75. Braciszek.
– Skarbie, chciałabyś pojechać na plac zabaw? – zapytałem przy śniadaniu Raisin. Pogoda robiła się coraz piękniejsza, naprawdę nie chciałem, żeby moja dziewczynka kolejny dzień spędziła w domu. Nawet jeśli go lubiła (bo była leniwa jak jej tatuś) to musiałem dbać o to, by spędzała czas aktywnie, na świeżym powietrzu i pod promieniami słońca. Była trochę jak taka roślinka, potrzebującą tych wszystkich rzeczy do nabrania sił.
Niesamowite, prawda? To, że rozwój małego człowieka jest zależny tylko ode mnie i od drugiego rodzica. Niesamowite.
– Tatek? – spytała mnie, gdy kolejna łyżeczka zupki pomidorowej wylądowała w jej usteczkach.
To nie była idealna rzecz na śniadanie, ale jedzenie nie mogło się marnować, a Raisin nie wydawała się wybredna.
– Tata śpi. Jestem pewny, że wybierze się z nami, żeby się z tobą pobawić w księżniczki tak jak ostatnio – odparłem. – Musisz wszystko ładnie zjeść, bo inaczej nie pójdziemy!
Dziewczynka pokiwała główką zajadając zupkę, którą ją karmiłem.
– Sama! – zawołała wyciągając rączkę do łyżeczki.
– Kiedy ty zaczniesz jeść sama, to ta zupka zamiast w twojej buźce będzie wszędzie indziej – pokręciłem głową. – Tatuś cię będzie karmił.
– Nie – powiedziała z jękiem, gdy starała się wyrwać mi łyżeczkę.
– Otwieraj usteczka i jedz ładnie.
Dziewczynka w końcu otworzyła swoje usta, (które swoją drogą odziedziczyła po mnie) i chwilę później zjadła zupkę bez marudzenia. Uśmiechnąłem się dojadając resztkę, której już nie chciała.
– Chodź teraz na rączki. Pójdziemy obudzić tatę – mruknąłem, wyciągając ją z plastikowego krzesełka.
– Sama – machała nogami, kopiąc mnie po udach.
– Jak już będziesz w moim wieku, pożałujesz, że nie dawałaś się nosić na rękach – parsknąłem, kierując się do naszej sypialni, gdzie Louis uciął sobie drzemkę.
– Tatek psi? – Raisin szepnęła ostrożnie, podnosząc nóżkę, by postawić kroczek na pierwszym ze schodków. Pokiwałem głową, kładąc palec wskazujący na swoich ustach.
– Tak, śpi. Po kim jesteś taka wygadana? Chyba nie po mnie – parsknąłem, ale tak naprawdę byłem ogromnie dumny z tego, jak szybko Rai uczyła się mówić i umiała już liczyć do pięciu!
– Chcesz sama obudzić tatę? – spytałem ją, gdy otworzyłem drzwi do pokoju i naszym oczom ukazała się leżący na łóżku jedynie w spodniach dresowe chyba szatyn.
Byłem ostrożny, obserwując śpiącego szatyna.
– Tatku! Bawić! – zawołała, a ja od razu pożałowałem, że dałem jej możliwość obudzenia Louisa, który nagle zerwał się z łóżka patrząc na nas rozkojarzony.
I szlag trafił tą moją ostrożność.
Zaśmiałem się ukradkowo z jego miny, kiedy Rai zaczęła ciągnąć go za rękę. W końcu spojrzał na mnie zaspany.
– Skarbie myślę, że tata najpierw musi się ubrać – powiedziałem do niej, biorąc ją na ręce. – A tobie ubierzemy spódniczkę, bo jesteś w samych majteczkach!
– Nie cę – skrzywiła się.
– Na szczęście to ja jestem twoim ojcem i mam więcej do powiedzenia niż ty – zaśmiałem się krótko.
– Jak mogliście mnie obudzić, gdy właśnie mój sen zaczął robić się ciekawy?! – siedzący na łóżku szatyn jęknął przeciągle.
– Huh? – spytała Rai.
