych słów, że mam ochotę wypchnąć ich na zewnątrz i zatrzasnąć za nimi drzwi. Zamiast tego odwracam się na pięcie i omijając Aconego przechodzę do kuchni od razu dostrzegając jak ze swojego pokoju wyjeżdża Chris. Posyła złowrogie spojrzenie w kierunku drzwi wyjściowych i podjeżdża do mnie. Jego ciemne włosy stoją roztrzepane w każdym możliwym kierunku i to dosłownie. Wygląda jakby uderzył w niego piorun. Nie spał zapewne wiele więcej ode mnie, a jestem padnięta jak nigdy dotąd. Bez słowa wyciągam dwie szklanki od razu wyciągając sok porzeczkowy z lodówki. Napełniam naczynia po brzegi, po czym jedną porcję podaje bratu, a drugą biorę dla siebie. Przykładając krawędź do ust opieram się biodrem o blat. Razem z młodym Velaris kierujemy wzrok w stronę wyjścia. Z tej pozycji nie widzimy ani Remo, ani Cassiana. Gdybyśmy byli w salonie sprawa wyglądałaby zgoła inaczej, ale tak jesteśmy skazani na patrzenie na ściankę nośną budynku.
- Dochodzę do wniosku, że dorośli faceci bardzo przypominają z niektórych zachowań dzieci.
Uwaga Chrisa jest tak trafna, że parskam śmiechem. Chłopiec rzuca mi złośliwe spojrzenie, które wiem, że nie jest tak naprawdę przeznaczone dla mnie. Wołałby poczęstować nim panów, którzy znajdują się niedaleko nas.
- Przypomnę ci te słowa, gdy dorośniesz - zauważam. W odpowiedzi wzrusza tylko ramionami i odkłada szklankę. - Na co masz ochotę? - pytam wiedząc, że przeszlibyśmy teraz na temat śniadania. Wolę ubiec jego pytanie, bo tak przynajmniej sam mi odpowie i nie będę musiała wymyślać całego menu sama.
- Hm... - udaje, że się zastanawia. - Tosty, a do tego tą twoją sałatkę z pomidorów, mozzarelli, ogórków i sałaty.
Jedną z wielu rzeczy, które zaskakują mnie w Christopherze jest jego gust kulinarny. Słysząc inne matki przywożące lub odbierające swoje pociechy z placówki rehabilitacyjnej narzekające, że wciśnięcie w ich dzieci coś co nie jest mięsem lub słodyczami graniczny z cudem, zastanawiam się jak próbują ich do tego przekonać. Ja nigdy nie miałam z młodym tego problemu. Od najmłodszych lat byliśmy przyzwyczajeni do warzyw i owoców. Rodzice nigdy nie byli z tych co zabraniali nam jeść słodycze, ale mieli z nami pewien układ. Cukier i owoce. Jeden baton równał się bananowi lub czemuś innemu. Przecierali oczy ze zdumienia, gdy okazało się, że nie mamy dużego parcia na słodkie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - zdobywam się na sarkazm i kłaniam mu się w pas. Ten w odpowiedzi nagradza mnie krzywym uśmiechem. Zabieram się za przygotowywanie jedzenia, a Chris w tym czasie idzie do pokoju wybrać sobie dzisiejsze ubranie.
Wyłączam się na otoczenie. Na autopilocie zaczynam kroić potrzebne składniki. Pomidor, mozzarella, ogórek i sałata lądują w misce. Dorzucam plasterki marchewki i wszystko doprawiam pieprzem cytrynowym. Na szybko robię jeszcze dresing koperkowo ziołowy, po czym gotową sałatkę odkładam na stół. Wiedząc, że Remo nie przeżyje na sałatce i tostach rozkładam na drewnianej tacy sery i wędliny. Nastawiam wodę na kawę dla niego i wkładam tosty do opiekacza. Zgarniam niepotrzebne rzeczy do zlewu i przenoszę gotowe jedzenia na stół. Rozkładam sztućce, kończę ogarniać tosty, a następnie zalewam Remo kofeinę. Koszyczek z owocami ustawiam w centralnej części blatu. Przeczucie mówi mi, że nasze grono przy posiłku się powiększy, więc dokładam dwie dodatkowe porcje naczyń. Stos tostów z chwili na chwilę powiększa się jeszcze bardziej, ale gdy grozi zawaleniem odpuszczam dalszą produkcję. Gdy tylko wszystko ląduje na stole do pomieszczenia wraca Chris, a za nim pojawia się niezadowolony Remo i uśmiechnięty od ucha do ucha Cassian.