– Śniły mi się jednorożce, Raisin. Dużo jednorożców i.... tęcza! – cmoknąl do niej a ja zaśmiałem się, prosząc by dziewczynka poszła do swojego pokoju. Parsknąłem, podając z szafy Louisa czystą koszulkę.
– Jednorożce? – spytałem, patrząc na jego wybijającą się w spodniach erekcję.
– Konkretniej to ujeżdżanie tych jednorożców – puścił mi oczko. – Kiedy to ja byłem jednorożcem, a ty jeźdzcem.
– I biegliśmy po tęczy, tak? – zachichotałem, wciągając na głowę Louisa ciemny t-shirt. – Jeśli masz takie fantazje to mi powiedz, możemy to zrealizować – cmoknąłem go w nosek. – Idę ubrać Raisin.
Przy wychodzeniu z pokoju naumyślnie pokręciłem kokieteryjnie swoimi biodrami bardziej niż zwykłem to robić i uśmiechnąłem się do siebie cwanie, a wchodząc do pokoju Rai, która już siedziała na dywaniku, czekając na mnie cierpliwie.
– Wstawaj, ubieramy spódniczkę – powiedziałem, podchodząc do jej szafki.
– Nie – pokręciła uparcie głową.
– Dlaczego nie? – spytałem, trzymając w ręku falbankowy materiał.
– Nie cę – mruknęła. Zaśmiałem sie miękko.
– Nie możesz wyjść do innych ludzi nieubrana, kochanie.
– A-czego? – spytała, przekręcając niewinnie swoją główkę.
– Bo tak nie można i już – odparłem. – Widziałeś, żeby inne dzieci chodziły po dworze w samych pieluszkach?
– Tatuś golas – powiedziała, drapiąc się po policzku, zapewne na wspomnienie tego, jak wczoraj postanowiłem się opalać na ogrodzie.
– Miałem majteczki, promyczku. I to było na naszym ogródku, kiedy się opalałem.
– Pieluszka.
– Nie, musisz się ubrać ponieważ nie będziesz na naszym podwórku tylko wśród innych, obcych ludzi – tłumaczyłem jej.
– Nie! – wciąż się buntowała. Charakterek zdecydowanie odziedziczyła po Louisie.
– A jeśli pójdziemy potem na lody – spróbowałem ją przekonać, mając nadzieję, że to zadziała.
– E? – dopytała, na co westchnąłem ciężko. Potrzedłem do niej, by przeczesać jej włoski.
– I tatuś da ci buziaka. Może być? – pokiwala ochoczo główką, nastawiając swoje usteczka.
Ukucnąlem, aby pocałować ją szybko, uśmiechając się przy tym. Pokazałem jej spódniczkę, a ona rozumiejąc o co mi chodzi, podniosła się na nóżki.
Po ubraniu mojej księżniczki zawołałem Louisa, gdy ja i Raisin już znaleźliśmy się w korytarzu ubierając swoje buty. Po jego zarumienionych policzkach i szerokim uśmiechu domyśliłem się, że musiałem dosłownie przed chwilą zrobić sobie samemu dobrze w łazience przez co i jak zaczerwieniłem się po same uszy.
Przegryzłem wargę, wciągając na swoje ramiona moją złotą bomberkę i założyłem na nogi swoje trampki, gdy Louis w tym czasie ubierał znoszone vansy.
– Idziemy na piechotę, czy jedziemy autem? – spytałem go, gdy byliśmy już na zewnątrz.
– Weźmy wózek i przejdźmy się – zaproponował, uśmiechając się do mnie, gdy trzymał za rączkę Rai.
***
– Będziemy zaraz obok na ławeczce, skarbie – poinformowałem dziewczynkę, kiedy ona pędziła już w kierunku piaskownicy. Nie wiem czy w ogóle słyszała, co do niej mówię. Była zbyt zafascynowana.
– Musimy na następny raz kupić jej wiaderko. A, i widziałem również takie urocze foremki. Zwierzątka i takie inne – powiedziałem, gdy siedzieliśmy na ławce pod dużym drzewkiem.
– Zdecydowanie – Louis pokiwał głową, a jego wzrok w jednej skupił się na chłopcu, który już bawił się w piaskownicy. Patrzył się na niego podejrzliwie.
– Ale mamy dzisiaj ładną pogodę, taką wiosenną! A przecież mamy październik – zaśmiałem się, przytulając do ramienia mojego chłopaka.
– Mówiłem, że pogoda w Anglii jest pojebana – zaśmiał się, obejmując mnie i w dalszym ciągu obserwując naszą córkę.
– Mam tylko nadzieję, że nie będzie w tym roku zimy. Nie lubię zimy – fuknąłem, widząc jak Raisin macha do mnie brudną rączką.
Od razu jej oczywiście odmachalismy. – Ja uwielbiam zimę. Jest dużo lepsza niż to gówniane lato – odparł szatyn.
– Ale w zimę zamarzają mi wszystkie kończyny – zaśmiałem się, unosząc do góry swoje zgrabne, długie nogi. – Jedyna fajna rzecz to twoje i Raisin urodziny.
– Gdy jest ci zimno zawsze mogę cię przytulić, a w lato to, kurwa, nawet jak do naga się rozbiorę, mam ochotę umrzeć – prychnął.
– Przynajmniej ja mam fajne widoki – zachichotałem, obserwując jak chłopiec siedzący razem z Rai, podaje jej swoją foremkę. – Spójrz, wyrywa ją na plastikową krówkę.
– O Boże – Louis zaśmiał się niezbyt dyskretnie. – Mogłem to wypróbować na tobie. Może szybciej byłbyś mój.
– Zostałem twój wystarczająco szybko! – byłem zdeterminowany do kłótni, widząc jak moja córcia śmieje się, nasypując do foremki piasek. Chłopiec pokazywał jej po kolei co ma robić.
– Jakie to urocze! – pisnąłem, patrząc się na nich maślanym spojrzeniem.
– Szybko się dogadali.
– O mój Boże, Raisin ma swojego pierwszego kolegę! – uśmiechnałem się szeroko, spoglądając na mojego chłopaka i po chwili znów patrzyłem na chłopca i moją Raisin.
Dzieci cały czas zajmowały się robieniem babek z piasku, zanim nagle widoku nie zaslonil nam szatyn, którego twarz skądś kojarzyłem...
Podszedł do chłopca, zakładając mu białą czapeczkę, gdy zaświeciło mocniejsze słońce. Mówił coś do chłopca, wycierając jego brudny z piasku policzek.
– Hej, czy to nie jest przypadkiem ten Liam, który podwiózł nas do szpitala, jak wcześniej wylał na mnie kawę? – zastanowił się na głos Louis.
– Hej, Liam! – zawołałem, sprawdzając, czy chłopak zareaguje. Spojrzał na nas na początku zdziwiony, ale szybko podszedł do nas, gdy zrobiłem mu miejsce na ławce.
– Cześć, o rany – zaczął rozmowę wyraźnie skonsternowanym tonem. – Co tutaj robicie?
– Przyszliśmy z naszą córeczką. To Raisin – powiedział Louis, patrząc na naszą dziewczynkę, która siedziała dosłownie w piasku, który na szczęście nie był mokry. Miałem nadzieję, że nie zostawi śladu na sukieczcę.
– Właśnie sie zastanawiałem czyja jest ta ładna dziewczynka – odparł, usadawiając się wygodnie z uśmiechem. – To mój synek, Edward.
– Bardzo podobny do ciebie – przyznałem. – Miło widzieć cię w takich... normalnych okolicznościach – kręciłem głową. Zastanawiałem się czy tapicerka samochodu Liama nie była mokra od moich wód, gdy jechaliśmy do szpitala jego samochodem.
– Przynajmniej ja zapamiętałem was, a wy mnie. I to do końca życia – pokręcił głową, uśmiechając się szeroko, w czym mu zawtórowaliśmy.
– W końcu mogę cię poznać. Jestem Harry – uśmiechnąłem się do chłopaka, nadal przytulając się do Louisa. – Twój synek wygląda na bardzo uprzejmego – zauważyłem, patrząc na to, jak dzieciaki dzielą się zabawkami.