- A cóż to za dobroci na mnie tutaj czekają? - pyta ten drugi i wsuwa swoje dupsko na krzesło. Zaskoczony brat rzuca mi niepewne spojrzenie. Mrużę oczy bacznie obserwując jak czarnowłoswy nakłada sobie jedzenie na talerz. Nie wiem kto go uczył manier, ale chyba nikt.
- Nie przypominam sobie, żebym zapraszała Cię do stołu?
Nic sobie nie robi z moich słów tylko ostentacyjnie wkłada sobie kawałek wędliny do ust. Remo posyła mi niemą wiadomość. Pyta czy ma odciągnąć Denaro od stołu, ale kręcę głową. Nie chcę, żeby Chris był świadkiem szarpaniny, która na pewno by się wywiązała. Obydwoje są na to zbyt porywczy. Jeden oddałby drugiemu i tak na zmianę. Zamiast tego gestem ręki zapraszam resztę do stołu. Brat zajmuje miejsce pomiędzy mną, a Remo, który po swojej prawej ma Cassa. W mało komfortowej ciszy zabieramy się za jedzenie. Acone razem ze mną raz za razem sztyletuje Denaro wzrokiem, a młody Velaris wbija uporczywe spojrzenie w talerz.
- Po co przyjechałeś? - zadaję pytanie bez zbędnego owijania w bawełnę.
- Przywiozłem trochę kartonów, żebyście mogli się zacząć pakować.
- Ramero dał nam tydzień na spakowanie - przypominam, ale zbywa moje słowa machnięciem ręki.
- Do wtorku zostajemy w mieście. Wieczorem razem z nami wchodzicie na pokład samolotu.
Patrzę na niego jak na kosmitę.
- Nie tak się umawialiśmy. Na spokojnie mieliśmy się spakować i załatwić paszporty. Ponadto muszę znaleźć na miejscu lekarza, który będzie prowadził... - przerywa mi nim zdążę skończyć swoją wypowiedź.
- O to się nie martw. Wszystkim się już zajęliśmy.
Coś nieprzyjemnie ściska mnie w żołądku na jego słowa. Jasne, fajnie, że nie muszę spędzać kilku godzin na obdzwanianiu lekarzy, ale dlaczego po raz kolejny ktoś obiera mi prawo głosu i możliwość decydowania o moim i Chrisa życiu? Przecież nie jestem małym dzieckiem, które trzeba prowadzić za rączkę, bo nie wie co ma zrobić.
Już mam zamiar zasztyletować Cassiana słowami, gdy słyszę jak otwierają się drzwi wyjściowe. Zaciskam mocniej dłonie na sztućcach odwracając głowę w odpowiednim kierunku. Widok Ramero wchodzącego jak gdyby nigdy nic do pomieszczenia przyprawia mnie o ból głowy. Czarna koszula przylega do jego ciała, a odpięte górne guziki odkrywają fragment gładkiej, opalonej skóry na klatce piersiowej.
- Claudia, czy mogę zjeść u siebie w pokoju? - Cichy i niepewny głos brata mówi mi, że nie czuje się dobrze w towarzystwie obcych mężczyzn. Nie chcąc zmuszać go do tego kiwam nieznacznie głową.
- Jasne kochanie.
Zgarniam jego talerz i szklankę, po czym idę za ewakuującym się chłopcem. W przypływie złości, że przez nich mój brat nie czuje się dobrze we własnym domu trącam mojego nowego szefa w ramię mając w dupie konsekwencje moich działań. Białowłosy nie reaguje na mój gest.
- Coś mi się nie podoba w tej dwójce - informuje mnie Chris, gdy odkładam jego śniadanie na biurko. Patrzę na niego, gdy wbija ciężkie spojrzenie w okno.
- A co takiego?
- Nie wiem... - mamrocze pod nosem. - Czuję, że stanie się coś złego.
Podchodzę do niego i kucam chwytając jego dłonie. Nie odwraca wzroku od okna, ale czuję jak nieznacznie zaciska palce na tych moich, odprężając się choć w nieznacznym stopniu.
- Wszystko mam pod kontrolą. Obiecuję, że nic strasznego się nie wydarzy. - Wkładam w swoje słowa tak wielką pewność, że wydaje mi się aż przesadna. Chłopak nie daje się nabrać i też to wyłapuje.
- Po prostu nie chcę, żeby cię skrzywdzili.
Wbija we mnie szare tęczówki. Patrzy na mnie jakby chciał mnie przejrzeć na wylot. Poznać każdy mój najmocniej skrywany sekret. Poznać tajemnicę, której nigdy mu nie wyjawię. Przyszpila mnie na miejscu, a ja ze wszystkich sił powstrzymuję się przez ucieczką. Pamiętam, że tata też tak na mnie patrzył, gdy próbował mnie zrozumieć. Wymuszam na usta uśmiech, żeby zamaskować ból i niepewność, które się we mnie kotłują.
- Pamiętasz co ci kiedyś powiedziałam? Pamiętasz, że jedyną osobą zdolną do skrzywdzenia mnie jest mój mały, młodszy braciszek? - Przechylam lekko głowę, a on kiwa swoją sprawiając, że włosy kołyszą mu się do przodu i do tyłu. - A wiesz dlaczego?
- Bo tylko mnie kochasz.
- Dokładnie. Kocham Cię, więc moje emocje pozwalają na to, żebyś mnie skrzywdził. Nie czując nic do nich nie narażam się na krzywdę.
- A co jeśli to ja cię skrzywdzę? - Jego oczy zachodzą łzami. Unoszę kącik ust dając mu delikatnego pstryczka w nos.
- Nie skrzywdzisz mnie. Znam Cię Christopherze Denisie Velaris całe Twoje życie i jestem w stu procentach przekonana, że nigdy nie zrobisz mi niczego złego.
Analizuje moje słowa. Wiem, że bardzo boi się, że ktoś mógłby nas rozdzielić w taki czy inny sposób, ale nigdy na to nie pozwolę. Zabiję, ale nie pozwolę, bo Chris to jedyne co mi pozostało po rodzicach. To jedyna osoba, która kochała, kocha i będzie mnie kochać nie patrząc na nic.
Brunet otwiera szeroko ramiona zapraszając mnie do przytulaska. Ulegam od razu i chowam go w ramionach.
- Kocham Cię - szepcze w moje ramię.
- Też cię kocham braciszku - całuję go w czubek głowy. Pozwalamy sobie na chwilę odpoczynku i relaksu, choć wiem, że ten stan nie potrwa długo. Nie mylę się, bo podniesione męskie głosy przerywają nasza rodzinną sielankę.
- Chyba powinnaś tam pójść - zauważa chłopak. Niechętnie prostuję się powstrzymując przez głośnym westchnięciem.
- Chyba tak - przecieram ręką twarz. - Z tymi facetami to gorzej jak z dziećmi.
Cichy chichot wydostaje się z jego ust co od razu poprawia mi nastrój. Tarmoszę go po włosach i wychodzę z pokoju zamykając za sobą drzwi. Ostatnie co widzę to moment, gdy chwyta za słuchawki zapewne, żeby włączyć sobie ulubiony serial. Zwracam się w stronę salonu. Widok trzech wielkich mężczyzn stojących naprzeciwko siebie sprawia, że twardym krokiem podchodzę do nich z zamiarem ustawienia ich wszystkich do pionu. Jeśli mają zamiar wszczynać awantury to niech robią to wszędzie, ale nie w moim domu.
- Siadać - mówię ostrym tonem, bo inny już raczej do nich nie dotrze. Trzy pary oczu patrzą na mnie jakby wyrosła mi druga głowa, a nawet może i trzecia.
- Mała...
- Siadaj na dupie - walę pięścią w stół, wiedząc, że Chris już na sto procent jest pochłonięty oglądaniem. Cass rzuca mi obrażone spojrzenie, ale posłusznie siada. Reszta idzie za jego przykładem. - Teraz każdy z was posłucha mnie uważnie - splatam ramiona na klatce. - Po pierwsze zaczniemy od tego, że nie będziecie w moim domu, a w szczególności w obecności mojego brata robić konkurs o to, który z was ma większe jaja.
- Przecież... - zaczyna Cassian, ale mu przerywam.
- Zamknij dziób i słuchaj. Teraz ja mówię - nie przebieram w słowach. Mam w tym momencie w dupie to, że jego brat jest moim szefem. Teraz są na moim terenie, na którym ja rozdaję karty. - Po drugie nie życzę sobie niezapowiedzianych wizyt, a w szczególności tego, że niektórzy wchodzą sobie do tego budynku jak do siebie - mierzę Ramero wzrokiem. Nie drga mu nawet powieka. Jasne tęczówki wpatrują się we mnie z błyskiem zaciekawienia. - Co tutaj robicie?
- Już Ci mówiłem, że...
- Istnieje coś takiego jak telefon. Wszelkie informacje lepiej przekazujcie mi poprzez wiadomości - zalecam.