– Jestem zdziwiony jego śmiałością – przyznał. – Normalnie bardzo wstydzi się nieznanych mu dzieci, a teraz zupełnie inne dziecko.
– Raisin jeszcze nigdy z innymi nie rozmawiała – powiedział Louis. – W jakim wieku jest twój syn?
– W tym miesiącu będzie półtora roku dokładnie – odparł, dumnie się przy tym prostując.
– Naprawdę? – pisnąłem. – Raisin dwudziestego ósmego kończy roczek. Będą się dogadywać.
– Jesteś tu sam Liam? Pamiętam jak opowiadałeś mi o swojej narzeczonej – zagaił szatyn.
– Niestety, to już nieaktualne – westchnął smutno. Spojrzałem odruchowo na Louisa, który zerknął na mnie z paniką.
– J-ja... przykro mi – powiedział, zagryzając swoją wargę.
– Nie, to w porządku, serio. Nie dogadywaliśmy się od dawna i to już- wiesz, nie było tego czegoś między nami. Lepszym rozwiązaniem było to skończyć przed ślubem niż poźniej się rozwodzić – odparł Liam, przełykając szybko ślinę. – Zostałem z Teddym, a on ze swoją mamą widzi się w weekendy.
– A więc... dobrze się czujesz? – dopytałem z delikatnym uśmiechem. Nie chciałem powiedzieć czegoś, co mogłoby go zrazić.
– Bardzo dobrze, patrzcie na mojego cudownego synka! Poznam was z nim – zawołał chłopca.
Nachyliłem się razem z Louisem, aby być na mniej więcej tym samym poziomie, co malutki szatynek.
– Raisin! Ty też tutaj chodź – zawołał Louis, a Rai jak na jego prośbę podniosła się z piaskownicy i ruszyła w naszym kierunku.
Mały chłopiec, o ciemnych ślicznych oczkach spojrzał na nas uroczo i nieśmiało, następnie pesząc się i przyległ do nóg swojego ojca. Liam potarł jego krzyż, szepcząc mu coś do ucha, a wtedy malec przywitał się z nami, mówiąc "dzień dobry", co brzmiało absolutnie rozkosznie.
– Cześć, mały – przywitał się z nim Tomlinson, podając mu piątkę. Chłopiec uśmiechnął się, wykonując ostrożne ruchy w stronę nieznajomych mu gości.
– Tatuś – Rai wyciągnęła do mnie rączki, by usiąść na moich kolanach, kiedy to samo zrobił Liam z Teddym.
– Kochanie, to jest Raisin i jej rodzice. Pamiętasz czego nauczyłem cię robić przy ładnych dziewczynkach? – spytał Liam Teddy'ego, który ochoczo pokiwał głową.
Ja i Louis patrzyliśmy z oczami wielkości spodków, gdy chłopczyk ujął rączkę Rai w swoją, następnie szybko całując jej wierzch.
Dziewczynka zachichotała z onieśmieleniem, wtulając się we mnie, na co wraz z Louisem się zaśmialiśmy.
– Właśnie tak! Musisz być dżentelmenem. Bardzo ładnie, przybij – Liam wystawił rękę do swojego synka, który od razu przybił z nim piątkę.
– Wow. Jeszcze nigdy się nie spotkałem z półtora rocznym chłopcem, który całowałby dziewczęta po rękach – przyznał Louis.
– Chcę go nauczyć jak być takim romantykiem, jak jego tata. Musi dobrze obchodzić się z kobietami – powiedział Liam, łaskocząc dzieciaczka.
– Ja próbuję wychować Rai na księżniczkę jaką jestem ja – kopnąłem Louisa, gdy parsknął śmiechem – ale ona zdecydowanie woli być jak Louis. Jest buntownikiem i wcale nie zachowuje się tak grzecznie, na jaką wygląda. Ta sukienka to zmyłka.
– Musi być niezależna – bronił się mój chłopak, trzymając dłoń w dole moich pleców.
– Momentami jest tak samo pyskatą królewną, czasem się mnie nie słucha, więc przekupuję ją nowymi ubraniami czy lodami. A to zawsze działa – wzruszyłem ramionami.
– Na pewno nie jest pyskata po mnie! – oburzył się chłopak.
– Ja nigdy nie pyskuje! Więc to po tobie to odziedziczyła – kłamałem.
– Tatuś, lody – Raisin patrzyła na mnie mrugając kilkukrotnie i uśmiechnęła się do mnie tak, że nie mogłem jej nie pocałować w środek czółka.
– Już chcesz stąd iść? – zdziwiłem się. Zwykle musieliśmy ją z takowych miejsc wyciągać siłą, aż nawet czasem płakała.
Raisin zerknęła nieśmiało na chłopca, który siedział cichutko na kolanach swojego taty.
– Z Teddym? – uśmiechnąłem się rozczulony. – Co ty na to, Liam?
– Synku, pójdziemy zjeść lody? Czekoladowe?
Na słowa swojego taty, chłopiec od razu pokiwał głową, zeskakując z jego kolan. Raisin również to zrobiła i rozczuliłem się ponownie, gdy szliśmy do lodziarni, a dzieci trzymały się za rączki krocząc przed nami. Nie obyło się bez uśmiechów ze strony nas, jako rodziców, masy zdjęć i dziwnych spojrzeń ludzi, widzących trzech facetów z dwójką dzieci.
– Miętowe? – spojrzałem na Louisa w szoku, gdy usłyszałem jaki smak lodów sobie zażyczył.
– Z kawałkami czekolady, najlepsze – prychnął, gdy imitowałem dźwięk wymiotów. – Wy wszyscy się nie znacie.
Pokręciłem głową, samemu prosząc o smak śmietankowy. Gdy każdy otrzymał pucharek z lodami, usiedliśmy przy jednym ze stolików, na tarasie.
– To niesamowite jak się dogadują te nasze dzieciaczki – zaśmiał się Louis. Zgodziłem się z nim, obserwując jak dzieci siędzące obok nas jadły swoje lody, brudząc całe twarze.
– Edward potrzebuje zazwyczaj wiele czasu na to, żeby w ogóle odezwać się przy nowych osobach. Jest nieśmiały i próbuje go przekonywać do innych dzieci. To bardzo ważne w świecie tych maluchów – opowiadał Liam.
– Dokładnie – zgodził sie z nim Louis – Wiele rodziców niestety nie przejmuje się takimi drobiazgami nie zdając sobie sprawy z tego, jak wielką krzywdę robią tym maluchom na przyszłość.
– Tak, teraz gdy Eddie i Raisin tak się dobrze dogadują muszą spotykać się częściej! – powiedziałem, oblizując swoje wargi.
– Może powinniśmy się wymienić numerami – zaproponował z uśmiechem Liam. – Lub też umówić się na następny raz na jakąś kawę, czy coś.
– Myślę, że jeśli Rai tak polubiła małego, to może wpadniecie do nas w sobotę na jej urodziny? – zaproponowałem.
– Byłoby świetnie! – okazał swój entuzjazm. – Ed! – zwrócił na siebie uwagę już doszczętnie i ubrudzonego czekoladą syna. – Chciałbyś iść na urodzinki do Raisin?
– Tak – pisnął chłopczyk. Spojrzałem na Rai; nawet jej nos był różowy przez lody truskawkowe.
– No, więc postanowione! – Louis położył dłoń na moim udzie. – Pasowałaby ci szesnasta? – spytał Liama. – Chcemy zacząć przyjęcie dosyć wcześnie, bo Raisin robi się nieznośna już koło dwudziestej.
– W sobotę pasuje mi każda godzina – Liam uśmiechnął się, kiwając głową. – Prześlijcie mi tylko adres i na pewno się pojawimy na urodzinach waszej księżniczki.
Szatyn powierzył w moje ręce swój telefon, a ja starannie, by uniknąć pomyłek, zapisałem w kontaktach swój, jak i Louisa numer. Oddałem mu jego własność, nie mogąc przestać się cieszyć.
– Niestety teraz musimy wracać do domu, bo niedługo do Teddy'ego przychodzi babcia. Mieszkamy w tym bloku za lodziarnią – powiedział Liam, wskazując palcem wysoki budynek. – Teddy, muszę wytrzeć ci dziubaska, chodź do mnie.