- Po co skoro mogę przyjechać i zobaczyć twoją śliczną buźkę? - młodszy Denaro odzyskuje rezon. Posyła mi szelmowski uśmiech, który zmiękczyłby niejedną kobietę. Na mnie jednak nie działają jego sztuczki.
- Skoro tak bardzo podoba Ci się moja "śliczna buźka" to zrób sobie zdjęcie i wstaw na tapetę.
- A rozchylisz dla mnie swoje niewyparzone usteczka? - Jego oczy ciemnieją, gdy zbereźne myśli wchodzą mu do głowy. Unoszę brew.
- A ty włożysz dla mnie coś w swoją dupę?
- Nie - krzywi się na samą myśl.
- To masz odpowiedź - ripostuję.
Wybucha donośnym śmiechem. Nie ruszam się zastygając w jednej pozie. Czekam, aż jego dobry humorek choć trochę się wyciszy i nie będzie zagłuszał moich kolejnych słów. Trwa to dość dłuższą chwilę, ale w końcu bierze się w garść.
- Coś jeszcze? - Głęboki głos Ramero po raz pierwszy dzisiejszego dnia rozbrzmiewa w pomieszczeniu.
- Nie chcę, żebyście przebywali w obecności mojego brata nie dłużej niż będzie to konieczne.
- Dlaczego?
- Mam swoje powody, o których nie muszę ci mówić.
- Ale Remo jest do niego dopuszczony. Jaka różnica czy on czy my? - wtrąca Cassian.
- Taka, że was nie zna. Nie stwarzacie żadnych miłych pozorów. On was nie interesuje. Poza tym czuje, że nie jesteście godni zaufania. - Nie dodaję tego, że uważa ich za zagrożenie. Bracia patrzą na siebie wymieniając się porozumiewawczymi spojrzeniami. Prowadzą niemą rozmowę, którą tylko oni rozumieją. Gdy cisza stopniowo się przedłuża postanawiam ją przerwać. - Mam nadzieję, że się rozumiemy. Nie chcę więcej nieporozumień na tym polu. Nie chcę też, żebyście wywoływali dyskomfort w moim bracie.
- Chodź ze mną na zewnątrz. Musimy porozmawiać.
Ramero wstaje, a ja bez zbędnego protestowania idę zaraz za nim. Wychodzimy przed budynek. Podchodzimy bliżej samochodu, którym zapewne przyjechali. Słońce pruży niemiłosiernie, a mnie marzy się już zimny prysznic, a przede wszystkim zmiana odzieży. Drapię się właśnie po skroni, gdy Ramero gwałtownie odwraca się do mnie przodem i chwyta za gardło. Reaguję instynktownie. Z całej siły wbijam mu łokieć w zgięcie ręki. Nieznacznie rozluźnia chwyt, dlatego idę krok dalej i z całym impetem na jaki mnie stać uderzam go w sam środek klatki piersiowej. Puszcza mnie wypuszczając przeciągle powietrze. Szybko cofam się do tyłu, żeby zachować bezpieczną odległość. Nie spuszczam go przy tym z oczu, ale on nie zamierza mnie dalej atakować. Włosy opadają mu na czoło, gdy stoi z opuszczoną głową.
- Pozwalasz sobie na za wiele - informuje mnie rozmasowując sobie pierś. - Jestem twoim szefem i oczekuję, że należycie będziesz traktować mnie, mojego brata i resztę członków mojej rodziny.
- Jeszcze nim nie jesteś. Nie podpisaliśmy umowy, więc na ten moment jesteś dla mnie zwykłym... - gryzę się w język. - Obywatelem.
Mruży powieki unosząc na mnie wzrok. Mierzy mnie nim szukając czegoś co tylko on potrafi znaleźć. Skanuje moje ciało, aż dochodzi do oczu. Nie odwracam się, nie uciekam. Wytrzymuję walkę na spojrzenia nie chcąc pozwolić mu wygrać. Nie rusza się. Jedyną jego reakcją są ciemniejące tęczówki, gdy przez jego głowę przebiega pewna myśl.
Jego postawa się zmienia. Napina mięśnie i staje się czujniejszy jakby miał przed sobą drapieżnika. Tylko, że ja w porównaniu do niego mogę uchodzić za szczeniaka. Mogę dużo gryźć, ale moje zęby nie robią mu większej krzywdy. To on rozszarpałby mnie na kawałki.
Nie zdaję sobie sprawy, że w tym momencie nastawienie Ramero do mojej osoby się zmienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top