– Nie – chłopiec pokręcił głową, uciekając przed dłońmi swojego taty. Szatyn jęknął buńczucznie goniąc go, gdy malec zeskoczył z ławki, bujając się na nogach podczas niezgrabnego biegu.
– Edward! – zawołał, na co chłopiec ze śmiechem zatrzymał się i Liam mógł przetrzeć jego brudną twarz mokrą chusteczką. – I o co tyle krzyku?
Nie mogłem przestać się śmiać.
– Pożegnaj się z Raisin i jej rodzicami.
Maluch podszedł do naszej córeczki całując ją w policzek i stanął grzecznie przed nami. – Do-widze...nia – odparł z nieśmiałością, wracając do taty i złapał jego wystawioną dłoń.
My również pożegnaliśmy się z nim oraz Liamem. Raisin machała mu ze smutną minką, dopóki oboje nie zniknęli za rogiem.
– Smakuje ci? – spytałem ją, a ona pokręciła główką na tak, jednak oczywiście jak na małe dziecko oddała prawie całego loda swojemu tacie.
– Nie przeszkadzaj jej, Harry. Nie widzisz, że ma złamane serce, bo jej ukochany sobie poszedł? – zaśmiał się Tomlinson.
– Nie sądziłem, że moja córka w tak młodym wieku wda się w romanse – zaśmiałem się melodyjnie. – Liam cudownie wychowuje synka.
– Byłem w szoku jak Ed pocałował dłoń Raisin! – powiedział, wciągając Rai na kolana.
– To bardzo fajne, że uczy od najmłodszych lat szacunku do płci pięknej, tak zwanej – poprawiając grube pończochy Rai, pocałowałem ją w skroń.
– Wszyscy przecież dobrze wiedzą, że tą ładniejszą płcią jest ta męska – prychnął ze śmiechem Louis.
– Tak? Tak myślisz? – zaśmiałem się, odgarniając kosmyk z jego grzywki, który opadł na jego czoło.
– Mam tego perfekcyjny dowód dokładnie przed sobą – puścił mi porozumiewawcze oczko.
Wydałem z siebie przeciągłe "aww", prędko wychylając się po drobnego całusa, ponieważ nie mieliśmy w zwyczaju okazywać sobie większych czułości w miejscach publicznych.
Kiedy wszyscy dokończyliśmy swoje lody, zdecydowaliśmy, że pora wracać do domu.
– Boże, córciu wyglądasz jak świnka z twojej ulubionej bajki – przeraziłem się podczas wyciągania z mojej torebki chusteczek dla dzieci.
– Peppa! – zawołała radośnie, jednak widziałem, że jest trochę śpiąca. Liczyłem na to, że prześpi się w wózku, w drodze powrotnej.
– Tak, moja piękna Peppo – uśmiechnąłem się.
– Tata jest tatą świnką, a tatuś mamą – dokuczał mi Tomlinson.
– Nie ucz jej głupot – pokręciłem głową.
Dziewczynka zachichotała, wtulając się w Louisa i cichutko ziewnęła w jego szyję.
– Braciszek – wymamrotała.
– No tak. Brakuje świnki George'a – zauważył Louis, patrząc na mnie kątem oka. Od razu spłonąłem rumieńcem i nawet nie wiedziałem za bardzo, dlaczego.
Dziewczynka, słysząc imię swoje ulubionej postaci, zawołała głośno i sennie jego imię.
Lou spojrzał na mnie z uśmiechem, trzymając dziewczynkę, nadal wtuloną w jego szyję, gdy oboje wstaliśmy z zamiarem powrotu do domu.
– W domu zobaczysz George'a, kochanie – powiedział Tomlinson, a ja nastawiłem wózek, by włożył tam naszą córeczkę.
Poczekaliśmy aż mała całkowicie nam odpłynęła, a potem chłopak bardzo delikatnie włożył ją do wózeczku, który później zacząłem pchać, czując jak Lou pociera moje lędźwie, za co otrzymał buziaka.
Świetnie sobie radziliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top